Znaleziono 41 wyników

autor: Rudzik Płowy
12 mar 2019, 0:27
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Skała
Odpowiedzi: 512
Odsłony: 74022

Choć smutne spojrzenie było nierozerwalną częścią Czarodzieja, był nią również ciepły, kontrastujący z piwnymi oczami uśmiech. Nie szczędził go przy obcych – można by wręcz powiedzieć, że jego usta przybierały inny wyraz tylko wtedy, gdy zaczynał mówić. I nie był to uśmiech nieszczery, wymuszony. Dawny Dom, Smocze i Elfie społeczeństwo przywiązywało ogromną uwagę do prowadzenia konwersacji i jej jakości, w tym nierozłącznie dbali o swoją mowę ciała. I choć większość swojego życia spędził tutaj, w swoim nowym domu, Rudzik nie wyparł ani nie zapomniał o żadnej zasadzie, którą wyniósł z Aen Aard. Układem kończyn okazywał otwartość, utrzymywał kontakt wzrokowy nie unikając ślepiów swojego rozmówcy nawet na chwilę – jednocześnie nie wyglądało to nachalnie. Każde słowo było wysłuchane, a przerwanie drugiemu było czymś, co złościło samego Fedelmida i Éibheara, bowiem okazywało to wyłącznie ignorancję, a nawet bezczelność.
Rudzikowi przychodzi to już naturalnie, by poczekać, aż partner rozmowy wypowie ostatnie słowo.
– Ah, to prawda... Choć Natura teraz się smuci, wkrótce Feain ją rozweseli i okaże nam światło i ciepło. Wystarczy jej jedynie odrobina Czasu. – wypowiedział flegmatycznie lekko ochrypniętym głosem.
– A Czas, drogi przyjacielu... – przerwał, by spojrzeć w tańczący przytulnie ogień oraz na skrytą za chmurami Feain – ...bywa potężniejszy, niż można pomyśleć.
Piwne ślepia na moment oderwały się od złotych kryształów Uzdrowiciela, by skupić swoje zainteresowanie na czarce oraz woreczkach wypełnionym czymś zagadkowym, w międzyczasie mając w swoim umyśle słowa Remedium dotyczące spotkania. Krótką chwilę milczał, jakoby chciał przypomnieć sobie obecność Wodnego na Skałach Pokoju. Za pierwszym razem również, skoro Uzdrowiciel podsunął wskazówkę, że był tam lub wiedział, co na Ziemiach Niczyich się wydarzyło.
Wrócił wzrokiem do Remedium.
– Ah... Cisza również jest formą rozmowy, drogi przyjacielu. Warto być świadomym, że jedynie przy kimś, komu ufamy, czujemy się swobodnie milcząc. Lecz rad jestem, że zgadasz się na naszą konwersację. – uśmiechnął się serdecznie, po czym piwne ślepia ponownie skupiły się na czynności wykonywanej przez Uzdrowiciela.
Do nozdrzy dotarł kwiecisty, rozmaity zapach wręcz zmuszając Rudzika do wzięcia głębszego wdechu, by poznać woń. Łeb pochylił się mimowolnie i zbliżył do sakiewek z tajemniczą zawartością. Po krótkiej chwili rozkoszowania się nad zapachem, smutny wzrok znów spoczął na rozmówcy.
– Będę niezmiernie ucieszony jeżeli spróbuję Twojego naparu, Remedium Lodu. Na myśl wracają mi wspomnienia napojów przyrządzanych w moim starym Domu. Ah, jak smaczne były to napary... A ich działanie było rozmaite. – opowiedział.
Elfy, a zwłaszcza zielarze, zawsze gościli innych najróżniejszymi herbatami. Potomkowie Fedelmida, Smoki, choć nie wiedzieć jak mocno próbowaliby powtórzyć ich receptury, nigdy nie zdołali odtworzyć ich i zaparzyć herbatę tak idealnie, jak robiły to dwunogi, o ile zdołali przepisy w ogóle poznać. Seidhea lubili trzymać takie rzeczy w tajemnicy.
– Skały Pokoju... doprawdy nieszczęśliwe jest to miejsce. Subiektywnie postrzegam je jako tworzące złe wspomnienia. Proszę, powiedz mi, mój drogi Teirwedd – rzekł, znów zapominając o wplataniu swojego języka do wspólnego. – Czy Twe oczy widziały wspomniane przez Ciebie wydarzenia? Bowiem moja pamięć znów mnie zawodzi i nie pozwala mi ukazać Cię w moich wspomnieniach.
autor: Rudzik Płowy
05 mar 2019, 20:39
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Skała
Odpowiedzi: 512
Odsłony: 74022

Świt.
Feain zbudziła się z coraz to krótszego dla niej snu, zaszczycając Naturę swoim mizernym blaskiem, przedzierając się przez dziurawe niczym elfi ser chmury. Fauna wstawała, budziła siebie nawzajem. To była ulubiona pora roku Rudzika. Nierzadko budził się wcześniej tylko po to, żeby skosztować tego przepięknego widoku. Złota Twarz różniła się tak bardzo, gdy wstawała wyspana, a gdy kładła się zmęczona spać.
Kolejny, piękny, choć pochmurny dzień. Kolejny dzień, który przyniesie życiu coś dobrego. Kolejny dzień do cieszenia się pięknem świata.

