Do czego w końcu zbiera się kamienie, niż do wymiany? Czeluści trzewi śpiewały coraz głośniej, albo raczej... zawodziły. Adept zjawił się w Świątynii, przystanął przy dziwnym podwyższeniu. Westchnął cicho. Spojrzał na czarny kamień, podarowany mu przez Melodię – zastanawiał się chwilę w swojej kryjówce, który przynieść? Ten poświęcony i dany wraz z obszerną wiedzą na temat wiary, czy ten znaleziony nagle po tajemniczej serii wydarzeń... I jednak, uświęcony onyks, może nie przez bogów, ale taki się adeptowi wydawał, wygrał.
Kurzy opuścił łeb nisko, trochę żegnając się z ozdobą, a trochę chcąc ukazać szacunek miejscu – i siłom grzmiącym w legendach. Położył Onyks na miejscu zdającym mu się teraz wręcz idealnie do tego przygotowanym i spuścił wzrok. Niektóre cuda nie lubią dziać się przy widowni.
Znaleziono 26 wyników
- 02 wrz 2018, 22:07
- Forum: Świątynia
- Temat: Miejsce wymian
- Odpowiedzi: 485
- Odsłony: 24076
- 01 wrz 2018, 16:43
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Sosnowy Bór
- Odpowiedzi: 324
- Odsłony: 47494
Przyglądał się prezentowanym śladom i przysłuchiwał towarzyszącym im naukom Łowczyni Ziemi. Kiwnął głową w widocznej podzięce gdy ta podpowiedziała jeszcze, czego unikać.
– Dobrze więc, znajdę jednego z mieszkańców tego boru.– powiedział pewnie i stanął w widocznej gotowości do działania. Odszedł dość spory kawałek od ziemistej Łowczyni, a żeby opuścić upstrzone ich śladami podłoże i wyminąć wszechobecny u źródła zapach. Nie marnował kroków skierowanych w przypadkowo narzuconym mu przez los kierunku, łeb miał zadarty, węszył. Przystanął na chwilę w miejscu i wziął głęboki wdech, starając się wyłapać z powietrza jakąkolwiek wskazówkę obecności zwierzyny. Przymrużył oczy zostawiając na widoku tylko rozmyte krople światła, by skupić się tylko na tym, co zobaczy nos. Przywykł już do zapachu sosen, czuł się pewnie, że nie zdominuje on jakiegokolwiek innego, który mógłby się narzucić. Powoli wypuścił powietrze, postawił przednią łapę o krok i przesunął się w jej kierunku, ale kroku nie zrobił, żadna z łap nie opuściła dalej miejsca; nasłuchiwał, co powie mu otoczenie. Oddychał powoli i cicho, aby samemu sobie nie nadpsuć szukania. Bór zdawał się brzmieć po prostu borem. Spojrzał w górę i wodził oczami po sosnowych koronach, by dojrzeć choć ptaka. I ruszył dalej.
Rozejrzał się wokół, niepośpiesznie, szukając ruchu nieprzypominającego spowodowanego wiatrem, po czym skierował oczy ku ziemi – podłoże zbudowanego z tego, co zrzuciły iglaste drzewa nie zdradzało żadnych śladów od razu; może pozostawione przez ciężkiego zwierza rzucało by się bardziej, ale jak sama Dzika powiedziała – brak ich na terenach tak uczęszczanych przez smoki.
Kurzy schylił łeb, by znaleźć się bliżej iglastego dywanu i powoli ruszył. Kroki podążały za poszukiwaniami. Słuchał, czy przypadkiem szelestowi i gruchotowi jego kroków nie towarzyszy lub przerywa inny, nie-jego. Adept to węszył po podłożu, to przyglądał mu się czujnie – może kryje gdzieś wejście do norki, może jej mieszkaniec zostawił gdzieś porozrzucane odchody, może nadgryzł szyszkę lub owoca...
