Znaleziono 187 wyników

autor: Legenda Samotnika
27 paź 2020, 11:27
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Lustrzany las
Odpowiedzi: 720
Odsłony: 104103

Wyszczerzyłem się szeroko na słowa Mango. Czyli jednak przypomnienie nie było konieczne! Cieszyłem się, że udało mi się komuś zapaść w pamięć. Na tym przecież polegał mój cel, nieprawdaż? Komplement na temat mojej urody również znacznie podniósł mi nastrój. Mimowolnie nieco wypiąłem pierś z dumą, a ślepia mi błysnęły zadowoleniem. Zanim odpowiedziałem na pytanie, dałem samczykowi dokończyć, coraz bardziej ciesząc się z tego spotkania. Nie mieliśmy dotąd okazji zamienić wiele słów, a ja już zdążyłem poczuć, że mam ze smokiem jakąś więź.
– Ach, więc owa bogini zwie się Sennah? Cóż, niestety nie udało mi się ustalić, jaki miała powód, aby pozbyć się mej obecności ze spotkania, ale przeniosła mnie nad Czarny Staw, moje obecne miejsce zamieszkania. Wiesz, chciałem wrócić, ale uznałem, że póki niewiele wiem o tutejszych bogach, lepiej z nimi nie zadzierać! – zachichotałem. – Schlebia mi niezmiernie, iż zainteresowały cię moje opowieści. Nie udało się za wiele powiedzieć na zebraniu, ale teraz mamy niezłą okazję na pogaduszki! – wyszczerzyłem się i opuściłem z gracją tyłek na ziemię. Biczowaty ogon ciasno skręcił się w spiralę, poprawiłem wygodniej skrzydła i utkwiłem pełne radosnych iskier spojrzenie na owocowołuskim.
– Zechciałbyś może posłuchać ciekawe urywki z mojej pięcio-księżycowej podróży na Wolne Stada? Tylko muszę cię ostrzec – te opowieści są naprawdę wciągające! – ponownie zażartowałem i obdarzyłem Mango zachęcającym uśmiechem. W głowie już zdążyłem ułożyć sobie niewielki plan opowiadania.
autor: Legenda Samotnika
26 paź 2020, 12:32
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Czarny Staw
Odpowiedzi: 1031
Odsłony: 118011

Wysłuchałem cioci i kiwnąłem z uśmiechem na znak, że wszystko zrozumiałem i jestem gotów do działania. Ojciec wielokrotnie mi już powtarzał o wyczuwaniu drgań maddary, więc byłem zaznajomiony z tematem, ale i tak każda rada była dla mnie na wagę złota.
Skupiłem się i zanim jeszcze poczułem muśnięcie zbliżającej się magii Zirki, zacząłem sobie mniej-więcej wyobrażać kształt następnej tarczy. Miała być okrągła i lekko wypukła, o średnicy dziesięciu szponów. Gdy wyczułem maddarowe wibracje tuż nad swoim pyskiem, szybko umieściłem okrągły twór nad głową i przydzieliłem mu materiał. Tarcza ponownie miała składać się z grubej warstwy lodu, tylko tym razem skupiłem się odpowiednio szybko i pewnie przelewałem magię w swój twór – nie było miejsca na zawahanie się. Lodowa parasolka miała pojawić się szpon nad moją głową i ochronić przed wykrytym atakiem. Nie zdążyłem nawet zobaczyć, czym tak dokładnie rzuca we mnie ciocia, jednak nie miałem czasu na zadzieranie pyska i przyglądanie się. Same drgania maddary musiały mi na razie wystarczyć.
autor: Legenda Samotnika
23 paź 2020, 22:16
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Czarny Staw
Odpowiedzi: 1031
Odsłony: 118011

Fioletowołuski nie poczuł żadnego popchnięcia, choć go oczekiwał, więc spojrzał z nadzieję w lewą stronę dokładnie w momencie, w którym wilk pokruszył na kawałki jego tarczę. Zarys uśmiechu zniknął, lecz uderzenie nie nastąpiło, co spowodowało wytchnienie ulgi z ust Delavira.
Na słowa ciotki smok opuścił odruchowo uszy w przepraszającym geście.
– Och, cóż... Wybacz. Nie to, że mi nie pasuje. Nie chciałbym wtrącać się w twój sposób nauczania, i tak jestem niezmiernie wdzięczny, że mnie uczysz! Po prostu nie spodziewałem się praktyki tak szybko. – samiec rzucił ciotce nieco zakłopotany uśmiech i szybko zabrał się za wyjaśnienie. – Mam na myśli to, że zazwyczaj wolę sobie na spokojnie przećwiczyć nowo nabytą umiejętność, a dopiero potem używać jej w praktyce. Ale to właściwie nawet lepiej, że szybko zabraliśmy się za praktyki! – głos smoka nabrał nieco pewności – Mam dzięki temu okazję przystosować się do sytuacji i wyćwiczyć lepszy refleks! Czy moglibyśmy spróbować ponownie? – Delavir uśmiechnął się, mając nadzieję, że Zirka nie odmówi. Wewnętrznie dalej nie czuł się pewnie, jednakże jego własne argumenty nieco podniosły smoka na duchu, dzięki czemu postarał się przygotować na nagły atak. Teraz już był przekonany, że pójdzie mu lepiej, niż wcześniej.
autor: Legenda Samotnika
08 wrz 2020, 21:51
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Podziemna Jaskinia
Odpowiedzi: 483
Odsłony: 58203

Kto łaził? Ja łaziłem. Podobnie do nieznajomego, którego jeszcze nawet nie widziałem, nie lubiłem zimna, jakie niósł ze sobą miesiąc Zachodu Słońca. Jak zwykle tego dnia wybrałem się na spacer, lecz nie należał on do przyjemniejszych. Ciągle męczył mnie kaszel, którego musiałem nabawić się przy ciągłym gadaniu nierzadko w mocno wietrzną pogodę. W końcu gdy Złota Twarz zaczęła schylać się niespiesznie ku horyzontowi, porzuciłem nieskuteczne poszukiwania towarzysza do rozmowy i udałem się w znane mi już miejsce w nadziei, że uchronię się przed wyraźnie nadciągającym deszczem. Odnalezienie wejścia trochę mi zajęło, a gdy odgarnąłem już odpowiednie krzaki, wyczułem z zaskoczeniem nieznajomy zapach. Skojarzył mi się z poznaną już wonią Ziemi, ale miał w sobie domieszkę wyrazistych ziół. Zastanawiałem się tylko chwilę, czy aby chcę po raz kolejny przeszkodzić komuś w prywatnych sprawach, lecz ostatecznie ciekawość ponownie wygrała i wśliznąłem się w wąskie przejście.
Lądując w niezbyt przestronnym korytarzu napłynęły wspomnienia i uśmiechnąłem się z niejakim zażenowaniem. Wzory zaczęły się świecić, a do oczu napłynęła czerwień. Tym razem jednak utworzyłem żółtą kulę światła, rzucającą promienie zarówno na mnie, jak i drogę przede mną. Nie chciałem znów się skradać, lecz otwarcie szedłem na spotkanie, chowając budzące strach oblicze. Szybko dotarłem do dużej groty i uśmiechnąłem się, przygotowując na powitanie zarysu smoka przed sobą. Nagle jednak mój wyraz twarzy zmienił się na zdezorientowany, gdy w półmroku dostrzegłem całkiem znajomy, szyszkowaty brąz łusek. Żółta kula światła przemieściła się bliżej, a ja dostrzegłem różnice i zachichotałem na własną głupotę. No tak – w pierwszej chwili pomyślałem, że natrafiłem na Strażnika Gwiazd, gdyż trudno było nie zauważyć uderzającego podobieństwa, ale zdezorientowały mnie stadny zapach i niektóre niezgodności w wyglądzie. Szybko jednak zorientowałem się, że mam do czynienia z jakimś krewniakiem Proroka, sądząc po podobnych, lecz inaczej umiejscowionych przebłyskach złota na łuskach, które zresztą odstawały od ciała znacznie mniej, niż u wysłannika Sennah. Wtem moje spojrzenie wylądowało na ziołach i radosny uśmiech poszerzył się znacząco. Uzdrowiciel! To znaczy chyba, bo przecież kto zabroni zwyczajnemu smokowi zbierać zielska? Najlepszą opcją będzie zwyczajne pytanie!
– Dzień – już wieczór nawet – bardzo dobry! Zwę się Delavir i niezmiernie miło mi będzie cię poznać. Wnioskuję po ziołach, iż natrafiłem na Uzdrowiciela? Popraw, jeżeli się mylę. No i trudno nie dostrzec podobieństwa do Strażni-i-khe! – i tak już chrypiący głos przemienił się w gorączkowy kaszel, więc uniosłem łapę i odwróciłem pysk, próbując oczyścić gardło i prosząc gestem o przerwę w rozmowie. Wreszcie kaszel ustąpił, lecz zwykle melodyjny głos dalej skalany był chrypką. Postanowiłem bez większego wstępu przejść do rzeczy. – ..agkh, n-no więc... Jak widzisz, nie jestem aktualnie całkiem zdrowy, więc gdybym zgadł co do twej rangi, byłbym niezmiernie wdzięczny za udzielenie mi pomocy. Oczywiście, z chęcią odwdzięczę się ka... – jednocześnie mówiąc, sięgnąłem łapą pod wieko prowizorycznej torby, którą czasem zabierałem ze sobą. Jednak gdy już wspomniałem o wynagrodzeniu, ze strachem zauważyłem, że nie mogę na dnie torby wymacać żadnego szlachetnego kamyka. Przerwałem przeciągle i wykrzywiłem głowę, zaglądając do torby. Jednak nic się nie zmieniło – nie zabrałem dziś ze sobą żadnego kamyka, a na dnie walały się jedynie pogniecione już nieco gałązki chmielu. Wyciągnąłem parę ze zrezygnowaniem i spojrzałem przepraszającym wzrokiem na nieznajomego. – Cóż, niestety się okazuje, że w podzięce mogę ofiarować jedynie to... Ale mam też wiele opowieści w zanadrzu! Więc... oprócz chmielu z chęcią ofiaruję swoje towarzystwo i miłą rozmowę, jeżeli taka opcja przypadnie ci do gustu. – utkwiłem pytające spojrzenie w smoku z nadzieją, iż przystanie na moją propozycję. Raczej nawet prośbę, bo niewiele miałem do zaoferowania. Może jednak ten się zgodzi?
autor: Legenda Samotnika
07 wrz 2020, 11:43
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Księżycowa łąka
Odpowiedzi: 687
Odsłony: 107866

