OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
...Nowe życie przywitał salwą kaszlu i następującym po nim gruźliczym dyszeniem oraz łapczywym nabieraniem powietrza, które za każdym razem zdawało się niedostateczne, żeby zasilić uszkodzone płuca. Trwał tak przez moment, zwierzęco spanikowany, nim nie odzyskał swoich smoczych zmysłów i godności, która nakazała mu zamknąć ryj i rozeznać się w otoczeniu. Kłapnął zatem zębami i choć jego oddech pozostał nierówny i syczący, jak za boskim rozkazem, jego ciało zesztywniało, a Strażnik zaczął rozglądać się wokół siebie. Znał to miejsce, choć nie przypominał sobie momentu aby do niego wędrował, toteż w głowie nadal miał mętlik, a na pierś napierał coraz większy dyskomfort. Ostatnim co kojarzył była walka z Plagijką oraz jego próba obrony, a potem... cholera. Cholera jasna. Borze wypalony. Czyżby zginął?
– A...ale– wycharczał do samego siebie, próbując pojąć, jakim cudem mógł być aż tak słaby. Czyżby zupełnie zapomniał jak się walczy? Czarodziejka podążyła zgodnie ze swoim instynktem, on za swoim, lecz... Nie, nie, wcale tak nie postąpił. Dlaczego nie wykonał zwyczajniej obrony, tylko kombinował? Dlaczego zgodził się na ten przeklęty pojedynek, zamiast odmówić? A jeśli już, czemu zgodził się na kontrowanie, które wtłoczyło w jego umysł ideę, że to dobry moment na eksperymenty?! Podniósł się z gruntu, najostrożniej jak potrafił i spojrzał na stojącą obok Sennah. Nie był świadkiem leczenia, lecz dzięki niej wiedział o obecności Honi, a także co zostało jej powiedziane boskimi ustami. Nie musiał być specjalistą, żeby pojmować iż niektóre rany były zbyt rozległe aby je zaleczyć, lecz nie poczuł gniewu wobec Lato, za to że skrzywdziła Ziemistą. Jedynie wstyd, okropny, palący go od opuszek palców aż po kraniec pyska, za to że w ogóle do tego doprowadził
– Przepraszam, wybacz mi. Nie powinienem– głos miał szorstki, więcej było w nim słyszalnej konsternacji, niż przeproszenia, ale przez ich połączenie Sennah wiedziała, że żałował. Nie dość, że naraził na stres ją, a także najprawdopodobniej pogorszył stosunki Ziemi z bóstwami, to jeszcze absolutnie niczego nie udowodnił, bo rozoranie plagijce ramienie prawdopodobnie zostanie przez nią natychmiast zapomniane, ze względu na dysproporcję szkód, jakie sobie zadali
– Nikt tutaj nie zawinił poza mną, a z... zwłaszcza Dziewanna– Nie pomijał zirytowania, które tliło się w nim ze względu na decyzję Plagijki, która wezwała uzdrowiciela niezdolnego do działania, lecz na ten moment nie mógł tego w żaden sposób rozwinąć, tym bardziej że nie wygrała pojedynku nieuczciwie –Przysięgam, że będę walczył wyłącznie gdy ty mi rozkażesz– zapewnił ją, z desperacką determinacją i w posągowym wyproście wpatrując się w jej błyszczące ślepia. Nie próbował się usprawiedliwić, bo wiedział że znała jego intencje, które w gruncie rzeczy w żaden sposób go nie broniły. Był zwyczajnie idiotą – Gdybym...– urwał tutaj, spostrzegając, że coś błysnęło mu pod podbródkiem. Większość smoków zapewne w odruchu od razu spojrzałaby na zadaną im ranę, żeby wymacać łapą pozostały po niej ślad, lecz do tego momentu, Strażnik zdołał odwlec to w priorytetach. Złote łuski nie były obrzydliwe, choć w miejscu które zapamiętał jako brązowe kojarzyły mu się wyłącznie z zanieczyszczeniem i manifestacją jego porażki. Nie one jednak go zaskoczyły, a to co uczepiło się ponad nimi, oplatając grubą szyję i ciasno do niej przylegając.
Co to jest?
Nie mogąc powstrzymać ciekawości, prorok uniósł łapę, żeby szponem stuknąć o powierzchnię zaczepionego na nim przedmiotu. Czy to była... obroża? Obroża??? Czy to nie było...? Jakby...?
Bał się o czymkolwiek pomyśleć, żeby nie urazić Sennah, zwłaszcza po tym jak ją zawiódł, więc przełknął ślinę i jedynie wrócił do niej wzrokiem, jakby wyczekiwał dalszych instrukcji.