Znaleziono 211 wyników

autor: Szlachetny Nurt
06 lis 2020, 20:30
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Kanion Szeptów
Odpowiedzi: 795
Odsłony: 97258

Dla Szlachetnego Nurtu kanion był jedynie kanionem, był w stanie dostrzec piękno w obiektach, czy miejscach, ale budziło to w nim jedynie uczucie znudzenia, zarówno za życia, jak i teraz. Naiwnym byłby gdyby sądził, że mogło się to kiedykolwiek zmienić. Pamiętał jednak pewne urywki ze swojego życia, momenty klarowności umysłu, zwykle po spożyciu sporej liczby zgniłych owoców, jakby zderzając się wtedy z rzeczywistością, której normalnie nie jesteśmy świadomi.
– Też nie przepadałem za kwiecistymi łąkami, ale z innego powodu – były po prostu nudne, pospolite, zwyczajne. Niczym nie mogły smoka zaskoczyć, po prostu były. – Można powiedzieć, że Złoty troszkę "zdziadział" na starość i po śmierci, wszystko dla niego było nudne, niczego pozytywnie nie oceniał, po prostu marudził. Cóż, przynajmniej nie byli tym razem nad łąką, latając za motylami i kwiatami. Zabawne, że o Kanionie Szeptów już wcześniej mówiło się co nieco w kwestii duchów, które można było tam spotkać. Nie sądził jednak, że to on będzie tym duchem. Dziwne. Nawet go to rozbawiło. Zmora mogła zobaczyć, że Nurt uśmiechnął się nieco do siebie. Bardzo rzadki widok.
– Wiesz, że ja też nie? A przynajmniej nie potrafię sobie tego przypomnieć. Co powiesz na to, by zgłębić to teraz? Oczywiście nie tutaj. Chociaż kto wie, jak nasze obecne formy zareagowałyby na wodę, na morską otchłań. Czy w ogóle będziemy cokolwiek pamiętać, czy może wspomnienia z tej nocy ulotnią się tak szybko jak wrócimy do należnego nam miejsca? Zastanawiające. – Za życia nie był taki gadatliwy, jak widać śmierć dobrze mu w tej kwestii zrobiła. Cały czas leciał blisko Zmory, oczywiście nie za blisko, wszyscy, nawet zmarli potrzebowali troszkę miejsca... dla siebie.
– Chyba ostatecznie lepiej nigdy nie mieć okazji czegoś zobaczyć, niż mieć ją całe życie i nigdy z tego nie skorzystać, choć mogę się w tej kwestii mylić. Pamiętam jedynie... znajdy, dużo znajd. Morze wyrzucało je równie często, co muszle. – Zachował dosyć sporo wspomnieć ze swojego poprzedniego życia, czy raczej – obecnej śmierci, szczęście, czy może pech? Zadręczał się niemal każdego dnia obrazami z przeszłości, popełnionymi błędami.
– Powiedz mi – jak umarłaś? Jeśli chcesz oczywiście. Ja chyba... chyba przeciąłem sobie gardło. – Odruchowo złapał się jedną łapą za gardło, rana pozostała. Jakby wciąż krwawiła, choć oczywistym był fakt, że nie było to możliwe. Zwolnił nieco, pogrążając się w myślach, ale po chwili wyrównał lot.
autor: Szlachetny Nurt
06 lis 2020, 11:55
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Kanion Szeptów
Odpowiedzi: 795
Odsłony: 97258

Myślał, że wiedział dlaczego wrócił, by jeszcze raz popatrzeć na swoich bliskich, a raczej to, co z nich zostało, by upewnić się, że z Wodą wszystko w porządku, że stado odbiło się od dna, ale to była tylko iluzja. Chciał jeszcze raz zaznać życia, nadać śmierci sens. Nieuważność Aterala była do tego wyśmienitą okazją! A może to wszystko było celowym zabiegiem? Bóg Śmierci chciał zobaczyć jak jego najmniej lubiane dusze męczą się jeszcze przez chwilę w świecie żywych. Ale to nieistotne. Był tu i teraz. Chciał wykorzystać ten czas jak najlepiej, ale ostatecznie zdał sobie sprawę, że nic to nie zmieni. Tułał się po terenach wspólnych w poszukiwaniu żywej, bądź martwej duszy, co ostatecznie zaprowadziło go nad Kanion Szeptów.
Tam spostrzegł jakże znajomą postać, a raczej jej echo. Czy dzisiaj wszyscy skorzystali z okazji i wymknęli się Ateralowi? Gdzie był Wędrówka Słońca, jego brat? Zmora Opętanych z pewnością nim nie była, ale to również udane towarzystwo. Nie był na to co prawda gotowy, ale w śmierci nigdy nie jest się tak naprawdę gotowym, ale teraz czuł się naprawdę nieprzygotowany! Bankiet dopiero na wpół gotów, szczury tylko częściowo wyciśnięte, a on trafiał na NIĄ jeszcze raz w tych przestworzach, górując nad krainą śmiertelników. Zdawało mu się, że już kiedyś razem szybowali nad Terenami Wspólnymi? A może to była jej córka? Za życia pijackie nawyki odebrały mu zdolność logicznego rozumowania, kiedyś był pewien, że został nawiedzony przez JEJ ducha. Na szczęście, bądź nieszczęście, zaświaty wolne są od używek tego rodzaju. Czym jednak zapić pustkę w sercu, zwłaszcza jeśli po śmierci nie ma się nawet serca z kamienia?
– Nie obrazisz się, jeśli ci trochę potowarzyszę? – Podleciał do widma przeszłości, ukazując swoje niemal pełne oblicze. Niemal, ponieważ w klacie znajdowała się olbrzymia dziura, zmierzająca w stronę serca, a raczej miejsca, gdzie powinno ono być.
– Piękny widok, nieprawdaż? – Rzucił, patrząc się teren, nad którym to przelatywał. Jak zawsze, głos Złotego był praktycznie pozbawiony emocji, ale tym razem było to rzeczą nieco mniej niesłychaną, biorąc pod uwagę okoliczności.
– Żartowałem, jest okropny. – Dodał po chwili, zbliżając się nieco do Zmory Opętanych. Miejmy nadzieję, że na tym owo spotkanie się nie zakończy. Ohh, ile dałby teraz za łyczek dobrego, ciepłego winka owocowego, ale wiedział iż jest do rarytas niedostępny dla uciekających dusz.
autor: Szlachetny Nurt
01 lis 2019, 19:16
Forum: Błękitna Skała
Temat: Ciemna Grota
Odpowiedzi: 369
Odsłony: 51866

Nieprzyjemny deszcz, pochodzący od nagłego, wręcz nienaturalnego chłodu... często był symbolem zjaw i widm, ktoś tutaj się nie wyposażył w proch, który miał owe zbłąkane dusze przepędzać. Dlatego jedna z nich wsunęła się do Ciemnej Groty i wykorzystała okazję. A może Chochlik był po prostu w złym miejscu, o złym czasie? A co jeśli był we właściwym? Cóż, nie miało to znaczenia, bo Piastun tak czy siak był skazany na Szlachetny Nurt. Tak jak ludzie podobno chodzili po swoich "ludzkich grotach" i szukali smakołyków, tak Nurt robił podobnie. A tak naprawdę, to po prostu chodził sobie wszędzie i nieco mu się pomyliły miejsca. Myślał, że jest w jakimś obozie, no bo w końcu grota i jeszcze smok w niej – czyli musiał być to obóz.
– Młody, skitrałeś tu może jakieś owoce? – Wypowiedział najgłupsze możliwe słowa, w najbardziej poważny sposób. Wlepił wzrok w próbującego usnąć samca, praktycznie usiadł przy nim i się na niego gapił, nie ruszając się przy tym nawet o pół łuski. Był śmiertelnie poważny. Wyglądał jak stary dziadek, który chciał zachęcić swojego wnuka do kilku łyków bimberku. I dokładnie tak było, tylko Nurt nie zdawał sobie z tego sprawy.
– Owoc, albo figiel. – Brzmiało to prawie jak rozkaz egzekucji, a przynajmniej taki to miało wydźwięk. Nurt był trochę infantylny, ale nadal śmiertelnie poważny, co nie powinno się ze sobą łączyć, ale w jego przypadku jakoś to działało. Prawda była jednak taka, że Nurt najzwyczajniej w świecie był samotny, mimo iż w krainie wiecznych łowów powinno być odwrotnie. Chciał po prostu znaleźć kogoś i pogadać z nim, jak smok ze smokiem. O ile sam siebie mógł jeszcze tak nazywać. A te "wygłupy" były trochę taką wymówką. W ogóle zdziwiło go, że jeszcze potrafi w ten sposób działać.
I teraz sobie uświadomił... gdzie jest Promyk? Zostaw go na kilka uderzeń serca i on już pójdzie szukać jakichś piskląt. Nurt nie miał nigdy pojęcia, co robi z nimi Słoneczny, ale brzmiało to podejrzanie. No cóż – poczekają sobie z tym Młodym na niego.
autor: Szlachetny Nurt
01 lis 2019, 17:25
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Sosnowy Bór
Odpowiedzi: 294
Odsłony: 43791

