Znaleziono 41 wyników

autor: Rudzik Płowy
09 cze 2018, 21:00
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 10542

Mysikrólik ogólnie to zgłupiał.
W jednej chwili walczy o życie, a w drugiej widzi ... sam nie miał najmniejszego pojęcia co. Coś, co wyglądało mu na jeden z jego najdziwniejszych snów tych nocy, gdy jego umysł zdecydował się płatać mu ogromne figle i czynić jego marzenia senne dużo śmieszniejszymi. Niebotyczny, z tym cienkim, acz dość mocnym bólem głowy zmrużył piwne ślepia, oparł prawie cały swój ciężar na kosturze i patrzył pustymi ślepiami w dwa duszki, które okładały siebie nawzajem. Nie rozumiał absolutnie nic co tu się działo. N-i-c. Jakieś macki, jakieś znikające smoki, potem duszki pojawiające się znikąd i bijące się po pyskach, potem smok, który zniknął, zjawił się znowu...
Dla Niebotycznego niewyobrażalnym trudem było zrozumienie sensu istnienia kompana cienia czy sens istnienia bogów, ale duszki...
Nie, to było dla niego za wiele. Za wiele dla jego analitycznego mózgu, który pragnie zrozumieć wszystko, a to wszystko jak na złość nie pozwala się w ogóle zrozumieć.
Dziecko Ziemi oparło swój rogaty łeb o kostur, biorąc głęboki wdech i wydech, podczas którego wymknął mu się cichy jęk zrezygnowania. Nie miał mentalnej siły na dalsze zrozumienie otoczenia ani tym bardziej tego, co między tymi duszkami się działo. Nie teraz, ale... może... może za chwilę.
N'te dearme, Ddaerwedd.
Uniósł ociężale łeb, pchnięty jakimś przeczuciem, że nadal ktoś może potrzebować pomocy. Ślepia jakby uciekały jednak od duszków, które toczyły zażartą wojnę ze sobą oraz od smoków, które próbowały je rozdzielić w jakikolwiek sposób. Zatrzymał jednak swój wzrok na Ddraig, Szklanej Melodii, która pojawiła się po tym wszystkim. Była dorosła, lecz jego ślepia widziały coś, co go mocno zmartwiło. Jej słabość. Słabość, jakoby była bezbronnym pisklęciem.
Z trudem wyprostował się, by chwycić ogonem swój kostur. Następnie stanął na cztery łapy, by podejść do tej filigranowej, perłowej smoczycy, Aenyewedd, jak wkrótce poczuł po zapachu. Widział, że czuje się źle. Czyżby to duszki wyczerpały z niej jej moce witalne? Czy... tu chodzi o coś innego?
– Ah, ceádmil najdroższa... Me miano to Niebotyczny Kolec. Pragnę zapytać... czy wszystko z Tobą w porządku? Czy... Twe zdrowie w tej chwili Cię zawodzi? Może... potrzebujesz pomocy u...uzdrociela? – powiedział flegmatycznie, kalecząc jeszcze język wspólny. Ah, przecież... przecież ta Ddaerwedd, zielonogrzywa już ją zapytała, lecz ona pozostała cicho.
– N'te tearth, najdroższa... Zrobię co w mojej mocy, by Tobie pomóc. Nie obawiaj się... Czy jest tutaj Dziecię, którego ambicje prowadzą do leczenia? – rzekł ostatnie zdanie głośniej, jakby do tłumu.
– Czy potrzebujesz wody? A może... jest Ci zimno? Ah... powinienem wezwać leczniczego... – dodał, nieco wahając się. Nie wiedział, czy zezwoli na przywołanie uzdrowiciela, dlatego... liczył, że smoczyca ma chociaż troszkę siły, by poruszać swoją głową. Lub dać mu do zrozumienia co o tym myśli choć przez samo spojrzenie.
autor: Rudzik Płowy
05 cze 2018, 12:49
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 10542

