Znaleziono 10 wyników

autor: Soreth
27 lip 2015, 21:51
Forum: Błękitna Skała
Temat: Ciemna Grota
Odpowiedzi: 369
Odsłony: 52801

//sorry, źe tak późno :I



Przypadki chodzą nie tylko po ludziach, elfach czy innych dwónożnych słabych istotach, ale małe również po starożytnych smokach, nawet wtedy gdy dane smoki starożytne nie są. Bo skąd niby Soreth, syn Cichych Wód i Bezkresnej Galaktyki, mógł wiedzieć, że w jaskini bliźniaczo podobnej do tej z jego rodzinnych stron, będzie czekał jego oprawca? Nie znał tych terenów tak dobrze, aby rozpoznać cokolwiek po zmianie zapachu, a ślady niczym kłebki mgły uciekały spod jego oczu, toteż nie miał szans, aby odkryć cudzą obecność.Zwłaszcza jeśli obecność ta należała do jednego z łowców, a wiadome było to, że są to smoki, które podczas licznych polowań, opanowały umiejętność kamuflażu do perfekcji – tym razem jednak nie było to polowanie na zwierzynę, tylko na bezbronne, niczego nieświadome pisklę.
Soreth był samcem nad wyraz spokojnym, toteż w chwili gdy mroźne pazury zacisneły się na jego puchatym wierzchu tułowia, nie krzyknął niczym przepełnione strachem pisklę. Nie wylewał rzewnie łez i nie wezwał na pomoc wszyskcih swoich sprzymierzeńców – bo niby jak, skoro tego nie potrafił, a tych drugich nie miał?
Nie.
Nie wybrał też drugiej najbardziej popularnej opcji – szarpania się, bo wiedział, że nie miał szans, a zresztą po co. Zmarnowałby resztki sił, a jego koniec byłby równie widowiskowy co zdeptanie jakiegoś robaka. Dosłownie łuski dzieliły go od tego, by uważać się taki byt, ale podświadoma duma wzięła górę nad ciałem złocistego.
A życie i tak jest samo w sobie okrutne.
Bynajmniej dźwięki wydawane przez samca również nie sprawiły, że wodny w jakikolwiek sposób postanowił zbratać się ze strachem, gniewem czy żalem – wydawawało się wręcz, że pogodził się ze stwoim smutnym losem – śmiercią z łap nieznanego smoka. Ale nie zapowiadało się, aby Antrasmer miał zamiar przestać, wręcz przeciwnie – każdą torturę po kolejii ubierał w pełne samozadowolenia słówka, których celem, oprócz nakręcenia samego wypowiadacza, było sprawienie aby wodny się wystraszył i błagał o życie.
Nie wydał z siebie nawet dźwięku podczas gdy samiec zostawił na jego boku poczwórną, krwawiącą i bardzo głęboką ranę. Nie wydał z siebie nawet pisku, gdy łowca zbliżył swój pysk do kończyny samca z zamiarem odgryzienia jej. Nie czuł bólu gdy to nastąpiło. Nie czuł rozpaczy, ale jego serce nie było też obojętne.
Czuł coś, czego bynajmniej nie powinien w danej sytuacji i zapewne był jednym smokiem u którego takie uczucie obudziło się w takiej chwili.
Czuł radość.
Bezgraniczą radość od początku łebka, do końca ogona, przez pierzaste skrzydła i pstrokaty tułów. Radość większą niż w chwili gdy dane mu było zobaczyć magię. Radość większą niż w chwili gdy opuścił jaskinię. Uśmiechnął się.
– Jesteś niesamowity.

Patrzył jak samiec przyglądał mu się z niemą satysfakcją. Patrzył jak ogarnia go euforia. Zwierzęcy zew.
Ale sam Soreth poza radością nie czuł niczego innego, a bynajmniej nie ból. Bynajmniej nie był normalnym smokiem, w takim stopniu, że stojąca obok niego bestia przypominała bardziej ich przodków.