Dla niego nie było specjalnej różnicy – martwy, czy nie, wychodziło na to samo. Jednak była to jedna, niepowtarzalna okazja, by móc zrobić coś, na co czekał od dawna. Pamiętał moment swojej śmierci, ale nie wiedział jeszcze wtedy, że pociągnie to za sobą Promyka, chociaż on i tak by już długo nie pociągnął sam w sobie. Co za grzyb. Ale jego grzyb. Kawka wyruszył za nim, gdy ten postanowił się po prostu przejść. Jak to się stało, że są tutaj? Nurt nie do końca rozumiał to, co zaszło, ale szedł. Niestety w postaci ducha nie zmienił się za bardzo i nadal preferował powolne, wręcz ślimacze ruchy, ale w końcu doczłapał się do miejsca, w którym stanął Promyk.
– Spokojnie, wystraszysz ją. – Powiedział cicho swojemu bratu, chociaż to on sam w tym momencie był bardziej przerażający. Milczące, zbłąkane dusze, to jedno, ale takie gadające? Chciał jeszcze dodać coś Słonecznemu w stylu "przepraszam, że cię zabiłem i w sumie siebie też". Ale to nie był dobry moment na tego typu zwierzenia i rozmowy. Usiadł więc niedaleko Koralowej Łuski, w klasycznym dla siebie stylu. Ogonem zawinął łapy, na ile duchowa postać mu pozwalała. Następnie zastygł w pozycji posągu, a swój jeszcze bardziej martwy wzrok skupił na adeptce. Obserwował ją tak przez chwilę, chociaż nie był pewien, czy ona widziała jego.
– Gdzie jest Hexaris? Gdzie jest moja Hexaris? Muszę się z nią zobaczyć. – Wypowiedział to chłodno, bez żadnych emocji, mimo iż całym sercem pragnął zobaczyć córkę, nie ważne, czy było to serce z kamienia, czy nie. Pewien mądry smok powiedziałby teraz "to trzeba było się nie zabijać". Ale dla Nurtu nie miało to już znaczenia, musiał odnaleźć Hexaris teraz. Przeszłość się nie liczyła. Była jeszcze Toffinka... ją też musi odwiedzić, ale najpierw jego córka z plamką przy oku. Musiał wiedzieć, że jest bezpieczna, że nic się jej nie stało.
autor: Szlachetny Nurt
29 gru 2018, 23:57
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Niewielkie zlodowacenie
Odpowiedzi: 404
Odsłony: 63487

Zdziwiony jeszcze raz spojrzał na rysunek Śpiewnego... na Smoka mu to nie wyglądało, ale od czegoś trzeba zaczynać, prawda? Najpierw będzie nietoperz, potem sikorka, a może kiedyś młodemu wyjdzie piękny smok?
Nurt aż sam zachciał... spróbować. Wcześniej zdarzyło mu się rysować pazurem po piasku lub ziemi, nie było to o dziwo tak głupie... całkiem dobrze rozpraszało nieprzyjemne myśli i pozwalało skupić się na czymś innym.
I po chwili Nurt oczywiście zaczął jeździć pazurem po lodzie. Po chwili powstało coś, co można było nazwać konturem. A dokładniej konturem ptaka, ale póki co jeszcze bez szczegółów. Nurt ze skupieniem zaczął dorysowywać dziób, obwódkę wokół wewnętrznej części łba, łapy i na samym końcu oczy. Te miały w sobie jakąś głębię... jakby wcale nie były kawałkami porysowanego lodu.
Co ostatecznie wyszło Nurtowi? Sowa. Tuż obok smoka, którego narysował Śpiewny Kolec. Dlaczego właśnie to zwierze? Odpowiedź na to pytanie musiał znać tylko i wyłącznie Przywódca Wody. Wiadomym jednak był fakt, że to zwierzę musiało być mu w jakiś sposób znajome.
– W moim przypadku to chyba nie działa. Zdaje mi się, że nic już nie jest w stanie przywrócić mi radości i uśmiechu. Chociaż zapominanie o złych rzeczach... w tym przypadku się zgadzam. – Mhm, no i zaczęło się depresyjne gadanie Nurtu. Niech wszyscy mają nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo.
W pewnym sensie cieszyło go, gdy młody nazwał jego dzieło "sztuką". Tak... to była bardzo dobra nazwa. Nie spodziewał się natomiast reakcji Śpiewnego na smak trunku... przypuszczał, że albo rzygnie tym, co wypił, albo będzie mu smakowało. Ale śpiewy? No tak... jemu też się zdarzało śpiewać po tym, ale to sporej ilości trunku, a nie po jednym naczyniu. Z drugiej strony... no młody był to smok, może na takich działa to inaczej? Nurtu był w końcu już starym grzybem.
– No dobrze... przekonałeś mnie. Nauczę cię, jak stworzyć coś takiego. A więc uczniu mój... przynieś mi zgniłe jabłka i gruszki, nie pytaj dlaczego właśnie takie. Resztą zajmę się ja. – Trzeba będzie znaleźć jeszcze jakieś zioła... no i trochę płatków kwiatów. W sumie... sam był zaskoczony, dlaczego od razu zgodził się na zdradzenie swojego sposobu temu młodemu. Ale i tak od zawsze uważał, że więcej smoków powinno znać ten sekret.

Dodano: 2018-12-29, 23:57[/i] ] ********
Dzień przed upadkiem.
Soundtrack!