Gdy słuchałem odpowiedzi Strażnika, wyraz mojej twarzy nieznacznie, lecz zauważalnie spochmurniał. Oczywiście, dane mi już było napotkać smoki, niezbyt przyjaźnie do mnie nastawione, niechęć których zapewne w większości spowodowana była właśnie moim brakiem przynależności do któregoś ze Stad. Stereotypy, wymieniane przez brązowołuskiego powodowały bolesne ukłucia w sercu, ale rozumiałem też, skąd smoki z Wolnych mogli czerpać te przekonania. Nie powiem, że było mi to obojętne, bo wcale nie było i z wieloma ze skojarzeń, idących w parze ze słowem "samotnik" kategorycznie się nie zgadzałem. Po chwili rozmyślania zrozumiałem także, że nad zmianą krzywdzących poglądów muszę pracować sam. Było to zresztą częścią mojej misji – chciałem być kimś, do kogo zawsze można się zwrócić, komu można ufać i na kim można polegać. Im więcej smoków dam radę poznać, przekonać do siebie i wzbudzić ich zaufanie, tym mniej będzie osobników, polegających czysto na stereotypach. Miało to jednak i swoje minusy – te przekonania mogły nie sprawdzić się w moim przypadku, lecz nie pojawiły się przecież znikąd. Wzbudzały w smokach nieufność i ostrożność, a to z kolei chroniło je przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Przekonując spotkanych do tego, że jako samotnik wcale nie jestem zdradliwy, kłamliwy i wścibski, mogłem narazić ich na innych bezstadnych, którzy wcale nie muszą być równie pokojowo nastawieni. Westchnąłem ciężko, gdyż temat zaczął mi nieco ciążyć. To był trudny orzech do zgryzienia – niby chcę jak najlepiej, a przy tym mogę uśpić czujność i narazić na niebezpieczeństwo. Potrząsnąłem lekko głową, odrzucając problem na bok i skupiając się na słowach rozmówcy. W końcu miał dla mnie jakąś propozycję, nawet jeśli nieoficjalną – nad swoim problemem mogłem pogłowić się kiedy indziej.
Z uwagą słuchałem słów Strażnika, a po uniesionych w zaciekawieniu uszach mógł z łatwością domyślić się, że jestem zainteresowany propozycją. W oczach pojawiało mi się coraz to więcej zachwyconych iskierek. Badacz! Ślad w historii! Wkład w kroniki! Toż to brzmiało jak prawdziwe marzenie! Na pytanie Pororoka uśmiechnąłem się rozbawiony, choć tą minę można było odczytać również jako lekkie politowanie. Znałem trzy języki i umiałem pisać w dwóch z nich! Mało tego – znam również podstawy kaligrafii! Co prawda nie w języku Wolnych Stad, co nie znaczy jednak, że niektórych trików nie mógłbym zastosować również w runicznym piśmie tutejszych smoków.
– Tak, doskonale potrafię zarówno czytać, jak i pisać. Z ogromną chęcią zapoznałbym się z kronikami, gdybyś wskazał mi, gdzie mogę je znaleźć. Oczywiście, z równie wielką chęcią zgodzę się na proponowaną współpracę. Mógłbyś może przedstawić mi nieco więcej szczegółów? Gdzie, jak, w jaki sposób mam spisywać relacje? No chyba, że mam w tym wolną łapę. – rzuciłem niby beztrosko, lecz tak naprawdę oprócz ekscytacji odczuwałem również niemałe podenerwowanie. To brzmiało jak spora odpowiedzialność, a mi ogromnie zależało, aby tego nie zepsuć. Zachować spokojną, choć uradowaną twarz mi się bez problemu udało, ale nieposkromiony koniuszek ogona drgał nerwowo i bił cichutko o ziemię. Zawinąłem jednak ogon pod skrzydła, aby nie dać po sobie zobaczyć obaw.
autor: Legenda Samotnika
06 wrz 2020, 21:20
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Czarny Staw
Odpowiedzi: 1031
Odsłony: 118011

Smoczyca wyglądała na nieco rozkojarzoną i nie dziwiłem jej się. Zbliżał się wieczór, z pewnością miała też swoje sprawy, a niemal cały dzień przegadała ze mną. Być może nie to było przyczyną jej rozproszenia, jednak było moją. Z niejaką trwogą zerkałem czasem na barwiące się w pomarańcz niebo, nie chcąc jeszcze kończyć spotkania. Na szczęście ciocia wydawała się nigdzie nie iść.
Na pochwałę odpowiedziałem uśmiechem. Kruki to pierwsze, co przyszło mi do głowy, ale kolorowołuskiej wyraźnie ten pomysł przypadł do gustu, więc nawet zanotowałem sobie gdzieś w pamięci, by spróbować kiedyś tego użyć. Nie wydawało się zbyt skuteczne, ale zaufałem opinii Zirki. Po krótkim zamyśleniu nas obu smoczyca przerwała milczenie, a ja wytrzeszczyłem oczy z zaskoczeniem. Ale że praktyka? Już? Zupełnie nie czułem się jeszcze pewnie, zapewne dlatego, że zanim na żywo spróbowałem z ojcem magicznego ataku, sporo ćwiczyłem z szybką reakcją na nieszczęsnym pniu drzewa. Tu natomiast było nieco nieco teorii i jedna tarcza. Nie było jednak chwili na zwątpienie. Dostrzegłem ruch po swojej lewej i łapy drgnęły mi, pchając do uniku. Nie posłuchałem instynktu i pozostałem w miejscu, nieco panikując. Przymknąłem oczy i postanowiłem zaufać refleksowi, wyćwiczonemu na atak. Zgodnie z wcześniejszymi ćwiczeniami skupiłem myśli na tarczy.
Pięć szponów od mojej lewej miała utworzyć się bariera. Nie miałem czasu na obmyślanie jej tekstury i koloru, więc utworzyłem twardą, przezroczystą błonę, przypominającą materiałem lód. Nie biła jednak chłodem i była znacznie trudniejsza do przebicia, niż zamrożona woda. Okalała całą moją lewą stronę ciała, stojąc stabilnie na ziemi, zaokrąglając się w stronę głowy i zadu. Pięła się na ogon wzwyż, gdyby maddarowy wilk postanowił sobie przeskoczyć. Gruba była na cały szpon, więc samo jedno zwierzę raczej miało nikłe szanse na przebicie się przez wzmocniony lód. Jak najszybciej wcieliłem kreację w życie i skuliłem się, zaciskając oczy. Nie patrzyłem na wynik czarów, lecz czekałem tylko, aż wielkie szare cielsko uderzy we mnie i powali. Prosiłem w myślach, aby twór zadziałał za pierwszym razem, a nie rozproszył się nawet nie pojawiając, jak to było w przypadku tarczy.
autor: Legenda Samotnika
06 wrz 2020, 20:56
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Polanka
Odpowiedzi: 602
Odsłony: 72284

