OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Podejrzane było miano Niepozornego Kolca!Dlaczego jakikolwiek osobnik miałby przedstawiać się jako coś niezwracającego uwagi, małe i mdłe? A szczególnie, dlaczego miałby to zrobić, gdy przecież wyróżniał się swoją barwą, jarzył się jak czerwony mak na zielonej łące?
Dręczyło to Zjełczałego Kolca i karmiło jego paranoję, gdy tak podążał za tą różową enigmą, która teraz zdawała się chować pod futrem więcej, niż zwykle. Przecież widział przed chwilą, jak smoki tutejsze nagle wzburzyły się i zaczęły atakować, spotkanie z pozoru formalne w krótkiej chwili przerodziło się w dziką kołowaciznę. Przekonał się dogłębnie, jego własne ślepia widziały, a uszy słyszały, że temperamenty tutejszych smoków były niestabilne, a relacje między nimi niepewne. Gdy Niepozorny Kolec go odprowadził, ucieszył się z przynależności do stada Ognia, które zdawało się nie angażować w ten bezsensowny konflikt. Czy było to jednak pewne? Czy w razie, gdyby duchota smrodu agresji nie usiadłaby na karkach członków jego stada, mógł czuć się w nim bezpiecznie?
Czy miał tutaj towarzyszy?
Czy był nim Niepozorny Kolec?
Przy rzeczach niepozornych zawsze było jakieś ale, lecz, jednak. Niepozorne były przecież wilcze jagody.
Niebo było wciąż ciemne od chmur, a w umyśle adepta wciąż widniały obrazy widziane, obrazy słońca przysłoniętego i masy smoczej rzucającej się na samą siebie. Jak echo powracały bóstwa, bogowie, błogosławieństwa i bzdury, jeszcze bardziej mącąc mu myśli, jeszcze bardziej doprowadzając go do paranoi i niebezpiecznego zamyślenia go otumaniającego. Wszystko to mieszało się i wirowało w nim, wraz z sokami trawiennymi, z całą wiedzą tutaj nabytą. Zbyt wiele niewiadomych, które trafiały do jego pyska i które następnie musiał wypluwać. Nie podobało mu się to, kłuło go to w żołądku. Takie myśli budziły w nim obawy.
Nie interesowało go nic ponad własne życie. Nie interesowało go nic ponad własne życie. Nie będzie zagłębiał się w te bełkotliwe treści wykraczające poza jego uzmysłowienie. Powtarzał sobie to i powtarzał, lecz nadal kłuło go coś w żołądku. Kłuło i kłuło.
I wykłuło.
Wykłuło w jego rozumowaniu dziurę, przez którą przelała się jakaś żądza niezrozumiana. Postanowienie czynów niebezpiecznych.
Zjełczały Kolec zaczął śledzić Niepozornego Kolca. Najpierw niejawnie, jakby przy okazji, chciał zajść do jego groty, zapytać. Nie było go jednak tam, a woń wydająca się ujęciem koloru różu w zapachu prowadziła w nieznane. Słomkowy smok, wciąż nabuzowany przed chwilowymi wydarzeniami, tą atmosferą gęstą i awanturniczą, podążył za nią. Skradał się jak na polowaniu jak wilk na zająca.
Wkroczył do tego miejsca przesiąkniętego czymś obcym i niewytłumaczalnym, choć zdawało się go odpychać całą swoją mocą. Nie powinien tutaj być. Nie interesowało go nic ponad własne życie. A jednak cicho, próbując możliwie jak najbardziej nie zwracać na siebie uwagi – niepozornie, ukrył się za jedną ze ścian i obserwował, nasłuchiwał.