Gdyby ktoś zapuszczał się w to miejsce, mógłby ujrzeć starego, złotego smoka, którego łuski wyraźnie straciły swój dawny blask. Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie kilka szczegół. Przede wszystkim – sposób w jaki chodził. Cały czas tracił równowagę, potykał się o własne łapy, lub wszechobecne gałązki i kamienie. Co jakiś czas wyciągał przed siebie łapę i dotykał nią drzew, by na nie nie wpaść. Nie był całkowicie ślepy, ale przez całe życie przyzwyczajony był do swego świetnego wzroku, teraz niewiele z niego zostało. Świat to zaledwie rozmazane plamy o różnych kolorach. Do tego niewyraźne. Nic też dziwnego, że miał problemy z poruszaniem się.
Drugą rzeczą, na którą zapewne każdy zwróciłby uwagę... był koszyk. Jednak nie taki zwyczajny. Złoty miał zawieszone na sobie coś w rodzaju nosidełka. Pierwsza jego część stanowiła schowek na coś bardzo cennego, niemal zakrywając cały przedmiot. Drugą część można było opisać jako długi zlepek korzonków i trawy, który owijał pierwszą część i przechodził Nurtowi przez ramię. Zatem całość opierała się na jego klatce piersiowej i dodatkowo wzmocniona była wspomnianym wcześniej fragment. Był to z całą pewnością efekt geniuszu, albo szaleństwa. Albo i jednego i drugiego.
Gdyby ktoś zapuszczał się w to miejsce, mógłby dostrzec starca wędrującego z dziwnym koszykiem, w którym chował tajemniczy i duży przedmiot o łososiowej barwie. Jednak nikt nie zapuszczał się w te strony i świadkiem był jedynie zwodzący szelest wiatru, który zwiastował porę Białej Ziemi. Zimno zapewne odstraszało nawet okoliczne zwierzęta.
Złoty z całą pewnością gdzieś zmierzał... ale czego mógłby szukać? W tym miejscu nie znajdowało się zbyt wiele. W końcu osobnik zbliżył się do brzegu, gdzie łapami próbował czegoś szukać, ale oczy nie pozwalały mu tego widzieć. W końcu pazurem zahaczył o fiołki, zapewne ostały się tutaj jakimś cudem... były zniszczone i niemal pozbawione swojego koloru. Ale były. Wyrwał je z ziemi i wziął głęboki wdech. Nadal pozostał zapach. Starzec włożył swoją "zdobycz" do dziwnego koszyka.
– Kiedyś nauczę cię, jak wykorzystywać ususzone liście i kwiaty, wiesz? Już niedługo, skarbie. Już niedługo. – W końcu odezwał się, spokojnie i łagodnie. Jednak... do kogo mówił? Czy w tej torbie znajdowało się jakieś żywe stworzenie? Nie poruszało się, nie dawało znaku życia. Zatem z pewnością musiało to być skierowane do kogoś innego... lecz kogo? Nikogo tu nie było, nawet zwierząt. Nawet Złota Twarz zniknęła, przykryta pod warstwą chmur. Czyżby starzec postradał zmysły i mówił do siebie? Było to jak najbardziej możliwe.
Ruszył dalej, początkowo nieco myląc kierunki i wchodząc przez przypadek do wody. Zimnej wody. Odskoczył zaskoczony. Czy starzec miał aż takie problemy z orientacją w terenie? Dlaczego w ogóle ruszał się z miejsca, w którym zwykł sypiać? To wielkie zagrożenie, by jakkolwiek się oddał. Ale mimo wszystko szedł... i chyba nawet był cały, pozbawiony siniaków. Nie licząc oczywiście starych blizn. Zadziwiające. Pytanie tylko, czy miał szczęście, czy po prostu na swój sposób umiał sobie radzić?
Imponujący był fakt, że nie był to koniec poszukiwań tego dziwaka. Jego następną ofiarą były bzy, na które nie wiadomo jakim cudem się natknął. Tak szybko, jak ich dotknął, tak szybko powędrowały do torby. Pomimo mocnego wiatru, od starca nadal można było wyczuć dość mocny aromat pogniłych kwiatów, ale nadal miało to swój urok.
Poszukiwania zapędziły wędrowca do oddalonych zakamarków Niewielkiego Zlodowacenia. Od wielu księżyców zapewne nie stanęła tu smocza łapa. I nic dziwnego... nie było tutaj bowiem nic interesującego. Prawie. W oddali Złoty musiał zauważyć coś, co zwróciło jego uwagę. Z pewnością było to dla niego po prostu plamką, tylko bardziej wyróżniającą się od innych. Należał do ciekawskich, bowiem udał się do dziwnego obiektu, który okazał się... grotą. Po prostu jaskinią.
Wszedł do niej powoli. Wyglądała na zwyczajną, choć zapach mówił inaczej. Zgnilizna? Nawet jeżeli tak, to dość dobrze zakamuflowana. Wędrowiec musiał być już tutaj kiedyś, ale to miejsce było dla niego niespodzianką. Tajemniczy osobnik widocznie na czymś się skupił, a już po chwili przywołał... chmurę? Która jakby go otaczała. Ledwie widoczna. Nie był w tym dobry, to nie mogła być jego technika, ale widocznie pozwalała mu "widzieć" lepiej. Widocznie zadziałała, bo szybko pochwycił w swej dłoni naszyjnik, który leżał w środku groty. Zdziwienie pojawiło się na jego pysku. Znał ten przedmiot. Wiedział do kogo należy. Usiadł na zadzie, a koszyk postawił tuż obok siebie. Opierał się o ścianę groty i był zwrócony w jego kierunku.
– Wiesz do kogo to należało, skarbie? Do Płaczu Aniołów, czy też Szkarłatnych Wód... największego wojownika, jakiego znałem. – Znów powiedział, jakby do siebie tylko tym razem... kierował wzrok na swoje dziwne nosidełko? Czy jednak coś mogło tam być? Być może pogrążone we śnie? To zapewne wiedział tylko Złoty.
– To on przekazał mi przywództwo... uznał to za dobry pomysł i może faktycznie tak było. Obiecałem mu coś... i słowa dotrzymałem. Opiekowałem się Wodą, tak długo jak mogłem. Był dla mnie... wzorem. Tak jak jego córka. Być może ja kiedyś będę kimś takim dla ciebie. – Czy to było możliwe? Na pysku starucha pojawił się... uśmiech? Przez cały czas wyglądał, jakby zamiast serce miał jedynie kamień. Nie przejawiał emocji. A teraz delikatny uśmiech? Coś musiało się w nim zmienić. Chwilę później uśmiech zmienił się smutek. A Złoty, zapatrzony w naszyjnik, który spoczywał w jego dłoni... uronił łzę. Ta skapnęła akurat na jedno z piór, które przyczepione było do naszyjnika. Większość z nich była biało-niebieska, jedno zdawało się brudne i zniszczone, a ostatnie – o wiele większe od pozostałych. Czysta biel.
– Nie wiedziałem, co się z nim stało... odszedł po ceremonii. Nigdy go już potem nie widziałem. Musiał być tutaj przed odejściem. – Tym razem mówił bardziej do siebie. Coś w nim w tym momencie pękło. Ale to było serca. Kamienna powłoka, która je otaczała miała na sobie teraz pęknięcie. Dosyć spore, ale całość nadal się trzymała, choć niewiele brakowało, by odzyskał dawnego siebie. Gdyby tylko wiedział, że jego stary druh spoczywa całkiem niedaleko... na dnie jeziora. A przynajmniej to, co z niego zostało. O ile cokolwiek zostało. Starzec jeszcze przez chwilę wpatrywał się w naszyjnik... po czym założył go na siebie. Nie był pierwszym. Na sobie miał jeszcze kilka. Pióra, kły, łuski. Z pewnością należące do zmarłych. Pytanie tylko, czy stanowiły trofea, czy pamiątki. Na miejscu naszyjnika zostawił złotą łuskę, którą wyrwał ze swojego ciała. Oraz jedno, biało-niebieskie pióro. Upewnił się, że wszystko nie zostanie przeniesione przez wiatr, bądź zalane wodą. A następnie... zaczął robić coś dziwnego.
Wyciągnął zebrane liście z koszyka i ułożył je w jednym miejscu, ułożył je dość starannie, a gdy wszystko było już gotowe – podpalił za pomocą maddary. Aromat unosił się w całej grocie, zastępując dość nieprzyjemny zapach zgnilizny i staroci. Chwilę po tym zajrzał do swego nosidełka, by wyciągnąć z niego kilka gruszek. Widocznie jego dzieło było bardziej pojemne, niż można było się spodziewać na pierwszy rzut oka.
Kolejna wskazówka, która przekazywała jasno, że starzec miał nie po kolei w głowie i widocznie musiało mu odbić, to to, że gruszki były... zgniłe. Ale jak widać to mu nie przeszkadzało. Gniótł je za pomocą łap i kierował wyciśnięty sok do swego gardła. Powtórzył to kilka razy, aż do momentu gdy zaczął się zataczać. O cóż to mu chodziło? Dlaczego jego ruchy były tak upośledzone? Czy to zasługa dziwnej mieszanki kadzideł i soku z gruszek? Ciężko było w to uwierzyć.
W końcu usadowił się gdzieś w boku groty i spróbował odpocząć. Zmęczone, poranione, błękitne ślepia przykryły powieki. A Złoty zapadł w sen.
Gdyby ktoś zapuszczał się w te tereny i zajrzał do opuszczonej groty... mógłby zauważyć śpiącego smoka, tuż przy dziwnym koszyku. Przez sen wymawiał imię "Graghess". Obok niego waliły się wyciśnięte gruszki, a dym z kadzideł nadal wypełniał jaskinię. Ale nikt nie zapuszczał się tak daleko. Świadkiem były więc jedynie liczne pająki, które zdawały się obserwować go ze swoich pajęczyn.

Soundtrack!


