Bardzo charakterystyczne i spokojne miejsce, w którym niemal czuje się posmak miłości w powietrzu. Smocze pary przychodzą tutaj, aby pobyć razem w romantycznej scenerii, a czasem też zaglądają tu i te bez drugiej połówki, w nadziei, że tu właśnie ją spotkają.
Kalectwa: +4 ST do akcji fizycznych i magicznych [ślepota]
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
– Hmm..?
Popatrzyła zdezorientowana na odlatującą wywernę.
Jaka Pasja?
– Sekcja, nie Pasja! – krzyknęła w jego stronę.
Miała nadzieję, że było ją jeszcze słychać.
No, ale cóż, teraz nie zostało jej nic innego jak odlecieć do obozu. Rozpostarła więc skrzydła i tam też poleciała.
Puste Łąki wybrała się na wycieczkę. Obóz, tereny słońca.. meh, za nudne. Poleciała na tereny wspólne, jak najdalej od tego wszystkiego i koniec. Leciała, leciała, rozkoszując się lotem. Uwielbiała to, czuć powiew powietrza, szybkość, adrenalinę! Pomagało się jej to uspokoić, wyciszyć, zebrać myśli. Po pewnym czasie zmęczyła się nieco. Łąka nie lata jak każdy normalny smok, tylko jak totalna wariatka, nie zważając na żadne obiekty przed nią. Kilka ptaków ucierpiało przez to po drodze, a może i kilkanaście?
Wylądowała u podnóża dostojnego drzewa. Było nieco osmalone, ale i tak robiło wrażenie. Spoczęła sobie j jego podnóża, stawiając na ziemie także Tuptusia. Ten jak zwykle zaczął tańczyć dookoła, podskakując i wariujac. – Ale masz energii pajączku! – zaśpiewała, rozglądając się. O, są kwiatki w pobliżu, jak fajnie. Oczy zabłyszczały wesoło. – Siedzi sobie dwójka przyjaciół, spędza czas razem, miło, fajnie, i przyjemnie czas spędzają! – zaczęła trelować niczym słowik, plotąc wianek maddarą. To znaczy, podtrzymywała plecionkę za pomocą powietrza, a dzięki kierowaniu jego wirami, pracowała nad pracą precyzyjną. Pojawiły się też srebrne motylki, standard u Firli.
Okaz zdrowiaodporność na choroby, brak +2 ST po 100 księżycuniestabilna dodatkowa kość do MP, MA i MO, w przypadku niepowodzenia – rana ciężkamistyk raz na walkę +1 sukces do ataku magicznego
Niedaleko Fifi przechadzała się Kokoro. Niesamowity zbieg okoliczności, nieprawdaż? Dwa smoki w tym samym miejscu, na terenach wspólnych, w sumie krążące trochę bez celu. Norma wśród stad. Wojowniczka słyszała melodyjne śpiewy już z oddali, więc zaciekawiona uznała, że dlaczego by nie sprawdzić źródła dźwięku. No i znalazła się przy sośnie. Samotnej. Zakołysała ogonem. Poczuła, jak w powietrzu zawirowała maddara, a przed jej pyskiem przeleciał motylek. Zmarszczyła nos.
– Ahoj? – zagaiła nieco nieśmiało. Tylko dlatego, że nie była pewna na jakim gruncie stoi. Kto to? I co tu robi? Coś unosi... kwiaty? Zmrużyła ślepia i podeszła jeszcze bliżej.
Nieznajoma zaskoczyła ją nieco. Wianek rozsypał się. Łąka skrzywiła się, po czym wbiła wzrok w Kokoro. Przez nią się zniszczyło.
Na razie nic nie mówiąc, podeszła bliżej smoczycy, dokładnie ją lustrując. Z zapachu wywnioskowała, że ma do czynienia z kimś ze stada ziemi. Nie miała z żadnym ziemniakiem nigdy czasu dłużej pogadać, tylko walczyła na arenie z takim jednym, moc K brzydkim. Ahoj.. ki czort.
Zatrzymała się w końcu na przeciwko wojowniczki. – Co to znaczy Ahoj? Czy to jakieś brzydkie słowo, czy coś innego? – zatrelowała dość zimnym tonem, ale pozbawionym wrogości. Maddara zawibrowała dookoła, ah to niestabilne źródło, lubi płatać figle. Pojawiło się więcej srebrnych motylków, które zaczęły otaczać Najlepszą. Kilka z nich przyniosło jeden z gotowych wianków, a dokładnie z czarcikęsa. Założyły jej bez pozwolenia go na głowę. – Całkiem Ci ładnie w tym. – odpadła Pusta, już wesołym tonem. – Jestem Puste Łąki, czarodziejka z stada ksież.. słońca. – powiedziała, przedstawiając się ładnie. Jak będzie ta smoczyca niemiła, to się jej urwie łeb i tyle. Na tą myśl Firla uśmiechnęła się lekko upiornie.
