OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Szybciej od księżyców przybywało mu pewności siebie. Wychodził z obozu Ognia coraz dalej i na dłużej, a raz nawet nie było go cały dzień. Na Terenach Wspólnych był już parę razy, ale nie miał jeszcze okazji zwiedzić wszystkiego.Czas to zmienić. Tu było tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia, tyle smoków do poznania. Zapach tutaj był znacząco inny od tego, który drażnił jego nozdrza na terenach jego stada, a przez to znacznie ciekawszy i wołający o znalezienie jego źródła.
Nad źródłem rzeki siedział już dłuższy czas, układając z pietyzmem te z liści, które jeszcze nie zostały pochłonięte przez rozkład natury. Dzielił je na kształt, który przypisywał odpowiednim drzewom i na kolor, układając je od tych najbardziej żółtych do brązowych, podniszczonych gorszymi warunkami pogodowymi. Zaciekawiony tak banalną rzeczą Nithirai doszedł do wniosku, że różne kształty liści czasem nabywają innych kolorów od pozostałych. Przykładowo, liście klonu wyróżniały się od liści topoli tym, że nabierały różowego odcienia, gdy schodziły już z żółci. Za czasów zupełnie małego brzdąca pamiętał zielone liście, które jeszcze trzymały się kurczowo drzew. Ciekawe, czy gdy odrosną, będą niebieskie?
Wtem znikąd nadleciały dwa gawrony, jakiś ogon od Ognistego i jego kupki liści. Pierzaste najpierw przyjrzały się smokowi i liściom, po czym powoli jeden z nich zaczął się zbliżać, po drodze dziobiąc coś i odkopując w ziemi, szukając pożywienia. Może myślały, że Nithirai coś dla nich by miał?
Młodzik przechylił łebek w bok, a jego źrenice gwałtownie się zwęziły. Zastygł w miejscu, pozwalając temu gawronowi z przodu się zbliżyć, docierając do samej kupki liści, którą zaczął sobie śmiało przekładać.
A krótką chwilę potem wydobył się z niego skrzek. I łamanie kości.
Ptasi kolega natychmiast zerwał się z ziemi i odleciał, alarmując swym krzykiem okoliczne ptactwo o zagrożeniu. Ognisty zaś zaskakująco szybko pożałował swojej zdobyczy, zdając sobie sprawę, że pióra za nic w świecie nie nadają się do jedzenia. Wypluł z pyska zabitą, zakrwawioną zwierzynę przed siebie, wycierając język z piór o swoje zębiska, a te o dłoń swojego skrzydła. Po czym spojrzał raz jeszcze na ofiarę...
I z podobnym pietyzmem, co przy liściach, przytrzymał gawrona łapkami i zębami zaczął wyskubywać pióra ze zdobyczy.