Czy on aby na pewno nie miał halucynacji?
Sprawa miała się tak źle, że coraz mocniej dochodziło do niego to, że mogą nie dać sobie tutaj rady. Że rzecz, która ich tutaj zaatakowała, w końcu ich stłamsi, zniszczy psychikę, pozbawi tlenu i ostatecznie życia. Adeptowi przeszła przez głowę myśl, by wezwać kogoś z zewnątrz. Grupę smoków, dorosłych, nieważne z jakiego stada. By ich szanse się zwiększyły, a w razie wygranej, pomogli im zająć się pisklętami, wokół których Śmierć kręciła się coraz bliżej nich.
Amorth'llan, amorth'llan...
Pisklęta nadal mdlały, a on przecież zdjął już swoją ochronę. Zatrważające, a jednocześnie niejako pocieszające – nie była to jego sprawka. No właśnie – więc czego? Była... przecież była tu druga bariera. Bogowie. Panował tu jeden, wielki mętlik.
Bezsilność to okropne uczucie. O wiele gorsze od samego strachu, który mógł rządzić smokiem.
Zaś ta kropka, którą wcześniej pokazał mu to Dziecię Cienia... zwyczajnie ominęło jego twór jakby to było zupełnie nic. Niebotycznemu urosły znowu ślepia. Nie, jeszcze kolejna kropka? I kolejna?!
Wydawałoby się, że lekko cofnął swój łeb i pokręcił nim z dezaprobatą. Fedelmidzie, co tu się, aep d'yaebl, działo?
Nie chciał dopuścić do tego, by te mikroskopijne rzeczy uciekły mu z oczu, dlatego nawet nie rozejrzał się wokół, by nie zdejmować z nich wzroku. Widział jedynie kątem oka w jakim kierunku one zmierzają, a dwie pozostałe zmierzały w kierunku tej Ddaerwedd i... tego czerwonego smoka, który leżał bezwładnie na ziemi, zapewne omdlały. Nie wspominając o tym, że on sam nadal był celem pierwszej z nich. Gdzieś za sobą również słyszał, że pewne pisklę podbiegło do tej zielonogrzywej Ziemistej, wołając ją i mówić o... przekopaniu się pod barierą? Dobrzy bogowie, czyli jest dla nich jakaś szansa? Ah, w końcu jakieś dobre nowiny!
Nie chciał jej zatrzymywać. Pisklę na pewno potrzebowało pomocy kogoś dorosłego, kogoś, kto ma więcej siły w łapach i jest w stanie popchnąć ich ucieczkę do przodu. Dlatego Mysikrólik był zmuszony zająć się wszystkimi trzema szaleńczymi kropkami, by te nie stanowiły dla nikogo zagrożenia. Co powodowało, że znów musiał sięgnąć źródła swej cealm'io. Ten niekomfortowy ból łba nie minął, ah. Magia nigdy nie była mu w pełni posłuszna, musi więc uważać. Tylko proste twory, bez zbędnych komplikacji.
Stąd też w wyobraźni pojawiły się 3 kostki sześcienne – zupełnie przezroczyste, mające wymiary około szpona na szpon w każdym wymiarze. Każda z tych prowizorycznych klatek miała zamknąć każdą dziwną kulkę z osobna – jeden twór na to, co leciało na Wierzbową, drugi twór na to, co leciało na tego Ognistego, a trzeci twór na to, co leciało na niego samego. Miały ona wytworzyć się na łuskę przed nimi na ziemi, na ich drodze – tak, by znalazły się idealnie między ściankami. Kostki te – o czym trzeba wspomnieć – nie miały tej dolnej ścianki, dna. Pozostałe zaś były nieprzenikalne przez powietrze i przede wszystkim przez te kropki żywcem wyjęte z horroru. Jego cealm'io wylewała się ze źródła na bieżąco, by stworzyć idealny twór wraz z ostatnim wyobrażonym przez czarodzieja szczególikiem. I o ile te diabelskie maleństwa nie przekopią się przez ziemię, wszystko powinno pójść gładko. Cáemm a le, cealm'io. Oby ostatni raz.
Musi pójść wszystko dobrze. Musi się na coś tutaj przydać. A jeżeli mu się nie uda... będzie zmuszony wezwać pomoc z zewnątrz.
autor: Rudzik Płowy
03 cze 2018, 21:11
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 10542

...dobry Fedelmidzie...
Był w tak beznadziejnej sytuacji. Wszyscy byli beznadziejnej sytuacji, lecz to on czuł powinność ochrony wszystkich przed zagrożeniem. Na tyle, na ile potrafił. Na tyle, ile pozwalają mu umiejętności. Przecież przysiągł sobie i całej Ziemi, że będzie on powstrzymywał zagrożenie, że będzie chronił niewinnych, będzie chronił każdego.
A tymczasem... zdawał się jedynie pogarszać sprawę.
Oderwał dopływ cealm'io do swojego tworu w momencie, gdy Dzieci Cienia wpadły na lepszy pomysł od niego. Zwykł działać defensywnie, aniżeli ofensywnie. Lecz nie przemyślał jednej kwestii.
Jego własne twory działały na szkodę innym.
Gwałtownie odwrócił się w momencie, gdy jego bariera puściła. Ddraige pogrążali się w chaosie, czyste szaleństwo. Krew niewinnych, pisklęta zaczęły mdleć... bogowie, to wszystko przez niego. Przecież on odciął im dopływ powietrza.
Serce podeszło mu do gardła, a w ślepiach zaświeciły łzy. Zjadał go stres. Zaczął go pożerać widząc, że NIC nie idzie zgodnie z jego planem. Przez jego nierozwagę działo się jeszcze więcej szkód, niż gdyby w ogóle nic nie robił. Nie, nie, nie... to wszystko jest niemożliwe. Jego oddech stał się szybki i poszarpany, nierównomierny, drżący. Z płuc wydarł się cichy, spanikowany stęk widząc, że wszystko się sypie. Wszystko się sypie.
Gdyby tylko nie odciął tego dopływu powietrza... gdyby nie popełnił tak głupiego błędu... pewnie myślałby trzeźwiej. A teraz stres się nim karmi i odbiera racjonalne myśli. Odbiera mu tak niezbędną w tej chwili zdolność. Rozglądał się z niemalże paniką w oczach po wszystkich, czując, jak bezradność uderza go prosto w pysk. Panowała tu dzicz. A on nie mógł nic kompletnie zrobić. Smoki stały się sobie większym zagrożeniem, niż macki, które ich atakowały.
Rozejrzał się i spojrzał w górę. Czy Scáthweddan odegnali wszystkie macki? Nie... Nie, jeszcze ta dwójka Teirweddan są w niebezpieczeństwie. W dodatku jeden z nich leżał bez życia. Czy on... rozbił się o jego własną barierę...?
...
Czy to był Tedd Deireádh?

Przecież to musi być jakiś koszmar... Koszmar. Taki sam, jaki spotkał go w Aen Aard--
...
Aen Aard... Tedd Cogaidh, wojna, w której on brał udział. Bezskrzydli napadli na jego wioskę z zaskoczenia, nim Feain wzeszła nad horyzont. Bestie musiały znać skrót, przez który dostali się, by siać spustoszenie. Nie byli przygotowani. Elfy wybiegły jako pierwsze, broniąc dzieci i walcząc z Bezskrzydłymi, polała się pierwsza krew – niestety w dużej mierze z dwunogów. Równinnych było blisko stu. Wszyscy uzbrojeni w ostre szpony i kły, mając jednego czarodzieja na czele, który najpewniej był ich dowódcą. Z pomocą cealm'io niszczył szeregi Seidhea, dewastując to, czego Bezskrzydli nie mogli. Pierwszy dom zapłonął z pomocą oddechu Równinnego, dwa kolejne się zajęły ogniem niczym sucha trawa. I dwa kolejne. I dwa kolejne. Smród i dym dusił w płuca. Krzyki. Chyba płonęły niektóre elfy. A smoki równin napierały na nich coraz bardziej i bardziej, rozlewając jeszcze więcej krwi, tkając wzrastający krzyk agonii w powietrzu.
Ddraige wylecieli ze swoich jaskiń, by rzucić się bezładnie na wroga, bronić wioski, bronić młodych Seidhea i własnych piskląt. Chaos, każdy krzyczał, Seidhea szarpali się, chcąc uciekać, zaczęli atakować siebie nawzajem, a Ddraige ryczeli w niebogłosy.
Lecz on z jakiegoś powodu nie brał w tym wszystkim bezpośredniego udziału.