Ze spokojem obserwowałem, jak bez żadnych pytań złotołuski zamyka oczy i usiłuje wykonać zadanie. Poczekałem jeszcze parę chwil, obserwując go czujnie, jednak ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu, ale i zadowoleniu, jego ogon szybko się uspokoił, a młodzik zdawał się skupić na formowaniu. Odwróciłem się więc i zabrałem za własne ćwiczenie. "Chwyciłem" dłuto i wycelowałem ostrożnie w powierzchnię gładkiego drewna. Czułem drżenie magii pod naporem mej myśli. Niewielki metalowy przedmiot wbił się ostrożnie w miejsce, gdzie powinno znajdować się jedno z rzekomych żeber, po czym wykrzywiłem twór ostrożnie, wbijając go nieco głębiej w drewno. Naparłem nieco mocniej i skrzywiłem się nieznacznie, gdy ostrze weszło nieco za głęboko. Mimo to spróbowałem wyrównać linię i przekrzywiłem nieco narzędzie. Przycisnąłem jego zakończenie do "ciała" sarny i odskubałem niewielką strużkę magicznego materiału, który rozproszył się w żółtych iskrach, nim zdążył dotknąć trawy. Skupiłem przelew maddary jedynie na figurze i narzędziu, nie poświęcając cennej magii na takie nieistotne szczegóły, jak niepotrzebne strużki. Wynikiem moich starań okazało się nieostrożne wgłębienie w drewnie. Westchnąłem i kontynuowałem ćwiczenie, nie chcąc zbyt szybko się poddawać. Usilnie skrobałem metalem po wypolerowanym drewnie, usiłując utworzyć jakieś ładne wzory. Ze skupieniem wykonywałem swoje zadanie, nie wspomagając się w najmniejszym stopniu łapami, choć aż drżały, by przytrzymać niestabilnie stojący na ziemi twór czy poprawić nieco kierunek dłuta. Mimo to pilnowałem się, aby ćwiczenie było czysto magiczne, jakby wielkiego dyskomfortu mi nie sprawiało. Dbałem o jak największą precyzję, choć do perfekcji ruchów było mi jeszcze ogromnie daleko.
Dałem pochłonąć się pracy, lecz wyrwało mnie z niej głośne westchnienie. Przerwałem czynność i zwróciłem rozproszone spojrzenie na Świetlika. Na parę chwil zapomniałem nawet, że jeszcze tu jest – on również dał się ponieść zadaniu i sumiennie formował jądro. Jednakże ujrzawszy na jego pysku zachwycony uśmiech zrozumiałem, że wysiłki nie poszły na marne. Jakieś trzy godziny spędziliśmy w ciszy, a mimo to oboje byliśmy zadowoleni z wyniku naszych działań. Magiczne dłuto rozproszyło się i całkiem skupiłem uwagę na młodziku, powracając do nauki. Z dumnym uśmiechem wysłuchałem jego pierwszych słów.
– Widzę, że nadałeś swojej magii postać płomienia! Wspaniały wybór – bardzo ci pasuje. Och, wiesz, że oczy ci nieco świecą na pomarańczowo? – spytałem z uśmiechem. Wyczułem, jak od młodzika bije maddara. Miał niezwykły potencjał, ale płomień zarówno realny, jak i w duszy był trudny do opanowania. Świetlik udowodnił, że jest w stanie skupić się i porzucić wybuchowość, więc nie wątpiłem, że po wielu wysiłkach uda mu się ujarzmić płomienie maddary, buszujące w jego, jak wspomniał, głowie.
Na pytanie młodzika parsknąłem śmiechem i całkiem straciłem poważną, dojrzałą minę. Zniknął Delcia-nauczyciel i wrócił Delcia-śmieszek.
– A gdzie tam, najpierw to ty się musisz w ogóle nauczyć czarować, a dopiero potem... kroić sarny. – nie wytrzymałem i znów się zaśmiałem. Cóż, nie dziwiło mnie, że młody jeszcze nie rozumiał sensu moich działań, jednakże gdy podrośnie, z pewnością doceni ćwiczenie precyzji magii. Uśmiechnąłem się wesoło i zabrałem za kolejną część nauki.
– Wiem, że formowanie jądra może być nieco wyczerpujące, więc póki co posiedź, odpocznij. Ja ci za to opowiem teorię czarowania. Gdy już nie będzie żadnych pytań, przejdziemy do ćwiczeń! – rzekłem radośnie i usadowiłem wygodnie. Sarna rozpłynęła się na żółte iskry, szybko gasnące w swym blasku – poćwiczę jeszcze kiedy indziej. – Zacznijmy więc od tego, czym właściwie są maddarowe kreacje. Są to bowiem twory twojej wyobraźni, wcielane magią w życie. Jednakże każdy przedmiot, nawet ten magiczny, musi mieć jakiś sens. Im bardziej skomplikowany twór, tym więcej musi mieć sensu, przemyślanych niuansów i szczegółów. Od najprostszego zaczynając – najmniej wysiłku i wyobraźni wymagają imitacje, iluzje. Możesz nie skupiać się zbytnio na wymyśleniu wypełnienia dla, powiedzmy, figurki wróbla, gdy zwyczajnie wymyślasz dla niego kształt, rozmiar i kolory. Wtedy twoja kreacja składać się będzie z czystych cząstek maddary, odpowiednio zabarwionych i uformowanych. Będą rozpraszać się pod wpływem dotyku i nie będą posiadać żadnych możliwości prócz ładnego wyglądania i naśladowania swojej żywej wersji. – dla demonstracji utworzyłem szybko drobnego wróbla, migającego cząstkami maddary. Podfrunął do pyska złotołuskiego, a gdyby ten się przyjrzał, dostrzegłby, że kreacja nie rzuca nawet cienia, a spod jej skrzydeł nie wychodzi najmniejszy szelest. Wtem ptaszek okrążyłby parę razy ucznia, po czym wylądował na ziemi i rozproszył się na złote iskry, gdy tylko zetknął się z ziemią. – W podobny sposób można naśladować również zapachy, smaki i... dźwięki. – moja paszcza pozostała nieruchoma na przedostatnim słowie, a dokończenie zabrzmiało u młodzika w głowie, podobnie jak cztery godziny temu, gdy dopiero się przywitałem. Kontynuowałem jednak już prawdziwym głosem, uśmiechając się lekko. – Jednak to są tylko iluzje. Nie wykorzystasz ich do ataku, obrony czy nawet zwyczajnych czynności, ułatwiających życie, jak chociażby dociągnięcie się do czegoś poza twoim zasięgiem, na zbyt wysokiej półce czy gdzieś pod wodą. Aby coś z tego osiągnąć, potrzebujesz tworu co najmniej materialnego. To już nieco trudniejsze zadanie – oprócz kształtu, rozmiaru i koloru musisz określić materiał, z którego składa się twój twór, jego gęstość i stan skupienia. – skupiłem się, a między nami pojawiła się spora drewniana kostka, krawędzią gdzieś na długość pięciu szponów. Była dosyć ciemna, z drewna dębowego, krawędzie miała nierównomierne, drobniutko poszarpane, jak na świeżo wystrugane drewno przystało. Gdyby młodzik zechciał dotknąć powierzchni mojego tworu, poczułby chropowaty, twardy materiał. Zdecydowanie był materialny – trawa się pod nim uginała i rzucał na nią niewielki cień. Nie dodawałem jednak żadnych większych szczegółów, bowiem do tego momentu jeszcze mieliśmy przejść. – Gdybyś jednak potrzebował czegoś na jakiś określony cel, chociażby miskę wody na ochłodzenie poparzenia, będziesz musiał nadać również odpowiednią temperaturę lub inne szczegóły, których akurat będziesz potrzebował. Pamiętaj też, że taką wodą się nie napijesz – w końcu nie jest prawdziwa! – przypomniałem ze śmiechem, podczas gdy sześcian przeobraził się w mało szczegółową misę, składającą się dalej z tego samego materiału, a w jej środku uformowała się błyszcząca na słońcu ciecz, imitująca wodę. Kiwnąłem na zachętę głową, a gdyby Świetlik włożył do misy łapę, poczułby skrajnie trudne do odróżnienia od prawdziwych chłód i wilgoć. – Załóżmy jednak, że nie chcesz wcale walczyć ani ochładzać ran, lecz potrzebujesz pięknych kwiatów do oczarowania damy. Wtedy nie będzie ważna temperatura, lecz szczegóły i kolory. – skupiłem się, a miska z wodą rozproszyły się, ustępując miejsca pięknej róży. Miała wszystkie ważne detale – delikatne płatki o słonecznie żółtym kolorze, czarujący zapach kwiecistych pól i miodu, w dotyku lekka i aksamitna. Przyglądałem się kwiatkowi przez chwilę, po czym dałem mu się rozpaść na złote iskry. – A gdybyś przykładowo potrzebował jakiegoś mechanizmu, musiałbyś zadbać o to, aby w środku niczego mu nie brakowało. Wiesz, do zapamiętania mam nawet swoją taktykę: najpierw wyobrażam sobie ogólny kształt i rozmiar tego, co pragnę utworzyć, potem skupiam się na materiale i wnętrznościach tego obiektu, następnie obmyślam szczegóły, potrzebne do danej sytuacji. No a na sam koniec dodaję już walory wzrokowe lub też czynność, jaką twór ma wykonać, jeżeli to konieczne. Łatwo zapamiętać – kształt i rozmiar, materiał i środek, szczegóły, detale i czynność. No i na razie z teorii to chyba tyle. Jakieś pytania może? – uśmiechnąłem się wesoło. Pora na pytania, jeśli nastąpią. A jeśli nie nastąpią, no to cóż – wtedy zajmiemy się wreszcie praktyką!
autor: Legenda Samotnika
06 wrz 2020, 18:57
Forum: Błękitna Skała
Temat: Łączka Przy Skale
Odpowiedzi: 626
Odsłony: 76143