Okaz zdrowiaodporność na choroby, brak +2 ST po 100 księżycuniestabilna dodatkowa kość do MP, MA i MO, w przypadku niepowodzenia – rana ciężkamistyk raz na walkę +1 sukces do ataku magicznego
Kokoro poczuła się winna pod spojrzeniem obcej smoczycy. Podrapała się po głowie, poprawiając włoski. Czekała na odpowiedź, ostrożnie obserwując równie rozważne ruchy błękitnej. Odsunęła się machinalnie, niby przyszykowana do walki. Ale jednocześnie niepewna, czy w ogóle do niej dojdzie.
– Nie, nie, to takie... cześć. Hej. Jak się masz – odparła pośpiesznie, kręcąc głową. Hehe he. Uśmiechnęła się niezręcznie. Chyba nadal nie była w najlepszym stanie do gadania ze smokami. A wibracje maddary nie pomagały. Spięła mięśnie. Tyle wątpliwości. Tyle możliwości. Całe szczęście po kolejnych słowach mogła się już nieco rozluźnić. Zachichotała nerwowo.
– Dziękuję. Um. Jestem Kokolo. Ze stada Ziemi. Wojownik – Całuję rączki, tak tak. A tak serio to nie.
Niby wojownik, a się stracha, patrzcie jeno. Dziwna ta ziemia, może tam się tak bronią, że udają tchórzy, zaciągają w pułapkę i mordują? Podstęp, Hmm. Kokoro nieświadomie zyskała tą pokrętna logiką sympatię Firletki. – Ah, to taaakie słowo. Czyli raz Ahoj, to „Hej”, a Ahoj, Ahoj to „hej, jak się masz”? – zapytała niewinnie, tu ewidentnie próbując nieco podpuścić smoczycę. Tak dla zabawy, nieco humoru, bo atmosfera napięta, jak gumka od spodni otyłej osoby. Czego ona się tak stracha? Łąki faktycznie bywała mocno niezrównoważona, dla przykładu, jak motylkiem chciała poderżnąć gardło królisiowi. Teraz jednak Najlepsza nie zrobiła nic, żeby ją zirytować. Jeszcze. „kokolo”. – Witaj więc, albo powiem, Ahoj, Kokolo. Jestem Puste Łąki, dla przyjaciół Firlekta, ze stada wod.. znaczy, ksież.. znaczy, słońca. Pokręcona sytuacja, mówię Ci. – zaćwierkała miło, nie przestając wirować motylkami. Jak kogoś polubiła, to potrafiła nadawać, jak katarynka. Niestety, przez tą całą sytuacje w stadzie, zatraciło się u niej takie zachowanie. Była jak bipolar, mało potrzebowała do wybuchu.
Okaz zdrowiaodporność na choroby, brak +2 ST po 100 księżycuniestabilna dodatkowa kość do MP, MA i MO, w przypadku niepowodzenia – rana ciężkamistyk raz na walkę +1 sukces do ataku magicznego
A Kokoro po prostu taka ostatnio była. Straszliwie przerażona. Wszędzie jakieś paskudne eventy i mordujące duszki. Zero spokoju!
– ...jak dodasz jeszcze jedno ahoj, to to takie dłuższe pa pa – Co ona w ogóle wygadywała, do diaska. Miała ochotę pacnąć się prosto w łeb. Zawsze wszystko nie po myśli. Ale podłapała, ewidentnie, próbuję Firletki. Rzut na retorykę udany. Podrapała się po głowie, oddychając głęboko. No. Nie zabija. Chyba. To raczej dobrze? Może wcale nie będzie musiała się bronić. Dżizas, powinna częściej wychodzić poza tereny swojego stada.
– Fi...fillekta. Ładne imię – Cokolwiek znaczyło. Może nic, tak jak jej własne. Zmarszczyła brwi. – Słońce. To... to te dwa stada, Ogień i Księszyc, połączone, tak? Jak tak dalej pójdzie to się połączycie z Ziemią – stwierdziła, przypominając sobie jak dużo smoków ciągle znikało. Trochę przygnębiające. Zawalczysz z kimś raz i znika. Może to jakaś klątwa Błyskowa, tyle że walcząca?