Obudził się. Nie wiedział dlaczego, ale odczuwał strach. Wszechogarniający strach. Uczucie tak obce dla niego. Nie pamiętał, kiedy ostatnio prawdziwie się bał... całkowicie wyprał się z uczuć. Jego pierwszym odruchem było sprawdzenie, czy zawartość koszyka jest bezpieczna... jednak nie było jej. Jak to mogło się stać? Przecież jeszcze przed snem dokładnie widział, że jest tuż przy nim.
Cahf ah nafl mglw'nafh hh' ahor syha'h ah'legeth, ng llll or'azath syha'hnahh n'ghftephai n'gha ahornah ah'mglw'nafh
(Nie jest umarłym ten który spoczywa wiekami, nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami.)
Usłyszał głos, choć nie wiedział skąd dochodzi... język nie był mu znany. Jedno było pewne – każde słowo budziło przerażenie. Słowami nie był w stanie opisać głosu, który słyszał. Jakby sama śmierć do niego mówiła. Coś, co na wieki powinno milczeć.
Wyszedł z groty... co innego mógł zrobić? Gdzie był jego skarb? Nie mógł tak po prostu tego zgubić... i ten głos. Zza groty widać było tylko ciemność, ale musiał wyjść... musiał je znaleźć.
Goka yogor. Ymg' yar ah yogor. Yar ot nilgh'ri ot ymg'. Ymg' mgepah ahf' mgep l' ah mgepuaaah, n'ghftephai if ymg' nafl yog kadishtu h'
(Padnij. Twój czas dobiegł końca. Wasz czas. Zrobiłeś to, co należało zrobić, choć nawet o tym nie wiedziałeś.)
Wyszedł... jednak w pewnym momencie obrócił się za siebie. Widział tam tych, którzy przecież powinni pozostać martwi. Czy w ogóle tam byli? Czy może był to tylko wytwór jego wyobraźni? Kolejno – Mistycznooka, Wzburzone Wody, Płacz Aniołów, Shetani, Fia, Amok, Krew Mandragory. Niezłomna Cisza. Aria Negacji. I wielu innych, których widocznie rozpoznawał i poznał za życia, a opuścili ten świat. Czy to był kolejny chory sen? Wszystko wskazywało na to, że tak. Ale było w nim coś realnego.
Ng hai. fhtagn. Ng nnn Iiahe ymg' kin ah'mglw'nafh. Ehye llll ehye
(A teraz śpij. I patrz jak twój ród umiera. Jeden po drugim.)
Powoli kroczył, próbował nie słuchać. Ale głos wbijał się w jego głowę, doprowadzając go do szaleństwa. Chciał, żeby przestało. Był gotów pozbawić się słuchu, żeby tylko przestało. Ale wiedział, że to nie pomoże. Mimo to – kroczył dalej. Dotarł do jeziora. Spojrzał się w nie, próbując dostrzec. Ale widział tylko... ruchy. Czy coś mogło tam być? Wkrótce mógł się przekonać.Coś, co przypominało mackę... nagle złapało go za łapę. Próbował ryczeć, ale nie wychodził od niego żaden dźwięk. Pustka. Był zdany na siebie.
Wbił pazury w brzeg, ale te powoli się osuwały. Macka była coraz silniejsza, a on coraz słabszy. I wtedy dostrzegł, będąc już niemal cały w wodzie... skarb znajdował się na brzegu. Przed nim. Bezpieczny. I wtedy poddał się. To coś wciągnęło go głębiej, a on sam zaczął się dusić. Wierzch jeziora zaczął zanikać, a on sam znajdował się coraz głębiej... i głębiej.

Soth ot mgehye'lloig mgep mgepah lw'shuggornah ng ephainog. Iä! Iä! fhtagn!
(Ziarno szaleństwa zostało zasiane i niedługo przybędą plony. Iä! Iä! Fhtagn!)
********
Dzień upadku.
Soundtrack!

Starzec obudził się. W łapach trzymał jajko. Musiał... przytulać je przez sen. Łososiowe jajko. Które widocznie było jego "skarbem", który przez ten cały czas trzymał w nosidełku. Było bezpieczne. Złoty polizał je. Zależało mu na nim, to było widać od samego początku. Wyglądał na wystraszonego, ale nie miał ku temu powodu. Coś nie dawało mu spokoju, ale wolał zostawić to na później.
– Wiesz co, skarbie? Pójdziemy do twojego wujka. Jeszcze cię nie widział... ale na pewno z chęcią zobaczy. – Powiedział, znów pokazując delikatny uśmiech. Chyba... chyba zdawał sobie sprawę, że jajko go nie słyszy. Ale i tak cały czas to robił. Rozmawiał z nim. Choć wiedział, że nie otrzyma żadnej odpowiedzi. W końcu podniósł łososiowe jajo, założył koszyk i włożył je do niego. Uprzątnął cały bałagan. I wyszedł z groty. Jeszcze raz obejrzał się za siebie, patrząc na grotę, która prawdopodobnie należała do Płaczu Aniołów. Starzec w końcu jednak ruszył.
– Wszystko będzie dobrze. Chodź, bo spóźnimy się do Promyka. – Powiedział na sam koniec. Nadal był przerażony i było to widać po nim. Jeżeli ktokolwiek zapuszczałby się w te strony... dostrzegłby starca, idącego pewnie przed siebie. Mimo iż co jakiś czas zahaczał o kamienie, czy gałązki. Ze sobą miał nosidełko z jajkiem. Pachniał gruszkami i ziołami. Może i coś było z nim nie tak, ale nie przejmował się tym. Jednak nikt tego nie zobaczy. Miejsce to było opuszczone i nikt tutaj nie zaglądał. Świadkiem był jedynie podmuch wiatru. Nieco cieplejszy, ale nadal chłodny. I pisklę. Jeszcze nienarodzone. Ale już wkrótce przyjdzie na świat. Czuł, że to będzie dobry dzień. Tak mu się wydawało.

I właśnie wtedy Szlachetny Nurt wyruszył w swoją ostatnią drogę. Nie przyszło mu nawet przez myśl, że dzisiaj dołączy do swych bliskich. Jednak nie żywych, lecz martwych.
Iä! Iä! fhtagn!
autor: Szlachetny Nurt
08 lis 2018, 23:39
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Trakt do Prastarego Drzewa
Odpowiedzi: 621
Odsłony: 84637

Hm... zagadki. Nurt nie miał nic przeciwko zagadkom, ale dlaczego właśnie tutaj? Na drzewie? Czy to była jakaś część zabawy Kobaltowego? Mało czasu spędzał ze swoim bratankiem, a to chyba była dobra okazje. Miał tylko nadzieję, że młody nie zada mu takiej zagadki, przy której nie dojdzie do kompromitacji Przywódcy Wody. Słonko tak trochę obraził się na Nurt za to, że nie powiedział mu o istnieniu Opalowej, a teraz musi mu jeszcze opowiedzieć o przeciwieństwie istnienia. Jak się trochę zajmie Kobaltem, to może mu przejdzie?
Oczywiście Kobaltowy umiał sam się sobą zająć, ale dla Nurtu był nadal kimś, kto potrzebuje opieki.
– Tak... czemu nie. Mogę się do was przyłączyć. – Rzucił do bratanka, po czym skierował wzrok na Błyszczącą Łuskę i hej! Przecież nie był taki stary... to prawda, że miał swoje księżyce na karku, ale przecież każdy jest przecież tak stary, na ile się czuje! A Nurt nadal czuł się młodo.
– Czyli byłbym wtedy twoim dziadkiem. A więc od dzisiaj nim jestem, a ty będziesz za to moją wnuczką. Zgadzasz się? – Powiedział spokojnie do smoczycy, jednocześnie dochodząc do siebie po tej wspinaczce. Gdzieś tam na dole musiał zgubić swoje płuca, ale to drobny szczegół.
– Nie... nie potrzebuje niczeghh.... – I zrządzenie losu nastało. Cóż za ironia. Nurt miał właśnie zaprzeczać temu, że potrzebuje jakiejś pomocy i mówić o tym, że sobie poradzi i właśnie w tym momencie wleciało mu coś do gardła. To coś było dosyć wielkie, z pewnością był to jakiś duży gatunek owada. Nurt nie miał jednak czasu mu się przyglądać, bo zanim zorientował się o jego istnieniu... ten już siedział wygodnie (albo raczej i nie) w gardle Przywódcy.
– Arghagh. – Złoty zaczął się dusić, jakby miał właśnie wypluć własne płuca. Próbował wypluć tego niewdzięcznego owada, ale ten widać skutecznie się zablokował i nie chciał się ruszać. Był to dość poważny problem... Przywódca Wody się dusił i chyba potrzebował pomocy. Czy jego kompani podołają? A może spanikują? To zapewne się okaże.
– Wodghyyy. – Wyrzucił z siebie z trudem, nadal dusząc się i kaszląc. Słychać go było zapewne na drugim końcu bariery. Jak duży musiał być ten owad? No nie wyglądało to zbyt ciekawie... chciał pokazać jak młody jest w duchu, a teraz Kobalt i Błyszcząca muszą ratować tego starego grzyba. Nurt próbował uderzać się łapą o swoją pierś, jednak nie dawało to zbyt dużo. Stracił też trochę równowagi, ale na szczęście pozostał na gałęzi, po chwili ją odzyskując i chwytając się dobrze pazurami.
Pomocy?
autor: Szlachetny Nurt
08 lis 2018, 1:15
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 586
Odsłony: 80379