Natura tego dnia była przygnębiona. Wylała z chmur mnóstwo wody, wzburzała rzeki, pokrywała ziemię gęstą, mleczną mgłą. Elfy zwykły tłumaczyć to tym, że Invaerne, miano nadane Księciu Zimy, opuszczał Naturę zostawiając ją samą. Niczym dwoje kochanków. Wtedy zrozpaczona Natura wylewała łzy smutku, rozgoryczenia i złości, próbując zapomnieć o Invaerne i niszczyła wszystko, co miało z nim związek by nic jej o nim nie przypominało. Próbowała budować wszystko na nowo, by Porą Lata żyć pełnym życiem, a Porą Jesieni, gdy Natura była zmęczona, czekać na swojego ukochanego.
Czasem jednak Natura nie płakała za nim. Wtedy Elfy cieszyły się, że nadchodzący rok będzie łaskawy i szczęśliwy.
Rudzik lubił słuchać takich opowieści. Każda z nich, jego zdaniem, miała w sobie ziarno prawdy i nigdy nie lekceważył przewidywań Seidhea opartych na nich. Bo, co zaskakujące, niebywale często było tak, jak Elfy przepowiedziały. Czy to by znaczyło, że nadchodzący rok dla Ddraige spod Bariery miał być ciężki?
Szybując w powietrzu nad Ziemią Niczyją, zamyślił się. Natura wyjątkowo ciężko znosiła odejście Invaerne, a to nie wróży nic dobrego. Ostatnie wydarzenia, jakie mają miejsce pod Barierą również nie wskazują na to, by Smoki miały wkroczyć w spokojną i świetlaną erę. Wręcz przeciwnie. Rudzik czuł w głębi serca, że zwisa nad nimi ciemność. Przekleństwo.
Mocny świst wiatru, który spowolnił jego lot, wytrącił go z zamyślenia. Feain wstydliwie schowała się za chmurami a te, wisząc nad górami Ziemi, zebrały się w jednym miejscu tuląc tamtejsze szczyty czule. Ciasno. Klaustrofobicznie.
Ah, Rudziku Płowy. Zbyt wiele zmartwień leży w Twym sercu.
Wydał z siebie mruk, wypuszczając trapiące go myśli z głowy i pozwalając im uciec wraz z wiatrem. W powietrzu zakołował, powiódł wzrokiem po jaśniejącej okolicy, by dostrzec tylko szare, bure i brązowe kolory.
Oraz tlącą się pomarańcz tańczącą na Czarnych Wzgórzach.
Wykrzywił swoje ciało i opuścił zad w dół, spowalniając swój lot. Piwne ślepia zlustrowały mizerne źródło niewielkiego światła na Skale, z ledwością jednak widziały intensywnie błękitny kolor przyozdobiony żółcią i czerwienią ognia. Bez wątpienia ktoś rozpalił tam ognisko.
Oliwkowe skrzydła uderzyły powietrze mocniej, a ciało wraz z ogonem ułożyło się w poziomie. Szybując i pozwalając, by wiatr sam niósł starszego smoka, Rudzik leciał wabiony światłem niczym ćma. Przyznać musiał, że niezmiernie brakowało mu towarzystwa. Brakowało mu smoczej gęby, do której mógłby się odezwać. Brudnobeżowa postać wraz z długim kijem zwieńczonym kryształem rubinu zbliżała się szybko do niebieskiego Ddraige, by w końcu powitać skałę niezgrabnym stukotem łap, jakby starszy Czarodziej nie do końca umiał lądować. Pozbawione harmonii i zgrania lądowanie zaraz zamieniło się w spokojny chód w momencie, gdy tylko artefakt znalazł się zapleciony w ogon Ziemistego.
Posmutniałe ślepia wpatrywały się nienachalnie w postać, która znajdowała się obok ciepłego ogniska. Zaś na pysku widniał szczodry uśmiech.
Stukot łap i drewna ustał, a Płowy przywitał Uzdrowiciela serdecznym ukłonem.
– Ceádmil, drogi przyjacielu... W jakże piękny sposób witasz dzisiejszy dzień. – odezwał się flegmatycznym głosem beżowy Czarodziej, wskazując pyskiem przy ostatnim zdaniu na ognisko. Następnie usiadł na zadzie, lewą przednią łapę oparł na kosturze a prawą na kolanie.
– Zwą mnie Rudzikiem Płowym... służę Wiosce Ziemi jako Czarodziej, lecz Obrońcą jestem dla każdego młodocianego serca, które tutaj żyje. – opowiedział spokojnie, patrząc błękitnemu samcowi w złote ślepia.
– Czy może... Byłbyś skory do rozmowy, pogawędki, drogi przyjacielu...?
autor: Rudzik Płowy
26 lut 2019, 19:46
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XIII
Odpowiedzi: 161
Odsłony: 9590

Sadza, pożar, palące się drzewa... granica z Ogniem? Na bogów, to wszystko brzmi dla Rudzika tak abstrakcyjnie. Próbując łączyć wszystkie te poszlaki w całość, przychodzi mi na myśl stworzenie z terenów Ognia, które chciało wyrządzić mu krzywdę. Być może podpalić na legowisku, bo Czarodziej znalazł sobie wroga lub miałby ku temu inny cel. Ale kompletnie nic nie wskazywało na taką kolej rzeczy. Nie znaliby przede wszystkim lokalizacji obozu Ziemi. Ah, może źle sobie to połączył.
Ciężki zgrzyt zębatek między jego zwojami mózgowymi, bezowocny, bo podstarzały były Aen Aard nie mógł wpaść na nic kompletnie. Jego myśli nadal próbowały wyszukać czegoś konkretnego w swoim bestiariuszu, teraz duszka, który zostawia po sobie popiół. Lecz to naprowadziło go jedynie na ślad takiej istoty, która nie była agresywna wobec innych. Więc znowu nic.
Po chwili rozmyślań, niemal zapomniał, że Dziecię Ziemi zadało mu pytanie. Z przykrością uznał w duchu, że niestety nie wniesie ono nic pożytecznego... wszyscy byli w potrzasku.
Odwrócił łeb w stronę głosu, zepsutymi ślepiami próbując odgadnąć, który z napaćkanych kształtów jest Ziemistym, z którym chce nawiązać głos.
– Ah, niech bogowie i fortuna mają ich w opiece... cała nadzieja pozostała w tej dwójce Dzieci... – wypowiedział powoli, flegmatycznie. Zaschło mu w gardle. Odchrząknął.
– Obawiam się, że mym zmysłom nie ukazało się nic odchodzącego od normalności, mój drogi... Wszystko było w swoim porządku. – powiedział nieco smutno. Chyba wolałby, by było inaczej. Teraz każda wskazówka była na wagę złota.
– Moi kochani... bezczynność w tej chwili jest zbędna i niechciana. Obejrzyjcie teren, który snuje w Was podejrzenia, przyjrzyjcie się rzeczom, które mogą być wskazówką lub szukajcie rozwiązania we mnie... jeżeli te się ostały. Ja, choćbym chciał, jestem pozbawiony możliwości, by Was wspomóc swoją obecnością, gdybyście zdecydowali się odejść... A ma wiedza również jest nieduża. Moja droga Inurto... – uniósł minimalnie łebek, trzymając ją nadal na sobie. – Nic, co wspomniałaś, nie jest mi znajome. Ni sadza, ni popiół.
Czuł, jak serce uderzyło mocniej. Ah, bogowie... muszą coś zdziałać razem...
autor: Rudzik Płowy
25 lut 2019, 16:01
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XIII
Odpowiedzi: 161
Odsłony: 9590

Dwójka Dzieci Ziemi opuściła Skały, by dotrzeć do jego legowiska i znaleźć problem, który – być może – tkwił częściowo właśnie tam. Jeżeli złe moce odwiedziły go właśnie tam, bardzo możliwe, że zostawiły po sobie jakiś ślad, które dostrzegą tylko młodzieńcze zmysły. W duchu życzył im powodzenia i szczęścia. Nie miał nikogo innego, musiał liczyć tylko na nich.
I na Inurtę.
Mimowolnie, gdy to pocieszne i zdeterminowane pisklę zaczęło go lizać po czole, Rudzik czuł jej zapach. Woda. Teirwedd, to Dziecko Wody właśnie ratowało jego starczą rzyć i jeszcze nie był tego świadomy. Przez gmeranie blisko okolic oczu, odruchowo zamknął je by je chronić. I trzymał powieki opuszczone do momentu, w którym przestał czuć jej lizanie i pucowanie jego łusek. Zachęcony cienkim pomrukiem Wodnej, otworzył swe ślepia, kompletnie nie spodziewając się jakiegoś przełomu.
A jednak... coś go zaskoczyło.
Światło uderzyło jego ślepia w postaci jedynie rozmazanych obiektów. Nawet gorzej, niż gdyby trzymał swój łeb pod wodą. Nie mógł określić żadnego kształtu, odruchowo pomrugał kilka razy. A jego mózg przekonany, że słaby wzrok jest winą ciała obcego w ślepiach, zaczął nadmiernie produkować łzy i szybko piwne oczy Rudzika się przeszkliły.
A może było to wzruszenie? Bo przecież nie widział już tylko ciemności!
– ... Oh... Bogowie..! – wydusił z siebie, wyszczerzając swoje ślepia, jakby chciał złapać jak najwięcej światła i abstrakcyjnych kształtów, które malowały się przed nim.
Wtem lewa łapa oderwała się od kostura i ostrożnie przeniosła się w górę, jakby chciał sprawdzić, czy błękitny kształt to nie są halucynacje, a rzeczywiście Wodne pisklę, które go ratuje.
Płowa łapa dotknęła delikatnie grzbietu małej, a jego ślepia zarejestrowały jego własny ruch.
– ...Na bogów! Moje drogie dziecko... przywracasz mój wzrok! – w końcu to powiedział. Cicho, acz niewątpliwie entuzjastycznie. A na pysku pojawił się niezwykle szeroki i szczery uśmiech.
– Jakie Twe imię, najdroższa?... – zapytał. Zdążył zapomnieć, że to jest jedynie mruczące i kwilące pisklę?
Nie wiedział, czy to, co zrobiła Inurta było wszystkim, co mogła zrobić. Bo jeżeli tak... bogowie niech mają w opiece Dzieci Ziemi.
autor: Rudzik Płowy
19 lut 2019, 20:17
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XIII
Odpowiedzi: 161
Odsłony: 9590