– Dobrze więc, znajdę jednego z mieszkańców tego boru.– powiedział pewnie i stanął w widocznej gotowości do działania. Odszedł dość spory kawałek od ziemistej Łowczyni, a żeby opuścić upstrzone ich śladami podłoże i wyminąć wszechobecny u źródła zapach. Nie marnował kroków skierowanych w przypadkowo narzuconym mu przez los kierunku, łeb miał zadarty, węszył. Przystanął na chwilę w miejscu i wziął głęboki wdech, starając się wyłapać z powietrza jakąkolwiek wskazówkę obecności zwierzyny. Przymrużył oczy zostawiając na widoku tylko rozmyte krople światła, by skupić się tylko na tym, co zobaczy nos. Przywykł już do zapachu sosen, czuł się pewnie, że nie zdominuje on jakiegokolwiek innego, który mógłby się narzucić. Powoli wypuścił powietrze, postawił przednią łapę o krok i przesunął się w jej kierunku, ale kroku nie zrobił, żadna z łap nie opuściła dalej miejsca; nasłuchiwał, co powie mu otoczenie. Oddychał powoli i cicho, aby samemu sobie nie nadpsuć szukania. Bór zdawał się brzmieć po prostu borem. Spojrzał w górę i wodził oczami po sosnowych koronach, by dojrzeć choć ptaka. I ruszył dalej.
Rozejrzał się wokół, niepośpiesznie, szukając ruchu nieprzypominającego spowodowanego wiatrem, po czym skierował oczy ku ziemi – podłoże zbudowanego z tego, co zrzuciły iglaste drzewa nie zdradzało żadnych śladów od razu; może pozostawione przez ciężkiego zwierza rzucało by się bardziej, ale jak sama Dzika powiedziała – brak ich na terenach tak uczęszczanych przez smoki.
Kurzy schylił łeb, by znaleźć się bliżej iglastego dywanu i powoli ruszył. Kroki podążały za poszukiwaniami. Słuchał, czy przypadkiem szelestowi i gruchotowi jego kroków nie towarzyszy lub przerywa inny, nie-jego. Adept to węszył po podłożu, to przyglądał mu się czujnie – może kryje gdzieś wejście do norki, może jej mieszkaniec zostawił gdzieś porozrzucane odchody, może nadgryzł szyszkę lub owoca...
- 07 sie 2018, 23:45
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Sosnowy Bór
- Odpowiedzi: 324
- Odsłony: 47494
Łasy był na pochwały wszelkiej maści, czy szczere, czy z grzeczności, czy w przypływie mniej pozytywnych odczuć – pochwała nie mogła nie brzmieć dobrze. Świadomość świadomością, ale słuchanie o swoich zaletach czy prawości czynów górowała.
Kiwnął potwierdzającą głową na pytanie o umiejętności magiczne, myślami skupiając się bardziej na brzmieniu Pan Gonu, tak, o to warty swej pozycji.
– Znam podstawy tworzenia. – potwierdził tym razem słowami i usadowił się w miarę wygodnie, jak to wizja dialogu krótszego czy dłuższego sugerowała. I dodał żywo – I bardzo dziękuję ci za chęć przedstawienia mi podstaw na polowanie. Mimo granic.
– Szukałbym... Śladów jej obecności. – przerwał na dosłownie moment, a przerwa była to dźwięczna, bowiem głos nie zaniknął od razu. – Jak wciąż zawieszony gdzieś w powietrzu zapach, wygniecenia w trawie czy szpilkach i żłobienia w ziemi po kopytach czy pazurach, włosie zaczepione o korę po ocieraniu się, może pozostawione pióra. – tym razem przerwa była odrobinę dłuższa i nie dla efektu, a już z potrzeby zastanowienia się. Odwrócił nieznacznie pysk, szukając inspiracji w sosnowej dziczy wokół. Co jeszcze odznaczającego się w tle natury może przykuć oko? – – jeśli młode listki zostały obskubane, mogło stać się to niedawno. Niedawność zwiastują i świeże odchody. Prześwit gdzieś w gęstwinie – połamane gałęzie i postrącane liście, gdy towarzyszą widocznie nowszym znakom. A poza wzrokiem, swój obecny ruch prosto zdradzić jest dźwiękiem, w chwili nieświadomości pozwolić sobie na nadepnięcie chrustu przykładem.