Dość szybko opadłem w spokojną ciemność, wędrując po świecie własnych wspomnień, przyozdobionych szeroką paletą wyobraźni. Sny były krótkie, niewyraźne, ale wesołe. Całkiem miło mi się odpoczywało, nawet jeśli nie trwało to zbyt długo – jak dla mnie. Nie wierciłem się, nie chrapałem – na zewnątrz jedynie spokojnie leżałem, rytmicznie unosząc się przy wdechach. Miałem w zwyczaju wykręcać się w nienaturalnych pozycjach i przeplatać między gałęziami drzew, przez co moje pobudki nigdy nie były nudne, ale nie należały również do wygodniejszych. Przy tej drzemce udało mi się wypocząć niemal jak przy normalnym śnie, a wszystko dzięki wykończeniu fizycznemu, wygodnemu posłaniu z miękkiej trawy i ciepłego słońca, okrywającego moje łuski. Zdążyłem przyzwyczaić się do ciepłych promieni, muskających rozluźniające się powoli mięśnie skrzydeł. Czasem też na twarz wypływał mi drobny uśmiech, gdy w głowie zagościło jakieś krótkie, ciepłe wspomnienie.
Lecz nagle owiało mnie chłodem, a pod łuskami utworzyła mi się gęsia skórka. Zjeżyłem się i skuliłem odruchowo, próbując poprzez sen przywrócić ciepło, lecz nic z tego – jedynie się nasilało. Umysł powoli zaczynał się przebudzać, co znacznie przyśpieszył nieoczekiwany okrzyk. Zmarszczyłem w niezadowoleniu nos i zakryłem łapą okrzyczane ucho, dalej półświadomie próbując odciąć się od źródła dyskomfortu. Niespodziewanie moje ciało pokryły tysiące ostrych igiełek zimna, przenikającego wgłąb skóry. Ostra, chłodna błyskawica wstrząsnęła moim umysłem i całkowicie się przebudziłem, podskakując z przenikliwym piskiem. Zimne strużki, nieprzyjemnie toczące szlaczki pod moimi łuskami nagle zniknęły, jednak kłujące uczucie mrozu dalej przeszywało mnie na wskroś. Rozejrzałem się z przerażeniem, a w oczy rzuciło mi się znajome futro. Przez ułamek sekundy z zazdrością gapiłem się na grubą warstwę miękkiej sierści, pod której posiadaczce musiało być bardzo ciepło. Wtem dotarło do mnie, że przecież to ona jest przyczyną mojego niezbyt przyjemnego wyrwania z wypoczynku i skierowałem zezłoszczone spojrzenie na jej zapewne zadowolony pysk. Jednakże i wtedy moja mimika szybko uległa zmianie, bowiem zrozumiałem z ogromnym zaskoczeniem, że smoczyca przy mnie została. No, być może sobie poszła, a potem postanowiła wrócić, ale i tak zupełnie nie spodziewałbym się po niej takiego gestu. Przypomniałem sobie, jak chwilę przed odpłynięciem widziałem ponownie odlatującą fioletową sylwetkę, coraz to mniejszą, zanikającą pośród bieli obłoków. Lecz może był to tylko sen lub wybryk wyobraźni? Na pysku malowało mi się zdziwienie, ale w oczach wyczytać dało się również niejaką ulgę i radość. Wypierałem się tych uczuć jedynie przez chwilę, ale szybko uznałem, że nie ma to sensu. Przyznałem po prostu, że ogromnie cieszyła mnie myśl o tym, iż północna księżniczka o mnie nie zapomniała, nie porzuciła. Choć nie potrafiło rozgrzać oziębłego ciała, moją duszę wypełniło niejakie ciepło, a na pysku pojawił się uśmiech. Wpatrywałem się jeszcze chwilę w dwukolorowe oczy Neiry z głupim uśmiechem, ale w końcu postanowiłem przestać nadużywać cierpliwości fioletowofutrej. Przysiadłem i owinąłem łapy ogonem.
– Cóż zatrzymało cię przed odejściem, Neiro? Nie twierdzę, iż nie cieszy mnie twój widok, gdyż cieszy i to bardzo! Jednakże spodziewałem się, że opuścisz miejsce naszego spotkania, gdy tylko przestanę opierać się chęci zapadnięcia w sen. – wzruszyłem lekko ramionami, próbując zrobić wrażenie niezbyt przejętego, jednakże w głębi duszy miałem nadzieję, że to właśnie ja będę owym powodem jej pozostania. Nie zrozumiałem słów, wykrzykniętych przez smoczycę mi na ucho – właściwie nawet o tym zapomniałem – więc nie domyślałem się jeszcze, że Uciecha została dla ciągu dalszego moich historii. Właściwie jako barda taka odpowiedź powinna mnie niezmiernie uszczęśliwić, jednakże dla mnie jako dla nowego znajomego Neiry przedstawienie tego powodu skutkowałoby lekkim zawodem. Jednakże to tylko możliwe ścieżki i reakcje, a przecież fioletowofutra wcale nie musiała mówić prawdy lub w ogóle cokolwiek mówić! Z głupawym uśmiechem czekałem na odpowiedź, jaka by ona nie była. Znosiłem też dreszcze chłodu, które na szczęście zaczynały powoli zanikać pod wznowioną opieką słonecznych promieni.
autor: Legenda Samotnika
06 wrz 2020, 14:30
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Łąka głazów
Odpowiedzi: 527
Odsłony: 87228

