– Pamiętaj, żeby nie wybierać byle jakiej. Długa, kolczasta trawa będzie najlepsza, najczęściej rośnie na bagnach. Nie wspomniałeś też o odcieniu, to ma być ciemna zieleń, jasna, klasyczna? – Nim całkowicie porzucili temat zieleni, chciała upewnić się, że Kairaki będzie mógł sobie poradzić z tym zadaniem i wybierze najlepszy dla siebie odcień. Szkoda, że nie wybrał jakiegoś trudniejszego do uzyskania koloru, wtedy Veir mogłaby bardziej pokazać swoją wiedzę w tym temacie.
– Gdy przeniesiesz mi materiały, mogę ją zrobić razem z tobą, albo przy tobie. – Zaczęła i chwyciła za swój instrument. Dotknęła palcami drewna. Będzie musiała ponownie wzmocnić je lakierem z żywicy. Instynktownie zastukała w przedmiot i spojrzała na Kairakiego.
– Słuchaj, obserwuj moje ruchy palcami. Gdy nabierzesz wprawy, nie będziesz musiał nawet patrzeć na struny. – Położyła się przed samcem. Prawa przednia łapa trzymała za struny, zaś lewa dodatkowo zapewniała stabilność instrumentowi. Wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy, po czym zaczęła grać. Potrzebowała stanu idealnego skupienia, podobnego do medytacji. Zazwyczaj muzycy nie musieli wchodzić w to "tak głęboko", ale Veir była specjalnym przypadkiem. Sztuka wynikała z duszy, a część jej własnej została w innym, odległym miejscu. Za horyzontem zdarzeń.
Tam, gdzie usłyszała większość znanych przez siebie pieśni. Była to największa świątynia w Horgifell, możliwe iż w całym Essyanie. Należała do proroka państwa. Wspaniałe były jej bramy, wyrzeźbione z marmury i udekorowane licznymi kamieniami szlachetnymi, nawet takimi, o których tutejsze smoki nie miały pojęcia. Wokół murów wejścia zawsze rozstawione były dary dla wielkiego Wybrańca. Każdy dawał to, co mógł, wszystko co był w stanie ofiarować najwyższemu. Jeżeli nie miał żadnych dobroci materialnych, oddawał własną krew, stąd wszechobecny zapach krwi.
Weszła do środka, otwierając z trudem kamienne przejście. Wnętrze było jeszcze wspanialsze niż to, co było widać na zewnątrz. Każdy z Wybrańców dodatkowo rozbudowywał Świątynię, dbał o jej wnętrze, tworzył nowe komnaty i zarządzał rzeźbieniem w ścianach. Liczne malunki przedstawiały historię poprzednich Wybrańców, państwa, jak i bogów, które je ukształtowali. Och posągów było mnóstwo, koziorożce ku czci boga Havardra, obsydianowe niedźwiedzie dla Hadruula, ametystowe wilki, stworzone dla Kjotviego. Veir zawsze zwracała na nie uwagę. Komnat w świątyni nie była w stanie zliczyć, ale interesowała ją dwie. Jedna miała odkryty balkon z widokiem na podobiznę Ognvara, wyrzeźbioną w górze. Lubiła patrzeć na boga i modlić się ku niemu w tym magicznym i kojącym miejscu. Ból ze wszystkich ran z pojedynków i kar zdawał się tam ustępować. Raz jeszcze znalazła się dokładnie tam, tu i teraz, pociągając za struny.
"Czy możesz stanąć na najwyższym szczycie? Wiatr i deszcz ze śniegiem uderzają w twoje łuski niczym błyskawice, aż drzewa uschną, a góry wpadną w przepaść? Wiatr może być silny, a opady deszczu bolesne. Ale jesteś górą, niemożliwą do poruszenia przez wszystko prócz czasu."
Ten tekst znajdował się przy balkonie. Rzeźba Ognvara mimo pogody, deszczu, lawin, wiatru... nigdy nie otrzymała nawet rysy.
To zabawne, ale gdy grała, czuła, że naprawdę tam była. Wiatr wiał w jej łuski, rzeźby były tak barwne jak ponad sto księżyców temu. Nic się nie zmieniło, oprócz jej samej. Gdy udała się do komnaty Wybrańca, jej pociągnięcia za struny stały się mocniejsze. Prorok... był surowy, ale jego słowa był mądre, chociaż czasami musiało minąć trzydzieści księżyców, zanim całkowicie je zrozumiała. Zadał jej tyle bólu, jej matce, a jednak chciałaby raz jeszcze go spotkać. Wiedziałaby, że byłoby to ostatnie spotkanie w jej życiu. Gdy otworzyła drzwi, uderzył ją splendor zdobionych ścian, muzyka grana przez służących Wybrańca, dokładnie ta, którą teraz dzieli się z Kairakim. Czuła zapach kadzideł, który czasami starała się imitować. Dotyk kwarcowej, gładkiej podłogi. Słyszała jego słowa. Gdy jej spojrzenie spoczęło na Wybrańcu, można było usłyszeć jedną, sfałszowaną nutę, lekkie zawahanie. Jednak tak jak w tekście spisanym na balkonie, była niczym góra. Skończyła swoją pieśń, tym razem z jeszcze dokładniejszymi pociągnięciami, jakby inspirowanymi krótkim potknięciem. Słowa Wybrańca ponownie zabrzmiały w jej głowie.
"Osiągniesz sukces tam, gdzie zawiodła twoja matka, albo zginiesz próbując." Nigdy ich nie zapomni.
Otworzyła oczy, powoli spoglądając ku niebu. Tak bardzo chciałaby tam wrócić... dlaczego to pragnienie ciągle jej towarzyszy? Czemu nie może przestać o tym myśleć? Nie mogła, nie wykonała zadania, a jednak przeznaczenie ciągnęło ją ku niemożliwemu uniknięcia zakończeniu.
– To wspaniała pieśń. Jeszcze piękniejsze były słowa, ale niestety nie potrafię śpiewać. Za to jak dowiedziałeś się od Yulo, całkiem dobrze znam się na rzemiośle.– Powiedziała i tym razem wręczyła na poważnie harfę Kairakiemu.
– Spróbuj. Nie bój się nawet jeżeli pojawi się kilka kiepskich pociągnięć. – Dodała, chociaż ciągle myślała o marmurowych komnatach świątyni Wybrańca, o śnieżnych szczytach Essyanu.
(Muzyka)
Pąk Róży