Kiwnął potwierdzającą głową na pytanie o umiejętności magiczne, myślami skupiając się bardziej na brzmieniu Pan Gonu, tak, o to warty swej pozycji.
– Znam podstawy tworzenia. – potwierdził tym razem słowami i usadowił się w miarę wygodnie, jak to wizja dialogu krótszego czy dłuższego sugerowała. I dodał żywo – I bardzo dziękuję ci za chęć przedstawienia mi podstaw na polowanie. Mimo granic.
– Szukałbym... Śladów jej obecności. – przerwał na dosłownie moment, a przerwa była to dźwięczna, bowiem głos nie zaniknął od razu. – Jak wciąż zawieszony gdzieś w powietrzu zapach, wygniecenia w trawie czy szpilkach i żłobienia w ziemi po kopytach czy pazurach, włosie zaczepione o korę po ocieraniu się, może pozostawione pióra. – tym razem przerwa była odrobinę dłuższa i nie dla efektu, a już z potrzeby zastanowienia się. Odwrócił nieznacznie pysk, szukając inspiracji w sosnowej dziczy wokół. Co jeszcze odznaczającego się w tle natury może przykuć oko? – – jeśli młode listki zostały obskubane, mogło stać się to niedawno. Niedawność zwiastują i świeże odchody. Prześwit gdzieś w gęstwinie – połamane gałęzie i postrącane liście, gdy towarzyszą widocznie nowszym znakom. A poza wzrokiem, swój obecny ruch prosto zdradzić jest dźwiękiem, w chwili nieświadomości pozwolić sobie na nadepnięcie chrustu przykładem.
- 01 sie 2018, 23:59
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Sosnowy Bór
- Odpowiedzi: 324
- Odsłony: 47494
Z drobnym zdziwieniem otworzył szerzej oczy gdy usłyszał jej imię. No proszę, jak piękną rzeczą bywa czy przeznaczenie, czy szczęście, czy najdzikszy z przypadków! Dopiero co usłyszał jej imię w słowach swojej nauczycielki, by poszukiwać mistrzów swych dziedzin, a teraz – przed jedną właśnie stoi. Ciekawe, jakież to siły wyższe lub boskie lub złudne czuwają nad takimi chwilami, by na pewno do nich doszło.
I Kurzy pozwolił sobie usiąść, lecz nie zmienił miejsca.
– Nie pierwszy raz dane jest mi to słyszeć. – odpowiedział pewnym głosem, który znów wpadł w pogobny ton i na pochwałę wyjątkowości, i postury godnej przyszłego wojownika.
– Wyżej postawiłem jednak idee wiedzy i nauki. Warto odwdzięczyć się za nowy dom czujnością nad wschodzeniem nowych smoczych sił – a siłom trzeba podstaw. Na dzień dzisiejszy, pewnych jeszcze trzeba i mi. – nawet ukazanie drobnej pokory i szczerego przyznania się do własnych braków uznał za powód do dumy, która rozbrzmiewała w całej jego odpowiedzi. Łeb mial lekko uniesiony, ale wciąż na przyzwoitym spotkaniu z kimś wyżej poziomie.
– Pozwolę sobie na drobną śmiałość w postaci prośby: cóż za chichot losu skrzyżował nam drogi, mi – poszukującemy nauczyciela pewnych umiejętności, który podczas niedawnych lektur ledwo co usłyszał między innymi imię Dzika Ziemia i ciebie, która... być może znajdzie chwilę odwrócenia uwagi od męczącego dnia w nauce tutejszych sztuk łowiectwa? Śmiałość śmiałością, acz nie naciskam.