// Soreth ma analgezje, a przynajmniej mi do niego pasowała, więc nie ma tak łatwo hehe x""D
autor: Soreth
27 lip 2015, 19:14
Forum: Błękitna Skała
Temat: Ciemna Grota
Odpowiedzi: 369
Odsłony: 52801

"Nie"
Miał dosyć, bezgranicznie miał dosyć. Miał dosyć każdego momentu swojego życia, miał dosyć każdego tchu powietrza, który zaczerpnął, miał dosyć każdego skrawka ziemi, który wylądował pod jego łapami, miał dosyć każdej miłej osoby, którą spotkał na swojej drodze, miał dosyć swojej rodziny, która była dla niego za dobra, a przede wszystkim miał dosyć jej...
Tej p-i-e-p-r-z-o-n-e-j Maadary.
Poza tym jednym incydentem w jaskini nie chciała mu się pokazać. Czyżby uznała, że nie jest jeszcze gotowy, a może w ogóle godny, dostąpienia "zaszczytu' obcowania z nią? Każdy wokół był w stanie naginać dzięki niej rzeczywistość, tworząc twory prosto ze swojej wyobraźni, niezależnie czy miały to być kamienne tarcze, czy gorcące wstęgi płomieni, zdolne podpalić las. Mu nie pozwoliła nawet wytworzyć iskierki nadziei, która roztopiłaby jego obojętność i rozpaliła w sercu żar mocy, tworząc nowego czarodzieja.
Przeklnął i wbił ze złością pazury w twardą glebę, zgarniając ją, a potem rozpraszając.
"Dlaczego?"
To pytanie pełne rozgoryczenia było skierowane do materia nie z tego świata – więc jasnym było to, że odpowiedzi nie dostanie. Nawet jej nie oczekiwał, ba, miał ją serdecznie gdzieś. Jedyne co mu pozostało, to te durne treningi – jakby bieg czy skok były umiejętnościami tak skomplikowanymi, że musi się ich uczyć w towarzystwie irytujących członków jego stada.
Irytujących, tak.
Bez wątpienia byli irytujący – mili i zawsze chętni do pomocy, przekładając dobro stada nade własne.
Nie wiedział kiedy zaczął myśleć o tym w taki sposób – w końcu wcześniej był smokiem nad wyraz ignorującycm wszystko i wszytkich, więc dlaczego teraz przejmuje się takimi "błachostkami"?
Jedyna rzecz o której teraz marzył, to jaskinia, zbliżona wyglądem do tej rodzimej – tam nie mógł wrócić, bo natrafiłby na miłość z każdej strony, a tego nie chciał.
Zauważył ją.
Skryta w gąszczu roślin, słabo widoczną mimo świecącego słońca.
Wszedł do środka.
Taka jak z rodzinnych stron.
Położył się.
Czekał, chociaż nie wiedział na co.
autor: Soreth
07 maja 2014, 14:32
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Pisklęcia równina
Odpowiedzi: 624
Odsłony: 97841

Sądziłem, że Usmiech mnie drastycznie poprawi, ale jednak najwyraźniej dobrze się przygtowałem. W końcu jak dużo osób miało korepetycje z teorii ataku i obrony, od starszej od siebie, zielonej smoczycy? Rzuciłem mu jednak pytające spojrzenie, zamierzając podważyć jego teorię.
– Jednak jeśli ktoś zechce zionąc w twój ogon ogniem, to fakt, że jest on uzbrojony w kolce nic nie zmieni. Chyba, że chodziło ci o bezpośrednik kontakt atakującego z tym organem. Wtedy faktycznie mógłby się pokłuć
– odparłem z lekką pewnością siebie, ale niezbyt dużą, gdyż wiedziałem, że to o robię jest iście niebezbieczne. A dokładniej kłócenie się z Uśmiechem Cienia.
– Co się zaś tyczy ziania...nie wiadomo mi nic na temat opanowanie przeze mnie tej umiejętności. Raczej będę władał kwasem, lub ogniem. Po rodzicach. – powiedziałem, cedząc każde słowo.
Póki nie będzi zajęć praktycznych z ataku i obrony, to nawet zacznę się cieszyć z nauk z Wojownikiem.
autor: Soreth
04 maja 2014, 23:54
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Pisklęcia równina
Odpowiedzi: 624
Odsłony: 97841

