OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Ponad cichym wąwozem rozległ się równie cichy szmer pierzastych skrzydeł, które wznosiły Faheema nisko ponad Dziką Puszczą. Był tu zainteresowany zapachem Słońca, jako że tereny stada leżały daleko stąd, a obecność smoka mogła świadczyć o jego złym stanie, nawet jeśli metaliczna woń juchy nie była niesiona wiatrem. Hipogryf miał głęboko w nosie życie gadów, lecz w związku z obowiązkowością swego opiekuna nie mógł udać, że nie wie i nie widzi. Tknął Kleryka przez więź, ale nie lądował w pobliżu – cokolwiek lub ktokolwiek tam był, nie chciał mieć z tym styczności.Kouhei również nie chciał. Każde kolejne wezwanie uzdrowiciela wzbudzało w jego żołądku nieprzyjemny skurcz, w związku z którym treść żołądkowa chciała wyrwać się na zewnątrz, a kwas podrażniający przełyk przyprawiał go o zgagę. Niegdyś gnał pierwszy, starał się, był ostrożny, dokładny, a później zderzył się ze ścianą niewdzięczności i bycia wykorzystywanym. Miał dość smoków, które uważały go za narzędzie. Miał dość tych, którzy widzieli w nim podwładnego, muszącego być na każde zawołanie. Pomału miał dość wszystkich i separował się coraz to bardziej i bardziej.
Do wąwozu przyszedł na długo po wezwaniu Faheema, który wciąż był w okolicy – on sam przemierzył sporą część terenów. Kolejny powód, przez który nienawidził swoich obowiązków. Nikt nie przychodził do niego, to zawsze on musiał gonić do kogoś, on pilnował, on sprawdzał. "Dziękuję" usłyszał chyba tylko raz w swoim życiu. Z gorzkim, w związku z tym, nastrojem, przemknął cicho przez leśną roślinność, jak na niegdysiejszego łowcę przystało, po czym zwinnie wślizgnął się do wąwozu, stając naprzeciw Wzburzonym Cieniom oraz jego kompanom – smukłemu karakalowi, umięśnionemu jaguarowi i ulanemu tygrysowi, do którego z sylwetki był podobny.
– A więc masz się dobrze... – mruknął zamyślony, jakoby sam do siebie, choć leżący blisko samiec mógł to słyszeć. – Wybacz najście – zupełnie jakby był w jego legowisku, a nie na terenach niczyich. Zupełnie jakby przepraszał szczerze. – Mój kompan wziął Cię za rannego, ale jak widać ocenił źle. Może na przyszłość zejdzie sponad drzew na ląd, aby lepiej się przyjrzeć – podkreślił mocno kilka ostatnich słów, w związku z którymi natychmiast poczuł ukłucie. Nieprzyjemne, siarczyste – przejaw urażonej dumy hipogryfa, który ciągle gdzieś się czaił, ale Kouhei sam nie wiedział, gdzie dokładnie. Słyszał jednak wszystko, jak widać. Prawidłowo.
Przekrzywił jednak z lekka głowę, jako że łowca nie wyglądał na takiego, który odpoczywa po polowaniu, ani na takiego, który jest czymś zajęty. Zrelaksowane mięśnie, brak przyspieszonego oddechu, a mech solidnie już wygnieciony, zupełnie jakby przeleżał tu pół dnia. W końcu pojawiło się w nim jakieś lepsze uczucie od nieustannego oburzenia i niechęci. Ciekawość.
– Dlaczego Dzika Puszcza? – Dlaczego tereny niczyje? Dlaczego Cichy Wąwóz? Nie masz swojego własnego legowiska, Wzburzone Cienie? Nie masz miejsca na świecie? Nie masz dokąd wrócić? A może nie chcesz? Tereny Słońca... tak wielkie, a tak cholernie tłamszące. Mógł to zrozumieć.