Cóż... czyli jednak nie miał do czynienia z duchem Zmory Opętanych. Chociaż... może to tak naprawdę podstęp? Lepiej zachowywać czujność. Nie spodziewał się, że smoczyca zdążyła wydać jakieś dzieci na świat... no to wszyscy są teraz w jednym, wielkim czarnym dole. Historia lubiła się powtarzać. No więc trzeba było odstawić na bok rytuały odesłania duszy. Chociaż w pewnym sensie był to dobry znak – z Nurtem nie jest jeszcze aż tak źle.
– Zmora Opętanych, Upiorny Rytuał... różnie ją zwali. – Nurtowi przyszło powspominać jeszcze bardziej stare, dobre czasy. No... może niekoniecznie dobre, ale z pewnością stare czasy. Wyczuwał, że nie będzie to łatwa rozmowa. Zwłaszcza, że zakładał iż Zmora nie do końca za nim przepadała... i poglądy swe mogła przedstawić córce, co było wielce prawdopodobne. Szczerze mówiąc... to chyba już wolałby Ducha Zmory. Halo? Otchłań? Przyjmujecie reklamacje?
– Ale dlaczego nazywasz je trunkami dla prymitywnych istot? Każda rozwinięta istota powinna dbać o rozrywkę, głównie dla duszy. Nawet elfy. Szczególnie elfy. Przynajmniej te leśne. – Wiedział o tym... głównie z opowieści Niebotycznego Kolca. Zakładał, że elfy nie przesadzają z tym tak jak on... chociaż i pewnie zdarzali się i tacy.
– Trunki są jak lekarstwo... niektórym wystarczy odrobina, inni potrzebują więcej. Czy lekarstwo można uznać prymitywnym? Skoro jedynie ono przepędzić może wszechogarniającą pustkę? – Nurtowi oczywiście wzięło się na filozoficzne rozmowy... taka była kolej rzeczy. Najpierw śpiew, dużo śpiewu, a potem gadaniem o rzeczach najróżniejszych. W pewnym sensie... wino otwierało jego umysł, który wcześniej zamknięty był pod pewnymi względami.
– Dlaczego akurat jesteśmy? Dlaczego nie uwzględniasz tutaj siebie? Jesteś tak samo pyszna, jak Zmora? Mogłem się tego spodziewać. Dlaczego twa dusza ma być inna od naszych? Tak naprawdę wszystkie są takie same. To zależy od naszego spojrzenia na nie. – Filozofowania ciąg dalszy, Nurt co jakiś czas jąkał się, lub po prostu... mówił dziwnym tonem, charakterystycznym do bycia w tym stanie, ale poza tym – trzeźwy jak w pysk strzelił. Przynajmniej pod względem słów. Głowa nadal go bolała... chyba przydałoby mu się więcej wody.
Chwytu za podbródek się nie spodziewał. Oczy Nurtu, martwe niczym pustka wlepiały się w ślepia Delirium. Nurt nie ruszał się... jego oczy po prostu patrzyły i mówiły wszystko. Mimo iż nie działa się w nich nic, mimo iż wzrok Przywódcy Wody, tak bardzo nieobecny – zdawał się nie dawać żadnych znaków. Była w nim po prostu wszechogarniająca nicość, jakby spojrzeć w jego duszę, czy serce.
– Znałem. Bardzo dobrze ją znałem. – Rzucił do Delirium, nadal będąc zdziwiony jej... dziwnie czułym chwytem. – To ja walczyłem z nią, gdy umarła po raz pierwszy. To ja zadałem jej najsilniejszy cios. – Nie musiał tego mówić... smoczyca musiała już to widzieć. O ile jej matka utrzymywała z nią jakikolwiek kontakt, nim zmarła. Można było pomyśleć, że Nurt czuje dumę... z satysfakcję z tego, że skończyło się to w ten sposób. Nie. Nie czuł nic. To były jedynie słowa.
– Widzisz... gdy ogarniać zaczyna cię pustka... często myślisz o jednym. Jak ją przepędzić. Myślałem, że jeśli zginie twoja matka, to przywróci mi to uczucia, dawne życie. Długo myślałem o tym... przez pewien czas byłem trochę jak ona. Myślałem o jej śmierci, o tym jak bardzo będę się tym chełpił, jak bardzo nasycę się tym. Że będę zlizywał krew z własnych pazurów. – Wbił pazury delikatnie w bark Delirium, tak by pojawiła się odrobina krwi. Następnie (o ile smoczyca mu na to pozwoliła) zsunął się z jego uścisku i zlizał krew... i kwas (?) niezbyt to było przyjemne uczucie. – Krew miała z niej spłynąć. – Wrócił do poprzedniej pozycji, następnie delikatnie musnął smoczycę ogonem po prawym biodrze. – Ale wiesz co? Tylko mnie to dobiło. Uczucia zniknęły na zawsze... a ja po prostu tam stałem i odszedłem. Krótkie zwycięstwo zostało przerwane przez śmierć Krwi Mandragory. Ta... bezsilność. Nie mogłem nic z tym zrobić. Umarła. – Znów oparł się na głazie. – Tak więc narodziła się we mnie pustka. Ogarnęła mnie... powoli przestawałem odczuwać cokolwiek. A już późniejsza śmierć twojej matki, tym razem ostateczna – miała być tym, co wznowi we mnie utracone uczucia. To przecież przez jej napaść straciłem wszystko, Krew Mandragory, Mistycznooką, Płacz Aniołów, Wzburzone Wody, Niezłomną Ciszę... wszyscy odeszli po tym. Miało nadejść zadośćuczynienie, a nadeszło uwięzienie w pustce, w mojej własnej pustce, z której nie ma już wyjścia. Va'esse deireádh aep eigean, va'esse eigh faidh'ar. – No i zaczęła się trzecia faza. Ta w której Nurt skończył filozofowanie i zaczął opowiadać o swojej przeszłości. Libacje trunkowe zawsze kończyły się w ten sam sposób. Czyli... zaraz wytrzeźwieje?
– Teraz twoja kolej... zaśpiewaj mi coś. Twoja matka była w tym dobra. – Akurat nie było w tym ani krzty ironii... jej dziki śpiew niemal sprawił, że powaliła jego samego, zanim padła.
autor: Szlachetny Nurt
04 lis 2018, 19:48
Forum: Świątynia
Temat: Świątynia
Odpowiedzi: 714
Odsłony: 33383