Wracała mu pamięć?

Gar'ean!!
...bogowie, Dzieci Wody! Przecież nadal są oblężeni przez macki tej paskudnej mgły! Gwałtownie odwrócił się do nich całym cielskiem, by mieć na oku zarówno ich, jak i również to, co ich atakuje. Wiedząc już, że mgła jest podatna na kilka rzeczy, w tym zwykły podmuch powietrza, zdecydował się wykorzystać tę wiedzę i zadziałać ofensywnie. Natychmiast wyobraził sobie siłę, która była w stanie spowodować gwałtowny podmuch powietrza. Coś, co działałoby na zasadzie pchnięcia jego dużej ilości w wybrany cel, mgłę, która najpewniej wskutek wiatru rozmyła się w taki sam sposób, jak stało się z nią po interwencji Scáthweddan. Tenże wiatr miał mieć średnicę około ogona, może pół – na tyle, by odepchnąć macki od atakowanych Wodnych. Pojawić się on miał na wprost po prawej stronie Urągliwego i Głębinowego nad ich głowami, kilkanaście szponów od macek – tak, by potem cisnąć wyczarowaną kulę powietrza prosto w mgłę, rozbijając ją. Jednocześnie powietrze nie było na tyle gwałtowne, by przypadkiem, rykoszetem wytrąciło z równowagi bronione smoki. Czarodziej chciał skupić się jedynie na odegnaniu tej zarazy, a nie wyrządzić jeszcze więcej szkód.
– Dzieci Wody, uważajcie!!
Jego magia wypłynęła z jego źródła i, miał nadzieję, zrobiła swoje. Uniósł swój kostur, jakoby to właśnie z niego coś miało wypłynąć, a w myślach powtarzał: "Cáemm a me, cealm'io... Cáemm a me!"
Po wszystkim Niebotyczny poczuł się źle. Cealm'io jednak nie zawsze była mu posłuszna, często powodowała, że przez głowę Ddaerwedd przechodziłł ból głowy porównywalny do przejechania igłą po jego mózgu. Również i teraz poczuł słabość, na jedno uderzenie serca go przyćmiło.
Przesadzał. Za dużo magiji. Musiał odpocząć, jeszcze nie był na tyle dobrym Daerian, by móc w pełni panować nad swoim źródłem. Oparł się mocniej na swoim kosturze, pozwalając sobie na sekundę odpoczynku, gdy nagle... ktoś złapał jego rogi w bynajmniej delikatny sposób odwrócił jego łeb w pewnym kierunku.
Wyszczerzył ślepia w szoku. Co się działo? O co chodziło? Miał coś dostrzec? Ale co?...
...
Zamrugał kilka razy, upewniając się, że to, co widzi, nie jest jakimś śmieciem, który zawieruszył mu się w ślepiach. Bogowie, miał omamy? Czy do niego... biegła czarna, maleńka kulka?
Wzdrygnął się i poderwał natychmiast, by nie trzymać swojego ciężaru na swoim kiju. W ślepiach pojawił się strach, intensywne myślenie – co to jest? To mu zagrozi? Ma jakkolwiek reagować na to?
Łeb mu pękał. Nie mógł sobie pozwolić na ciągle skomplikowane czary. Raz jeszcze sięgnął do swojej maddary i poprosił ją, by ta utworzyła niewidzialną, malutką – bo może dwa szpony na jeden – ściankę, która miała zatrzymać tę szaloną kropkę i miała mieć tylko tę jedną funkcję. A maddara raz jeszcze wylewała się na bieżąco z jego źródła.
Mógł schwytać to coś w pewnego rodzaju klatkę. Ale... nie, nie przyszło mu to do głowy.
Będzie żałował?
autor: Rudzik Płowy
31 maja 2018, 21:39
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Polana
Odpowiedzi: 717
Odsłony: 105198