Przez chwilę zaschło mi w gardle. Atak i Obrona? Jeśli zostanę czarodziejem to raczej mi się nie przydadzą, ale podstawy trzeba umieć. Usiadłem na ziemi, owinąłem przednie łapy ogonem, napiąłem się jak struna i po chwili zastanowienia rozwinąłem wątki, które wojownik mi podał.
– Atak można podzielić na ten polegający głównie na sile, jak i na zręczności. Ten pierwszy jest często używany przez masywne i umieśnione smoki smoki. Dzięki swojemu ciężrowi i sile zadają ataki przed, którymi ciężko jest się obronić. Ma to jednak swoje wady. Większość smoków by wykonać silniejszy atak potrzebuje trochę więcej czasu, aniżeli zwykły. – zacząłem.
Z poddenerwowania mimowolnie robilem pazurami wgłębienia w ziemi.
– Atak zręcznościowy to zazwyczaj krótkie wypady, polegające na tym, aby zranić przeciwnika i szybko się wycofać. To też szybkie cięcia szponami. Zazwyczaj rany po takim ataku nie są zbyt ciężkie, ale niektóre z ciosów są tak precyzyjne, że od razu możemy mówić o przegranej smoka, kory został takim czymś uraczony. – Dokładnie sprawdziłem w myślach czy o czymś nie zapomniałem.
– A, no i jest jeszcze zdolność ziania. Kwasem, ogniem czy chociażby lodem. To wszystko zaś zależy od naszego gatunku. A dokładniej od krwi naszych rodziców. Zianie to forma ataku na odległość i bezpośrednio nie jest związane z magią.
Zrobiłem sobie krótką przerwę, by złapać oddech, a po chwili znowu kontynuowałem swój monolog.
– Obrona składa się z uników, parowania, blokowania i kontrataku. Ten ostatni jest porzuceniem defensywy na rzecz ofensywy. Wykorzystuje się wtedy wszystkie niedociągnięcia rywala i obraca przeciw niemu. Jest to dość ryzykowna strategia, gdyż jest sie wtedy nadal naraoenym na atak przeciwnika. Unik to nic innego jak odskoczenie, odtulanie się czy chociażby odchylenie się, po to by przeciwnik nas nie trafił. Jeśli mamy do czynienia z obroną przed zianiem, to lot czy bieg też można nazwać swoistym umknięciem przed atakiem. Blokowanie, jak sama nazwa wskazuje, to zapobiegnięcie wypadu przeciwnika, swym ciałem. Parowanie, to zaś tylko czynność polegająca na zbiciu ataku przeciwnika z toru lotu za pomocą własnego bytu.
Przyglądałem się swoim łuskom, a przynajmniej tym, które zobaczyć mogłem. Błyszczały tysiącami odcieniami błękity. Opływowe i zarazem trójkątne, były piękne. Z narystycznego stwierdzenia, wyrwał mnie fakt, że nie rozwinąłem wszystkich podanych przez Uśmiech wątków. Pokręciłem z niezadowoleniem łbem i kontynuowałem.
– Jednym z miejsc w które najlepiej jest atakować, to łeb. Znajdują się tam ślepia, a jeśli je się uszkodzi, to możemy już świętować zwycięstwo. Smok, który cały czas posiadał zmysł wzroku, pozbawiony go, będzie niewątpliwie słabszy. Rozdarte i obficie krwiawiące nozdrza również przysporzą smokwi bólu.Skrzydła. Błona między nimi jest cienka, a gad bez niej nie wzbije się w powietrze. Zaś kości latających ramion też nie są zbyt wytrzymałe, a ich zmiażdżenie nie jest na pewno przyjemne dla właściciela. Szyja i gardziel. Gdy przedrzemy się przez warstwę futra, czy łusek możemy być pewni, że nasz przeciwnik umrze od jednego sprawnego cięcia w tamto miejsce. Pachwiny i podbrzusze. Łuski tu są cieńsze niż na reszcie ciała, o ile w ogóle występują. Hm...może jeszcze łapy i ogon. Bez tych pierwszych poruszanie będzie praktycznie niemożliwe, zaś bez "kitki" będziemy mieli utrudniony zmysł równowagi. – Z głośnym świstem wypuściłem przez nozdrza powietrze. Ciągłe gadanie już mnie zmęczyło.
autor: Soreth
04 maja 2014, 15:01
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Pisklęcia równina
Odpowiedzi: 624
Odsłony: 97841