Już nie komentowała dalej tego Ahoj. Dobrze wiedziała, o co chodzi, droczyła się z ziemną, ale tylko tak troszeczkę, nie za dużo. Dokładnie w sam raz. – Firletka. – poprawiła rozmówczynie. Zmrużyła lekko oczy. Albo Kokolo była wredna i robiła to specjalnie, albo coś jej wlazło miedzy zęby.. jaki normalny smok tak papla, jak już jest dorosły? Ziemna wydawała się nieco starsza od naszej bohaterki, to tył bardziej zaskakiwało. – Moje imię jest od takiej ładnej roślinki, firletki, taka ładna, różowa, pokaże Ci! – zaćwierkała, po czym przed wodną zobrazował się ten kwiatuszek, lewitując w powietrzu. Nic wielkiego, zaskakującego, ale Łąka chciała się tym pochwalić! Może i Kokolo zdradzi czym jest to jej lekko śmieszne imię. Kojarzy się jej z taką dziką gęsią, co gdacze śmiesznie. Połączenie z ziemią.. Nie znała tego stada, miała do czynienia jedynie z tym dziwnym samcem, co gadał dwoma głosami. Miał bardzo wyrafinowane ataki, i na starcie sparingu sam się zdzielił. Mimo wszystko, wydawał się w porządku.
Połączenie z ziemią miałoby jeden plus z pewnością.. – To by było fajne, bo miałabym jeziorko, do którego nie mogę wchodzić, niby ziemia, ale.. od czasu do czasu sobie w nim pływałam. Tylko nikomu nie mów, bo Wasz przywódca urwie mi głowę. Ja chciałam tylko poszukać przyjaciół w szuwarach.. – zwierzyła się samica. Ups, ma za długi jęzor, oby nie było żadnych poważniejszych.. konsekwencji.
Okaz zdrowiaodporność na choroby, brak +2 ST po 100 księżycuniestabilna dodatkowa kość do MP, MA i MO, w przypadku niepowodzenia – rana ciężkamistyk raz na walkę +1 sukces do ataku magicznego
Zamrugała. Och. Chyba była dzisiaj jakaś niewyspana.
– O. Nie znam się na loślinach. Jesteś mosze... klelykiem? Albo uzdlowicielem? – dopytała, próbując złapać się jakiegokolwiek tematu. Tym bardziej utwierdziły ją w tym przekonaniu wibracje maddary. A jak wiadomo, doktor bez magii to żaden doktor. Bo smoki są absolutnie niezdolne do życia bez ziół.
– Hm. Moje oznacza wojownika. Honolowego i walecznego. To... to baldzo stale słowo. Jusz nieuszywane. Kokolo. – Sama nie była pewna, dlaczego to zrobiła. Ale... może... gdzieś tam kiedyś nawet ktoś jej tak powiedział? Em, zaraz. Jak tak sobie pomyślała dłużej to chyba nie. To po prostu był zlepek literek. Ups?
– Zalaz – spoważniała nagle. Co do diaska ona właśnie usłyszała? – kąpałaś się na telenach stada Ziemi? W czym? W bagnie? Dlaczego? – zapytała szczerze zaskoczona. Wyprostowała się nieco, uważniej przyglądając się rozmówczyni. Wahała się. Mówić, nie mówić? Wyglądała na młodziutką. Może tym razem przymknie oko. Hm.
– Czyli – zaczęła nieco tajemniczym tonem, przybliżając się do niej i kontynuując półszeptem. – jeśli nie powiem Pasteszowi, to będziesz mi winna pszysługę? Tak? – zaproponowała, unosząc lekko łuk brwiowy.
– Nie jestem uzdrowicielką, tylko czarodziejką. Po prostu lubię ładne rzeczy, a kwiatki są śliczne! – zaśpiewała wesoło. W sumie rozumowanie Kokolino było logiczne, ale nie znała się zupełnie na ziołach leczniczych, ani nie miała odpowiedniego szkolenia do uzdrawiania. Chciałaby umieć robić wszystko, bo była bardzo ambitna, ale.. walenie innych w ryj, mordowanie, dawało jej dziwną satysfakcję, a nawet kręciło, bo przecież nie ma nic piękniejszego, niż tryskająca krew, zabarwiająca białe stokrotki czerwoną farbą. Ah, przepiękne!