Tego dnia ptaki wyjątkowo głośno nadawały swój koncert śpiewu, przekrzykując siebie nawzajem. Świergot dochodził praktycznie z każdego drzewa, które mogło stać na polanie i nic a nic nie wskazywało na to, by choć na chwilę ucichły. Feain przedzierała się przez chmury, na chwilę rozgrzewając smocze łuski swoim ciepłem.
Dlaczego ten dzień był taki idealny?
Niebotyczny postanowił wykorzystać go najlepiej, jak mógł – spacerując i poznając nowe tereny Ziem Niczyich, rozkoszować się hałaśliwą fauną i przepiękną florą. Po dłuższej chwili błąkania się po polanie, jego łuski nagrzały się na tyle mocno, by Ddaerwedd mógł przyznać, że jest mu gorąco. Dzierżąc swój kostur w pętli ogona, Mysikrólik na krótką chwilę przystanął i rozejrzał się za jakimś cieniem, który mógł mu pozwolić na ucieczkę od hojnej Feain. Wyłapując smutnymi, piwnymi ślepiami pewne drzewo, skierował się w jego stronę. Gdy liście drzewa śliwki – jak rozpoznał Niebotyczny – schroniły go od gorących płomieni Złotej Twarzy, samiec mógł w końcu odetchnąć. Oparł swój kij zdobiony kryształem rubinu o drzewo i sam pod nim się rozsiadł.
Ptaki świergoliły mu niemal prosto do ucha, a jeden okaz zdecydował się nawet sfrunąć z korony i szukać pożywienia ledwie ogon odległości od smoka.
Urosły mu ślepia, a łeb podniósł prawie natychmiast. Ah, cóż za piękna ptaszyna! Na jego oko była to sikorka, do tego jaka wyjątkowa. W piwnych oczach widać było ten pisklęcy zachwyt, jakim obdarzył małego pierzastego kolegę. Nigdy nie miał okazji widzieć takiego okazu z bliska. Do tego, gdy szuka pożywienia... a gdyby jej w tym pomógł?
Powoli i wyjątkowo ostrożnie smok wygiął się w bok i przekręcił łeb na lewo, by wzrokiem wypatrzeć choćby jakąś mizerną dżdżownicę czy małego ślimaka. Jeszcze rano chmury zaszczyciły te tereny deszczem, więc bardzo prawdopodobnym było, że znajdzie tutaj coś, czym mógłby zdobyć zaufanie u małej ptaszyny.
I znalazł. Wyjątkowo malutka dżdżownica, której Mysikrólik prawie nie mógł nabrać na szpony, zaraz stanie się pierwszym krokiem do oswojenia tego małego cudeńka. Z ostrożnością kota, smok przeniósł pożywienie bliżej ptaszyny, by ta mogła bez większego stresu się pożywić.
Sikorka zaś długo myślała nad tym, czy zbliżyć się do tej ogromnej bestii czy zachować dystans. Ale najwyraźniej głód wygrał, bowiem ptaszyna złapała robaka i odfrunęła kilka szponów dalej, by w spokoju móc zająć się pokarmem.

Przez to wszystko na dłuższą chwilę Niebotyczny stracił czujność i świadomość tego, że w ogóle jest w tym miejscu. Ledwie drzewo dalej inny Ddraig chodził i zbierał owoce, a Ziemisty zorientował się dopiero po jakimś czasie, gdy usłyszał szelest.
Odwrócił od razu łeb w tę stronę, pilnując, by nie wykonywać gwałtownych ruchów. Złotołuski Ddraig. Starszy od niego. I wyglądający... mizernie. Wyglądało na to, że znalazł sobie zajęcie w postaci szukania owoców, a w tym momencie padło na drzewo, które było może 2 ogony za Mysikrólikiem. Ddaerwedd wychylił się zza drzewa śliwkowego, by móc bliżej się przyjrzeć nieznajomemu i ewentualnie go przywitać.
I spłoszyć sikorkę.
Zerknął w jej kierunku. Ptaszyna, mając już zalążek zaufania do smoka, wesoło biegała na odległość ogona od niego w poszukiwaniu pokarmu. Jeżeli teraz wstanie, spłoszy ją i być może nie będzie mu dane spotkać tak pięknej sikory, jak ta tutaj.
Lecz... przecież tam jest Ddraig. Musi wstać i się z nim przywitać.
Wręcz wypełznął zza drzewa na tyle powoli, by ptaszyna się nie przestraszyła, a jednocześnie tak, by mógł okazać się złotołuskiemu. Dopiero na bezpiecznej odległości samiec ostrożnie wyprostował łapy i stanął na nich równo, by zaraz potem usiąść na zadzie i wziąć w lewą łapę kostur oparty o drzewo.
– Ceádmil, drogi nieznajomy... – rzekł cicho, lecz obcy Ddraig mógł go bez problemu usłyszeć. Po nawiązaniu kontaktu wzrokowego, Niebotyczny posłał mu blady, lecz szczery uśmiech.
– Zwą mnie Niebotyczny Kolec. Czy Ty... Czy Ty też przybyłeś w to miejsce, by rozkoszować się naturą i kąpać się w świetle Feain? Ah... szczęściem jest, że coraz częściej ona przedziera się przez chmury. – wypowiedział flegmatycznie, zdecydowanie przejawiając obcy akcent w swojej wymowie. Tutejszy mógł od razu powiedzieć, że Mysikrólik pochodził z daleka.
autor: Rudzik Płowy
29 maja 2018, 23:59
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 10542

Run! You fools!

Chaos. Istny Chaos.
Przez chwilę wydawało mu się, że był tak naprawdę poza Barierą, poza terenami Wolnych Stad. Spotykały go tam równie duże niebezpieczeństwa, lecz teraz było jeszcze gorzej.
Czuł się w obowiązku ochrony ich wszystkich. A d'yaebl aep arse!! Która paskudna siła byłaby zdolna do podjęcia tak paskudnego kroku, jak zaatakowanie masy Ddraige, niewinnych Ddraige?!
Czuł stres. Ogromny stres. Chaos, który rozpętał się tuż za nim i wokół niego spowodował, że niebywale szybko stracił kontrolę nad swoją magiją. Cealm'io przybyła do niego, ale spłoszyła się jeszcze szybciej i uciekła do swojego źródła. Serce mu waliło niemiłosiernie, oddech przyspieszył, smutne ślepia rozszerzyły się jeszcze mocniej, ale... musiał działać. Musiał ich bronić.
Choćby do upadłego. Choćby miał tutaj poświęcić życie. Przynajmniej będzie wiedział, że poświęci je dla bliźniego, w obronie Dzieci Stad.
Fedelmidzie, Éibhearze, wspomóżcie go. Rozbijcie tę żądną krwi mgłę swoim blaskiem.
Z płuc Niebotycznego wydarł się gwałtowny wydech zabarwiony lekką chrypą. Z lekkim oszołomieniem oparł się na swoim kosturze, przez ułamek sekundy rozglądając się i oceniając sytuację. Jego osłona padła, smoki porozbijały się o siebie nawzajem i o jego własny twór, jeszcze któryś z nich ... rzucił się na niewinne pisklę.
Serce stanęło mu w gardle. Przecież nie da rady obronić ich przed... nimi samymi. Ah, jak słabym Daerian jest, jego magija nie jest w stanie objąć tylu osłon!
Wtem zobaczył tę Ddaerwedd, która wydobywała własną cealm'io w celu utworzenia tworu i, notabene, odciągnięcia tej paskudnej mgły od nich.
Dobrze... dobrze... ma czas.
Podniósł łeb i spojrzał Śmierci w oczy.
Zwaere a ymladda aen te, Aen Aard an Ddaer. Zwaere a deireáe aen’én tearth, iarwydd hin esseal me Bhaile.

