Landaria
: 15 mar 2023, 17:41
Po bitwie morskiej miała sporo do przemyślenia. Słyszała też wieści o darze jednego z bogów, co skłoniło ją do udania się na tereny wspólne – po raz pierwszy w życiu. Chaber nie zadawał pytań, zwyczajnie umożliwił jej szybką podróż pod osłoną nocy. Zeskoczyła z jego grzbietu przed wejściem do jaskini. Wyglądała tak niepozornie...
Zebrała się na odwagę, ścisnęła włócznię między palcami lewej ręki i weszła do środka.
Tylko który z nich to Kammanor? Zapomniała zapytać. Stanęła po środku wewnętrznej jaskini, obracając się nerwowo wokół własnej osi. Niby nikogo poza nią tu nie było, a jednak miała wrażenie, że patrzy na nią kilkanaście par obcych oczu. Wzdrygnęła się i próbowała objąć samą siebie, jakby to miało dać jej otuchy.
Nagle zapomniała języka w gębie. Spuściła wzrok na swoje obolałe stopy. Nie miała przez całe życie skórzanych butów – dopiero udało się jej zabrać te po martwych marynarzach, a i ta odzież była na nią za duża.
– Ona nie bardzo wie co powiedzieć. Nie pasować tu. Ona nie smok – zaczęła cicho. – Ale bardzo by chciała. Tak bardzo by chciała nie być brudny człowiek. Nawet mydło nie pomagać. – I wcale nie miała tu na myśli przyklejającego się do skóry czy włosów błota, oh nie.
Czuła się lżej, mogąc to z siebie w końcu wyrzucić. Nawet jeżeli nie uzyska żadnej odpowiedzi.
– Ona nie ma nic do zaoferowania. Skóra? Boli od szczypanie – chwyciła trochę z ramienia pomiędzy palec wskazujący i kciuk, a potem pociągnęła. Syknęła. – Ręce krwawić nawet od prosta praca – rozcapierzyła dłonie, pokazując liczne blizny, które nie zagoiły się poprawnie jeszcze od małego – paznokcie nie nadawać się nawet do otwarcia kokos, a co dopiero walka – zerknęła w dół, widząc jak bardzo miała podrażnione opuszki – umie robić strzała, łuk i może sztylet, ale zła małpa krzyczy, gdy ona ścina drzewa. Landaria musi uważać, by nie zdenerwować, a nie każda gałąź na ziemi nadawać się na dobra broń. – Ściągnęła z pleców swój rozpadający się powoli skórzany kołczan, w którym po bitwie zostały może ze dwie strzały.
Nastąpiła chwila ciszy. Zaakceptowanie swojej inności było boleśniejsze niż przypuszczała.
– Landaria będzie walczyć za swoje smoki do końca, bo chociaż z ciała człowiek, tak w sercu zawsze smok słońca. A oni potrzebować wasza pomoc, tylko nie zdawać sobie z tego jeszcze sprawa. Potem będzie za późno, gdy oni zrozumieć, co tu idzie. – Nie zauważyła nawet, kiedy padła na kolana i zaczęła cicho płakać. Wizja tysiąca ludzi zalewających te tereny spędzała jej sen z powiek. – Ona prosi o pomoc dla Słońce, nie dla siebie. Ona nieważna. Słońce ważne. – Dodała, przecierając ramieniem oczy. Nie chciała płakać. Musiała być silna. Obiecała tacie, który czekał na nią na zewnątrz świątyni.
Zebrała się na odwagę, ścisnęła włócznię między palcami lewej ręki i weszła do środka.
Tylko który z nich to Kammanor? Zapomniała zapytać. Stanęła po środku wewnętrznej jaskini, obracając się nerwowo wokół własnej osi. Niby nikogo poza nią tu nie było, a jednak miała wrażenie, że patrzy na nią kilkanaście par obcych oczu. Wzdrygnęła się i próbowała objąć samą siebie, jakby to miało dać jej otuchy.
Nagle zapomniała języka w gębie. Spuściła wzrok na swoje obolałe stopy. Nie miała przez całe życie skórzanych butów – dopiero udało się jej zabrać te po martwych marynarzach, a i ta odzież była na nią za duża.
– Ona nie bardzo wie co powiedzieć. Nie pasować tu. Ona nie smok – zaczęła cicho. – Ale bardzo by chciała. Tak bardzo by chciała nie być brudny człowiek. Nawet mydło nie pomagać. – I wcale nie miała tu na myśli przyklejającego się do skóry czy włosów błota, oh nie.
Czuła się lżej, mogąc to z siebie w końcu wyrzucić. Nawet jeżeli nie uzyska żadnej odpowiedzi.
– Ona nie ma nic do zaoferowania. Skóra? Boli od szczypanie – chwyciła trochę z ramienia pomiędzy palec wskazujący i kciuk, a potem pociągnęła. Syknęła. – Ręce krwawić nawet od prosta praca – rozcapierzyła dłonie, pokazując liczne blizny, które nie zagoiły się poprawnie jeszcze od małego – paznokcie nie nadawać się nawet do otwarcia kokos, a co dopiero walka – zerknęła w dół, widząc jak bardzo miała podrażnione opuszki – umie robić strzała, łuk i może sztylet, ale zła małpa krzyczy, gdy ona ścina drzewa. Landaria musi uważać, by nie zdenerwować, a nie każda gałąź na ziemi nadawać się na dobra broń. – Ściągnęła z pleców swój rozpadający się powoli skórzany kołczan, w którym po bitwie zostały może ze dwie strzały.
Nastąpiła chwila ciszy. Zaakceptowanie swojej inności było boleśniejsze niż przypuszczała.
– Landaria będzie walczyć za swoje smoki do końca, bo chociaż z ciała człowiek, tak w sercu zawsze smok słońca. A oni potrzebować wasza pomoc, tylko nie zdawać sobie z tego jeszcze sprawa. Potem będzie za późno, gdy oni zrozumieć, co tu idzie. – Nie zauważyła nawet, kiedy padła na kolana i zaczęła cicho płakać. Wizja tysiąca ludzi zalewających te tereny spędzała jej sen z powiek. – Ona prosi o pomoc dla Słońce, nie dla siebie. Ona nieważna. Słońce ważne. – Dodała, przecierając ramieniem oczy. Nie chciała płakać. Musiała być silna. Obiecała tacie, który czekał na nią na zewnątrz świątyni.