// pierwsza część to odniesienia do poprzedniej tury, można pominąć

Było ich więcej...? Na bogów, cóż za stworzenia uwzięły się na tutejsze smoki? Dlaczego nikt nie zna sposobu na zwalczenie ich, lub – co wolałby Mysikrólik – dojść z nimi do porozumienia i żyć z nimi w pokoju? Choć najmniejsze powiązanie między przeklętymi smokami byłoby dla nich poszlaką. Tylko Rudzik nie miał pojęcia, czym przyczyniłby się do rozgniewania boskich i nadzwyczajnych istot, które spoglądają na życie pod Barierą...
Asysta Kalejdoskopowego była dla niego niezastąpiona. To on był tutaj rzeczywistym przewodnikiem. On pilnował, by Dzieci Ziemi nie zgubiły się i w całości dotarły na miejsce. To on prowadził ich na te tereny. To on pomagał Rudzikowi pokonywać przeszkody, których nie mógł dostrzec Czarodziej.
– Dziękuję Ci, Kalejdoskopowy Kolcu... Twoja pomoc na pewno zostanie odpłacona dobrem. – rzekł w czarną przestrzeń przed sobą, mając jedynie nadzieję, że starszy adept nadal jest obok niego.
Ta pustka była okropna. Straszniejsza niż najgorsze koszmary, które go nękały. Pustka zabiła nierozerwalną część jego życia.
Wtem dotarła do jego umysłu mentalna wiadomość. Ktoś o złotym sercu wsparł go słowami i obrazem przesłanym z pomocą magii, by Rudzik jako dorosły mógł ocenić, czy wszyscy zgromadzeni Ziemiści są obecni. Obraz pojawił się w jego umyśle jak wymuszone wyobrażenie, lecz niezwykle dokładne i nie ulotniło się tak szybko. Rudzik wypuścił wstrzymane powietrze z płuc, czując jednocześnie ulgę, jak i zakłopotanie.
Bo nie miał pojęcia, kto to był. Mentalny głos nie podpowiadał mu nikogo, a obraz nie przedstawił swojego autora, ten również się nie przedstawił. Wiedział tylko, z której strony są oczy, które mu pomogły.
I w tamtą stronę odwrócił swoją głowę.
Nic nie dostrzegł.
– ... Oh, bogowie... – powiedział cicho. Nawet nie wie komu podziękować.

Wtem przemówiła Naqimia. Duszka pośrednio wytłumaczyła o co chodzi z całym tym zdarzeniem, a szczególnie dlaczego akurat sprawę mają rozwiązać Dzieci. Jeżeli jakaś istota faktycznie nie miała możliwości wyczuć mocy słabszej od tej, którą mają w sobie dorośli, być może to jest ich kluczem do rozwiązania tej sprawy?...
W głowie zaczął przypominać sobie wszystkie żyjące i mające prawo istnieć stworzenia, które wyczulone są na takie rzeczy. Jak na złość, niewiele pamiętał z bestiariusza Aen Aard, a i to, gdzie sięga pamięcią, niewiele mu mówi. Najwidoczniej jego wiedza w tej kwestii jest tutaj niewystarczająca...
Lecz nie było też czasu na myślenie. Pisklęta i adepci dostali polecenie zbadać przeklętych, za co jedna, świergotliwa osóbka już się ochoczo wzięła. Gdy tylko zaczęła się wspinać, Rudzik mocno oparł się na swoim kosturze dwiema przednimi łapami, siedząc na zadzie – by maluch nie spadł. Nie mógł kompletnie powiedzieć, czy słusznie, że jest oglądany w ten sposób – bowiem przecież nie widział, czy na jego ciele pozostały jakieś znamiona lub ślady magii używanej przez duszki, które go przeklęły.
Świergot pisklęcia jednak podpowiadał mu, że młódka nie zna słów. Może... powinien jej pomóc.
– Ah... Moje oczy na pewno są tutaj kluczem do poznania mej klątwy... Straciłem możliwość widzenia, gdy zmógł mnie sen. To jest uczucie... ah, czuję, jakby ktoś zabrał mi część mnie. Jakby tę część ukradł, przywłaszczył jak bezpańskie... To... jest gorszym uczuciem, niż gdybym stracił swe Oczy w wyniku przyczyn naturalnych... – opowiedział powolnym, flegmatycznym głosem. Widać było, że jest mu ciężko. I ciężko mu jest również pogodzić się z tą utratą.
Wtem odezwał się kolejny głos. Nieco starszy. Młody adept? Nie znał go.
Puste ślepia patrzyły gdzieś w martwy punkt przed sobą, a głowa była skierowana prosto, przed siebie. Nie mógł patrzeć w oczy rozmówcy.
Zamknął ślepia. Nie, nie może się z tym pogodzić.
– Drogie dziecię... Zaczęło się to... w połowie gór Pięści Bogów, w mej grocie, gdzie dziesiątki księżyców temu Harpie miały swe gniazdo... pisklęce łapy mogą tam jeszcze dotrzeć. Lecz... obawiam się, że nie jest mi dane wyruszyć tam z Wami. Jeżeli, moje dziecię, uznasz, że tam znajdziesz wskazówki... Leć. Wierzę, że Ci się uda. – łagodny głos wydobył się z jego gardła, a na pysku wymalował się blady uśmiech.
Wymuszony.
autor: Rudzik Płowy
14 lut 2019, 21:15
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XIII
Odpowiedzi: 161
Odsłony: 9590

Głuchy stukot drewnianego kostura oraz tupot kilkudziesięciu łap można było usłyszeć z północnego wschodu, gdy grupa Dzieci Ziemi docierała na miejsce. Ich przewodnik nie był na przodzie – był on schowany w środku, wręcz wydawałoby się, że jest eskortowany przez adeptów Ziemi. Ile mogli, tyle szli na piechotę. Najgorzej było, gdy musieli przedostać się nad wodą.
Zwolnił, gdy do jego nozdrzy dotarł zapach Cieni. Ten zmysł oraz słuch był wyjątkowo wyostrzony, by móc określić chociaż w przybliżeniu swoją lokalizację.
Puste, ślepe i wyjątkowo smutne oczy spojrzały w stronę dziwnej mowy Cienistej samicy, którą usłyszał kawałek wcześniej. To tutaj...?
Zatrzymał się nieopodal wraz z grupką młodocianych Ziemistych.
– Naqimia?... – zawołał, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. Czuł w swoim źródle maddary obecność naprawdę potężnej magii, która miała swoje ucieleśnienie gdzieś bardzo niedaleko. Miał wręcz wrażenie, że ta moc przytłumia jego własną.
Westchnął. Teraz pamięta kim jest Naqimia. Czuł w sercu, że ona jest dobra... lecz dlaczego zawsze zjawia się tam, gdzie dzieje się coś niedobrego?
autor: Rudzik Płowy
13 sty 2019, 0:11
Forum: Ogólne
Temat: Powiadomienia
Odpowiedzi: 5722
Odsłony: 309935