Z zadowoleniem słuchałem kroków Astrala, będąc przekonanym, że mnie nie widzi. Starałem się jak mogłem, a to, że przez parę dłuższych chwil nie wyłapał mojego zapachu i nie zauważył kamuflażu, wydawało mi się niemałym sukcesem. Ledwo powstrzymywałem unoszące się kąciki ust, żeby przypadkiem się nie zdradzić, gdyby akurat przyglądał się mojej "kamiennej" twarzy. Hah, cóż za cudowna gra słów! Zanotowałem to sobie w pamięci jako materiał na dobry suchar.
Nagle poczułem klepnięcie, a rosnąca radość nieco podupadła. Mimo to podskoczyłem wesoło na równe łapy, dając wreszcie upust dziecięcej ekscytacji z wykonanego zadania, a iluzja zamigotała i zniknęła. Błoto natomiast w dalszym ciągu brudziła moje zwykle nienagannie czyste łuski. Nie zwracałem jednak uwagi na lepki brud, gdyż mimo swojego zamiłowania do czystości i dobrego wyglądu nie byłem aroganckim arystokratą, który to brzydzi się postawić łapy na ziemi nadmiernie wilgotnej. Z szerokim uśmiechem wysłuchałem krótki komentarz granatowołuskiego i kiwnąłem intensywnie głową na oznajmienie. Chciałem jeszcze coś wtrącić, chociażby ponapawać się jeszcze swoim udanym ćwiczeniem z pierwszej – drugiej właściwie, ale nieważne – próby. Jednak nie odezwałem się słowem, choć to w moim przypadku niezwykłe, ale dałem Astralowi mówić, samemu chcąc jak najszybciej przyswoić naukę. Słuchałem go uważnie, ale zgodnie z niemym przypuszczeniem Wojownika zabrałem się w tym czasie za mycie. Może i nie brzydziłem się brudem, ale wilgoć przenikająca z błota pod łuski zaczynała już sprawiać niejaki dyskomfort. Odsunąłem się od nauczyciela, aby go przypadkiem nie ochlapać, po czym skupiłem się i utworzyłem wielką drewnianą misę, wypełnioną maddarową wodą. Starając się wydawać jak najmniej plusków i innych dźwięków, by nie zagłuszać słów Astrala, zacząłem szorować ubłocone miejsca. Na szczęście nie sprawiało to większego problemu – błoto nie zdążyło jeszcze zbyt mocno uschnąć, więc łatwo spływało na ziemię wraz z ciepłą imitacją wody. Skończyłem niedługo przed tym, jak granatowołuski zakończył wykład i usiadłem na spokojnie, słuchając aż do końca, podczas gdy misa wraz z cieczą rozpadła się na żółte iskry i szybko zgasła.
Pułapki wydały mi się niezwykle ciekawą opcją polowania. Słyszałem o nich parę razy od starszych znajomych, leczy było to dawno i niewiele z tego zapamiętałem – bardziej interesowało mnie otwarte atakowanie zwierzyny. Teraz jednak jak tak o tym myślałem, ta opcja faktycznie brzmiała użytecznie i sprytnie. Miałem, co prawda, też kilka własnych pomysłów na pułapki i trochę pytań, ale Astral pośpieszył zagonić mnie do działania, wzruszyłem więc sam do siebie ramionami i z entuzjazmem ruszyłem na poszukiwanie twórczej weny – chciałem się wykazać! No a pytania można odłożyć na później.
Po chwili błąkania się między skałami uznałem, że nie ma tu za wiele materiałów na kreatywną pułapkę, więc postanowiłem skorzystać z pnącza, owijającego co drugą większą skałę. Zabrałem się za zrywanie podłużnej rośliny, a jej liście nieprzyjemnie parzyły mnie, gdy właziły przypadkiem pod drobne łuski. Uznałem jednak, że to nic takiego, i zabrałem się za splatanie, gdy uzbierałem sporą kupkę. Cóż, musiałem przyznać – nie było to wcale takie łatwe, na jakie wyglądało. Mozolnie wiązałem między sobą śliskie łodygi pnączy, starając się ignorować piekące łapy. Szło mi niezwykle opornie, więzły co chwila się rozplatały, siatka wyginała się dziwacznie, a już przy dziesiątym wiązaniu pogubiłem się, gdzie i co mam dalej splatać. Mało tego, miast usiąść gdzieś w cieniu skał, wystawiłem się na palące południowe słońce, więc ledwo kilka uderzeń serca po rozpoczęciu czułem jakbym się roztapiał. W końcu nie wytrzymałem, warknąłem wściekle i odrzuciłem ten nieudolny kłębek ziela, wstając i chowając się w najbliższym cieniu. Nie chciałem patrzeć w oczy Astrala, ponieważ bałem się, że zobaczę w nich zawód. Przy pierwszej próbie poszło mi tak dobrze, a tu... szkoda gadać. I jeszcze to pieczenie w łapach! Z rezygnacją spojrzałem pod nogi i westchnąłem. Zostało ostatnie wyjście – znów ubabrać się ziemią. A żem się dopiero co umył! Och, właśnie! Nagle mnie olśniło, a w oczach błysnęły radosne iskierki. Magia, przecież mam magię! Co prawda nawet taka maddarowa siatka nie będzie dobrym wyjściem, bo przecież nie wiadomo, ile trzeba będzie z pułapką czekać na zwierzynę – gdybym na polowaniu padł z wycieńczenia, bo przez długi czas przelewałem maddarę z jądra do siatki, to byłoby to nie polowanie, tylko dziwny wygłup. Jednakże mogłem użyć magii w inny sposób.
Skupiłem się, a po chwili uformował się przede mną krzepki, matowy kawał metalu, zaostrzony i wygięty. Uśmiechnąłem się chytrze do nauczyciela i ponownie przeniosłem spojrzenie na twór. Pokierowałem nim i wbiłem z impetem w ziemię, podhaczając jej spory kawał i odrzucając na bok. Taka sprytna koparka wykonywała swoje zadanie znacznie skuteczniej, niż robiłyby to moje drobne, nienadające się do wysiłku fizycznego łapy, a do tego wcale nie musiałem się przy tym brudzić! Ach, ale ze mnie geniusz! Wyszczerzyłem się radośnie i zabrałem się za "magiczne kopanie". Trochę to zajęło – zarówno czasu, jak i energii życiowej – ale efekt końcowy był tego wart. Udało mi się wykopać głęboką dziurę na cały ogon i jeszcze tyle średnicy. Obok gromadziła się góra gleby, ale nie zwracałem na nią uwagi. Moje zmęczone, ale radosne spojrzenie wylądowało na pysku Astrala, oczekując jakiegoś komentarza czy reakcji.
– No, to chyba tu mi też poszło nieźle, no nie? Ach, no i miałem też parę pytań... Ale na parę z nich w sumie sam znalazłem odpowiedź! Na przykład chciałem dopytać o maddarowe pułapki, ale po zastanowieniu uznałem, że zabiera to za dużo siły życiowej, której stracone ilości nie są warte raczej marnego wyniku polowania. Jednakże miałem parę pomysłów na własne pułapki! Na przykład taka siatka do podwieszenia – rozrzucasz ziemię i naciągasz niepostrzeżenie linę. Ofiara zaczepia się za nią nogą, wpada do siatki, a prosty mechanizm zaciąga ją ku górze, bez szansy na wydostanie się! Lub taka paszcza, co się zaciska na łapie, gdy się w nią wdepnie... ale tego pomysłu żem jeszcze do końca nie obmyślił, więc niem wiem, jakby go tu zrealizować. No ale można też inne powymyślać, no nie? Dałoby się tak, czy to wbrew zasadom? Są jakieś zasady w ogóle? – przekręciłem z ciekawością głowę.
autor: Legenda Samotnika
06 wrz 2020, 12:46
Forum: Błękitna Skała
Temat: Mały Wodospad
Odpowiedzi: 803
Odsłony: 101313

