OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Powiódł wzrokiem za oddalającą się sylwetką. Początkowo pozwolił by dystans między nimi powiększył się znacząco, lecz gdy przemówiła, ponownie skrócił go do tej samej proporcji. Tym razem nie mierzyli się jednak pyskami i gdyby zbyt gwałtownie machnęła ogonem, mogłaby najpewniej niechcący sięgnąć jego łap.Nie lubił idei nie bycia wyjątkowym, choć to zabawne, biorąc pod uwagę jak nisko się czasem postrzegał. Jakim cudem chciał być lepszy od innych, jeśli jednocześnie w tak wielu kwestiach za wieloma nie potrafił nadążyć. W każdym razie miała prawo mu to wypomnieć. Nie dzielili przecież wszystkiego, a mogła mieć konkretne preferencje co do życiowego partnera, czy choćby tymczasowego towarzysza, któremu mogłaby zaufać.
Westchnął krótko, gdy skonfrontowała go z kolejną sprawą. Choć każde słowo zdawało się testem, któremu musiał podołać, jeśli chciał choć chwilę z nią porozmawiać, w jej postawie zaplątana była szczerość, której szukał.
Problem w tym, że nie wiedział jak miałby jej nie zawieść, jeśli sam nie miał dość rozwiązań.
Przysiadł znów na piasku, wpatrując się w jej oddalony półprofil.
– W obliczu zewnętrznych trudności śmiertelnicy zawsze będą słabsi – odchrząknął krótko.
– My będziemy słabsi – nie rozumiał dawniej dlaczego tak bardzo przeszkadzało jej, że się od nich separował, jeśli potrafiła zauważyć jak niedoskonałe i drażniące było życie zwyczajnego smoka. Dlaczego jego dystans miałby być problemem, jeśli wcale nie chciała dzielić z nim bliskości? W tym sęk, że po prostu nigdy tego nie zauważył. Nie w proporcji, do której przyznawała się teraz.
Nie chciał być dla niej tym naiwnym, zapatrzonym w siebie obcym, nawet jeśli ona w samej sobie nie zamierzała nic zmieniać.
– Próba wzajemnego wsparcia nie jest nawet wyrównaniem szans, ale przynajmniej odrobinę je powiększa.
Poza tym... samotność pozwala ostrzyć szpony głównie przeciwko sobie nawzajem. Nadwyręża zmysły, a przebiegłość miesza z paranoją – nie teoretyzował. Przeżył przecież to wszystko i w zasadzie przeżywał nadal. Nic mu nie przychodziło z nieufności, bo gdy chronił się od zewnętrznego cierpienia, wtedy to on sam stawał się jego sprawcą. Nie potrafił inaczej, pomimo starań, ale to nie oznaczało że ten tryb zamierzał nazywać normalnym, a idee szczęśliwszego życia wyłącznie naiwną i bezpodstawną. Dlaczego mieliby nie chcieć dążyć do poczucia się lepiej, nawet jeśli tylko na chwilę?
Bo to egoistyczne i żadne z nich na to nie zasłużyło. W dłuższym rozliczeniu nie miało też żadnego znaczenia, ponieważ porażki stanowiły bardziej zapamiętywane podsumowanie...
– Ja nie mogę... dać ci rozwiązań. – przerwał własny tok rozmyślań, nieco pewniejszym tonem. Niezbyt zgrywało się to z jego bezsilną treścią, więc kontynuował znów nieco słabiej.
– Nie mogę dać ich nawet samemu sobie.
Ale mogę przynajmniej podzielić z tobą jakiś ciężar – wstał ostrożnie, stawiając parę kroków naprzód. Nie zbliżył się jednak do niej, a zachowawczy dystans paru kroków między ich ciałami, zatrzymał się niedaleko brzegu, zatapiając palce w piasku.
– Przejmować się razem z tobą – rzekł już z nieco mniejszym przekonaniem. Nie dlatego, że nie chciał. Nie cierpiał siedzenia wyłącznie we własnym łbie. Myślenia tylko o źródle swoich niepewności, gniewu i irytacji. Chciał by coś z zewnątrz było dla niego ważne. Bał sie jednak, że Mahvran spojrzy na to inaczej, jakby chciał zmanipulować ją do swoich racji.
Spojrzał niechętnie na taflę.
– Razem myśleć – szepnął już niemal do samego siebie.