I Kurzy pozwolił sobie usiąść, lecz nie zmienił miejsca.
– Nie pierwszy raz dane jest mi to słyszeć. – odpowiedział pewnym głosem, który znów wpadł w pogobny ton i na pochwałę wyjątkowości, i postury godnej przyszłego wojownika.
– Wyżej postawiłem jednak idee wiedzy i nauki. Warto odwdzięczyć się za nowy dom czujnością nad wschodzeniem nowych smoczych sił – a siłom trzeba podstaw. Na dzień dzisiejszy, pewnych jeszcze trzeba i mi. – nawet ukazanie drobnej pokory i szczerego przyznania się do własnych braków uznał za powód do dumy, która rozbrzmiewała w całej jego odpowiedzi. Łeb mial lekko uniesiony, ale wciąż na przyzwoitym spotkaniu z kimś wyżej poziomie.
– Pozwolę sobie na drobną śmiałość w postaci prośby: cóż za chichot losu skrzyżował nam drogi, mi – poszukującemy nauczyciela pewnych umiejętności, który podczas niedawnych lektur ledwo co usłyszał między innymi imię Dzika Ziemia i ciebie, która... być może znajdzie chwilę odwrócenia uwagi od męczącego dnia w nauce tutejszych sztuk łowiectwa? Śmiałość śmiałością, acz nie naciskam.
- 29 lip 2018, 14:46
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Sosnowy Bór
- Odpowiedzi: 324
- Odsłony: 47494
Adept zakotwiczył pazury w podłożu i jakby skłonił się lekko w tył, cofając całym ciałem prócz niezmiennych łap. Przypatrzył się napotkanej trochę ze zdziwieniem jej stylem wejścia i trochę jakby urażony faktem, że ktoś przeszkodził mu w jego drobnej podróży. Był to... smok. Najzwyklejszy smok, nie żaden posłaniec borów i nadnatury? Kurzy skłonił się jeszcze bardziej, tym razem wzrokiem i lekko głową wędrując ku górze, szukając gdzież to w koronach tak wielkie stworzenie mogło sobie znaleźć kryjówkę.
Szybko spojrzał ponownie na napotkaną, gdy ta się odezwała. Za ciałem cofnął i łapy, stojąc teraz cały jakiś krok dalej niż jeszcze chwilę temu, w końcu ostrożności nigdy za wiele. Strażniczka boru nie zwiastowała jednak chęci obrony swojego, jeśli jej było.
– Burzowe dni pozornie kusiły obietnicą chwilowego chłodu, a tu proszę... – westchnął dość głośno a brzmiał z ulgą, jakby tylko czekał by komuś poskarżyć się na karygodne zachowanie pogody. – Ciekawym jednak jest, jak każdy z dni potrafi zadziwić na swój własny sposób – za przykład posłużyć może obecny parny dzień – z sosen zamiast szyszek, spadać zdają się smoki. – podłapał pogodny ton smoczycy, choć tylko na moment.
– Jestem Kurzy Kolec, uczeń Ognia. – ukłonił się nieznacznie. Charakterystyczny iglasty zapach mieszał się mu się z deszczowym powietrzem, nie był jeszcze jakoś wybitnie wyczulony na te stadne.
Szybko spojrzał ponownie na napotkaną, gdy ta się odezwała. Za ciałem cofnął i łapy, stojąc teraz cały jakiś krok dalej niż jeszcze chwilę temu, w końcu ostrożności nigdy za wiele. Strażniczka boru nie zwiastowała jednak chęci obrony swojego, jeśli jej było.