Ah, wracając do fabu. – Czym jest dla Ciebie właściwie honor? – zaćwierkała, zadając niespodziewane pytanie. Sama chciała zgłębić istotę tego zagadnienia, jak rozróżnić honor od zwykłej, brawurowej głupoty? Może jej starsza rozmówczyni odpowie jej jakoś zwięźle jakoś. – Tak, bo mam grotę tuż nas Waszym jeziorem. Lubię wodę, ale niestety jest granica, chciałabym dogadać się z Waszym przywódcą, żeby dał mi dyspensę na pływanie w nim. – wykoncypowała, chcąc nieco udobruchać wojowniczkę. Bardzo, ale to bardzo mocno zależało jej na tym zbiorniku wodnym. Może uda się coś uzyskać? – O jaką przysługę chodzi? – rzekła, zaciekawiona. Cóż może od niej chcieć ta samica? Ciekawe, ciekawe. Firla przyglądała się jej się dłuższa chwile. Cholera, całkiem jest ładna..
Okaz zdrowiaodporność na choroby, brak +2 ST po 100 księżycuniestabilna dodatkowa kość do MP, MA i MO, w przypadku niepowodzenia – rana ciężkamistyk raz na walkę +1 sukces do ataku magicznego
Kokolina pokiwała głową ze zrozumieniem. W sumie czy przypadkiem w jej stadzie nie było jakiegoś zielonego goblina, który też zbierał kwiaty? Ale... czy on nie był piastunem? Czy czarodziejem? Nie miała pojęcia. W sumie pamiętała go tylko z tego, że wyciągał jakieś dziwne rzeczy w walce o władzę. A potem walnął jej do nieprzytomności. Pogłaskała się po karku. Ałć.
– Hm – zawahała się, wyraźnie niepewna, co odpowiedzieć. O nie. Czy to było jedno z tych super filozoficznych pytań? Odchrząknęła, wyprostowując plecy, tak dla pozorów. – No wiesz. Nie bycie zwykłym ujem i tszymanie się zasad. A jeśli się je złamie, to tszeba wyciągnąć konsekwencje – Czysto teoretycznie. Gdyby tylko jej tak to wszystko nie brzydziło to byłoby o wiele łatwiej. A tak to sama sobie wyłącznie zawadzała. Jak zwykle.
– Och? To mosze cię kiedyś tam odwiedzę. Muszę splawdzić czy nie planujesz jakiegoś zamachu na Ziemię – stwierdziła, unosząc nieco brew. Posłała jej lekki uśmiech. W sumie to nawet nie było aż tak żartobliwe. Lepiej rzucić okiem na to, co dzieje się na granicy ze Słońcem. – I jeśli wszystko będzie w posządku, to kto wie, mosze coś uda się załatwić w tym kielunku – dodała, lekko zamyślona. Chociaż czy mówienie przywódcy było w porządku? Czy na pewno by pozwolił? Hm. Trzeba by ją poznać lepiej, żeby mieć dobre argumenty.
– No, wiesz – Zamrugała nieco zalotnie, nie przerywając uśmieszku. – Ja telaz ci pomogę, a ty kiedyś taksze mi w czymś pomoszesz. To nic takiego. Taka dlobnostka. Zgłoszę się w odpowiednim momencie, nie musisz się tym pszejmować do tego czasu – mówiąc, mrugnęła. Znowu. Tylko jednym okiem. W sumie to sama nie była pewna, co chciała. Ale... była morską, prawda? Może to był jakiś trop?
Dość toporna definicja, wręcz spłycona. – Dla mnie honor to nie tylko bycie w porządku lub nie, i karanie. Załóżmy taką sytuację, jest smok, który nie ma jedzenia, jest bardzo, bardzo głodny. Niedaleko jest inny osobnik, który śpi na mięsie. Smok pierwszy kradnie jedzenie, wiedząc, że ten drugi nie będzie się chciał z nim podzielić, aby wykarmić własne dzieci, nie zostawiając sobie ani kawałeczka. Chciwy zgłasza sytuacje przywódcy. Teraz moje pytanie brzmi: czy smok biedny, zachował się niehonorowo? Fakt, kradzież nie jest dobrą rzeczą, ale czy zadbanie o przeżycie najbliższych nie sprawia, iż ten czyn powinien być traktowany nieco inaczej? Co z drugim smokiem? Czy powinien przymknąć oko na to, czy dobrze zrobił, zgłaszając to? I już ostatnie, sam przywódca, powinien bezwzględnie wyciągnąć konsekwencje, tak, jak mówiłaś, czy spojrzeć na to inaczej? – wykoncypowała Firla, lustrując koleżankę swymi złotymi oczami. Chciała się w ten sposób niegroźnie podroczyć, żeby rozgadać nieco Gogora. W ogóle, miała takie pocieszne imie, i to, że nie wymawiała r było takie urocze, ojojojoj. Łąka prawie się rozpłynęła. – Zapraszam, jeziora starczy dla nas obojga! – zaśpiewała, nieco zalotnie? Co tu się kurna wyprawia? Kolejna moja postać będzie gay lub bi? Eh, w sumie, czy to źle? Z pewnością nie. Ziemna po prostu się jej podobała, stąd wychodziły takie teksty czy co. – Przysługa, oh, umieram z ciekawości, co to będzie!– zaćwierkała, gapiąc się na Kokolo. Słabo jej szło ukrywanie zainteresowania ziemną. Mało doświadczenia, głupie to, młode..