Płeć: Samiec
Najważniejsze cechy wyglądu: (niepotrzebne usunąć*)
Łuski
Skrzydła
Skrzydła błoniaste
Dwie pary łap
Kolor oczu: piwny
Dominujący kolor smoka: szaro-beżowy, wypłowiały
Znaki szczególne smoka: szpiczasty, masywny nos, kostur
Zieje lodem
autor: Rudzik Płowy
29 gru 2018, 18:19
Forum: Ogólne
Temat: Powiadomienia
Odpowiedzi: 5722
Odsłony: 309935

– onyks
+ 4/4 mięsa (loteria)
Rudzik Płowy za onyks otrzymuje 4/4 mięsa sarny.
♣ Aktualizacja ♣
autor: Rudzik Płowy
25 gru 2018, 20:51
Forum: Ogólne
Temat: Powiadomienia
Odpowiedzi: 5722
Odsłony: 309935

– cytryn
+ 2/4 bigos pingwini
(loteria)

Zaktualizowane
autor: Rudzik Płowy
08 paź 2018, 16:00
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Polana
Odpowiedzi: 717
Odsłony: 105192

Konwersacja na pewno nie należała do łatwych. By móc przez nią przebrnąć, potrzeba było silnej duszy, która nie da upustu swoim emocjom a utrzyma je na wodzy, gdy te wierzgają się jak rozwścieczony wilk. Nie wszyscy wodze mieli stalowe, niezłomne, a mięśnie silne i mocne.
Pierwszy raz Mysikrólik został jedynie przy wysłuchaniu i obserwacji. Żadne słowo nie przecisnęło się przez jego usta, choć język wielokrotnie układał całe zdania, które tak bardzo chciał, by ujrzały świat i dotarły do adresata. Nie. Twarz miał nieskalaną wahaniem, zwątpieniem, niepewnością. Wiedział, że teraz jest czas na słuchanie. Uczono go, że przerywanie komuś czy to rozmowy, czy myśli, jest ciężkim grzechem a Fedelmid z Éibhearem patrząc spomiędzy gwiazd wyrażają swoje niezadowolenie. Dwójka założycieli Aen Aard, Ddraig an Seidhe, Smok i Elf. Opowiadania mówiły, że w ich relacji nigdy nie było kłótni, nieporozumień. Wśród młodych zwykle byli przedstawiani jako uosobienie harmonii, sojuszu i pokoju.
Mogli być z niego teraz dumni.
Powiedzieć o Niebotycznym, że miał kamienną twarz, byłoby kłamstwem. Emocje zamknięte w klatce nadal widać poprzez kraty, słychać, ma się świadomość o ich obecności. Jego pysk nie był ich pozbawiony, lecz mimo tego, nie mówiły zbyt wiele. Można jedynie gdybać, czy to zainteresowanie, współczucie czy litość.
Poczuł łechtanie w sercu. Coś tknęło w nie jakoby chorągiewką pióra, by potem dźgnąć je sztyletem dudki by je zastraszyć, zaszantażować. Ziemistemu nie umknęły mechaniczne ruchy Teirwedd. Jego łapy, splamione krwią owoców i cuchnące jak ich fekalia, powtarzalnie sięgały na ziemię, do pyska. Ziemia, pysk. Owoc, język. Sok, dusza. Miłosna relacja utęsknionych kochanków, której złoty samiec nie wstydził się przed obcym. Relacja kochanków, którzy znajdują szczęście tylko poprzez cielesne doświadczenia.
Wiedział już, że jest to złe.
Ziemia, pysk. Pysk.
Szara łapa adepta chwyciła miedzianą od brudu soków kończynę, nim ta sięgnęła celu drugiego etapu tej mechanicznej pracy. Smutne ślepia wbiły się wymownie w zmęczony błękit, który rozbiegany ewentualnie dał się złapać w pęta młodszego, a trzeźwiej myślącego samca. Nie było w nich karcenia. Złości. Była w nich troska. Wzrok wlepiony był w Wodnego dopóty, dopóki ten sam nie zrozumie przesłania i opuści swoją splamioną łapę na ziemię. Nie sięgając kolejnego owocu. Nie rzekł ani słowa. Fedelmid nie byłby zadowolony. Mysikrólik również.
Dał mu dokończyć swe myśli, pozwolił im wyrwać się prosto z jego duszy, która pragnęła stać się odzwierciedleniem złych wspomnień, które dotknęły Szlachetny Nurt. Historia była długa. Bolesna. Padły imiona, wiele osób, o których Niebotyczny nigdy nie słyszał, lecz czuł, że Teirwedd o każdym z nich mówi w inny, odmienny sposób. W sposób, w którym słychać było jakie emocje i relacje Szlachetny niegdyś do nich żywił, dzielił z nimi. Co do kogo czuł. Na podstawie samych słów był w stanie wykreować sobie wyobrażenie o ich wspólnej historii, przeżyciach i doświadczeniach.
Również… nie wiedział, czy była to sprawka nietrzeźwego umysłu, lecz przysiągłby, że pierwszy raz od początku ich rozmowy Mysikrólik dostrzegł w nim uczucia, które – choć skromnie – wypełniły jego słowa. Był już pewny, że serce z kamienia da się rozbić, by wróciło z powrotem do życia. By nadało swojemu ciału coś, co jest trudno dostępne dla tego samca.

