Soundtrack
___Gdyby świat był smokiem, byłby smokiem mgieł. Jego powolny oddech otulałby swego twórcę tumanem napowietrznej piany, jej chłód- wsiąkający w mineralne łuski, ziarnistą zgorzel błotnistej skóry, bezładne kępki kędzierzawej zieleni i chaotyczne grzywki zdrewniałej sierści, poddający się zaledwie najtwardszym grzbietom rogowych orogenez i najmiększym podmuchom skrzydlatych kaprysów; wreszcie- te lepkie wyziewy mglistego smoka zasłaniałyby przed próżnią obojętnego wszechświata obłażącą go wszawicę pomniejszych istotek. Jak choćby Kobalta, który właśnie spokojnie i z zaskoczonym półuśmiechem pozwalał pewnemu młodemu żywiołakowi ognia na oględziny swojej osoby. Płomyki muflona pełgały po jego ciele, leniwa mgła nieżywej planety pełgała po wszystkim, natomiast po nerwach gadziego samczyka pełgały iskierki beztroskich w krótkich rozbłyskach swego żywota łaskotek, gdy pokryty sierścią pysk właśnie wciskał się z rozbrajająco ciekawską bezczelnością pod jego prawe skrzydło. Gdyby jego łuski były złote a muflona porastały łuski niebieskie, to właśnie odgrywaliby doskonały teatrzyk niedawnych zachowań Kobalta wobec własnego Ojca. Kimże on był, by zabraniać żywiołakowi ciekawości? Przez łepek przebiegła myśl, czy Dar Tdary właśnie go nie ocenia w pewien sposób, korzystając ze zmysłów swojego kompana. Badanie było jednak odmienne, zbyt otwarcie rozradowane możliwością zaistnienia czy wręcz natarczywie towarzyskie, by mogło kamuflować wykopaną w miękkiej glebie muflonich zachowań pułapkę na informacje.
___Kobalt więc stanął więc pewnie łapami swej własnej osobowości na tej glebie i zaczął odwdzięczać się kompanowi Uzdrowiciela podobnym zachowaniem. Nie było to jednak dźganie nieznanych terenów kijem geodety czy natarczywe spojrzenie głodnego badacza-narkomana. Kleryk-pisklak zwrócił pysk ku szyi muflona przy dobrej sposobności i wsiąknął w nozdrza gęstą woń jego płomiennego jestestwa. Jakby poznawał kogoś znajomego. Ciężko było mu nie dostrzec, jak młody, żywiołowy kompan balansuje na granicy między swoją własną naturą a naturą swego smoka. Kobalt więc zachowywał się przyjaźnie, pozwalał młodemu być sobą. Bo, chłodny intelekt na bok, czyż on sam nie był po części podobny Lothricowi?
___Tak, Lothric.
– Jaką genezę ma to imię? Pasuje mu. Pasuje do ciebie. – W zasadzie nie widział powodu, dla którego nie miałby powiedzieć tych słów wprost do właściwego adresata. Widząc lekkość, pociągniętą znienacka żółtą kreską słonecznej farby na płótnie uzdrowicielskiego pyska, Kobalt przyjął odpryski radosnego barwnika we własne ślepia i błysnął nimi z rozbawieniem.
– Jeśliby wszyscy ci przytakiwali, to rozmowy byłyby niczym więcej jak plewami na wietrze. Pasujecie do siebie z Lothriciem, o tak. – Nie potrzebował w tej chwili odkrywczości w swoim stwierdzeniu, lecz właśnie tej chwili oddechu i rozmowy nie jałowej, lecz zarazem na wpół zaledwie poważnej. Tą właśnie potrzebę ukoronował szorstki pysk muflona, różowy masyw bez skrupułów przekraczający granice przestrzeni osobistej, przerzucający mokre dywizjony śliny przez suchy bród kobaltowych łusek. Dowództwo skryte w ostojnym bunkrze niebieskiej czaszki rzuciło się do ekranów zmysłów z przerażeniem, by po chwili ogłosić gotowość do żartobliwej kontrofensywy. Korzystając z chwili kontaktu niebieski nos zderzył się zaczepnym taranem z bokiem mufloniego pyska a z nozdrzy buchnęły prędkie strużki chłodnych obłoczków. Kiedy żywiołak ognia musiał więc zmierzyć się z mroźną odpowiedzią Kobalta, kleryk mrugął z przyjacielską ironią wtenczas strzelając lekko gadzim językiem, po czym delikatnie potarł swoim pyskiem schłodzone pole rudej sierści na znak gotowości do podpisania traktatu o wzajemnej znajomości. Konkordat chłodu i ognia, zrodzony z wymiany uprzejmości, z opiekuńczym ambasadorstwem pokracznie niecodziennego uśmiechu pewnego Uzdrowiciela.