Szczerze mówiąc... spodziewał się czegoś gorszego. Jakiejś nawiedzonej jaskini, skrytej głęboko pod ziemią? Ciemny las nie brzmiał jak miejsce, którego powinni się obawiać. Lepsza mogłaby być polana, ale nie można mieć wszystkiego. Dla Nurtu wszystko było jedno. Po prostu trzeba iść i uratować Proroka, gdziekolwiek jest.
Sam chętnie udałby się w poszukiwaniu Opoki, ale... miał kilka rzeczy do załatwienia. Rzeczy wymagających jego osobistej uwagi. Niemądrze też zostawiać stado bez opieki, gdy sytuacja pod barierą nie należy do najlepszych.
A znał osobę, która poradzi sobie z tym równie dobrze... a przynajmniej taką miał nadzieję. Co prawda opis miejsca w które trzeba się udać może go trochę zniechęcić, ale Nurt wierzył, że mu się uda.
– W moim imieniu wyruszy z wami Smoczy Kolec. Niebezpieczeństwo nadal wisi w powietrzu, a Woda potrzebuje mojej opieki. Niemniej... Smoczy powinien sprawić się idealnie, jest lojalny i ma czujne zmysły. To on będzie wam towarzyszył od teraz. – Rzucił głównie do Utraconego, który póki co jako jedyny zdecydował się wyruszyć osobiście. A następnie popatrzył po pozostałych. Nie znał Tajemniczej Łuski, ale jeżeli Rek ją wybrała... powinna się sprawić dobrze. Los Prorokini był zatem w dobrych łapach.
Mogli jeszcze próbować wyciągnąć coś od duszka, ale czy to miało sens? Był tak wystraszony, że z pewnością już tu nie wróci, a nawet jeśli... na pewno nie będzie chciał nic mówić o tym tajemniczym miejscu.
autor: Szlachetny Nurt
29 paź 2018, 0:02
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Trakt do Prastarego Drzewa
Odpowiedzi: 621
Odsłony: 84637

Co dzielny poszukiwacz gruszek mógłby robić na Trakcie do Prastarego Drzewa? Było to dosyć oczywiste – szukał skarbów, w tym zapomnianym miejscu. Skarbów ważnych tylko i wyłącznie dla niego. Ostatnio lubił eksperymentować – chciał niedługo zaprezentować swoje dzieło. Oczywiście robił to tylko w swym wolnym czasie, którego niestety nie miał zbyt dużo. Ostatnia sytuacja pod barierą zmuszała go do większej czujności, odbywania dodatkowych patroli i innych. Jednak w końcu udało mu się urwać z groty. Miejmy nadzieję, że pod jego nieobecność stado nie spłonie.
Im bardziej Nurt zapuszczał się w las, tym robiło się ciemniej. Ale i też las robił się gęstszy, a na tym mu zależało. Szukał roślin, których nie przyjdzie mu znaleźć w innych miejscach. Ostatnia mieszanka jabłek i kwiecia okazała się całkiem dobra. Coraz bardziej zaczęło to przypominać elfickie wino, o którym opowiadał mu Niebotyczny. Chociaż... Nurt niestety nie znał porównania, więc nie mógł wiedzieć, że jego twór idzie w dobrą stronę.
Przywódca Wody nadal zmierzał traktem, co jakiś czas zatrzymując się przy jakimś drzewie, lub zbiorowisku roślin. Był to widok dość dziwny. O ile sama obecność Nurtu w tym miejscu nie była aż taka nadzwyczajna, to inne rzeczy już tak. Wędrował z czymś na wzór naczynia, które utrzymywał za pomocą maddary przy sobie. Wyglądało to trochę jak... koszyczek. Nurt musiał mieć wszystkie składniki przy sobie, więc coś takiego było konieczne. Niby mógł skorzystać z łowieckiej siatki, ale to było lepsze rozwiązanie. Jego "koszyczek" zaczął się już napełniać. Fiołki, bez, suszone liście, konwalie i inne kwiaty znajdowały się w naczyniu. A na nich – śliwki, jagody i kilka innych, mniejszych owoców.
Wyglądało to jakby Złoty Kapturek przemierzał dzielnie mroczny las, ze swoim koszyczkiem, w którym niósł prezent dla swej babki. Na końcu ścieżki miał znajdować się dom. Ale niestety – Złoty Kapturek nie wiedział, że tuż za nim w dość niespodziewanym miejscu, bo na drzewie... kryje się groźny wilk! Podstępnie machający swym ogonem. Niemal niewidoczny drapieżnik czekał na Złotego Kapturka, który nie był świadomy z kim ma do czynienia.

Gdy do uszu przywódcy dotarły odgłosy, ten zaniepokoił się. Ostatnio był wrażliwy na takie rzeczy, zwłaszcza po ataku na jego stado. Nie mógł być świadomy, że to jedynie odgłos majdania ogonem, który zahacza o liście drzew. Nurt ugiął łapy w stawach, wyciszył swój oddech, skrzydła przycisnął do ciała i zaczął skradać się, odrzucając na bok swój koszyczek i zaczynając szukać źródła tajemniczego dźwięku. Łapy starał się stawiać ostrożnie. To on pierwszy musi dowiedzieć się gdzie znajduje się tajemnicza istota.
Jego poszukiwania jednak nie dawały efektów... dźwięk zdawał się dochodzić z drzew. Jeżeli uda się pod jedno z nich, to może zostać łatwą ofiarą. Lepiej użyj podstępu. Jak za dawnych czasów... gdy na polowaniu uganiał się za kotołakami. Znalazł jedno z drzew, którego jak zakładał – było tuż naprzeciw tajemniczej istoty. Liście na tyle zasłaniały pole widzenia, że nadal nie mógł wiedzieć, że ma do czynienia ze smoczycą. I prawdopodobnie również i ona nie mogła widzieć Nurtu.
Przywódca Wody zaczął wspinać się na drzewo, niestety jakieś 80 księżyców temu wychodziło mu to znacznie lepiej. Chciało mu się stękać z bólu i wycieńczenia, ale dzielnie wspinał się dalej. Powoli, ale do przodu. Starał się robić to jak najciszej. Bo przecież na tym mu zależało.
W końcu... dotarł na gałąź na którą mógł usiąść i wtedy spojrzał przed siebie i dostrzegł smoczycę, która po prostu siedziała na jednej z gałęzi. I to nawet nie sama. Co tu robił Kobalt? Dlaczego Słoneczny go nie pilnował? Może i morski był już niemal dorosły, ale dla Nurtu nadal był małym pisklakiem, o którego trzeba było dbać. Ale to chyba cecha wszystkich starszych smoków.
– Ymmm. – Wyrzucił jedynie z siebie, sapiąc ze zmęczenia. Wejście na to drzewo stanowczo nie przyszło mu łatwo. – Emmm. – Kontynuował bardzo rozwinięte wypowiedzi ze swojej strony. – No więc... witajcie. – Sapnął znów ze zmęczenia, następnie spróbował nieco bardziej rozłożyć się na gałęzi przeciwnego drzewa, by odpocząć. – Co tak właściwie robicie w tym miejscu? – Oczywiście to samo pytanie można byłoby zadać Przywódcy Wody, ale to jedyne co mógł teraz wymyślić. Wbrew pozorom ciekawiło go, co robił tutaj jego bratanek. No i ta smoczyca... co miałaby robić na drzewie? Kobalt może i miał dziwne pomysły, więc to jakoś można było uzasadnić.
autor: Szlachetny Nurt
27 paź 2018, 23:17
Forum: Ogólne
Temat: Powiadomienia
Odpowiedzi: 5668
Odsłony: 224655

Koral ze skarbca Wody dla Zarannej (już odjęty)

♣ Aktualizacja ♣
autor: Szlachetny Nurt
23 paź 2018, 21:16
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 586
Odsłony: 80379