Slalom, tak? Trochę trudniejsze od zwykłego skręcenia, ale nadal zbyt proste bym się zniechęcił. Jako że Uśmiech znajdował się na lewo ode mnie, więc żeby się do niego dostać, musiałem skręcić w tamtą stronę. Tak też zrobiłem. Wykonując łbem obrót poczułem delikatny skurcz w okolicach szyi. Potem usłyszałem trzask. Nie przejąłem się jednak tym, aż tak bardzo, a gdy za przewodnictwem mojej czaszki skręciła reszta ciała, przyjrzałem się uważnie przeszkodom, które musiałem wyminąć. Zaostrzone ku górze, drewniane, wysokie na siedem kolców, zaś szerokie na jeden, kołki. Nie stanowiły osobno zbyt wielkiej przeszkody, ale były dość ciasno poustawiane, prze co razem mogły stanowić niemałe wyzwanie. Przyśpieszyłem do cwału. Spod moich łap wzbijały się tumany śniegu, kurzu i ziemi, a ja wciąż zwiększałem prędkość. Pierwszy z kołków znajdował się ode mnie w odległości około jednego skrzydła, więc, z napiętymi do granic możliwości mięśniami, przygotowałem się do slalomu. Ten nastąpił dwie sekundy później. Prawą noga wykonałem wypad, a wraz za nią poleciała reszta ciała. Wygiąłem tułów w łuk i wylądowałem na lewej łapie, by z niej wybić się do kolejnego odcinka slalomu. Pierwszy kołek był już za mną, a ja cieszyłem się jak mały pisklak. Po milisekundzie moja radość ustąpiła skupieniu, gdyż przedemną znajdowała się kolejna przeszkoda, łudząco podobna do poprzedniej. Kolejny raz moje ciało wygięło się w łuk. Odetnąłem z ulgą. Kolejny kołek za mną. Przyjrzalem się jednak z zatroskaniem moim skrzydłom. Błona między nimi była niezwykle cienka, zaś omijane przez mnie drewno, piekielnie ostre. Wzdrygając się, z nie smakiem pokręciłem łbem. Byłoby to niewyobrażalną stratą. Nim się spostrzegłem, minąłem już wszystkie przeszkody. Rozradowany, wciągnełem nosem powietrze. Zapomniałej jednak o jednym. O Uśmiechu. Gdy sobie o nim przypomniałem, znajdowałem się od niego w ogległości dwóch ogonów. Z prawdziwym przerażeniem w oczach, wczepiłem pazury w grunt, próbując zachamować. Rozłożyłem też skrzydła licząc, że to pomoże. Po części chyba dzięki temu zawdzięczałem znikomy sukces. Wychamowałem dokładnie dwie łuski przed nim. Czułem jego oddech, ale oczu nawet nie chciałem zobaczyć. Rzucając przepraszające spojrzenia, powoli wycofywałem się, idąc tyłem. Wolalem nie myśleć co by mi zrobił, gdybym na niego wpadł.