– Burzowe dni pozornie kusiły obietnicą chwilowego chłodu, a tu proszę... – westchnął dość głośno a brzmiał z ulgą, jakby tylko czekał by komuś poskarżyć się na karygodne zachowanie pogody. – Ciekawym jednak jest, jak każdy z dni potrafi zadziwić na swój własny sposób – za przykład posłużyć może obecny parny dzień – z sosen zamiast szyszek, spadać zdają się smoki. – podłapał pogodny ton smoczycy, choć tylko na moment.
– Jestem Kurzy Kolec, uczeń Ognia. – ukłonił się nieznacznie. Charakterystyczny iglasty zapach mieszał się mu się z deszczowym powietrzem, nie był jeszcze jakoś wybitnie wyczulony na te stadne.
- 27 lip 2018, 22:46
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Sosnowy Bór
- Odpowiedzi: 324
- Odsłony: 47494
Nieba wrzały na przemian oślepiającą bielą i cieniem burzowych chmur. Zdawały się śpiewać pieśnią zdziczałych stworzeń, tak wygłodniałych, że już sam ich głos powalał i rozszarpywał kruchą zwierzynę; a obecność ich była tak ciężka, tak nienaturalnie silna i śmiertelna, gorąca, że gdy tylko chciały się zbliżyć do poległych, ich mięso i kości obracały się w pył. Tak też poruszało się teraz sklepienie – widniało w miejscu, gdzie widniało od początku początków, a jednak zdawało się dusić swoim niewyobrażalnym ciężarem każde najmniejsze życie ku ziemi.
Mitzkievitch od czasu swojej ceremonii mało ruszał się za granice nowego domu. Uznał burzowe dni za znak, że trzeba poszukiwać. Inspiracji, historii... Natura wokół uznała je za znak do życia; a żyła tak bezwstydnie i barbarzyńsko, że nie była w stanie krzyczeć już głośniej o swojej racji. Coś w głębi duszy kazało adeptowi iść, żyć, szukać – nawet, jeśli kroki w bagnie męczyły, a przytłaczające niebo na pierwszy rzut oka nie zachęcało.
Drzewom często udawało się chronić tymi pod spodem przed deszczem – niby nie z żadnej dobroci serca, a czystej zachłanności, ale ciężko było nie docenić ich gestu. Kurzy trafił do sosnowego boru, gdzie razem z pamiątką po poprzednim opadzie widniała nadzieja ochrony przed parnym powietrzem. Nie było aż tak źle, jak sobie czucie tego wmawiał, toteż wybawienie dało się dopaść bez większych problemów.
Mitzkievitch od czasu swojej ceremonii mało ruszał się za granice nowego domu. Uznał burzowe dni za znak, że trzeba poszukiwać. Inspiracji, historii... Natura wokół uznała je za znak do życia; a żyła tak bezwstydnie i barbarzyńsko, że nie była w stanie krzyczeć już głośniej o swojej racji. Coś w głębi duszy kazało adeptowi iść, żyć, szukać – nawet, jeśli kroki w bagnie męczyły, a przytłaczające niebo na pierwszy rzut oka nie zachęcało.
Drzewom często udawało się chronić tymi pod spodem przed deszczem – niby nie z żadnej dobroci serca, a czystej zachłanności, ale ciężko było nie docenić ich gestu. Kurzy trafił do sosnowego boru, gdzie razem z pamiątką po poprzednim opadzie widniała nadzieja ochrony przed parnym powietrzem. Nie było aż tak źle, jak sobie czucie tego wmawiał, toteż wybawienie dało się dopaść bez większych problemów.
- 12 lip 2018, 12:03
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Wysepka
- Odpowiedzi: 743
- Odsłony: 106534
Ognisty pysk przecięty został sznurem bieli kłów wyszczerzonych w uśmiechu. Adept łasy był na pochwały wszelkiego rodzaju, a po sukcesie z nurkowaniem nie chciało mu się nawet tego kryć.
– No i proszę, zgodnie z moją obietnicą – nikt dzisiaj nie utonął. – o ile przynajmniej mi wiadomo, dodał sobie w myślach, ale już nie wypowiedział na głos – po co psuć tak dobrze brzmiącą wypowiedź? Mówił głośno i bez wątpienia wesoło, ale nie przesadnie.
