Uzdrowicielka obserwowała w ciszy gryfiego, lustrowała jego pysk, zaglądała w jego oczy, jakby zamyślona. Ostatnio działo się... tyle sprzecznych ze sobą rzeczy, a po rozmowie z pewnym łowcą czuła się jeszcze bardziej skołowana.
Czy chciała odkryć, kim naprawdę była, do czego była zdolna? Czego pragnęło jej serce?
Smutek.
Dostrzegała tyle smutku i rezygnacji w spojrzeniu wojownika, jakby znajdował się na samej krawędzi, niemal gotowy skoczyć ze związanymi skrzydłami.
Obwiodła nerwowo pysk językiem, nadstawiając uszu.
Oblężenie. Morze. Odejście jego matek.
Wszyscy odchodzili, znikali, tracili.
Czy właśnie na tym polegało życie? Na ciągłym doświadczaniu strat, nauki radzenia sobie z nimi? Wzrok smoczycy śledził ruch samca, jak siada, jak sięga do torny, aż na jego łapie spoczęła ozdoba, muszelki, a w środku futro, ciemne, jeszcze lśniące.
Nozdrza uzdrowicielki poruszyły się, a źrenice nagle rozszerzyły, gdy uderzył w nią zapach. Szczęki zgrzytnęły, zaciskając się, serce zaczęło walić ciężko w piersi.
Zgubiona, czuła, że spada, spada w czerń bez dna. Zacisnęła konwulsyjnie palce na lewym nadgarstku, gdzie znajdowała się złota kryształowa bransoleta szeroka na pół szpona, przejrzysta, z zatopionym weń długim piórem Eshela.
Wypuściła powoli powietrze, wracając spojrzeniem do pyska samca, badawczo.
– Zatrzymaj ją, Yulo, n-nie jestem w stanie tego przyjąć... – wychrypiała, spróbowała odchrząknąć, uciekając wzrokiem na bok. – Przykro mi z powodu twoich matek, to musi być ciężka strata, ale niech pokrzepia cię myśl, że żyją gdzieś tam, a ty zakotwicz się w tym co tu i teraz – jakieś frazesy zaczęły opuszczać jej pysk, gdy próbowała pozbierać myśli, cząstki rozdartego serca, przeganiając chaos.
Jego woń wdzierała się w jej nozdrza, w gardle rosła gula, która ją dławiła. Drżącymi palcami sięgneła do łapy samca i ostrożnie zamknęła muszelki, nie mogąc na nie patrzeć, nie chcąc.
Powiernik Pieśni