Pod wpływem wywaru z gruszek często miał dość... nieprzyjemne wizje. Dosyć często zdarzało mu się widzieć duchy zmarłych. Zaczęło dziać się to od niedawna. Może w normalnym przypadku wypadałoby się tym zaniepokoić i spróbować coś z tym faktem zrobić. Ale dla Nurtu było to dosyć normalne – po wywarze ze zgniłych owoców widywał i gorsze rzeczy. A to i tak nic z kadzidłami jego mistrzyni. One miały jeszcze większego kopa.
No więc Nurtu spodziewał się wielu rzeczy, ostatnio na polowaniu miał jakąś dziwną wizję swojej własnej osoby, a przynajmniej w ten sposób to interpretował. Ale duch Zmory? Tego nikt nie mógł się spodziewać. Najwidoczniej nie da im wszystkim spokoju nawet po śmierci. Tylko czego chciałby od niego duch Zmory? Nie miał pojęcia.
Im bardziej zbliżała się tajemnicza postać, tym większe miał wątpliwości. Przypominała dawną Przywódczynię Cienia, ale też nie całkowicie. Była podobna, ale nie taka sama. Przywódca Wody wybałuszał na nią oczy, jak najprawdziwsza, złota żaba. Jednak, gdy usłyszał ten głos... cholera. To była Zmora.
Zapewne jej dusza nie zaznała spokoju, podobnie jak to miało miejsce w przypadku szarego ducha, którego spotkał. Tego udało mu się odwołać zakopując jego zwłoki, przykrywając je ziemią i postawiając na nim spory kawałek kory, na którym coś napisał.
Niby dało się zrobić, ale skąd on weźmie zwłoki? Cieniści raczej uznają go za wariata, gdy opowie im o tym, że ich Przywódczyni powróciła z martwych i potrzebuje jej ciała, by odesłać ją na tamten świat. Czyli wychodziło na to, że jednak jest skazany do końca życia, a może i nawet dłużej na tę smoczycę. Jak miło.
Nie brzmiało to wszystko zbyt logicznie, ale nie zapominajmy, że Nurt był po spożyciu sporej ilości zgniłych owoców, które wiadomo jak na niego działały.
– Elfy. Za barierą jest wielki kompleks wysp i osada krasnoludów, odlatując z niej spostrzegłem elfa siedzącego na drzewie, a wśród niego wiele krasnoludów. Nie wiem skąd się tam wziął, ale grał tę pieśń... zapadła mi w pamięci. – Powiedział dość spokojnie, jakby wcale nie rozmawiał z byłą Przywódczynią Cienią. W kwestii dyskusji w stanie wskazującym jego umysł zawsze pozostawał dość... czysty.
– Przypominasz mi kogoś, wiesz? – Nie znał innego sposobu na potwierdzenie, czy ma tu do czynienia z duchem, czy nie. Równie dobrze mogła to być jej... córka? Wnuczka? Inna potomkini? A może to jednak halucynacja? Starał się zachowywać spokojnie. Zresztą... kiedy się tak nie zachowywał? Kamienne serce nie pozwalało mu na nic innego.
– Znam jeszcze jedną pieśń... ale od kogoś innego. – Znów zaczął nucić, po chwili nawet śpiewać. Tym razem jednak wyszło mu to delikatnie gorzej... ze względu na obecność elfich słów, a on nie do końca wiedział jak je wypowiadać. Mimo to brzmiało to nadal... magicznie.
Wychodzi na to, że talenty Nurtu wychodziły na jaw dopiero wtedy, gdy spożywał sporą ilość trunków. Gdy skończył swą pieśń, oparł się jeszcze bardziej o kamień... niemal się z niego zsuwając. Dostrzegł, że coś pod nim zostało... czyżby pozostałość po jego wcześniej "uczcie"? Było tam kilka jabłek, oczywiście zgniłych i odpowiednio przyprawionych przez Nurt różnymi kwiatami i ziołami, co powinno nieco poprawić zapach.
– Łap... to dla ciebie. Leczą duszę. – Rzucił delikatnie gruszką w kierunku Ducha Zmory, a przynajmniej tak mu się wydawało. Skoro nie chciała go zabić, ani nie rzucała się na niego z pazurami, to chyba miała dobre zamiary? W tym momencie nie myślał zbyt logicznie, z wiadomych przyczyn. Sam ugryzł jedno z jabłek, ale nie przesadzając. Wystarczyło mu już. Znał Zmorę dosyć dobrze, niech nie myśli, że są zatrute.
Oczywiście nie miał pojęcia, że nie ma do czynienia z Duchem Zmory, który powrócił zza grobu, a jej córką, która obecnie piastuje stanowisko Przywódcy Cienia. Ale kto wie? Może się jeszcze tego dowie?
autor: Szlachetny Nurt
16 paź 2018, 22:21
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Niewielkie zlodowacenie
Odpowiedzi: 404
Odsłony: 63487

Nurt w to miejsce zaciągnęło to, co zwykle. Po cóż to innego mógłby zapuszczać się na tereny wspólne? Tym razem nie chodziło o kolejną libację z gruszkami, ale nadal było to coś w tym temacie. Zaczął mocno eksperymentować ze swoimi trunkami. Jedno już odkrył – leczyły one duszę. Ale nadal smakowały dość źle, bo przecież jak mogły smakować zgniłe owoce? Znaczy... już przywykł do tego, ale nie ukrywał, że przydałyby się małe udoskonalenia.
Tak się składa, że całkiem dobrze znał się na wszelakich ziołach, ale nie w tym sensie, co uzdrowiciele. Bowiem tak samo, jak w przypadku owoców – istniały dwa rodzaje ziół. Jedne pomagały leczyć fizycznie, całkiem dobrze się przy tym sprawdzając. Drugie jednak... leczyły duszę. Na tym drugim zależało mu najbardziej. Znał więc większość roślin, które mogły wywołać pożądane przez niego efekty – czyli wprowadzenia smoka w stan spokoju wewnętrznego.
Zaczął od brzegu, gdzie znaleźć chciał fiołki, bez i innego rodzaju kwiaty. Te najczęściej wybierała Mistycznooka, a on jeszcze dobrze pamiętał jej receptury – czas zrobić z tego użytek. Co prawda jego mistrzyni nigdy nie piła wina, ale kwiatki i tak się przydadzą. Gdyby go teraz widziała, to pewnie byłaby dumna... ktoś musi przenieść tę tradycję dalej, choćby w takiej formie.
Nurt zebrał już, jak mniemał – wystarczającą ilość kwiatów, do tego także listków. Usiadł na zadzie i zaczął przygotowywać to, co zabrał ze sobą. Czyli przede wszystkim siatkę – miał ich mnóstwo, ale ta miała najmniejsze oczka ze wszystkich, była przygotowana pod najmniejsze liście i rośliny. Zgniłe gruszki również miał przygotowane, oczywiście przerobił je na sok i umieścił w naczyniu z maddary, które powinno wystarczyć na pewien czas.
Teraz przyszła kolej na liście i kwiaty – położył je na ziemi i delikatnie przypalał, również przy użyciu maddary, następnie delikatnie zaczął przenosić je na siatkę, a siatkę z kolei umieszczać nad naczyniem. Malutkie kawałki ziół i kwiatów wpadały do niego, zostawiając za sobą cudowny aromat. Taaaak. Prawie gotowe. Zostało jeszcze kilka gatunków kwiatów. Ale musiał udać się w inne miejsce, dlatego wzbił się w powietrze i ruszył dalej. Naczynie trzymał w łapach. Chwila... czy on w pewnym momencie nie zauważył pod sobą jakiegoś młodzika?
Wylądował na lodzie, póki co jeszcze się na nim utrzymując. Nurt był bardzo lekkiej budowy, dlatego póki co – wystarczało to.
Podszedł bliżej do Śpiewnego i dostrzegł go stojącego dumnie nad swoim dziełem. Nurt przybliżył się jeszcze bardziej, próbując dopatrzyć się w tym jakiegoś kształtu.
– Ym, ciekawie wyszedł ci ten... dwugłowy nietoperz. Jestem Szlachetny Nurt. Skąd pomysł na rysowanie czegoś takiego na lodzie? – Oczywiście słowa te padały z pyska smoka, który właśnie pędził wino z gruszek i przyprawiał to kwiatkami. To raczej on powinien otrzymać podobne pytanie.
– Tak właściwie... nie chciałbyś może zakosztować mojego dzieła? Zawsze zastanawiało mnie, jak będzie to smakować innym. – Podsunął w kierunku Śpiewnego swoje naczynie. Oczywiście Nurt sam miał na to ochotę, ale Maestro lepiej to oceni. No ładnie. Przywódca Wody zaczepiał młodzików i namawiał ich do picia wina.
autor: Szlachetny Nurt
16 paź 2018, 0:35
Forum: Świątynia
Temat: Miejsce wymian
Odpowiedzi: 462
Odsłony: 19142

Wcześniej nie zdarzyło mu się wymieniać kamieni na mięso, zazwyczaj bazował na swych własnych umiejętnościach. Ale ostatnio miał pewne problemy z duchami na polowaniach, przez co musiał na jakiś czas się wstrzymać, na egzorcyzmy był już za stary. W tym momencie pojedynczy kamień posłuży mu jako możliwość nakarmienia jednego smoka – uczciwa wymiana, wręcz niesamowicie opłacalna. No bo co już mu po tych kamieniach?
Nurt w końcu znalazł się w Świątyni, a gdy już udało mu się znaleźć szary kamień w centrum świątyni – położył na nim swój onyks. Miał jeszcze cytryn, ale ten póki co wolał zostawić dla siebie. Lepiej nie przeginać z wymianami. Po chwili cofnął się i zastygł w bezruchu, jak to miał w zwyczaju. Miał nadzieje, że to w ogóle zadziała... mogła to być równie dobrze jakaś bajka.

