OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
- Jego spięcie mięśni, jakkolwiek instynktownie, nie umknęło jej uwadze – i właściwie bardziej ją rozbawiło, niż jakkolwiek zaniepokoiło. Ciężko było jej zdefiniować go jako bezpośrednie zagrożenie. Przez wiele czynników zresztą. Niejednokrotnie przyszło jej płacić za taką arogancję i stawianie własnej wartości bojowej na piedestale, ale na niektórych błędach po prostu nie potrafiła się uczyć.
Czy też raczej – nie chciała.
Była stara. A jednocześnie cechowała się pisklęcą naiwnością i przygłupawą, młodocianą pychą. Obwiniała, oczywiście, świat dookoła niej i warunki, w jakiej przyszło jej się wychowywać, ale nigdy samą siebie. Bo w swoich ślepiach ona sama zawsze była ofiarą.
Uśmiechnęła się lekko, jak gdyby zadowolona z tego, że samiec pochwycił haczyk i szarpał nim z niezwykłą namiętnością. Czy celowo zdawała się źle interpretować jego stanowisko? A któż by to wiedział? Tak samo jak kto mógł mieć pewność, że jej pewna siebie reakcja była faktyczna i wynikała z trafnego przewidzenia jego reakcji, czy może płynnie, niczym kameleon, dostosowywała się do niej, by ukryć niechęć wobec swojej nietrafionej kalkulacji. Oba scenariusze były realne, i oba mogły się w pewnym sensie przenikać.
– Mhhhhhhmmmm. – wysunęła minimalnie łeb w jego stronę, chociaż przy dzielącej ich odległości, i tak nie miało to żadnego wpływu. – Masz oczy z drewna. Z drewna masz też zdecydowanie uszy i tkanki, które budują ten ciekawy organ pod twoją czaszką, ale oczywiście tego też się wyprzesz.
Klasnęła jęzorem, którym przecięła następnie powietrze, jak wąż, który właśnie wychwycił na wietrze zapach ofiary.
– Nie w twojej gestii jest decydowanie, co czyni mnie smokiem Wolnych Stad, a co nie. Nie masz absolutnie żadnych kompetencji do wyznaczania tych granic... Bah, ze swoim podejściem, jesteś wręcz mniej wykwalifikowany od przeciętnego adepta, jakiego mogę znaleźć w obozie Ziemi. – westchnęła, jakby zawiedziona tym faktem – jakby oczekiwała od samca więcej. Poniekąd tak było. Tylko pytanie, czy jej oczekiwania wobec Strażnika były jakkolwiek realne, w jakimkolwiek uniwersum. – Nie stawiam się ponad gatunek. Stawiam się ponad społeczność, a to różnica. Stawiasz twardo swoje hipotezy, nie mając pełnej znajomości źródła... – spojrzała na niego, wybitnie znacząco. – Wiesz już, jak to jest, hmm?
Złowiony, utopiony.
– Smoki tutaj a smoki... – przerwała, wskazując znacząco skrzydłem na północ Wolnych Stad, mając w zamyśle dzikie tereny daleko za granicami Słońca – tam, w miejscach, o których się tutejszym, małym jaszczurkom nie śniło, są zupełnie inne. Różnice są fascynujące. Tak samo tam.
Tym razem jej skrzydło wskazywało na wschód, skąd dawniej przybyły smoki Cienia. Oczywiście, że nie czytał w jej myślach, więc nie zrozumiałby wprost jej nawiązania, ale to nie robiło jej różnicy.
– Zwiedziłam sporo świata by mieć teren do porównań. Nie winię obecnych pokoleń, bo to nie do końca ich wina. Ot, są produktem swoich poprzedników. Mogą jedynie... – zastukała nieco teatralnie pazurami o ziemię, mimikując chód jakiegoś stworzenia. – Iść tam, gdzie nakazuje im siła genów.
Bo czymże byłaby rozmowa tej dwójki, gdyby jej fundamentalną częścią nie była kłótnia o tą samą rzecz, bez końca?