Koniec opowieści.
Fedelmid oraz Éibhear skinęli twierdząco łbem Mysikrólikowi.
Płowy Ddaerwedd zbliżył się o krok, stając ledwie łuski odległości od Pana Wody. Smutne, piwne ślepia wpatrywały się w błękitną żałosność reprezentującą starczego, bladozłotego smoka. Tego, który twierdzi, że życie wypłowiało zupełnie tak, jak jego serce, które wstydziło się bić w jego klatce piersiowej. Był tak bezsilny i nieotulony uczuciem. Bowiem on nie był ich pozbawiony w środku. One tliły się gdzieś w popiele, który nadal parzył i odpowiednio zadbany zdoła powstać palącym ogniem na nowo.
Od zawsze wiedział, że jednym z głównych i niezastąpionych kluczy do szczęśliwego życia było zwalczyć samotność. A on z nią przegrał. Roztargała go, rozpruła flaki, mając ich włókna na swych szponach, które z zachłannością są oblizywane. Przegrał, lecz nie wiedział, czy walka ta była zacięta, zażarta czy jej wynik był wiadomy od samego jej początku, gdzie Samotność zwyczajnie przyszła i wzięła, co należy do niej. Wiedział, że to było szponem w jego serce. Że wyjęte zostawi ogromną dziurę, która być może się nie załata, bo postarzałe ciało odmówi regeneracji.
Wiedział również, że warto próbować. A pesymizm to rzecz, której powinni wyzbyć się wszyscy. Był jedynie trucicielem, który trawił umysł krok po kroku.
Lewa łapa oparła się na kosturze odciążając prawą. Ta uniosła się wyżej, by tknąć pozłacany łeb, otulić jego bok i pogłaskać. Zatrzymać się na potylicy i delikatnie pchnąć jego głowę w swoją stronę, pod żuchwę. Nogi wyprostował, by górować nad Panem Wody, a łeb komfortowo zwrócić pyskiem w stronę chronionego samca. Spoczął swoje usta na jego czole, chwilę później język wysunął spomiędzy zębów i musnął zmatowiałe, złote łuski.
Gestem tym obdarowywani byli w Aen Aard ci, którzy serce opętane mieli przez demona. Nie robiono tego często. Seidhea oraz Ddraige bardzo poważnie postrzegali takie rozgrzeszenie, jakoby usta należały do samego Éibheara lub Fedelmida, a wypowiedziane słowa były ich wolą. Uciekali do tego tylko w momencie, gdy wiedzieli, że opętany złem Elf lub Smok nie zdołałby sam wyrwać się z jego sideł. Gdy wiedzieli, że ich dusza potrzebowała oczyszczenia. Że ta osoba musi zacząć od nowa.
– Ae squaess’te, an’weil weddin… – wyszeptał, odsuwając głowę i patrząc w ślepia Teirwedd.
– Wybaczam Ci, drogie dziecię Natury… Niech wszystkie Twoje obawy odejdą. Niech odejdzie strach oraz zwątpienie. Twoje błędy zostały przebaczone, a bogowie i przodkowie zapewnią Ci błogi spokój, pozwalając, by serce, które jest żywe i bije w Twojej piersi wypełniły na nowo uczucia oraz życie, które ono samo pompuje. – rzekł z nadzieją w głosie, która miała przejść w całości na rozgrzeszonego.
– Czas rozstać się z przeszłością, najdroższy Szlachetny Nurcie. Spętany jej wspomnieniami karmisz się żalem i smutkiem, który wyżera umysł wybranych Ddraige. Tobie wydaje się, że to dodaje Ci sił… lecz me oczy widzą, że czynią jedynie szkody, że Twoje serce nie pragnie żyć tym, co daje smutek. Ono pragnie szczęścia, mój drogi… Dbaj o nie. Potomkowie pragną przywitać Cię w bramach nieba radosnego. Pragną, byś opowiedział im radość, która w Tobie mieszka. Byś opowiedział co je narodziło. Twoi najbliżsi ze łzami w ślepiach patrzą, jak oddalasz się od nich. Oni… chcieliby, byś był szczęśliwy. Chcę tego i ja, mój drogi. Ten akt smutku i wojny dawno się zakończył. Możesz napisać nową historię, o wiele weselszą, którą podzielisz się z tymi, którzy już odeszli. Byście razem trwali pełni miłości w raju, w którym oni czekają na Ciebie. Jesteś błogosławiony kilkunastoma długimi księżycami swojego życia, nim Twoje ciało rozpadnie się uwalniając duszę. Wykorzystaj je mądrze, Szlachetny Nurcie. Twoje serce ma jedynie powłokę, która jest kamieniem. Lecz ten możesz zbić.
Zdjął łapę z jego potylicy i spoczął ją na kosturze. Krok w tył.
autor: Rudzik Płowy
15 sie 2018, 19:25
Forum: Ogólne
Temat: Powiadomienia
Odpowiedzi: 5722
Odsłony: 309935

Bo mnie zabili na fabule

Niebotyczny Kolec – + rana lekka .

https://smoki-wolnych-stad.pl/viewt ... 816#253816


akt

Dodano: 2018-08-15, 19:25[/i] ]
I kolejna rana.

1x rana ciężka

https://smoki-wolnych-stad.pl/viewt ... 209#255209

stop hurting that precious, burnt cinnamonn roll ;_;
autor: Rudzik Płowy
03 sie 2018, 0:51
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Polana
Odpowiedzi: 717
Odsłony: 105192