//Onyks za 4/4 mięsa.
autor: Szlachetny Nurt
15 paź 2018, 21:49
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 586
Odsłony: 80379

Była to swego rodzaju ironia losu... niegdyś to Nurt w podobny sposób zachodził sarny, czy żubry na polowaniu. Zajęte piciem przy wodopoju, rozproszone i nieuważne. Skupione na tym jednym zajęciu – piciu. Powolnym nabieraniu wody. Wtedy mógł zakradać się spokojnie, między krzakami. Niespostrzeżenie. Zwierzęta nie były na tyle czujne, by usłyszeć coś, co nie wydaje dźwięków. I wtedy pozostał jedynie cios. Szybkie i precyzyjne cięcie. A następnie lała się krew. Mnóstwo krwi. Teraz było tak samo, ale jednocześnie inaczej.
Bowiem teraz to Nurt był zwierzyną, oczywiście nieświadomą. W normalnych okolicznościach, być może dopatrzyłby się pikującego nad nim drapieżnika. Jego zmysły były jednak mocno przytępione. Słyszał jedynie szum wody. Pił spokojnie, jak taka sarenka. Nieświadomy i przez pewien czas – bezbronny.
Chwilę czasu zajęło mu zaspokojenie pragnienia. Nie wiedział, że jego specjalny wywar będzie miał aż tak mocne działanie... nigdy nie miał takich symptomów, jak utrata pamięci, silny ból łba, czy choćby tak duże zapotrzebowanie na wodę. Nie sądził, żeby przesadził tak bardzo, chociaż tego na dobrą sprawę nie pamiętał.
W końcu sarenka się napiła. Nurt powolnym krokiem udał się kawałek na północ, a następnie znalazł sobie dość sporej wielkości głaz, porośnięty mchem. Następnie usiadł przy nim, delikatnie się o niego opierając. Dziwny to był widok, bowiem Nurt wyglądał jeszcze bardziej martwo niż zwykle. Wzrok był jeszcze bardziej pusty, bardziej niż zwykle. Wpatrywał się w jeziorko, z którego pił jeszcze przed chwilą. Nie ruszał się ani o jedną łuskę. Umarł? Nieee. Po prostu odpoczywał, tak jak miał to w zwyczaju. Dla drapieżnika mógł być faktycznie trupem. Bowiem wszystkie cechy takowego posiadał. Jeszcze... nigdy nie był w takim stanie.
Nagle, jakby znikąd zaczęła się wydobywać z niego melodia. Nurt nucił. Spokojnie i tym samym, obojętnym głosem. Ale jednak cholera – coś było w tym, co nadawało całej melodii uroku.
Dlaczego to robił? Pomagało mu to myśleć... bowiem o ile nie ruszał się niemal wcale, przypominając w tym momencie coś w stylu grającej pozytywki, to w jego głowie działo się wiele.
Rozmyślał nad... sensem. Tego wszystkiego. Jak długo jeszcze tak może? Zabijać powoli samego siebie, podtrzymywać przy życiu trupa, który jeszcze funkcjonuje dzięki spożywanym trunkom. Dlatego jeszcze się nie poddał.
Wiedział, że nie może... trzeba będzie coś z tym zrobić. Wziąć się za siebie. Tylko jak, gdy opanowuje go pustka, która dobija go za każdym razem? Gdy nękają go koszmary i wspomnienia z przeszłości? Był w ciężkiej sytuacji. Ale na pewno nie była to sytuacja bez wyjścia.
Nurt był w tym momencie idealnie wystawiony na atak. Od tyłu osłaniał go olbrzymi głaz, ale z boków i z przodu nie broniło go nic. A on był zbyt rozkojarzony i pogrążony we własnych myślach, by zobaczyć nadciągające zagrożenie.
autor: Szlachetny Nurt
11 paź 2018, 19:30
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 586
Odsłony: 80379

Drzewo na Wzgórzu zapewne należało do dosyć spokojnych miejsc... z racji tego, że zbliżała się Pora Liściastych Dywanów, to dość chłodny wiatr był czymś zupełnie normalnym. Było to nawet bardziej odczuwalne ze względu na to, że jeszcze niedawno Złota Twarz grzała tak mocno, że trzeba było szukać schronienia w cieniu. I właśnie do tego przydawało się Drzewo na Wzgórzu, chroniło przed tym cholernym wiatrem i stanowiło całkiem niezłe oparcie dla kogokolwiek, kto chciałby na chwilę odpocząć. Całkiem niezłą kryjówkę wybrał sobie Szlachetny Nurt.
Przez długi czas leżał nieprzytomny, drzewo chroniło go od chłodnego wiatru – ciężko o wygodniejsze miejsce. Przynajmniej jeszcze przez trochę czasu, nie miał zamiaru się stąd ruszać. No... tak właściwie, to nie miał za bardzo wyboru. Po prostu omdlał. I tak zapewne byłoby jeszcze przez jakiś czas, gdyby nieświadomie nie zsunął się z drzewa i nie wylądował na ziemi. Chłodny wiatr zaczął delikatnie powiewać po jego pysku, co mogło mieć tylko jeden skutek... w końcu się obudził.
Powoli wstał, póki co nie zastanawiając się nawet, co tutaj robi. Usiadł na zadzie, znów delikatnie opierając się o drzewo. Łeb go bolał... nawet bardzo. Dawno nie uświadczył podobnego bólu. Do tego żołądek... w jakiś dziwny sposób dawał mu znak, że nie wyraża zadowolenia.
Skąd on się tutaj wziął? Nie pamiętał, żeby zawędrował aż tak daleko... tak właściwie, to ostatnie co pamiętał, to to, że wybierał się na polowanie i zatrzymał się przy drzewie gruszy. A potem jakby czarna plama na jego pamięci. I... jest tutaj. Nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Ale w tym momencie wiedział jedno... musi jakoś dojść do siebie. Dość powolnym krokiem udał się do malutkiego jeziorka, znajdującego się przy nieopodal drzewka. Chciało mu się pić. Bardzo. I to też właśnie zrobił... w tym momencie był jakby bez dna. Woooody.

JAKIŚ CZAS WCZEŚNIEJ


Nurt nie miał dziś dobrego dnia... pustka zdawała mu się dokuczać jeszcze bardziej, niż zwykle. Czuł, że powoli zaczyna go to przerastać... tylko jak sobie z tym radzić? Póki co znalazł tylko jeden sposób... wywar ze zgniłych owoców. Sprawia, że można zapomnieć. Pomaga ukoić wszechogarniający go ból. Innego sposobu nie było. Wszystko inne jedynie pogarszało sprawę. Najbardziej dobijały go wspomnienia... wspomnienia o czasach, które już nie wrócą. Nie mógł ich odegnać. Do tego wiecznie pojawiające się koszmary, w których widział śmierć swoich bliskich. Musiał coś z tym zrobić.
Wyszedł ze swojej groty i udał się na polowanie... choć tak naprawdę wiedział, że zapewne nie upoluje tego dnia nic oprócz zgniłych owoców. I nie musiał czekać długo, by znaleźć swoją pierwszą "ofiarę". Dorodne drzewo gruszy, które akurat znalazło się na jego drodze. Musiał korzystać... niedługo owoce znikną, a on zdany będzie tylko na siebie. Oczywistym był fakt, że Nurt szybko zaczął zbierać leżące na ziemi, zgniłe owoce, a następnie kosztować ich soku. Tym razem.... naprawdę bardzo przesadził. Nie wiedział, ile dokładnie gruszek udało mu się wchłonąć, ale z pewnością było ich dużo. Łapy zaczęły mu się kołysać. Wystarczy... czas wracać do domu. Tylko którędy? Był prawie pewien, że droga wiedzie na wprost i tam właśnie się udał. W tym momencie po prostu urwała mu się pamięć. Wiedział tyle, że musi zmierzać przed siebie. Traf chciał, że łapy poniosły go akurat pod Drzewo na Wzgórzu.

Wyszukiwanie zaawansowane