Soundtrack
Pierwsze słowa wypłynęły z pyska Misternej same z siebie. Nie panowała nad tym. Poczuła falę... ulgi. I niepokoju. Dowiedziała się jednak najistotniejszej rzeczy. –
Dziękuję, Panie. – Powiedziała, dając upust uldze,która do niej napłynęła. Smoki umierały często... I z różnych powodów. Choroby, drapieżniki... te były najczęstsze... I dość młoda, naiwna i nieobeznana z Cieniem i Stadami była, by posądzić innego smoka o morderstwo kogoś z własnego gatunku. Niebawem wiele się zmieni.
Ateral odpowiedział też na prośbę odnośnie Spotkania Młodych, czy też Spotkania Międzystadnego. Misterna westchnęła cicho. Nie to miała na myśli. Poczuła się nieco skonfundowana. Przesunęła wzrokiem w lewo i w prawo, nim zebrała myśli. Jeśli będzie tak seplenić, jak ktokolwiek mógłby ją zrozumieć? Jeszcze ten mętlik w głowie wywołany przytłoczeniem i onieśmieleniem.
–
Przepraszam Panie. Ciężko mi sformułować myśli. Nie chcę Panie, byś przymuszał smoki do przyjścia. Przyjście bez woli mija się z celem... Pomyślałam, że twoja obecność sprawi, że smoki poważniej potraktują to wydarzenie. Nie jako brawurowy wybryk jakiejś nieznanej smoczycy, ale coś, co faktycznie ma znaczenie i cel. Chciałabym zachęcać smoki do wspólnych nauk, by poznały się nawzajem. To może zbyt śmiałe z mojej strony... lecz pomyślałam, że jeśli bogowie patrzą przychylnym okiem na pomoc naszym bliźnim, to mogę poprosić... Ja nie spodziewam się aprobaty z twojej strony, Panie. Chciałam tylko... poprosić. – Przywykła do tego, że bogowie czasem nie odpowiadają, a przynajmniej robią to lakonicznie i tajemniczo. Thahar pomógł jej, ofiarowując jej mięso dla ojca. Pochwalił jej postawę... Lahae udzieliła pokuty... pozwoliła jej sobie przebaczyć i Miss miała nadzieję, że oznaczało to przebaczenie również z jej strony. Jednak zapędziła się, wiedziała... Lecz co mogła osiągnąć sama? Nie było innych Piastunów, nie było Proroków. Nie było też... smoków w jej życiu. Mijała się z bratem, do ojca zbliżyła się niedawno z trudem, jednak on starzał się. Nie poznała nawet nikogo w podobnym do siebie wieku.
Wielu znało ją, niektórzy okazywali szacunek. Inni byli przyjaźnie nastawieni. Znali ją ze Spotkania. Do nikogo nie udało się jej zbliżyć na tyle, by prosić o pomoc. Znała wielu, lecz każdy był tak daleko... A bogowie... Gdyby ich rozumiała... Wiedziała, że to wielkie dobre istoty, które nie znają czasu lecz mają miłość w eterycznych sercach. Podniosła wzrok. Widać było, że rozkleiła się... Czuła przykrość. Czuła jak ograniczonym stworzeniem była. Słaba fizycznie wielokrotnie prosiła bóstwa o pomoc. Chora wielokrotnie ratowana była przez innych. Robiła co mogła i uważała to za zdecydowanie zbyt mało. Była cieniem Ognia. Rzadko przebywała w Stadzie. Była tam, by spotykać się z Lily, Lyrą, Etną i czasem Valerią, by przekazywać im wiedzę o świecie, pomagać im dorosnąć do obowiązków i dojrzeć do problemów. Wędrowała po Ziemiach Ognia i Wspólnych, aby zawsze być na wezwanie. Szwendała się, szukając zagubionych piskląt, czy po prostu tych, którzy nie znali terenów. Gdy tego nie robiła, uczyła się. Obserwowała ryby, umierające drzewa, śnieg, który wychłodził ją niejednokrotnie tej zimy... Dwukrotnie chorowała, raz niemal zasnęła na śniegu... Drobne łuski nie chroniły jej przed zimnem.
Spojrzała na Aterala, jakby zrobiła potworną zbrodnię. Jakby szukała przebaczenia, ale też poddenerwowana. Jej myśli nagle zbłądziły tak daleko... potoczyły się jak kula śniegowa. –
Przepraszam Panie... To pycha, prawda? – Zapytała, pochylając znów głowę i opuszczając wzrok. Jej ton stał się definitywnie smutniejszy i był niezwykle spokojny. Zawsze była spokojna. Brak w niej było energii, a usposobienie miała bardzo ciche i niepewne, choć nie wiedział o tym... prawie nikt. –
Proszę was o wiele. Nie dla siebie, ale o bardzo wiele. Ja... nie znam was dobrze, bogowie. – Szepnęła, a w jej ton wdarło się poczucie winy. –
Gdy byłam mała, opowiedziano mi o was, jednak tak bardzo szczątkowo. Dostałam tylko jakiś niewielki obraz. Po tych wszystkich modłach i prośbach czuję, że was zawodzę. Że zawodzę smoki, Stado i was, was wszystkich. Nie potrafię się domyślić waszej woli na podstawie tego, co mówił mi Nurt. Czuję tylko, że aprobujecie dobroć... ale nie lubicie, gdy śmiertelni chcą zbyt wiele. Chciałabym podążać za waszymi głosami, zgodnie z waszą wolą. Chciałabym przekazywać ją innym smokom. Tylko... tak niedawno się zreflektowałam. Nie... to Kammanor mi powiedział. Że chcę wiele. I pomyślałam... że przecież to co uważam za słuszne według was to mój obraz bogów wykreowany w dzieciństwie. Zagubiłam się. Nie wiem gdzie szukać wiedzy. Niektóre smoki w ogóle o was nie wiedzą, inni nie mogą wiele o was powiedzieć. Ja... czuję się tak niemądra... – Nie podnosiła wzroku wbitego w kamień. Tylko bogom potrafiła mówić tak wiele co płynęło z jej serca. Żaliła się im. Czy nie powinna tego robić? Czy może nie przeszkadzało im to? Czy mogła prosić ich o wskazówki? Jak odnaleźć ich prawa? Wiedziała tylko czym rządzi się Ogień. Nikt nie mówił jej, że zasady są takie a takie. Wiedziała tylko, że trzeba się starać dla Stada z całych sił. Obiecała na ceremonii uczyć siebie i innych, być przy Ogniu. Nie wiedziała tak wielu rzeczy...
–
Modlę się... lecz jak powinnam okazywać bóstwom odpowiedni szacunek...? Jak mogłabym was uszczęśliwić...? – Zapytała cicho. Mówiła prawie do siebie. Trochę, jakby wypowiadała rachunek sumienia. Obecność boga śmierci pozwoliła jej na to. Nie bała się go. Nie bała się jego dziedziny. Bała się, że potępi cały jej tok myślenia, ją samą, której dusza wielokrotnie już reinkarnowała się przez setki księżycy smoczej rasy szukając życia, które ją zbawi. Najwyraźniej to było wcielenie, które miało ku temu dążyć...