//Pewnie Szafirek będzie miał traumę, ale poproszę Atak, Obronę, albo wszystko razem xD
autor: Soreth
04 maja 2014, 1:35
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Pisklęcia równina
Odpowiedzi: 624
Odsłony: 97841

Postanowiłem pójść za radą mojego nauczyciela i przyśpieszyć. Przebierając łapami szybciej niż na początku, kontynuwowałem bieg, cały czas zwiększając prędkość. Zaś zmęczenie dawało mi już miniamlnie we znaki. Przyspieszone bicie serca, sapanie i potrzeba pobierania większej ilości tlenu do najprzyjemniejszych nie należały, ale z pewnością były nierozłączną częścią wysiłku fizycznego. Tego zaś nie miałem zamiaru przerywać, by odpocząć. W końcu zregenerowac siły mogę później, nieprawdaż? Do wytrzymalszych smoków zaliczyć mnie można było tylko połowicznie; swoje wytrzymać mogłem, ale jednak nie za wiele. Przyśpieszyłem do granic możliwości. Po chwili chcąc, czy nie do doznałem dziwnego uczucia. Przez chwilę wszystkie moje kończyny znajdowały się w powietrzu, by po chwili opaść. Interesujące. Później zapytam się Uśmiechu, czy podczas biegania to normalny odruch. Jednak na chwilę obecną interesowało mnie kolejne wydane przez niego polecenie. Miałem skręcać? Na pozór banalne, ale nigdy nic nie wiadomo. Po chwili wykonałem łbem obrót w lewo, a wraz za nim podążyła reszta mojego ciała razem z łapami. Tymi ostatni odbiłem się od twardego grunty, mimowolnie wyginając tułów w swoisty łuk. Ogon zaś, dla przeciwwagi, poleciał w kierunku przeciwnym do reszty ciała. Znajdował się dość wysoko, gdyż w przeciwnym razie, plątałby mi się pod nogami, a tego nie chciałem. Skrzydła cały czas złożone, przy sobie. Po dobrze wykonanym skręcie, kontynuowałem mój bieg, tracąc zmęczenie i zyskując nowe siły. Czułem się wręcz wspaniale. Mroźny wiatr uderzał w moje szafirowe łuski, przyjemnie schładzjąc nagrzane ciało. Lekko niecierpliwilem się, ale wciąż nie przerywałem biegu.
autor: Soreth
03 maja 2014, 13:48
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Pisklęcia równina
Odpowiedzi: 624
Odsłony: 97841

Czyli zaczynamy od chodu. Dobrze, Bo tylko to na razie umiem. Naprzemiennie stawiając łapy, powoli ruszyłem przed siebie, bacznie uważając, aby nie potknąć się o jakiś kamień, czy patyk, co spowodowałoby natychmiastowe spowolnienie. A tego przecież nie chciałem. Powtarzając monotonną sekwencje, postanowiłem przyśpieszyć. Lewa, prawa, lewa, prawa, lewa...Nim się zorientow biegłem już truchtem. Ziemia delikatnie drżała pod moimi kończynami, a płatki śniegu wzbijały się w powietrze. Miarowy tęten wydobywał się z spod moim łap, uderzających w grunt. Zaczerpnąłem nosem powietrze i wypuściłem pyskiem. Nie dyszałem jeszcze ciężko, co oznaczało, że nie mam, aż tak słabej kondycji jak sądziłem. Wdech i wydech. Bieganie było czynnością podstawową więc nie zdziwiłem się, że nie miałem z nim nawet najmniejszych problemów. Mój ogon delikatnie kołysał się wte i wewte, sunąc po ośnieżonej ziemi. Nie przerywając truchtu, czekałem na dalsze komendy.
autor: Soreth
02 maja 2014, 17:26
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Pisklęcia równina
Odpowiedzi: 624
Odsłony: 97841

