OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Jeż... jeż! I to jakie bydlę!Westchnęła głośno, kiedy sytuacja ni stąd ni zowąd przeskoczyła na zupełnie inne, strome tory. Nie nadziała stopy na kolce tylko dzięki szybkiej reakcji, która i tak nie była idealna. Pióra skrzydeł zaszeleściły, gwałtownie uderzając o powietrze, by zarówno zwolnić, jak i posłać ciało wyżej, ku niebu, z dala od jeżowych kolców, choć długie szpony stóp i tak o nie zahaczyły, posyłając po okolicy bardzo charakterystyczny, a zarazem też nieprzyjemny dla ucha zgrzyt.
Podciągnęła łapy bliżej piersi, co by uderzenie serca później cisnąć nimi niżej i po zgrabnym obrocie opaść gdzieś za stworzeniem.
Pomiędzy palcami nie poczuła jednakże trawy, a coś błoniastego. Odskoczyła do tyłu niczym poparzona, prędko opuszczając spojrzenie na ogon, po którym podążyła aż do grzbietu i skrzydeł. Przymrużyła oczy, a ramię przysunęła ponad czoło i ślepia, co by narzucić na siebie chroniący przed bolesnymi promieniami słońca cień. W tej samej chwili kompan Pełni przysiadł na jej rogu, tuż przy skroni, wykrzywił ciekawsko łbem i niesłyszalnie kłapnął niematerialnym dziobem.
– D'har... ou. Inue Kanha, kohe en arn, Tatakae – niewyraźnie wymemłała pod nosem do towarzyszki, pozwalając sercu osiąść na miejscu, uspokoić się i wyciszyć, choć nie zamierzała kompletnie porzucać ostrożności tylko i wyłącznie przez wzgląd na to, że w trawie pozycję obronną przyjął smok. Nie, bynajmniej nie spodziewała się spotkać tu żadnego przedstawiciela swojego gatunku, lecz takową ewentualność brała pod uwagę.
Wciągnęła powietrze przez nos, smakując je dokładnie, nim trafiło do płuc.
– Pisklę Wulkanu – skomentowała. – Z ognistych stron. Wzięłam Cię za... zdziczałego. – Lepszym określeniem na pewno byłby "drapieżnik", lecz wszystkie smoki zaliczały się do tej jakże szerokiej grupy, toteż nie miałoby to większego sensu, tak jak i sensu nie miało to, że samiec znajdował się właśnie tutaj.
Stado Ognia, podobnie jak Stado Ziemi, władały największym skrawem terenów. Nie uważała tego za sprawiedliwy podział, kiedy Księżyc, najpotężniejszy ze wszystkich – jej zdaniem, rzecz jasna – musiał zapychać się ochłapem mniejszym nawet niż te zaśmiardłe szczury ze wschodu. Jej dalekosiężne podróże były uwarunkowane głównie tym faktem – dom, do którego ją przygarnięto, był ciasny.