Teirwedd z pewnością był innym Ddraig niż te, które do tej pory poznał Niebotyczny. Zaranna Iskra była pełna energii, podobnie, jak on wykazywała zaciekawienie światem i nie brakowało jej śmiałości, którą tak członek Aen Aard sobie cenił. To Cieniste dziecko, które również niegdyś miał okazję chwilę skąpać wzrokiem, ona wydawała się być tajemnicza, skrycie może nawet… cierpiała, jak wyraźnie wskazywał na to jej wygląd. Pewien drzewny samiec, którego widywał na ceremoniach wykazywał stanowczość i pewność siebie. Większość Ddaerweddan była pełna życia, życzliwa. Zaś… żadnej z tych cech nie mógł przypisać Szlachetnemu Nurtowi. Nie wykazywał się śmiałością. Energią. Nie widział w nim nawet uzewnętrznionego cierpienia czy życzliwości. Nie był nawet arogancki czy oschły. Był…
Był martwy.
Jakby dusza, która osiedliła się w ciele złotołuskiego już dawno opuściła go, zostawiając go jednak przy życiu z jakiegoś powodu. Bo tylko tacy są tak obojętni na emocje. Tylko tacy nie widzą tego, co może dostrzec tylko serce i dusza, bowiem oczy u każdego na to są ślepe. Nawet u tych, którzy są wrażliwi na otaczające ich piękno.
Niebotyczny towarzyszył mu w obserwowaniu sikorki, która w tym czasie wesoło hasała sobie po trawie wyglądając, jakby świetnie się przy tym bawiła. Co jakiś czas wydała z siebie świergot przypominający smocze mówienie do siebie, dyskusja z samym sobą. Ale przecież Ddaerwedd znał piękno tego stworzenia i nie musiał obserwować go na nowo, tak, jak robił to teraz Teirwedd. Więc po chwili to na nim skupił swoją uwagę i wpatrywał swoje smutne, piwne ślepia w jego błękitne, puste. Lecz… miał od początku wrażenie, że nie uda mu się za pierwszym razem dostrzec tego, co szarobeżowy chciał mu pokazać. Nie obwiniał go. Nie od razu wioskę zbudowano. Aż w końcu Szlachetny potwierdził tylko jego myśli.
Skinął łbem na znak zrozumienia. Ale przecież nie był to koniec.
– Nie od razu Twoje serce dostrzeże to, co oczy pomijają… potrzeba czasu, cierpliwości, a czasem po prostu natchnienia. Natura w końcu sama dotrze w głąb Ciebie i właśnie wtedy dostrzeżesz to piękno, którego teraz nie widzisz. Każdemu jest to dane, mój drogi przyjacielu. Lecz tylko od nas samych zależy, czy otworzymy się na to, co świat ma nam do zaoferowania, czy pozostaniemy zamknięci w tym, co mamy jedynie pod łapami i we własnych myślach, nie zważając na życie, które tętni tuż obok Ciebie. – rzekł smętnym głosem, lecz było to szczere. Tak samo, jak uśmiech, który pojawił się krótko po jego słowach.
Ah… łowcy. Niegdyś najważniejsza profesja w Aen Aard. Ddraig, czy też Seidhe, wyszkoleni niczym najlepsi wojownicy musieli zdobyć wyżywienie w takiej ilości, która pozwoliłaby im na wykarmienie każdego członka wioski. A było to trudne. Górskie tereny nie były szczególnie obfite w zwierzynę czy roślinność, stąd często łowcy musieli udawać się w tereny niezdatne do mieszkania, nierzadko niebezpieczne, by móc przynieść na swych barkach jadło dla elfów, które następnie obrabiały zdobycz i przetwarzały ją na smaczną i pożywniejszą niż surowe mięso, które dawała upolowana zwierzyna. Nie wątpił, że ta profesja czymkolwiek różniła się od tej, która była pod Barierą. Wszak każdy prawo ma do zapełnienia swojego żołądka, a nie każdego szpony gotowe są do targania gardeł i odbierania żyć.
Normalnie zapewne przeszłoby mu przez myśl, że być może łowcy fascynują się tak naprawdę samym faktem zabijania. Lecz… przecież nie o to tu chodziło i mimo amnezji, zdążył się o tym przekonać nawet tutaj, pod opieką tutejszych bogów. Chodziło o dzielenie się i trzymanie innych przy życiu, a nie odbieranie ich.
Tak… Szlachetny Nurt musiał mieć kiedyś dobre serce, skoro gotów był pracować w tej profesji.
– Ah… zawód łowcy jest szczególny, drogi Szlachetny Nurcie. Nie tylko świadczy to o Waszej śmiałości i odwadze, aby przeciwstawić się zagrożeniom Woedd, lecz i świadczy bowiem o wielkim sercu, które dajecie wraz z każdą porcją pożywienia, która trafia do łap głodnych i słabych. Nie znam bowiem zawodu bardziej wdzięcznego niż ten… musi to być doprawdy wspaniałe uczucie, gdy dane Ci jest pomóc w taki sposób i dostrzegać niewątpliwie efekty swojej pracy. To bardzo szlachetne z Twojej strony, drogi Teirwedd. Masz mój ogromny szacunek – opowiedział, na koniec kłaniając się nisko i pokornie. Teirwedd… on nadal nie wiedział.
Nie wiedząc czemu, wykład o różnych właściwościach owoców – tutaj jabłek – naprawdę go zainteresował. Choć myślał o tym w nieco inny sposób – na przykład jabłko w takim, a nie w innym stanie dojrzewania po zjedzeniu zapewnia trzeźwość umysłu, drugie jabłko w innym stanie oferuje energię, jeszcze inne poprawia kondycję fizyczną. Prawdę mówiąc, nie miał pojęcia o tej właściwości, którą wymienił Pan Wody, trzymając w łapie kompletnie zgniłe jabłko. Owoc, który odrzucony przez Naturę, został przez nią wchłaniany. Należało to już do niej. A ten smok dosłownie wyrwał nie nadający się do jedzenia owoc prosto w łap Matki Zieleni, znajdując w tym sens. Sens, który okazał się dość kontrowersyjny na pierwszy rzut oka.
I ten zapach. Gdy dotarł do nozdrzy Mysikrólika, ten niemal odruchowo wziął głębszy wdech, by bliżej zapoznać się z wonią.
Mrugnął. Słyszał, że zapach potrafi wyjąć nawet z największych odmętów pamięci wspomnienia, podczas których on był.
Aen Aard. Seidhea, śmiejący się i głośno dyskutujący o czymś w grupie, trzymając w swoich rękach przezroczyste naczynia wypełnione pewnym trunkiem o niezwykle intensywnym smaku. Miał wtedy kilkanaście księżyców, bliski był dorosłości. Przyglądał się dwunogom, jak ci niezwykle dobrze bawią się ze sobą, zaczepiając nawet smoki do zabawy. Mimo poprzewracanych beczek, z których zaczynał cieknąć ów trunek, nikt zdawał się tym nie przejmować i po prostu żyli tak, jakby nie było jutra. Pamiętał, że sam był wtedy szczęśliwy. Serce wręcz grzmiało ciepłem, które rozlewało się po jego ciele tak, jak napój, który spożywali Seidhea. Przyznałby teraz Szlachetnemu rację. Faktycznie zachowywali się inaczej, niż zwykle. Byli… niewątpliwie weselsi. I trudniejsi w zrozumieniu. Może to ze szczęścia?
Wypuścił mimowolnie wstrzymane powietrze z płuc z dość głośnym świstem. Tak, jakby westchnął. Dość zrezygnowanie, co mogło wpędzić Wodnego w drobne zakłopotanie. Ale czy mógłby się tym przejąć?
Milczał przez krótką chwilę. Więc zgniłe owoce, które mają podobne działanie do napojów, które spożywali w Aen Aard gwarantowało mu uleczenie duszy, poprawę nastroju i prawdopodobnie jeszcze kilka innych czynników, których Niebotyczny już nie zdołał sobie przypomnieć. Miał wrażenie, że sam miał przyjemność próbować podobnych rzeczy, lecz z jakiegoś powodu nic a nic nie pamiętał… Nawet nie wydawało mu się, że kiedykolwiek pamiętał. Dość dziwne uczucie. Przecież na pewno pił wraz z Elfami.
Tylko, czy faktycznie dzięki temu istota zdołałaby dostrzec piękno, które tak bardzo Ddaerwedd chciał pokazać złotołuskiemu? Czy spożywanie jedzenia oraz picia, które wpędza w stan sztucznej euforii jest czymś, co pomoże mu w zobaczeniu tego wszystkiego czy może przeciwnie, przeszkodzi? To… było trudne do zrozumienia. Nie potrafił obiektywnie teraz do tego podejść przez zwyczajny brak przemyślenia tej kwestii. Może… może da sobie odrobinkę czasu, nim przedstawi Nurtowi swoją opinię.
– Ah… Pamięć ma obdarowała mnie wspomnieniem związanym z owym sfermentowanym owocem, które właśnie spożyłeś, drogi przyjacielu. Prawdę rzekłeś, zmienia to zachowanie oraz jest w stanie uleczyć duszę, gdy ta jest zraniona. Nie sądziłem po prawdzie, że dane mi będzie spotkać się z tym poza moimi stronami, bowiem to Elfy korzystały z tego daru Natury… Ah, Szlachetny Nurcie. Pewny jestem tego, że nie jest to jedyny sposób na uleczenie duszy, która niewątpliwie jest zraniona, bowiem widzę to w Twoich oczach… Stan ten jest chwilowy, a samojeden nie posiądziesz żadnych wspomnień ni wiedzy, do których chętnie byś wracał. A to… może okazać się kluczem do zrozumienia tego, jak piękny potrafi być świat. – powiedział, nie rezygnując z przekonania o swoich słowach w swoim głosie. Wydawałoby się, że Niebotyczny nigdy nie wypowiadał słów, których nie był pewien. Starannie je ważył, by były jak najodpowiedniejsze i nie zraniły niczyich uczuć, a być może wręcz uleczyły. Tak, jak pragnął w tej chwili.
Przez resztę czasu milczał, oddając głos – choć na krótko – Wodnistemu. Smutne, piwne ślepia wlepiły się w swojego rozmówcę i chwilę nie odstąpiły nawet na krok, nawet nie zakryły ich powieki. Dopiero po dłuższej chwili ciszy, która nastąpiła po ostatnim zdaniu Szlachetnego jego ślepia poruszyły się i zostały zwilżone zmrużeniem powiek, by następnie wlepić swój wzrok w nieokreślony punkt gdzieś poniżej linii pyska złotołuskiego.
– Nie, proszę – powiedział nagle, wracając piwne, owalne kryształy na smoka dotkniętego stratą. – Powiedz, co Cię trapi… Wiem, że… Twoja dusza tego potrzebuje.
Przełknął ślinę. Doskonale wiedział, co czuje. On też stracił wszystkich bliskich. Lecz… przecież zawsze jest nadzieja, żeby serce zabiło pełnią życia raz jeszcze. Prawda?...
autor: Rudzik Płowy
11 lip 2018, 1:57
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Białe drzewko
Odpowiedzi: 589
Odsłony: 97178