A więc miałem rację! Z radosnym uśmiechem obserwowałem ekscytację, błyszczącą złotymi iskierkami w oczach młodzika. Złapał parę owadów, które jedynie chwilowo rozproszyły się na świecące drobinki magii pod jego dotykiem, po czym ponownie zlały się w jeden kształt i dalej fruwały wesoło nad naszymi głowami. Największą nagrodą za moje starania był szczęśliwy uśmiech Kwariego. Zdałem sobie sprawę, że naprawdę bardzo chciałbym spędzać z ciemnołuskim więcej czasu. Miałem wrażenie, że za te parę godzin, w czasie których się poznaliśmy, zyskałem młodszego brata, którego nigdy nie dane mi było mieć. Uśmiechnąłem się czule na jego komplement.
– Dziękuję, Kwari. Ogromnie się cieszę, że przypadły ci do gustu. – wtem przeszliśmy do opowieści, a gdy ja nawijałem i zdobiłem słowa nadmierną gestykulacją, widziałem, że młodszy uważnie mnie słucha i chłonie każde słowo. Taki wspaniały słuchacz tylko napędzał mnie do opowiadania, nic więc dziwnego, że minęło sporo czasu, nim moja historia się zakończyła. Czułem drobny dyskomfort w krtani, co musiało być spowodowany taką ilością wypowiedzianych tego dnia słów, jednak zupełnie zignorowałem szorstkie uczucie w gardle. Nadszedł kolejny komplement, a ja wyszczerzyłem się szeroko i rzuciłem żartobliwie:
– Oj weź, bo się zarumienię! – zachichotałem, a Kwari przeszedł na nieco poważniejszy temat. Mimo to, uśmiech z mojego pyska nie zniknął. – Myślę, że Ogniści mają naprawdę ogromne szczęście, że jesteś z ich Stada. Nie wątpię, że gdy podrośniesz, pod twoją opieką Ogień będzie absolutnie bezpieczny. – naprawdę w to nie wątpiłem. Pełny energii, krzepki i zdrowy smoczek jak on miał wszystkie szanse, by zostać najlepszym obrońcą, jakiego dane było mieć Ogniu. A ja zamierzałem młodzika wspierać, jak się tylko da. Mała łapka wylądowała na niewiele większej mojej i uśmiechnąłem się, nieco zaskoczony tym gestem. – Hah! Z pewnością! Gdy już się gdzieś zadomowisz, z wielką chęcią cię odwiedzę. Co nie znaczy, że nie zrobię tego wcześniej, oczywiście! No i chyba postanowione, nieprawdaż? Jak wspaniale – wcale się tego nie spodziewałem, a zyskałem dziś wspaniałego przyjaciela! – wyszczerzyłem się i wstałem, a magiczne motylki zadrżały niespokojnie i wzleciały wyżej. Światło nieco się rozproszyło i promienie niedawno wyjrzawszej Srebrnej Twarzy równomiernie oblały moje łuski księżycową poświatą. Wzory zaświeciły się, a oczy błysnęły szkarłatem – białe kły w jasnym świetle półksiężyca zaświeciły się przerażająco, lecz mój straszny obraz szybko zniknął, gdy motylki ponownie zniżyły lot i rzuciły ciepłe światło na twarz. Nie byłem świadom chwilowej przemiany, a i choć mogła wzbudzić strach w młodziku, zanikła równie szybko, co się pojawiła, więc równie dobrze mógł uznać drapieżny błysk szkarłatnych ślepi za zwyczajne złudzenie.
Kwari dalej siedział, a po zadanym pytaniu wywnioskowałem, że nie chce jeszcze udać się do domu. Spojrzawszy jednak na niebo uznałem, że po czasie, jaki zajmie droga powrotna, może zrobić się niebezpiecznie późno. Uchyliłem skrzydło i musnąłem nim pisklaka przyjaźnie po plecach.
– Co ty na to, by zacząć powoli kierować się w stronę Ognia? Odprowadzę cię, a po drodze możemy sobie jeszcze pogadać! – mruknąłem propozycję i zaczekałem na odpowiedź. Gdyby młody zgodził się wstać, ruszyłbym w drogę, trzymając się tempa kroku Kwariego. Gdyby jednak nalegał na pozostaniu, przyszłoby mi wystawić kilka argumentów, takich jak "droga krótka nie jest, starczy co najmniej na kolejną historię" lub "jak cię nie zwrócę bezpiecznie rodzinie, to skopają mi tyłek i pewnie nie pozwolą już się z tobą widywać!". Z talentem do mediacji z pewnością któryś z moich argumentów w końcu przekonałby młodzika.
Gdy wreszcie ruszyliśmy, starałem się iść niespiesznie, by dać ciemnołuskiemu do zrozumienia, że ani trochę mi się nie śpieszy z rozstaniem. Najchętniej w ogóle gadałbym z tak wspaniałym słuchaczem aż do rana, ale zależało mi na dobrym wrażeniu u Przebłysku. Teza mnie kompletnie nie obchodził, ale jako, że stanowił głowę całkiem bliskiej mojemu sercu rodziny, jemu również wolałbym nie podpadać.
– Wracając do żab – z tego co wiem, takich niebezpiecznych na Wolnych Stadach nie ma, bowiem nie ma też zbyt wielu drapieżników, czyhających na owe płazy. Tam u mnie nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, więc nic dziwnego, że nawet żaby musiały mieć jakiś system obronny. – wzruszyłem ramionami. Nagle wpadłem na całkiem ciekawy, jak mi się wydawało, pomysł. – Hm, a co ty na to, żebyś teraz ty coś mi opowiedział? Może wiesz coś ciekawego o florze i faunie Wolnych Stad lub masz jakąś ciekawą historyjkę do opowiedzenia? – wyszczerzyłem się i spojrzałem radośnie na Kwariego. Byłem równie dobry w słuchaniu, jak i w prowadzeniu rozmowy. Słuchać cudzych opowieści kochałem równie mocno, co samemu opowiadać swoje.
Maddarowe motylki trzepotały żółtymi skrzydełkami, niewielką chmurą podążając za nami. Światełka grały wesoło nam na łuskach, jednak ze strony, nie oświetlonej złotą poświatą, moje wzory emanowały słabą bielą.
autor: Legenda Samotnika
30 sie 2020, 21:14
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Lustrzany las
Odpowiedzi: 720
Odsłony: 104103

To miejsce wciąż mnie zachwycało. Od kiedy tylko trafiłem tu po raz pierwszy, myślałem, że przeniosło mnie do jakiejś magicznej krainy. W nocy robiło się nawet piękniej – wszystko zaczynało się świecić, więc moje wzory zupełnie nie przeszkadzały, a nawet robiły mnie trudniejszym do zauważenia. Jednakże nie odwiedzałem tego miejsca za często. Wiedziałem, że takie piękno nigdy się nie znudzi, jednakże bałem się popadać w monotonność. Gdybym przebywał tu często, mógłbym przyzwyczaić się do widoku, co z kolei obniżyłoby wrażenia, czerpane z magicznego piękna. Jednakże tego dnia uznałem, że już zbyt dawno nie spacerowałem między niezwykłymi drzewami. W ten oto sposób znalazłem się w cieniu drzew akurat kilka dłuższych chwil przed tym, jak kolorowołuski mógł dostrzec mnie z lotu.
Rozglądałem się po bokach z czystym zachwytem, chłonąc wzrokiem wszelkie gry światła i ciekawe kolory, które rzadko można dostrzec gdzie indziej. Wlazłem na jedno z drzew, co nie było łatwym zadaniem nawet dla mnie, przez jego gładką, szklaną powierzchnię. Jednakże gdy znalazłem się już w błyszczącej koronie, sięgnąłem po jedno z kryształowych jabłek, wiszących na wyciągnięcie łapy. Przyglądałem się chwilę cudacznemu owocowi, aż wreszcie zdecydowałem wziąć gryza, gdy niespodziewanie całkiem niedaleko usłyszałem szum skrzydeł, a jabłko z zaskoczenia wyślizgnęło mi się z łapy i odbiło się z brzękiem od gałęzi, na której spocząłem. Skrzywiłem się, oczekując usłyszeć dźwięk rozbijanego szkła, gdy owoc miał zderzyć się z ziemią, jednak ku mojemu zaskoczeniu ten opadł miękko na lazurowe podłoże, zupełnie jakby nie składał się ze szkła. A może faktycznie się nie składał?
Nie chciało mi się złazić po jabłko. Znacznie bardziej zaciekawił mnie szum skrzydeł, a zresztą nawet gdybym jednak wziął się za degustację kryształowego owocu, otaczało mnie wiele innych jemu podobnych, więc po cóż miałbym próbować schodzić z niebezpiecznie śliskiej jabłoni? Miast tego wypatrzyłem sobie kolejną gałąź, a za nią jeszcze kolejną, i tak oto bezszelestnie, jak na drzewnego mistrza wspinaczki przystało, ruszyłem drogą górną w stronę źródła dźwięku.
Wypatrzenie go nie było problemem – w końcu w kryształowo-niebieskim otoczeniu odbijające się wszędzie pomarańcz i zieleń nie są trudne do zauważenia. Ubarwienie smoka poznałem momentalnie, a imię wręcz samo nasunęło się na język. Toż to Mango, smokowocek ze Spotkania, ten, co wyglądał na najciekawszego rozmówcę z towarzystwa! Kąciki ust powędrowały mi radośnie do góry, lecz przystopowały nieco, gdy dostrzegłem jego smętny wyraz twarzy, wpatrujący się w swoje ponure odbicie w jednym z pni. A cóż to? Gdzież ta radosna owocowa mordka, co skradła moje żądne wesołego towarzystwa serduszko przy naszym pierwszym spotkaniu? Przyglądałem się mu chwilę w ciszy, aż wreszcie podjąłem decyzję i dalej bezszumnie powędrowałem wgłąb następnych koron jabłoni, prosto na drzewo, w które się wpatrywał. Naśladowałem naturalne naturze dźwięki, a mój zapach zlewał się z niczyimi terenami, tak więc dostrzec mnie było można jedynie uważnie wypatrując lawendowych łusek. Jednak Mango zdawał się być tak pochłonięty myślami, że nie musiałem się chyba przejmować przedwczesnym wykryciem. Wreszcie znalazłem się na pożądanej gałęzi, owinąłem wokół niej mocny, linowaty ogon, obrałem odpowiedni moment iii....
– A cóż to za ponurak mi się spotkał? Co tak męczy twoją główkę, Manguś? Może moje historyjki zdołają poprawić ci nastrój? – z gromkim okrzykiem i szelestem-brzękiem liści niespodziewanie wstrząśniętego drzewa pojawiłem się przed oczami kolorowołuskiego. Nie pojawiłem się byle jak – wisiałem do góry nogami, zasłaniając wyszczerzoną radośnie twarzą smętne odbicie. Pociągnąłem się boleśnie za ogon, ale szybko mi przeszło, bo jako drzewny nierzadko wykonywałem takie akrobacje. Trzymałem się drzewa jedynie biczowatym ogonkiem, a łapy przyciśnięte były do ciała, co by tak głupio się nie rozkładać. Kilka szklanych z wyglądu liści aż spadło z gałęzi przez mój nagły wyskok, jednak nie tylko one odczepiły się od drzewa. Spadło też jedno jabłko, a moje wielkie szczęście sprawiło, że do tej chwili spokojnie wisiało sobie dokładnie kilka gałęzi nade mną. Toteż cały efekt "niespodzianki" popsuł lustrzany owoc, który z pomocą kochanej grawitacji nieźle przywalił mi w pysk. Jęknąłem i aż zakołysałem się nieco.
– Na niebieskie antylopy! Szklane to one może i nie są, ale twarde cholery jak prawdziwy kryształ! – warknąłem obrażonym tonem, po czym przekręciłem się i oparłem o pień drzewa. Pazury wczepiły się w śliską powierzchnię, a ogon ostrożnie zjechał gałąź niżej. Ostre szpony z paskudnym skrzypem przejechały się po szkle, a ja aż przycisnąłem uszy wzdłuż karku, krzywiąc się od okropnego dźwięku. Udało mi się jednak gładko zeskoczyć na ziemię. Potarłem się jeszcze o pokrzywdzoną żuchwę i skierowałem nieco podupadłe od obrażeń spojrzenie na Mango. Szybko jednak wyrzuciłem z głowy nieudane powitanie, aby wyszczerzyć się wesoło i rzucić:
– Khm, no tak. Jestem Delavir, może mnie pamiętasz? Dane nam było zamienić parę słów na Spotkaniu!
autor: Legenda Samotnika
29 sie 2020, 20:00
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Las przy Skałach
Odpowiedzi: 574
Odsłony: 81334

Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi, więc gdy dotarł do mnie sens słów Jemiołuszki, parsknąłem cicho ze śmiechu, lecz szybko ogarnąłem się, by przypadkiem nie urazić dumnej arystokratycznej duszy. Odchrząknąłem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu i odpowiedziałem, a w moim głosie czaiły się nutki rozbawienia.
– Ehm, cóż... No powiedzmy, że właśnie to miałem na myśli. Z chęcią udzielę ci nauk maddary, jednakże muszę cię uprzedzić, że za umiejętnościami i talentem stoją także spora wiedza i teoria, bez tego ani rusz. – sądząc po tonie głosu i pewności siebie młodzika, uważał on najpewniej, że wystarczy po prostu "użyć maddary". Niestety, ale musiałem złotooką rozczarować, bowiem jeżeli nie pozwoli mi wyjaśnić podstaw, nic z tego czarowania nie będzie. Gdyby jednak pozwoliła mi kontynuować, usiadłbym spokojnie i zabrał za teorię.
– Powiedz mi, czym dla ciebie jest maddara? Jak sobie wyobrażasz posługiwanie się nią? Magia jest kapryśna – staje się uległa użytkownikowi tylko wtedy, gdy spełni on wszystkie warunki. Znasz może, cóż to za warunki? – na początek najlepiej zrobić drobne rozeznanie w wiedzy Ziemistej, bowiem z jej charakterem tłumaczenie czegoś, co mogła już znać, mogłaby uznać za obrazę. A ja już tak miałem, że chciałem dogodzić każdemu, komu się da. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że nie z każdym zdołam się zaprzyjaźnić, lecz mimo to jakoś nie przeszkadzało mi to w próbie zawarcia nowych pozytywnych relacji.
Wyszlifowana drewniana sarna dalej nie ruszyła się z miejsca – gdyby Jemiołuszka postanowiła jednak wysłuchać teorii, wkrótce nadeszłoby pierwsze zadanie, mianowicie uformowanie jądra. Wiedziałem, że ten proces potrafi zając sporo czasu, toteż postanowiłem na razie zostawić twór w spokoju, aby mieć czym się zająć w oczekiwaniu na utworzenie się centrum maddary w nowym adepcie tej mocy.
autor: Legenda Samotnika
29 sie 2020, 13:57
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Polanka
Odpowiedzi: 602
Odsłony: 72284

Wesoło uśmiechnąłem się na przedstawienie mi swojej nowej przyjaciółki. Skoro znalazł ją przy bagnie, to chyba nie powinno być problemu, bo z mojego doświadczenia niebezpieczne są raczej żabki drzewne. Jednak jako, że za wiele ich w tych stronach nie było uznałem, że nie ma się czym martwić.
– Witaj, Kumciu, bardzo miło mi cię poznać! – przeniosłem spojrzenie z wilgotnego pyszczka żabki na Świetlika. – Ona też będzie się uczyć magii? – spytałem żartobliwie i zachichotałem. Zwierzątko było dość głośne i wydawało się naprawdę lubić małego, gdyż kiedy ja widziałem jakieś żaby, najczęściej wolały uciec jak najdalej. Jednak skoro pisklę podkarmiało płaza motylkami, to nic dziwnego, że ten postanowił zostać przy niewymagającym wysiłku źródle pokarmu.
Świetlik musiał się chwilę namyślić, a ja go nie pośpieszałem. Obserwowałem go jedynie z lekkim uśmiechem, czasem zerkając na jego kolorową towarzyszkę. W końcu udzielił odpowiedzi, a mój uśmiech tylko poszerzył się w zadowoleniu. Zapamiętał całkiem dużo ważnych faktów, co niezmiernie mnie cieszyło. Nie przejąłem się wcale tym, że jeden z tematów został zapomniany. Poklepałem tylko koniuszkiem długiego ogona złotołuskiego po łebku i beztrosko odpowiedziałem.
– Nie przejmuj się, i tak bardzo dużo zostało ci w główce. Musimy więc nieco powtórzyć... Smoki, jako istoty nadzielone darem magii od Naranlei, posiadają zdolność czerpania z ciała niezwykłej energii. W drobnych cząstkach wypełnia całe nasze ciała, ale do tego, by coś z maddary uformować, potrzebujemy stałego kontaktu ze swoją kreacją. Można, oczywiście, przelewać magię w twór i bez jądra, jednakże wymaga to znacznie więcej wysiłku i czasu, więc jest mało praktyczne. Jeżeli się skupisz i zaczniesz szukać w sobie te cząstki, aby zebrać je w jądro, będzie ono trzymało w sobie dużo oczyszczonej magii, którą łatwo przekierować w kreację. Jednakże należy pamiętać, że magia z jądra też się wyczerpuje, tak też po przeciążeniu, jakie może nastąpić po zbyt długotrwałym, zbyt obszernym wielkościowo lub zbyt dokładnym mechanicznie czarowaniu, możesz odczuwać wycieńczenie, pragnienie i wypranie z emocji. Mimo to fizycznie twoje ciało będzie całkowicie sprawne i gotowe do działania. W głowie poczujesz pustkę i senność, a przesada z magicznym wykończeniem może prowadzić nawet do trwałych uszkodzeń umysłu. Gdy zmęczysz się czarowaniem, należy zwyczajnie odpocząć, nawet jeśli fizycznej siły ci nie brakuje. Po pewnym czasie jądro się zregeneruje i zacznie samo zbierać cząstki maddary z twojego ciała, więc odzyskasz psychiczną sprawność. Ach, i jeszcze co do formowania jądra. Gdy zaczniesz zbierać w sobie magię do uformowania centrum, powinieneś obrać sobie jedno, konkretne miejsce fizyczne. Mój ojciec utworzył jądro w głowie, dlatego gdy czarował, oczy lekko mu się świeciły. Moje jądro znajduje się w okolicach prawego boku, więc gdy bardzo, ale to bardzo intensywnie korzystam z maddary, żółta poświata może przebijać mi się lekko przez skórę. Jeżeli zostaniesz zraniony w miejsce, w którym umieściłeś jądro, twoja magia nie ucierpi – centrum jako takie fizycznego umiejscowienia nie potrzebuje, jednakże wymaga tego twój umysł. Znacznie łatwiej jest czerpać magię z określonego w ciele miejsca, niż gubić się w magicznej mgiełce w środku siebie, nie wiedząc, gdzie konkretnie masz sięgać umysłem po maddarę. Jeszcze słyszałem o przypadkach, gdy smok umieścił sobie centrum w łapach, przez co świeciły mu się, gdy czarował. O, właśnie. Kolor wcale nie jest obowiązkowy, to również ułatwienie dla twojego umysłu. Możesz sprawić, by twoja naturalnie bezbarwna magia przybrała kolor, bliski twojemu sercu, dzięki czemu łatwiej będzie ci określić położenie jej cząstek. No i dodatkowo ładnie to wygląda! – zażartowałem pod koniec. – Dobrze, no to na razie z teorii tyle, chyba, że masz jeszcze jakieś pytania. Jak nie, to śmiało możesz spróbować uformować jądro. To może zająć dość długo, zależnie od tego, jaki masz talent do magii. Może zdarzyć się, że odnajdziesz cząstki bardzo szybko i z łatwością ci ulegną, skupiając się w jednym miejscu. Może jednak również wyjść zupełnie na odwrót – wędrówka przez głębiny duszy będzie długa, ciemna i męcząca, a cząstki maddary będą umykać ci z łap, niechętne do utworzenia centrum. To zależy również od twojego podejścia – uwierz w siebie, a wszystko ci się uda! – spróbowałem podnieść na duchu po własnym dość mrocznym ostrzeżeniu, po czym ucichłem wreszcie. Gdyby były jakieś pytania, natychmiast bym udzielił na nie odpowiedzi, jednakże wiedząc, że uformowanie jądra może zająć bardzo długo, po kilku minutach zabrałem się za własne ćwiczenia, aby to nie marnować czasu.
Ponownie utworzyłem drewnianą figurę sarny naturalnych rozmiarów, znów bez najmniejszych szczegółów – nawet oczu nie miała. Chwilę później pojawiło się metalowe dłuto i zacząłem starannie napierać jego zaostrzonym końcem na powierzchnię sarny, uparcie strugając wzorki. Nieraz drgała mi łapa, by ustabilizować swoje ruchy lub chociażby przytrzymać obiekt do ćwiczeń, jednakże w ostatniej chwili się powstrzymywałem wiedząc, że wspomagając się siłą fizyczną nie wyćwiczę precyzji i dokładności we władaniu magią. Wpatrzyłem się w punkt na wypolerowanym drewnie, usiłując wystrugać niegłęboką spiralkę. Szło mi dość opornie, ale wierzyłem, że jeśli będę dużo ćwiczyć, w końcu opanuję tak celne władanie maddarą.
autor: Legenda Samotnika
28 sie 2020, 13:14
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Las przy Skałach
Odpowiedzi: 574
Odsłony: 81334