Okaz zdrowiaodporność na choroby, brak +2 ST po 100 księżycuniestabilna dodatkowa kość do MP, MA i MO, w przypadku niepowodzenia – rana ciężkamistyk raz na walkę +1 sukces do ataku magicznego
Atmosfera wojny mnie dobijała. Myślenie o tym zagrożeniu mnie wręcz wpieniało. Każdy się bał lub miał nie tyle co kij, a całą sosnę pod ogonem...
Poirytowany wylądowałem pod samotną sosną. Byłem tutaj raz. Jej dziwna aura pozwoliła jakoś złapać spokój ducha. Oddechem usunąłem śnieg spod jej pnia i tam usiadłem zrezygnowany. Poprawiłem srebrny lotos, jak i czarne pióro, lotkę ważnej dla mnie duszy. Wziąłem głeboki wdech, zapach tego niewiędnącego kwiaty, tylko mnie uspokajał. Wyciągnąłem z sakwy jabłko i powoli chrupiąc ten przysmak patrzyłem na pojedyncze chmury unoszące sie wysoko.
Czy tego chciał, czy nie, zmuszony został lepiej poznać tereny, które wszystkie stada uznawały za te wspólne. Wolał do minimum zmniejszyć ryzyko spotkania smoczycy. Zachowywała się jak pisklę, to tak ją potraktował. Kolejne imię, nie było wyznacznikiem dojrzałości. Zresztą wyjaśniła czym on był. Pierwszym, lepszym samcem którego spotkała, na którym mogła zawiesić spojrzenie. Niczym innym, jak zazdrością i chęcią posiadania czegoś, co mają inni, nie była ich relacja. Przynajmniej z jej strony.
To głupie....
Porzucił rozmyślania, skupiając się na marszu przed siebie. Szybkie tempo, w końcu zmęczyło mięśnie łap, które w pewnym momencie zaczęły wręcz boleć. Zwolnił, spoglądając na drzewo pod które trafi i... Uh, nie był sam. Tu w ogóle istniało miejsce, pozbawione smoków?
Zawahał się, rozważając odwrót i odejście.
Na spokojnie przyglądałem się niebu. Było ono dziś dziwnie pięknie i spokojnie. Nawet zbyt spokojne i coś mówiło mi, że będzie to chwila przed burzą. Wten jakiś jasny, a zarazem inny kolorystycznie od tła kształt wkroczył na tę polanę o tej samotnej sośnie. Zwróciłem ku niemu pysk z miłym uemiechem
– Witaj nieznajomy. – Kiwnąłem głową na powitanie. – Jest tu miejsca na jeszcze jedną dusze. – powiedziałem przyjacielskim głosem i wskazałem na odśnieżony kawałek ziemi. Zas sam przesunąłem się bardziej na skraju ciemnozielonego placka.
Chociaż, co mu da użalanie nad sytuacją, której i tak już nie zmieni. Znaczy, niby mógł, ale na pewno nie teraz. Uh..
Popatrzył na nieznajomego, siedzącego pod drzewem. Nie kojarzył tego pyska, więc niemal na pewno widział go pierwszy raz. Pierwsze wrażenie, często na długo pozostawało w pamięci, a on nie chciał być kojarzony z marudnym gburem. Skinął mu łbem, powoli podchodząc do wskazanego miejsca i siadając. – Jestem Akrir. – uśmiechnął się delikatnie, starając się póki co nie myśleć o tym wszystkim. – Nie chciał bym Ci w czymś przeszkodzić. – dodał jeszcze, powoli przesuwając wzrokiem po skraju polanki.