Wśród smoków, które przewijały się na Ziemi Niczyjej był też pewien Ddaerwedd, Dziecko Ziemi. Nie wiedząc czemu, uwielbiał spędzać tutaj czas. Zdawać by się mogło, że bardziej, niż na swoich własnych terenach. Niebotyczny sam przed sobą przyznał, że tak mały skrawek terenów jest wyjątkowo bogaty w różnorodny krajobraz i anomalie natury, które miały nieraz tu miejsce. Oraz obiekty, takie, jak Świątynia, dom Saevherne czy Carn, kurhan Ddraige, które odeszły, by zjednoczyć się ze swoimi przodkami i tam wieść razem życie wieczne w zgodzie, szczęściu i pokoju, pozbawieni trosk, kłótni i problemów.
Ah, według niego życie po śmierci zapowiadało się naprawdę miło. Nawet smoki, które popełniły wiele złego w świecie śmiertelników dostawały spokój i ciszę, pozbawiane były negatywnych emocji gdy tylko dusza opuściła ich ciało. Był zdania, że świat, w którym jest życie, może być wykreowany zarówno na Raj, jak i miejsce wiecznego cierpienia, a wszystko to zależy od tego, jak dany Ddraig żyje. Nie potrafił jednak zrozumieć działań destruktywnych, tak, by tworzone było Cierpienie. Wierzył, że celem każdego życia jest szczęście. Gdzie zatem ono było w bólu i cierpieniu?
Zamyślony nad tym błądził tak nieopodal Białego Drzewka, stawiając leniwie krok za krokiem w towarzystwie małej, niebieskiej sikorki. Ptaszyna nie była mu... kompanem, jak tutejszy Ddraig by to nazwał. Była ona pozbawiona tej niewidzialnej klatki, która więziła zwierzęta, by nieodłącznie stały się częścią smoka, z którym są połączone. To, swoją drogą, było absurdalne dla Niebotycznego. Dlaczego ktokolwiek chciałby się zgodzić na coś takiego? Na spętanie zwierzęcia wbrew jego woli, by było towarzyszem? Dlaczego coś takiego miało miejsce, skoro coś niemal identycznego można było osiągnąć z nieco większym wysiłkiem, zyskując szczere zaufanie i swobodę u swojego pupila, zwyczajnie go oswajając? Pokazując, że te wielkie, skrzydlate gady nie są zagrożeniem, a czymś, co zapewnia schronienie, opiekę oraz niekiedy żywność?
To czyniło sikorkę beztroską. Łopocząc niezdarnie swoimi skrzydełkami, znalazła zabawę w doganianiu swojego smoczego przyjaciela na ziemi, próbując zrównać z nim krok – oraz przy okazji poszukać czegoś, co mogłoby zapełnić chwilowo mały, ptasi brzuszek.
Przez swoją nieuwagę, sikorka niemal wpadła na wielką łapę Niebotycznego, który nagle się zatrzymał. Ptaszyna wystraszyła się tego niespodziewanego ruchu i odleciała ledwie 3 szpony dalej, by móc z bezpiecznej odległości poddać analizie to, co się właśnie stało. Spojrzała na masywny łeb smoka, który zdawał się patrzeć... w stronę perłowej smoczycy, która spoczywała kilkanaście kroków od niego. Mysikrólik ją pamiętał. To ona była tą, która padła ofiarą niełaski dwóch mistycznych stworzeń niedaleko stąd, na Skałach Pokoju. Lecz teraz... puścił w niepamięć te negatywne wspomnienia, a na pysku wymalował się uśmiech serdeczności wobec Aenyewedd, którą zapamiętał. Nie zwlekając długo, Dziecko Ziemi ruszyło w stronę spoczywającej istoty, by zaprosić ją do rozmowy, na którą wcześniej nie mieli okazji.
Szklana Melodia mogła po chwili usłyszeć coraz głośniejszy szelest trawy przez zbliżające się do niej kroki, aż w końcu usłyszała i słowa, które padły z pyska starszego smoka.
– Ah, jakaż niebywale miła jest to niespodzianka... Ceádmil, najdroższa Aenyewedd. Nie mam pewności, czy... Twoja pamięć pozwala Ci na przypomnienie sobie o mojej osobie... Zwą mnie Niebotyczny Kolec, jestem... Dzieckiem Ziemi. – ukłonił się serdecznie Mysikrólik, decydując się na ponowne przedstawienie się samicy.
– Czy... byłoby to problemem, gdybym zechciał zająć Ci czas... rozmową? Lub też ciszą, jeżeli takie Twe pragnienie, droga... Szklana Melodio. – zapytał niepewnie, podczas, gdy sikorka właśnie przyhasała wesoło do jego tylnej łapy, szczegółowo analizując białą postać, która leżała na trawie skąpana w świetle Feainn.
autor: Rudzik Płowy
19 cze 2018, 15:30
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Polana
Odpowiedzi: 717
Odsłony: 105192