W umyśle pojawił się dokładnie ten sam twór, co wcześniej, o tych samych właściwościach – nieprzezroczystość, nieprzenikalność. Tak samo, jak wcześniej, jego maddara na bieżąco wylewała się z źródła, a Niebotycznemu wydawało się, że płynie ona właśnie z kostura. Tylko jemu się to wydawało. Dodał jednak do tworu pewien wyjątek – maddara smoków, a szczególnie tych, którzy byli wokół niego, mogła swobodnie przeniknąć jego barierę od wewnątrz, nie zatrzymując jej, nie działając na nią jak lustro. Reszta funkcji oraz umiejscowienie pozostało to samo. Obrona, kopuła, która miała objąć wszystkich zagrożonych przed mackami zgnilizny.

Po zrobieniu tego, na co pozwalały mu umiejętności, podtrzymywał cały czas swoje wyobrażenie i ciągle wylewał z siebie swoją cealm'io. Szybko jednak chciał namierzyć wzrokiem tego starszego Wodnistego, który nietrafnie przewidział to spotkanie. Słonecznego Kolca.
– Najdroższy Teirwedd! Proszę, wspomóż nas wszystkich i czuwaj nad Dziećmi, by ci nie pogrążali się w chaosie! – powiedział głośniej do Wodnego Adepta. Bogowie, co Wy narobiliście?....
autor: Rudzik Płowy
29 maja 2018, 22:31
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Skalny zakątek
Odpowiedzi: 516
Odsłony: 75496

Pierwszy smok, którego poznał na tych terenach ponoć pochodził z daleka, zupełnie tak, jak on sam. Rzecz ta wzbudziła w nim zaufanie, jakby bezpieczeństwo, że tutaj nie spotka się z nietolerancją i zbytnią walką o terytorium. Wspomniano mu, że jako Ddraig, który nie należy do żadnych stad, ma wybór odejścia w spokoju lub pozostania i stania się mieszkańcem jednej z Wiosek.
Z początku myślał, nie wiedząc czemu, że język, którym posłużyła się ta Scáthwedd był językiem tutejszym. Że tak, jak on, znał mowę wspólną i dodatkowy język, który był bliższy jego pochodzeniu. Nawet Zaranna wplątywała słowa w swoją mowę, których on nie był w stanie zrozumieć ani nawet poprawnie do końca wymówić. Stąd ten krótki wniosek, który został stłamszony wraz z kolejnym zdaniem – nie tylko on jest tutaj obcy. Czyli ta Scáthwedd też jest przybyszem!
Kolejny Ddraig, który miał inne sposoby na przywitanie się z nieznajomym… czy też w ogóle nie uczynienie tego. Mysikrólik poczuł się nieco zdezorientowany. Nie postrzegał tutejszych smoków jako niewychowanych – wszak wiedział, że tutejsze zachowania i tradycje będą mocno różnić się od jego, ale w tym przypadku nie wiedział, czy jest to zwykła dzikość tutejszych Ddraige czy nie widzą powodu w wyniosłym powitaniem nowo poznanych. Tego zagubienia nie było widać po Ziemistym, ale nie mógł nikomu umknąć fakt, że samiec wlepił swoje smutne, piwne ślepia w Cienistą i wpatrywał się w nią przez krótką chwilę. Zupełnie, jakby trawił to, co chodziło mu po myśli.
I może przy okazji zastanawiał się, dlaczego ta smoczyca wygląda jak siedem nieszczęść.
– Ah, tak… Jeszcze nie dano mi poznać wielu rzeczy i zjawisk, które mają tutaj miejsce… nie wspominając już o tutejszych Ddraige – odparł z delikatnym uśmiechem.
– Najmocniej przepraszam, droga Scáthwedd… lecz czy aby na pewno z Twoim zdrowiem wszystko w porządku? Wyglądasz bowiem na chorą i cierpiącą… – dodał przejęty Mysikrólik, zbliżając się do Cienistej o drobny krok. Wyjątkowo sprawny krok mimo stania na tylnych łapach i jedynie podpierania się swoim tajemniczym kijem.
– Może… pomóc Ci dostać się do tutejszego leczniczego? Ah, i… przepraszam, lecz nie poznałem jeszcze Twego miana, droga Scáthwedd… Lecz jeżeli nie życzysz sobie mi go podać, niech tak pozostanie… Nie śmiem naciskać. – szybko sprostował Ziemisty, niejako gubiąc się we własnych słowach i myślach.
Nigdy nie chciał nikogo urazić poprzez swoją niewiedzę, dlatego wolał chuchać na zimne w kontaktach międzysmoczych.
Musiał też sam przed sobą przyznać, że to Dziecko Ziemi jest w jakiś sposób inne, w pewien sposób intrygujące dla Mysikrólika. Przykuła jego uwagę. Chociaż jego ciekawość i zafascynowanie wszystkim wokół zwykle nigdy go nie opuszczało…
autor: Rudzik Płowy
27 maja 2018, 22:48
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 10542

