OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Nieświadom przemyśleń o osobnikach z jego stada, Kheldar wyprostował się, unosząc nieco dumnie pysk i mrużąc ślepia w leniwym geście. Pozwalał by wiatr owiewał jego łuskę, choć nie przepadał za chłodem, w tej chwili było to miłe orzeźwienie po posiłku, po którym zwykle lubił zasnąć i spać długi czas.– Nie nazwałbym istot, które zadają mi ból, mą rodziną. – rzekł. Magwan, Kalhair, Tiernan, nawet Talaith, choć niepowiązana z nim więzami krwi, nigdy nie wystąpili przeciw niemu, nie zdradzili go, nie złamali danego mu słowa, nie zawiedli go. O miłości w jego wypadku mówić raczej nie można, to gruboskórny samiec, który nie wierzy w żadne ckliwe rzeczy, sceptyczny realista do bólu, jednak ma zakorzenione dość mocno pewne wartości. Dobro stada przede wszystkim. Byli jednością.
– Składałaś przysięgę, oni również. Oni jej nie dotrzymują. Twoja przysięga ma taką wartość jak istoty, którym ją składałaś. Jeśli one są bezwartościowe i jej nie szanują, ty również nie musisz – rzekł stanowczo, choć dla niego była to abstrakcja. Przysięgi, obietnice? Mógł je łamać bez skrupułów, jednakże... umiał wyczuć, co rozmówca chce usłyszeć, a czego nie chce.
Rozchylił ślepia, zerkając na smoczycę z leniwym uśmieszkiem.
– Jeśli moje stado nie traktowałby mnie tak, jak ja ich, nie odwdzięczało mi się tym samym, zostawiłbym je bez wahania. Jednak me stado nigdy nie zawodzi swych członków. Myślimy tylko i wyłącznie o sobie, nie patrząc na to, co jest poza Cieniem, dlatego jesteśmy silni. – wyjaśnił. – Cień ma niedefiniowalny kształt i rozmiar. Gotów przyjąć w swe ramiona nowe stworzenia – dodał na koniec zawoalowaną propozycję i obniżył łeb, a jego spojrzenie stało się bardziej przeszywające.