___– Umysł Smoczycy jest przepełniony historiami niezgłębionymi. – Przytaknął, nagle jakby zatapiając się w dryfie ciemniejszych wspomnień.
– Historiami, których przebłyski dane mi było poznać, tymi niepoznanymi i skrzętnie skrytymi jak i tymi, których poznania wręcz się lękam. Nie wiem, co przeżyła, ale jestem przekonany, że wszystkich nas wychowanych pod barierą podobne doświadczenia z łatwością zredukowałyby do smoczej glizdy.– Tak, znajomość ze Smoczycą, nawet tak krótkotrwała mimo iż nietypowa, wystarczyła by wzbudzić pewną szczególną więź z tą żywa enigmą.
– I niezmiernie żałuję, że najwyraźniej znów wyruszyła w swoją stronę. Gdziekolwiek by teraz nie była, raczej rychło jej nie zobaczymy. – Stwierdzenie skwitowane westchnięciem. Głębszym nawet, niż sam się tego spodziewał. Co tu wiele mówić, już przy ich pierwszym spotkaniu Lonusso zdołała jednocześnie wyrwać go z mokrych, duszących szponów wodnej śmierci i niemalże samej zająć jej tron. Zaiste, tajemnicza to była więź wiążąca amazonkę w kwiecie wieku z niezdarnym pisklakiem. Więź nie do odżałowania, gdy nieco tęsknie ciągnąc za nią po drugiej stronie odnajdywał teraz jeno luźny a osamotniony koniec. Niebieski łeb powędrował w zamyśleniu ku południu, ku rzekom, w których teraz wyobrażał sobie wolną. Nie
Wolną lecz
wolną właśnie. Zapomniał na chwilę o Darze, który tak nieświadomie zepchnął go w odmęty tych rwących prądów rozmyślań.
___~ Cóż… powodzenia Lonusso, gdziekolwiek nie zawędrujesz. Oczyść się w końcu i bądź szczęśliwa. Może, kiedyś… do zobaczenia. Libinez viiro. ~ Kobalt nie panował nad swoją maddarą, lecz fioletowy pazur wystukał na kamieniu w alfabecie, który dzielił z Lonusso tą krótką treść. I jakoś tak wbrew swojej bezwzględnej zwykle logice czuł, że jakoś jego stuknięcia sięgnęły celu. Suche zgrzytnięcia o obojętny kamień poniosły się w przestrzeń i utonęły we mgle. Może i je wyłowi, jak pisklaka z toni.
___I on musiał jednak spłynąć w końcu dalej swoją rzeką. Puszczenie prawicy Daru było więc jednocześnie pierwszym w jego życiu zamknięciem pewnego etapu życia, pogodzeniem się z faktami i ruszeniem dalej. Wciąż miał swoje niezapisane życie. Życie, które właśnie trafiało na długo wyczekiwany trakt. Dlatego też wraz z początkiem nauki jego umysł powrócił na właściwe sobie akordy ożywczego skupienia. Ta nauka była ponadto przedsionkiem jego przyszłości, obficie obrośniętym pnącą się majestatycznie niczym bluszcz wonią ziół, więc Kobalt skupił się szczególnie uważnie.