Niebotyczny zwrócił uwagę na panującą tu ciszę, lecz niestety był zaaferowany zgoła czymś innym – towarzystwem. Ddraige, których ilość zwiększała się z każdym uderzeniem serca. Przyznać trzeba, że każdego z nich lustrował tak zafascynowanym wzrokiem, jakby nigdy wcześniej nie było mu dane widzieć przedstawicieli własnego gatunku. Od członka Aen Aard biła radość i miłość do bliźniego, którą z ogromną chęcią dzielił się z tymi, których na ślepia widział pierwszy raz.
Każdego nowo przybyłego obdarowywał szczerym uśmiechem i skinieniem głowy w geście szacunku. Tym, którzy dołączyli do jego małego kółka towarzyszy, podał raz jeszcze swe miano oraz pochodzenie, pamiętając o kulturze osobistej i tego, że wymaga ona przedstawienia się każdemu nieznajomemu, niezależnie od jego intencji – a mogłyby być przeróżne.
W pewnym momencie, smok nawet jeszcze starszy od niego – co było dla niego zaskoczeniem – poinformował o prawdopodobnym powodzie zbiórki, która miała tu miejsce. Ah, zatem spotkanie w takim przyjemnym celu, w dodatku z jednym z Bogów, o których tyle zdążył usłyszeć? Cóż za wspaniały dzień! Jego humor był tak radosny.
Im dłużej stał w tym konkretnym miejscu, tym więcej dowiadywał się o całych terenach pod barierą poprzez zwykłą obserwację. Krok po kroku oswajał się z przeróżnymi zapachami charakterystycznymi dla poszczególnych stad, poznawał zachowania tutejszych, ich kulturę i stosunek do siebie... ba, nawet to mistyczne miejsce mogło mu wiele powiedzieć. Jego kontemplacje jednak przerwało mu to, co zaczęło się dziać, gdy wszyscy Ddraige w końcu postawili tutaj łapę.
A zaczęło się dziać nieciekawie.
Pierw zniknięcie tej perłowej smoczycy, potem ta zimna, nieprzyjemna Cealm'io, magija... Que an ess'et?! Pułapka? Nie, przecież... przecież to miejsce jest bezpieczne, miało być bezpieczne! Czyżby sam bóg przygotował to dziwne wydarzenie na znak demonstracji czegoś, co będzie tematem dzisiejszego spotkania?
Nie, przecież miało być tutaj bezpiecznie!
Piwne, smutne ślepia Niebotycznego rosły z każdym uderzeniem serca, w trakcie których patrzył co snuje się na niebie. Szara mgła, przeszywający mróz, gnijący zapach dobiegający z tego, co widział przed oczami...
...i ci wszyscy Ddraige, ci bezbronni Ddraige. Dzieci Wody, Ziemi, Ognia i Cienia.
– Va vort, thae pest! – z gardła Niebotycznego wydobył się niski, acz silny głos, któremu towarzyszył głośny stukot kija, którym uderzył o kamienną ziemię.
W jego umyśle zupełnie intuicyjnie zaczęła pojawiać się przezroczysta bariera, czy też kopuła, która miała szczelnie otoczyć całą atakowaną grupę smoków oraz kilka kroków sięgających poza nią. Miała być ona stosunkowo nisko, tak, aby macki tej obrzydliwej mgły nie zdążyły sięgnąć ofiar – czyli kilka łusek w górę od pyska najwyższego smoka, który pod nią się znalazł.
Maddara Niebotycznego wylewała się z źródła na bieżąco, materializując ochronę krok po kroku, nie czekając na ukończenie wyobrażenia w jego głowie. Ochronna tarcza miała spełniać swoją funkcję – czyli miała być odporna na zarówno fizyczne, jak i magiczne obrażenia, nic nie mogło przez nią przeniknąć – nawet powietrze. Była cienka, acz właśnie tak wytrzymała jak najtwardsza stal, zupełnie przezroczysta, lecz falująca lekko jak para w upalny dzień. Maddara w końcu opuściła swoje źródło, by móc w pełni utworzyć barierę, a Niebotyczny raz jeszcze uderzył swoim kosturem o ziemię.
– Cáemm a me, cealm'io... – wymruczał pod nosem Niebotyczny, czekając, aż jego ochrona zatrzyma tę siłę nieczystą.
Oby tak się stało.
autor: Rudzik Płowy
26 maja 2018, 13:58
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 10542

