OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
W końcu nastał czas na kolejny samodzielny trening. Zbyt długo się obijałem... W końcu niedługo zacznę trzydziesty księżyc życia. Jako adept niestety... Chciałem to zmienić jak najszybciej by dumnie realizować cel, który sam sobie postawiłem na mojej poprzedniej ceremonii. Lecz im starszy jestem tym trudniej mi trwać w przekonaniu, że wszystko będzie tak czarno białe...Szukając odpowiedniego miejsca dotarłem aż w
okolice drzewa,chyba dębu, na jednym z Czarnych Wzgórz. Miejsce chyba będzie odpowiednie... Tak więc czas przejść do treningu na "sucho". Wpierw ugiałem delikatnie wszystkie łapy by obniżyć swoją postawę lecz jednocześnie utrzymywać brzuch nad trawą by ta nie wydawała z siebie dźwięku, który może zdradzić moją pozycję. Teraz skrzydła, które przecisnąłem do ciała by zapobiec jakiemu kolwiek nieprzyjemnemu wypadkowi jak na przykład zachaczenie kończyną lotną o jakąś gałąź. Kolejną rzeczą jaką musiałem przygotować to ułożenie głowy i ogona. Ten drugi wisiał nad ziemią tak by nie wadził ani by nie dotykał podłoża, a łeb był ustawiony ciut niżej niż zwykle tak by być poniżej linii barków. Hmm... To chyba tyle z pozycji. Teraz musiałem sobie obrać cel... Padło oczywiście na stojące na wzgórzu drzewo, które było chyba jedynym charakterystycznym elementem otoczenia. A więc najpierw uspokoiłem swój oddech tak by nie wydawał żadnego świszczenia czy podobnych temu dźwięków i unosząc delikatnie pióra sprawdziłem kierunek wiatru. Niestety byłem w zupełnie złym miejscu na co wskazywało unoszenie się piór przy mocnych podmuchach. W takim razie muszę okrążyć drzewo co powoli zacząłem robić cały czas pilnując oddechu i uważając by nie nadepnąć, kopnąć bądź przewrócić niczego co mogłoby wydać dźwięk alarmujący potencjalną ofiarę. Mój ruch nie trwał długo. Okrążenie drzewa w końcu nie było wielką filozofią. Teraz czas na właściwe skradanie. Dalej w tej samej pozycji czyli z ugiętymi łapami, skrzydłami przyciśniętymi do boków, luźno uniesionym ogonem i delikatnie opuszczonym łbem zacząłem powoli zbliżać się do drzewa. Cały czas zwracałem uwagę na swój oddech by był jak najcichszy i na jakiekolwiek przeszkody, które na drodzę spotykałem gdzie mniejsze delikatnie odsuwałem łapą, a większe omijałem. Idąc przed siebie natrafiłem ba coś co niemal doprowadziło mnie do szału podczas treningu z Mistycznooką czyli na kamienisty teren zgrabnie ukryty pod trawą. Musiałem teraz uważniej patrzeć na to co znajduje się pod moimi łapami i na zmianę raz chować pazury gdy kamień, na którym stoję jest spory, a raz łapiąc taki kamień w wyżej wymienione szpony gdy jest wystarczającej wielkości i mieści się w smoczej łapie. Zrobiłem kilka lub kilkanaście kroków nim w końcu zszedlem z tego przeklętego terenu i wróciłem na mięciutką trawę tłumiącą dźwięki. Do drzewa zostało mi już niewiele i po kilku chwilach już było na tyle blisko, że mogłem spokojnie dotknąć go łapą.
Hmm... Chyba na teraz starczy choć szkoda, że był to niestety trening z drzewem, a nie z czymś żywym co jest w stanie cię zauważyć lub jeśli to smok, powiedzieć co jest robione źle. Ale chyba chwilowo muszę się tym zadowolić i przede wszystkim wracać do obozu... Robi się już ciemno... Tak więc zrobiłem krótki rozbieg by na skraju wzgórza wzbić się w powietrze i odlecieć w swoją stronę...
(zt)