___Pierwsza część- opis torfowej gleby, była intrygującym początkiem. Kleryk czerpał pełnymi łapami z precyzji Darowych iluzji, angażując w proces poznawczy wszystkie zmysły. Język chował się wyłącznie po to, by oczyścić się z posmaku i zapachu jednej próbki i przygotować się na obiektywną ocenę następnej. Wystarczyło zbliżyć go do powierzchni, by wrażliwy zmysł węchu i smaku rozpoczął rozplątywanie kłębuszków torfowych woni. Od wszechogarniającej błotnistości szuwarowego torfu, przez paprotną obślizgłość mechowiska i suchą słodycz wrzosowisk aż po najbogatszą, faktycznie najżywszą próbkę przejściową. Skinął lekko swemu Mistrzowi na znak gotowości do dalszej części swej nauki.
___I oto pojawiły się przed nim dwie pierwsze rośliny. Kobalt oddał się jednocześnie analizie sensorycznej i uważnemu słuchaniu słów Uzdrowiciela, świadomość powagi tej wiedzy przydawała mu dodatkowych sił. Musiał doskonale poznać każdy aspekt wszystkich roślin leczących, by nie ryzykować najmniejszej pomyłki ani w ich zbiorze, ani przy ich wykorzystaniu. Górka pytań przeżywała narodziny godne szaleństwa grzybni po deszczu, lecz została skrupulatnie odsunięta, by odczekała do końca nauki. Najpierw niech Dar skończy swoją część wedle własnego zamysłu.
___Gdy Mistrz odwoływał iluzje lulka czarnego oraz kozłka lekarskiego, Kobalt akurat pocierał między szponami żywione maddarą nasiona lulka, które sam przed chwilą wybrał z równie nierzeczywistych, wciąż jednak doskonale realistycznych kieliszków. Starty proszek powędrował na język i uwolnił na nim smak swych urojonych olejków, gdy widmo rozpłynęło się w niebyt. Z chwilą pojawienia się następnych roślin uczeń wiedział z niezachwianą pewnością, że dwie pierwsze zostały zakonotowane bezbłędnie.
___Ach,
melissa. Chyba już miał tą przyjemność. Kojący a lekki aromat oraz charakterystyczna zgrzebność roślinki teraz jednak została uzupełniona o świadomość, na ile przydatną jest ona rośliną. Proces tworzenia naparu również nie był zaskoczeniem. Co zabawne, tą sztukę przedstawił mu pewien parzący herbatę w morskich muszlach, analfabetyczny smoczy rolnik.
___Żywokost… nie, definitywnie Kobalt nie miał zamiaru usiłować wyrywać całej rośliny. Wiedział, że musi opanować zdolność precyzyjnego odcinania fragmentu korzenia tak, by nie pozbawić dawcy jego spokoju. O roślinę o tak cennych właściwościach i pięknym, charakterystycznym wyglądzie należało dbać.
___Chmiel- tutaj nie było nic do dodania. Kleryk upewnił się tylko w myślach dwukrotnie, czy dobrze zapamiętał proporcje dane przez Mistrza. Raz jeszcze skinął łbem, gdy tylko skończył skrupulatne badanie tych trzech roślin.
___– Pierwsze pytanie dotyczy kozłka. Rozumiem, że napar powinien być przygotowany dokładnie w chwili podania do wziewu, czyli należy wrzucić listki na wrzątek i od razu podać do wdychania? Po drugie- lulek czarny. Jakie proporcje wody do nasion są właściwe i jak orientacyjnie określić odpowiednią temperaturę wody? Ostatnia jak na razie otwarta kwestia dotyczy żywokostu. Czy wymieniłeś odmrożenia nie wspomniawszy o oparzeniach z konkretnego powodu? Dobrze, nim zapomnę to mam jeszcze jedno pytanie. Z jakich przyczyn czasem tak pozornie niewiele potrzeba, by osiągnąć rezultat? Nie spodziewałem się, że działanie tak wielu ziół będzie tak… intensywne, przyznaję. Czy i z innych dałoby się wyekstrahować substancje o podobnej mocy?– Kobalt owinął łapy ogonem w oczekiwaniu na odpowiedź. Łeb i spiralna końcówka ogona wykręcały wahadłowo-zębatkowy ruch w przypływie poważnego zamyślenia.