Był stary. Więc miał też tutaj przyjść?
Po zrozumieniu, że wezwanie było najpewniej znowu formą cealm'io przez kogoś, kto wybrał ten sposób komunikacji od werbalnego, zaczął je analizować. Kto to mógł być? I dlaczego nie wyglądało to jak zwykłe, telepatyczne wezwanie, a poczuł wręcz czyjąś obecność obok siebie?
Uśmiechnął się. Był przekonany, że na miejscu zwanym Skały Pokoju dostanie swoją odpowiedź, a jego wiedza poszerzy się o kolejną wartościową informację, co wprawiało go w doskonały humor.
Młody... on młody niczym pisklę nie był. I chyba to ucieszyło go jeszcze bardziej. Bo być może jest ktoś, dla kogo Niebotyczny będzie wiecznie młody?
Na przykład dla bogów?
Dzierżąc wiernie swój drewniany przedmiot, kij zwieńczony kryształem rubinu, niespiesznie leciał na miejsce wezwania. Choć nazwa nie mówiła mu absolutnie nic, coś lub ktoś czuwał nad nim, by nie zgubił drogi ani siebie na Ziemiach Niczyich. W trakcie lotu widział, że kilka innych Ddraige również leci w tę samą stronę, co on, więc założył, że jest to jakieś wspólne spotkanie. Jak ekscytująco! Tyle wiedzy do pochłonięcia, tyle wspaniałych Ddraige do poznania, tyle tradycji, obyczajów, pozna pozostałe stada! Ścisnął kij w swoich przednich łapach, które podzieliły się ciężarem i zaczął machać skrzydłami nieco szybciej i mocniej, będąc zmotywowanym do pojawienia się w wyznaczonym miejscu.
Wylądował najpierw na tylnych łapach, by móc bez problemu przełożyć swój artefakt w przednich łapach tak, by ani go nie uszkodzić, ani nie utracić równowagi przy lądowaniu. Ze stukotem pazurów i drewnianego przedmiotu, dość niezgrabnie stanął na łapach i spróbował uchwycić równowagę. Brudnobeżowy smok rozejrzał się po zebranych, którzy stali już kawałek przed nim i szukał jakiegoś znajomego pyska, który mógłby przywitać ze szczególną troską. Lecz, póki co, pyski były tylko obce. Do tego czuł tutaj dość intensywny, obcy zapach. Opisał to jako wilgoć. Było to spowodowane miejscem, czy tutaj wśród obcych znajdują się smoki Wody, Teirweddan?
Niezależnie od tego, skąd pochodzili ci Ddraige, należy im się należyte powitanie i szacunek. Niebotyczny złapał swój artefakt ogonem, by uwolnić swoją przednią, lewą łapę i powoli podszedł do towarzystwa, zatrzymując się kilka kroków od nich.
– Ceádmil, najdrożsi pobratymcy... Nazywam się Niebotyczny Kolec, od niedawna jestem... nowym Dzieckiem Ziemi. – uchylił czoła starszy smok, nie patrząc na to, czy to pisklęta czy smoki dorosłe. Wszystkim należał się taki sam szacunek.
– Mam szczerą nadzieję, że uda nam się poznać bliżej. Czy to teraz, czy po tym... tajemniczym spotkaniu. Ah, czy ktokolwiek wie, kto i w jakim celu pragnął naszej obecności w tym niezwykłym miejscu? – wypowiedział swoim flegmatycznym, lekko chrapliwym głosem, przeskakując naturalnie smutnymi ślepiami od jednego smoka do drugiego i trzeciego. Cały czas na jego pysku gościł uśmiech, który rzadko go opuszczał, ale był zawsze całkowicie szczery.

Przyznać musiał, że był zaskoczony tym, jak różnorodni z wyglądu mogą być Ddraige. O ile Zaranna, ta cudowna smoczyca, wydawała mu się podobna do niego, tutejsi przypominali czasem połączenie dwóch lub kilku zwierząt, jeżeli mógł to tak paskudnie określić. Podczas tej myśli szczególnie zawiesił swoje piwne ślepia na smoku, od którego szczególnie bił aromat wilgoci. Długie ciało, mistyczne wąsy, do tego brak skrzydeł...
Brak skrzydeł.
Nie, ten Ddraig był inny. Zupełnie inny od tych, którzy zniszczyli jego ukochane Aen Aard. Był spokojny, lecz zaintrygowany.
Zaś ten, który siedział osobno...
autor: Rudzik Płowy
14 maja 2018, 15:51
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Skalny zakątek
Odpowiedzi: 516
Odsłony: 75496

Dziwne było to miejsce. Spacer po Ziemiach Niczyich doprowadził go aż tutaj, a zdążył już zauważyć, że im więcej tutejszych terenów zwiedza, tym bardziej zdają się one być… magiczne. Dziwne, choć dla niego zawsze było to w pozytywnym znaczeniu.
Mysikrólik jest smokiem ciekawym świata, stąd mimo tak specyficznego miejsca jak to pod Barierą, niemal na każdym kroku znajdywał coś, co było w stanie mocno odwrócić jego uwagę i zająć myśli. W tym przypadku były to dziwne pomniki Ddraigena. Samiec z nieopisanym zainteresowaniem siedział przed jednym z nich na zadzie, trzymając w lewej łapie kij zwieńczony kryształem rubinu, a drugą łapą delikatnie dotykał jedno z dzieł sztuki, które się tu znalazły. Zdążył dostrzec w nich coś dziwnego, że nie trzymają się jednego miejsca…
Niezdrowa fascynacja. Widać było to w jego ślepiach. Zajrzałby nawet lwu do gardła, gdyby uznał, że byłoby to dla niego niezwykłe.
Z tego wszystkiego omal nie zauważyłby obecności kogoś jeszcze. Jego uszy zdołały usłyszeć nieśmiały szelest traw i gałęzi, do tego temu wszystkiego towarzyszyło charczące sapanie – jak określił to w myślach Mysikrólik. Odwrócił swój wzrok w stronę źródła dźwięku, tracąc kontakt wzrokowy z tym dziwnym pomnikiem. Samcowi smutne ślepia otworzyły się nieco szerzej, a na pysku zawitał łagodny, szczodry uśmiech.
– Aah… Ceádmil, droga nieznajoma. Esse-- … ah, wybacz mi najmocniej. Jestem z daleka i jeszcze mam malutki problem z Waszym językiem… Jestem Mysikrólik. – wypowiedział wolno chrapliwym, flegmatycznym głosem i ukłonił się, okazując smoczycy szacunek.
Zdążył zauważyć 3 rzeczy u nowo poznanej osoby. Pierwsza – co go mocno zmartwiło – wydawała się być… chora? Fedelmidzie, ten kwas kapiący z jej ust…
Druga – na jej szyi, zupełnie tak, jak u Zarannej, gościła ta dziwna forma cealm’io, którą Ddaerwedd nazwała… Cieniem.
Trzecia – smoczyca nie pachniała tak, jak smoki, które zdążył do tej pory poznać. Czy znaczyło to, że nie jest ona Dzieckiem Ziemi?
Odwrócił się do nieznajomej całym swoim ciałem.
– Najmocniej przepraszam za wścibskość, lecz… wyczułem, że Twa woń inna jest od tej, którą spotykam w wiosce Ziemi… czy mogę wiedzieć, w którym… stadzie… zamieszkujesz? – zapytał zakłopotany, uważając na prawidłową wymowę słów. Zawsze, jeżeli już o coś pytał, starał się, by nie przedstawiało go to w złym świetle. Pilnował się, by nie poruszać potencjalnie obraźliwych tematów, unikał nieporozumień i przede wszystkim chciał, by każde jego słowo nie było odbierane jako agresję.
autor: Rudzik Płowy
12 maja 2018, 23:44
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 587
Odsłony: 85314

