OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Granie umarłego przy takim zagrożeniu ataku serca... Hmm, nie, Żar by tego nie przeżył. Dosłownie.Leżał załamany, zwinięty w kłębek koło jednego z okrągławych głazów, korzystając z jego cienia. Miał wrażenie, jakby świat wokół niego poszarzał i zwolnił, a czyste niebo przestało być jaśniejącą przestrzenią pełną nadziei, od tej smutnej chwili rozwiewające jedynie bezdenną rozpacz. Ciemne ściany kanionu zrobiły się dziwnie przytłaczające, ciężkie, i groźne, a sama ziejąca otchłań przecinająca w poprzek przejście wypuszczała z siebie pełznące po ziemi eteryczne smugi czarnego zwątpienia i bezsilności, przenikające cały otaczający go świat. Żar czuł, jak po kolei każdy z jego mięśni flaczał, opanowywany przez obezwładniającą gorycz coraz większą gulą rosnącą mu w gardle. Chciało mu się płakać. Ale po co?... Żeby uzmysłowić światu, że przegrał? Zaparł się resztkami gasnących sił, z trudem przełykając rosnące łzy. Obiecał sobie, że nie uroni ani jednej. Będzie bronił swojego honoru. Do ostatniej kropli krwi.
Na krawędzi spojrzenia mignął mu cień. Wielki, mroczy, przeszywający przestrzeń niczym upiorna strzała śmierci. Żar jedynie zamknął ślepia i mocno je zacisnął, kuląc się jeszcze bardziej. To był taki moment, że mały chciał, aby tym cieniem był dziki drapieżnik, który zaraz rozszarpie go na strzępy i pożywi się jego już pozbawionym życia ciałem. "Tak, tylko po to zostałem stworzony... – pogrążał się mentalnie, schodząc coraz głębiej po spirali nieszczęścia i rozpaczy. Skulił się jeszcze mocniej, chowając łeb i drżąc lekko czekał na wyrok. Zejdzie z tego świata wśród koszmarnego bólu, umierającym umysłem wertując marne 10 księżyców jego życia, móc wspominać jedynie porażki, niepowodzenia oraz desperackie i głupie próby ucieczek z rodzinnej, ciepłej i bezpiecznej groty, a przede wszystkim od kochającego ponad miarę Opiekuna, w swoim nieskończonym miłosierdziu dla jego czynów. Ale nawet teraz żal z tego powodu nie był na tyle wielki, by chcieć wrócić w czasie i rozegrać wszystko od początku, tym razem jako wspierający rodzinną wspólnotę odpowiedzialny samiec. Z resztą... I tak niczego by nie naprawił. Był przecież małym, nie potrafiącym przeskoczyć przeszkody robakiem.
Widząc przed oczami jedynie czerń powiek poczuł jak ziemia drży, a za nim staje jakaś ciężko dysząca istota po męczącej podróży, bądź zwyczajnie opętana żądzą krwi. Żar zwarł szczęki, mocniej zacisnął ślepia i spiął wszystkie mięśnie, leżąc wygiętym grzbietem prosto w kierunku czekającego przeznaczenia. Skulił się mocniej, przygotowując się na kły, pazury, cierpienia, powolną agonię... I nic. Następne kilka chwil upłynęło, a jedyny "ból" jaki poczuł na swoim ciele, był delikatnym szturchnięciem jakimś w miarę ostrym obiektem. Taki kuksaniec, jakby ktoś sprawdzał patykiem zwłoki. Ale szarołuski nadal nic nie zrobił. Dopiero przerażony głos kogoś stojącego za im uświadomił mu, że pożyje jeszcze kilka księżyców, dopóki nie wpakuje się w kolejną podobnie beznadziejną i upokarzającą sytuację. A jednak... Żar czuł głęboki zawód. Nie był pewny, czy to dlatego, że nie pozwolono mu umrzeć wyswobadzając szlachetnie świat od swojej osoby, czy może z powodu, że przedstawicielem Stowarzyszenia Pomocy Powodzianom był sam... Trzy Odcienie.
Leżący przed Łowcą niewielki smok powoli się rozluźnił, głęboko wzdychając. Wkrótce po tym jego pysk uwolnił się wreszcie z kryjówki własnego ciała i wraz z nim odwrócił się w stronę przybysza. Ślepia małego były podejrzanie szkliste i mrugające, jednakże cała pozostała fizjonomia pyska trwała w ponurej obojętności, z trudem określanej jako konkretna mina. Bez trudu nawiązał kontakt wzrokowy, ale nie wyrażał on nic, jakby właściciel obumarł w środku, zamknięty przez niewzruszoną, smoczą powłokę. Szara paszcza rozwarła ostatecznie szczęki, a z pomiędzy ledwo poruszających się w pionie zębów uleciało kilka cichych słów.
– Czego chcesz?...