Sikorka w międzyczasie wesoło hasała po trawie, skacząc to na lewo, to na prawo, to do przodu, cały czas wykrzywiając swój łebek i wlepiając malutkie ślepka w ziemię. Szukała w niej robaków, które mogą stać się jej pokarmem lub nasion, które mogłyby zostać przyniesione tutaj z pomocą wiatru lub innych owadów. Co rusz znajdywała coś, co mogłaby włożyć do dzioba, lecz ciągle było jej mało. W pewnym sensie straciła już zainteresowanie dwójką olbrzymów, które stały nieopodal. Czuła się w miarę bezpiecznie.
Niebotyczny natomiast obdarowywał bez przerwy obcego swoim szczerym i serdecznym uśmiechem, ściskając swój kostur w prawej, przedniej łapie. Jego piwne ślepia skanowały z góry do dołu obcego, Teirwedd, jak zdążył już się przekonać. Nie wiedział jedynie, że to w rzeczywistości Teirfearg. Pan Wody.
Nie umknęło jego uwadze to, że ów Ddraig wypowiadał się w sposób... skrajnie monotonny. Mysikrólik ledwo zauważalnie przechylił swój łeb na bok, analizując co jest tutaj nie tak.
Brak emocji. To nie była monotonia.
Wyprostował łeb. Pierwszy raz w swoim życiu spotkał się z takim ... przerażającym sposobem mówienia. Ten osobnik miał twarz z kamienia. Serce z kamienia. Czuł, że coś mu to przypomina. Jako młody Ddraig, Aen Aard lubiło opowiadać sobie legendy. A jedna z nich mówiła o czymś podobnym. Legenda o Dh'oine i D'yaebl.
Chłodne, nieruchome, pozbawione jakichkolwiek uczuć. Była to jakaś cena, za którą musiał zapłacić i tym samym wyzbyć się wszystkich uczuć? Był to... jakiś skutek uboczny? Czy... czy było to doświadczenie, które tak mocno zmieniło jego podejście do życia na takie wyprane z czegokolwiek? Czuł się wręcz niekomfortowo słysząc tę obojętność z jego pyska.
Nie wiedząc czemu, przeszło mu przez myśl to, że mogłoby mieć to związek z tymi wszystkimi paranormalnymi zjawiskami, z którymi Niebotyczny się tutaj spotykał. Dziwne formy cealm'io, zniewolenie zwierząt, by ci stali się kompanami Ddraige, istota bogów... Więc nie byłby wielce zaskoczony, gdyby i tutaj związek miały z tym jakieś istoty trzecie. Dobry Fedelmidzie, cóż mu się przydarzyło?
Póki co, postanowił na początek zrobić dobrą minę do złej gry. Spostrzegawcze ślepia mimo wszystko mogły dostrzec w Ddaerwedd, że ten już wyczuł, że dzieje się coś niepokojącego... lecz czy ogólny flegmatyzm smoka przypadkiem tego nie utrudniał? Mysikrólik z natury miał dość smutny wyraz pyska, a nadrabiał to swoimi szczerymi uśmiechami, które schodziły z jego pyska jedynie sporadycznie.
– Tak... W myślach mych pojawiło się to, o czym mówisz, Szlachetny Nurcie. Naturą można rozkoszować się na naprawdę wiele sposobów... Wdychać świeże powietrze, pozwalać wiatru muskać nasze łuski i chłodzić pysk w upalne dni, jak i również korzystać z jej darów w postaci owoców lub towarzystwa zwierząt... – opowiedział z uśmiechem swoim monotonnym głosem, po czym – zdawałoby się, że leniwie – odwrócił się za siebie w kierunku małej ptaszyny, którą chciał oswoić.
– ... Na przykład ta przepiękna sikorka. Jej śpiew jest niczym pieśń, kołysanka, którą śpiewa się młodym pisklętom aep dearme. Jest niezwykle piękna... – rozmarzył się, po czym wrócił wzrokiem z powrotem na Wodnego.
– Dla mnie tutaj kończy się rozkosz, a zaczyna się fascynacja. Czy... Czy Ty też czymś się fascynujesz, drogi Teirwedd? Wspomniałeś wiele o owocach i przyznać muszę, że ciekaw niezmiernie jestem Twojego postrzegania ich. Powiadasz, że trzeba wybierać te odpowiednie... Czy zapragniesz wskazać mi te, które Twoim zdaniem mają te największą wartość? – w ślepiach narodziło się pisklęca nadzieja na to, że Szlachetny zechce podzielić się swoją wiedzą. Mysikrólik miał przeczucie, że Ddraig dużo starszy od niego jest w stanie pokazać mu rzeczy o owocach, których on nie zdążył poznać. Poza tym... Aen Aard było skąpe w owoce.
– Oh, drogi Teirwedd... Skąd ten pesymizm? Odwrócenie się od piękna natury jest czymś... niepokojącym, bowiem tylko tutaj znajdziesz spokój, którego nie dostaniesz nigdzie indziej. Prawdę rzekłeś, że świat jest taki sam, jedynie przybierając inne barwy... lecz pragnę dodać, że jest niezliczona ilość rzeczy, której zwyczajnie nie dostrzegamy jako Ddraige żyjący z dnia na dzień. Nie słyszymy shaentna ptaków, nie widzimy piękna widoków widzianych z lądu, jak i z powietrza, nie czujemy tego, czym obdarza nas Natura... Proszę, powiedz mi, mój drogi... co spetryfikowało Twe serce?
Maska zdjęta.
autor: Rudzik Płowy
14 cze 2018, 21:00
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 10542

Był na pewno zmęczony. W głębi duszy czuł, że osobiście przegrał tę „wojnę” nawet, jeżeli wszystko wydawało się mieć szczęśliwe zakończenie. Że sam nie zdołałby pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebowali.
Brak wspomnień obdarzył go tym wybawieniem, że nie wiedział, czy w przeszłości również miało to miejsce. Lecz na pewno był świadomy tego, że to pierwszy jego poważny błąd odkąd opuścił Aen Aard. Pierwszy na tutejszych terenach, pierwszy, który faktycznie pamięta.
Oprócz tego, był to pierwszy raz, gdy jakikolwiek problem go tak dobił. Że cokolwiek roztrząsał tak w swoim umyśle, nie mogąc się pozbyć tej myśli. Nie zwykł tak robić. Jego umysł zawsze był pozbawiony negatywnych rzeczy, które mogłyby zaprzątać mu głowę.
Lekko ściągnął łuki brwiowe, gdy ta mizerna Aenyewedd, Szklana Melodia, poprosiła jego i Sayperith by wytłumaczyć co się stało. Serce nadal było przepełnione bólem przegranej, lecz zanim zdołał otworzyć pysk, Dziecię Ziemi postanowiło odpowiedzieć za niego.
Westchnął cicho, jednocześnie słysząc, jak gdzieś niedaleko brzęczał mu głos tego najdziwniejszego Ddraig, duszka, który powstrzymał tę masakrę. Przymknął ślepia i jakby niechętnie postanowił jej wysłuchać, to, co miała do powiedzenia.
Pozytywne wnioski, wskazówki, z każdego, nawet nieprzyjemnego zdarzenia.
Może miała rację? Może… Niebotyczny nie powinien postrzegać tego spotkania jako jednej, wielkiej porażki, a postarać się potraktować to jako lekcję?
Rozejrzał się wokół. Miał wrażenie, że nie tylko jego dopadł taki smętny nastrój, zmęczenie i chęć powrotu do domu. Wiedząc, że pewna część tutejszych to jedynie pisklęta, które nawet nie wiedzą jak bronić się przed takim zagrożeniem, a co dopiero zachować spokój… co by było, gdyby jego tu nie było? Gdyby nie było tutaj tego Teirwedd, Słonecznego Kolca? Lub młodej dorosłej Sayperith? Czy chaos, który tu zapanował, byłby mniejszy? Czy zagrożenie mogło być dla piskląt dużo gorsze, zważywszy na fakt, że nie wszyscy tutaj zachowali spokój?
Niewiele by się zmieniło. Zagrożenie faktyczne byłoby większe wobec piskląt, które ledwo mogłyby się jakkolwiek obronić. Lecz nic, nawet smoki z zewnątrz nie powstrzymałyby chaosu, który rozwinął się między nimi samymi. Panika dla młodych umysłów, jak i również tych, które nie były zaznajomione z tutejszymi zwyczajami lub były po prostu dzikie, nieoswojone… jest druzgocąca. Niszcząca nie tylko nich samych, ale wszystko wokół. Mysikrólik miał też poczucie, że obecność nawet Przywódcy któregokolwiek ze stad nie musiałoby się wiązać z zachowaniem ładu i porządku u takich różnorodnych Ddraige. Lecz… nawet takie osobniki jak te, które w strachu zaczęły kaleczyć samych siebie należy ratować. Każdy jeden dodatkowy dorosły to większa szansa na powodzenie.
Zaś stadny Przewodnik mógłby odnieść sukces jedynie w swoim stadzie, gdzie jego Dzieci są świadome, że przy nim mogą czuć się bezpiecznie. Jaką on za to miałby siłę między Dziećmi innych Przewodników? Prawdopodobnie żadną, lub prawie żadną.

A jaką on miał rolę w tym wszystkim?
Chciał być… ich stróżem. Prawdopodobnie pełnić funkcję ich Przewodnika, który wyciąga wszystkich z okropnej sytuacji. Lecz cóż mógł zrobić, skoro zadziały się rzeczy, na które on nie mógł mieć wpływu? Jedynie próbować dalej. Do skutku.
I wierzyć w szczęśliwe zakończenie.

Będzie musiał jeszcze nad tym pomyśleć. Sam, w spokoju. Na ziemiach swojej wioski. Gdzie będzie wiedział, że jest bezpieczny.

// ślicznie proszę o PU :)

Wyszukiwanie zaawansowane