Był pewien, że jego ryk nie przekaże niczego konkretnego prócz faktu, że być może potrzebuje pomocy. A jednak niespodziewanie podeszła do niego Ddraig, która już dzierżyła masę pożywienia dla jego pustego żołądka. Mysikrólik, gdy ją spostrzegł, nie mógł oderwać zdziwionego wzroku. Łowcy naprawdę mieli niesamowite wyczucie, kiedy ktoś jest głodny a kiedy nie.
Wypuścił wolno powietrze i obdarował nieznajomą szczodrym uśmiechem, już z daleka się kłaniając w jej stronę. Kwitnący Krzew… Była to Ddaerwedd. Zrobiło mu się tak ciepło na sercu.
– Ceádmil, Kwitnący Krzewie… Ja jestem Mysikrólik. Niedawno przybyłem na te ziemie, lecz… nadal niestety wiele mi brakuje, by się tu usamodzielnić. – uśmiechnął się, nie mogąc ukryć zakłopotania. Zawsze głupio mu było prosić kogoś o przysługę, choć miał świadomość, że właśnie do tego szkoleni są łowcy. Kwestia przyzwyczajenia.
Ze świecącymi ślepiami patrzył, jak Ddaerwedd opuszcza pożywienie na ziemię przed jego łapy, przekazując mu je. Mysikrólik uśmiechnął się szczerze, widząc, że jej zapasy były dość urozmaicone. Był pod wrażeniem. Zapewne musiała długo na to pracować, co podświadomie kazało Mysikrólikowi szanować takie osoby.
– Niezmiernie dziękuję za Twoją pomoc, droga Ddaerwedd. Nie śmiem wybrzydzać jedzenia, którym ktoś zdecydował mnie ratować i oddać je bezinteresownie… Tysiąc podziękowań dla Ciebie, drogi Krzewie. Mam nadzieję, że któregoś dnia zdołam Ci się odwdzięczyć. – wypowiedział samiec, kłaniając się nisko i pokazując tym samym, jak duży szacunek ma do smoczycy.

Krzew nawet nie musiała się odsuwać, bowiem pojęcie przestrzeni prywatnej było u Mysikrólika dość mocno zatarte. On sam starał się nigdy jej nie naruszać, ale jeśli szło to w drugą stronę, nigdy nie miał nic przeciwko i nie czuł dyskomfortu. Oparł kij zdobiony kryształem o drzewo, by móc położyć się na ziemi i zacząć konsumować. Zaczął od mięsa , którym delektował się przez dłuższy czas, by na koniec zostawić sobie słodki przysmak, czyli owoce , traktując to jako dość syty deser.
Po zjedzeniu, Mysikrólik starannie wylizał swoje jasne łuski, które potencjalnie ubrudziły się pożywieniem i podniósł się, siadając z powrotem na zadku. To pozwoliło mu skupić swoją uwagę na łowczyni. Ciekaw był, czy była równie mocno skora do rozmowy, co Zaranna Iskra.
– Droga Ddaerwedd… czy czas Cię goni? Jeżeli masz chęci, byłbym rad towarzystwa, z którym mógłbym porozmawiać… Lecz nie nalegam, jeżeli wolą Twoją jest odejść. – wypowiedział wolno i flegmatycznie Mysikrólik. Mimo swojego przynudzającego – jak mu się zdawało – tonu, zawsze był chętny do rozmowy. Tylko, czy Kwitnąca podzielała jego chęć?
Nawet jeżeli nie, Mysikrólik ze szczodrym uśmiechem podziękuje jej i pożegna łowczynię z szacunkiem.
autor: Rudzik Płowy
12 maja 2018, 23:08
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 587
Odsłony: 85314

Czuł się obco. Po tylu księżycach uciekania przed zagrożeniem, aż w końcu trafił w bezpieczne miejsce, nadal czuł się obco. Być może to strach przed tym, że tutejsi Ddraige nie zaakceptują jego specyficznych obyczajów, jego języka, a i on nie będzie w stanie zasymilować się z tutejszymi. Był tu już chwilę, lecz wszystko przed nim.
Postanowił, mimo tego, pozwiedzać Ziemie Niczyje. Mimo tak niewielkiego terenu, był on szczególnie urozmaicony, co cieszyło ślepia Mysikrólika i z przyjemnością spacerował tam, gdzie go poniosły łapy, dzierżąc kij z przytwierdzonym na jego końcu kryształem rubinu. Dotarł aż do tego drzewa i zdecydował się nieco odpocząć.
I może coś zjeść.
Zerknął w magiczną sakiewkę, w której trzymał garstkę truskawek z ostatniego polowania. Tak... była ich tylko garstka. Mysikrólik zdjął twór z kija, gdzie był zawieszony, rozwiązał sakiewkę i rzucił piwnym okiem w jej środek.
– Aaah... essea'llai que en der'nán... – westchnął. Wygląda na to, że... jest zmuszony do wezwania kogoś.
Mysikrólik usiadł pod drzewem, przenosząc specyficzny kij do swojej lewej, przedniej łapy. Wziął wystarczającą ilość powietrza w płuca, zamknął oczy i chrapliwym, dość mizernym głosem ryknął w przestrzeń, chcąc wezwać kogoś, kto mógłby podzielić się z nim jedzeniem.
Pozostało mu tylko czekać.

Wyszukiwanie zaawansowane