Tak bardzo skupiłem się na struganiu, że nawet nie zauważyłem obecności nieznajomego. Oj, ojciec ni byłby dumny. Gdy usłyszałem bardzo ładnie brzmiący, ale wyraźnie pisklęcy głos, drgnąłem lekko z zaskoczenia. Odwróciłem głowę i przyjrzałem z jawną ciekawością pięknemu maluchowi. Nigdy nie oczekiwałem, że ktoś będzie okazywał mi szacunek, nie zależało mi na tym, jednak po wypiętej dumnie piersi szybko wywnioskowałem, że mam do czynienia z arystokratą. Uśmiechnąłem się lekko i rozproszyłem dłuto, całkiem obracając się w stronę Jemiołuszki.
– Miło mi cię poznać, przyszła pani władzo. Zwą mnie Delavir, a pochodzę... zewsząd, do konkretnego stada nie należę. A to? Trenuję swoją maddarę. Utworzyłem drewnianą rzeźbę sarny i ćwiczę precyzyjne cięcia, aby chociażby przy magicznym ataku moje pociski były celniejsze. Wiem, że mógłbym zwyczajnie wyczarować rzeźbę w wzorkami, ale wtedy nie nauczyłbym się sprawnie kierować maddarą. – wyjaśniłem. – Ale skoro już się spotkaliśmy, szkoda byłoby stracić wspólnego czasu na doskonalenie zdolności tylko jednego z nas. Potrzebujesz może jakiejś nauki? Chętnie udzielę ci swojej wiedzy. Zresztą nawet jeżeli nie potrzebujesz ode mnie szkolenia, to może dałabyś się przekonać na jakąś opowieść czy bajkę? Sporo ich znam, bowiem pochodzę z bardzo odległej krainy, gdzie w każdym kącie czai się nowa przygoda, choć może niekoniecznie bezpieczna. – wyszczerzyłem się wesoło i poczekałem na odpowiedź. Pisklę wyglądało na dosyć małe, więc zapewne wielu rzeczy mógłbym go nauczyć, jednakże sądząc po znanym mi już skądś rozkazującym tonie, Jemiołuszka mogła najzwyczajniej w świecie uznać, że przyjmowanie ode mnie nauk jest poniżej jej godności. Miałem jednak zbyt pogodny nastrój – pozwoliłem się pochłonąć pracy, co w niejakim stopniu wyparło ze mnie jakieś silniejsze emocje. Spokojnie więc zaczekałem na odpowiedź, lekko się uśmiechając.
autor: Legenda Samotnika
28 sie 2020, 13:01
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Polanka
Odpowiedzi: 602
Odsłony: 72284

Malec widać naprawdę mocno się zmęczył. Nie miałem mu za złe odmowy, kiwnąłem tylko głową z łagodnym uśmiechem i skupiłem się na kolejnej fali maddary. Objąłem nią delikatnie młodzika i uniosłem, przenosząc ostrożnie sobie na plecy. Nogi mi się nieco ugięły pod niespodziewanym ciężarem, ale szybko się wyprostowałem i otoczyłem siebie i malucha magią, żeby złotołuski nie spadł mi z grzbietu. Uniosłem też nieco skrzydła, żeby mu było wygodniej, po czym ruszyłem w stronę granicy z Ziemią. Wysłałem wiadomość mentalną do najbliższego Ziemnego, aby odebrano małego wielbiciela żabek. Gdy odstawiłem zmęczonego Świetlika, pożegnałem się z nim i ruszyłem do siebie, bo zmęczenie zaczynało dokuczać również mi.

☽☽ 2 księżyce później ☾☾
Jak zwykle obudzony po południu wziąłem się za siebie, zadbałem o dobry wygląd i równie odświeżony w duszy, jak i z wyglądu ruszyłem z uśmiechem na spacer. Mijałem tereny niedalekie stadu Ziemi, gdy do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach. Chwilę mi zajęło, by go rozpoznać, aż wreszcie zrozumiałem, do kogo należał, uśmiechnąłem się wesoło i ruszyłem mniej więcej jego śladami w miejsce naszego ostatniego spotkania. Gdy dotarłem, usłyszałem jedynie urywek nawoływania, ale zrozumiałem, że słowa skierowane są do mnie. Przymknąłem powieki i wymruczałem w wiadomości mentalnej.
– Nie musisz tak krzyczeć, już idę. – wraz ze słowami przekazałem także ciepło uśmiechu. Wyszedłem wreszcie na otwartą przestrzeń i dostrzegłem złotołuskiego z błękitnym gościem na głowie.
– Witaj, Świetliku! Och, czy to żabka? Widzę, że spełniło się wreszcie twoje marzenie. Owa towarzyszka ma może jakieś imię? – zagadałem przyjaźnie. Opuściłem się na miękką trawę w wyprostowanej pozycji siedzącej, ale wyciągnąłem trochę szyję, chcąc przyjrzeć się zwierzątku o niecodziennym dla tych stron ubarwieniu. Zastanawiało mnie, skąd złotołuski taką żabkę wytrzasnął, i czy nie jest przypadkiem trująca. Chyba nie było mi dane opowiedzieć małemu historii o niebezpieczeństwie, jakie niosą ze sobą niektóre jaskrawie ubarwione żabki, ale być może nieco później tego dnia uda mi się przekazać małemu przestrogę. Jednak na ile było mi znane, na terenach Wolnych Stad nie ma żadnych śmiertelnie jadowitych płazów, mimo to nie należało porzucać ostrożności w działaniach.

Gdy pogadaliśmy sobie beztrosko na powitanie, postanowiłem przejść do nauki.
– Widzę, że czujesz się już na siłach, by opanować magię pod względem praktycznym, co? Dobrze więc. Powiedz mi, co zapamiętałeś z tego, co opowiadałem ci na naszym ostatnim spotkaniu. Nie ma tak dobrze – bez teorii ani rusz, więc im więcej zapamiętasz, tym lepiej będziesz rozumiał działanie i istotę magii,a co za tym idzie, będziesz lepiej się nią posługiwał. Kto wie, jeśli będziesz uważać, to może kiedyś uczeń przebije swojego mistrza, hm? Kiedy podrośniesz, chętnie sprawdzę twoje umiejętności, nabyte w czasie ćwiczeń w przyjacielskim pojedynku. – mrugnąłem do Świetlika wesoło. Poprawiłem skrzydła i owinąłem ogon wokół łap. Zaczekałem na odpowiedź ciekawy, ile informacji pozostało w roztrzepanej i energicznej główce Ziemistego.

Wyszukiwanie zaawansowane