W porę ugryzłem się w język, gdyż miałem zamiar niezbyt przyjaźnie mu odpowiedzieć. Ale po co? Mógłby po prostu przerwać naukę, która jeszcze się nie zaczęła, a ja byłbym tak samo niedouczony jak przedtem. Niedoczekanie. Nie miałem zamiaru się poddać. Po chwili rzuciłem mu szybkie, pytające spojrzenie i ruszyłem kawałek przed siebie. Rozprostowałem łapy i na próbę kilkakrotnie je zgiąłem. Gdy uznałem, że moje mięśnie są wystarczająco rozgrzane przystąpiłem do przyjęcia postawy do biegu. Rozstawiłem łapy wystarczająco lekko, gdyż gdybym zrobił to bardziej, to już leżałbym plackiem na ziemi. Po chwili jest zgiąłem i delikatnie wysunąłem do przodu prawą i zarazem przednią kończynę. Docisnąłem trochę za duże skrzydła do ciała, ponieważ w biegu raczej by mi się nie przydały. Minimalnie podniosłem ogon i ustawiłem go tak aby tworzył linię prostą z kręgosłupem. Musiał być luźny, ale nie tak, aby kiwał się się po bokach. Tak też zrobiłem. Lekko pochyliłem łeb i zaabsorbowany czekałem na dalsze instrukcje.
autor: Soreth
02 maja 2014, 15:15
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Pisklęcia równina
Odpowiedzi: 624
Odsłony: 97841

Gdy obok mnie wylądował czarnołuski smok, mało co ze wrzaskiem nie odturlałem się ku Dzikiej Puszczy. Był co najmniej trzy razy większy ode mnie, co w połączeniu z szkarłatnym ślepiami i wyniosłą postawą nadało mu majestatyczny wygląd. Lecz gdy mój wzrok padł na kolce ciągnące się od karku aż po koniec ogona, głośno przełknąłem ślinę. Były szpiczaste i piekielnie ostre. Nawiedziła mnie myśl, jak dziurawią moją szyję powodując obfite krwawienie. Ponownie przełknąłem ślinę, spoglądając na nie ze strachem. Po chwili odzyskałem zimną krew i zrezygnowałem z przyglądania się mojemu rozmówcy, by jej drugi raz nie stracić.
– Ja się nie obijam – stwierdziłem hardo, gdyż w gębie byłem co najmniej mocny.
– Po prostu szukam kogoś, kto mógłby mnie czegokolwiek nauczyć. By zostać magiem muszę umieć podstawowe czynności. Nieprawdaż? – dodałem i ruszyłem kilka kroków w lewo. Teraz już wielki samiec nie wydawał min się taki straszny, ale wolałem pozostać czujny, gdyż wyglądał na lubującego we krwi. Gdyby chciał mógłby mnie zabić jednych ruchem łapy, więc wolałem nie ryzykować utraty życia.
– Byłbym rad gdybyś mnie czegoś nauczył. – zakończyłem. W każdym razie, czarny smok wyglądał na osobę umiejącą wiele, więc chciałem chociaż spróbować.
autor: Soreth
02 maja 2014, 11:16
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Pisklęcia równina
Odpowiedzi: 624
Odsłony: 97841

Wędrując po oprószonej śniegiem ziemi, po raz kolejny, uświadomiłem sobie, że praktycznie nie umiem. Inne smoki w moim wieku potrafią już latać, kamuflować się, walczyć, a co zdolniejsze władać Maddarą . A ja? Nawet nie nauczyłem się biegać. W myślach stanął mi obraz starego niebieskołuskiego smoka nie potrafiącego nawet truchtać. Słabo mi się uśmiechał taki koniec. A przecież chciałem zostać czarodziejem. Tworzyć lodowe mozaiki, przyzywać strumienie wody, by w blasku słońca kreować istne spektakle. Walczenie na wojnie byłoby dla mnie śmieszne, ale to przecież prawie obowiązek, więc z zimną krwią mordowałbym wrogie dla mojego stada gady. Uczyłbym nowe pokolenia smoków jak władać Maddarą i byłbym ich mentorem. Ale teraz to ja nawet nie umiem skakać, a co dopiero operować potężną magią. Gdy zdołowany podniosłem głowę zobaczyłem, że znajduję się na pustej polanie. W dodatku ośnieżonej, co jednak mnie nie ruszyło, bo Pora Białej Ziemi nadal trzymała smocze tereny w okowach. Bez celu zacząłem spacerować wte i wewte, cały czas z trzymając łeb dumnie i wysoko. Liczełem na to, że spotkam jakiegoś smoka, który czegoś mnie nauczy. Czegokolwiek.

Wyszukiwanie zaawansowane