– Dziękuję za naukę, Piastunie Ziemi, jej owoc bez wątpienia prędzej czy później się przyda się mi lub komuś w pobliżu. Żadne pytania nie przychodzą mi na myśl. – łapami przebierał raczej wolno, tylko na tyle, aby utrzymać się na powierzchni, chociaż z ostatnim słowem skierował się lekko w stronę lądu.
– No i proszę, zgodnie z moją obietnicą – nikt dzisiaj nie utonął. – o ile przynajmniej mi wiadomo, dodał sobie w myślach, ale już nie wypowiedział na głos – po co psuć tak dobrze brzmiącą wypowiedź? Mówił głośno i bez wątpienia wesoło, ale nie przesadnie.
– Dziękuję za naukę, Piastunie Ziemi, jej owoc bez wątpienia prędzej czy później się przyda się mi lub komuś w pobliżu. Żadne pytania nie przychodzą mi na myśl. – łapami przebierał raczej wolno, tylko na tyle, aby utrzymać się na powierzchni, chociaż z ostatnim słowem skierował się lekko w stronę lądu.
- 10 lip 2018, 21:40
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Wysepka
- Odpowiedzi: 743
- Odsłony: 106534
Smok kiwnął głową i natychmiast skupił się na swoim zadaniu. W porządku. Wszystko w porządku. Dość marnowania czasu. Woda trzymała delikatnie wszystkich u swojej granicy z powietrzem, towarzyszyły jej nigdy nie spoczywające łapy. Przestrzeń za taflą zdała się być odpowiednia, a w raz z każdą zaobserwowaną niosącą się falą złamanego światła, Mitzk uspokajał swoje myśli, swój oddech, żegnał się z obawą wody. Przypomniał sobie szybko, acz dokładnie lekcje z wstrzymywaniem powietrza. I nadszedł czas.
Zatrzymał swój głęboki wdech i pewnym ruchem wbił się w wodę – przechylił się za głową w dół, z całej siły odpychał się od siły wody formującej się mu pod łapami, kierując się w stronę przeciwną niebu. Mając w pamięci, by nie zostawiać sobie wdechu na krytyczną okazję zawędrował jak tylko głęboko to powoli narastające uczucie nakazujące mu dokończyć cykl oddychania pozwoliło. I nie przekraczał tej granicy wytrzymałości. Skierował pysk ku górze, ruchem łap nadal nakazując wodzie zniknąć pod sobą, teraz jednak nie stawiał jej takiego oporu i pozwolił sobie pomóc z wynurzeniem.
Wypuścił powietrze i wziął jego nowy łyk, gdy tylko wynurzył się całą głową. Potrząsnął ją za chwilę by pozbyć się pozostałości wody, uspokoił ruchy łap, by znowu osiąść na jej powierzchni, starał się znów uspokoić oddech.
Zatrzymał swój głęboki wdech i pewnym ruchem wbił się w wodę – przechylił się za głową w dół, z całej siły odpychał się od siły wody formującej się mu pod łapami, kierując się w stronę przeciwną niebu. Mając w pamięci, by nie zostawiać sobie wdechu na krytyczną okazję zawędrował jak tylko głęboko to powoli narastające uczucie nakazujące mu dokończyć cykl oddychania pozwoliło. I nie przekraczał tej granicy wytrzymałości. Skierował pysk ku górze, ruchem łap nadal nakazując wodzie zniknąć pod sobą, teraz jednak nie stawiał jej takiego oporu i pozwolił sobie pomóc z wynurzeniem.
Wypuścił powietrze i wziął jego nowy łyk, gdy tylko wynurzył się całą głową. Potrząsnął ją za chwilę by pozbyć się pozostałości wody, uspokoił ruchy łap, by znowu osiąść na jej powierzchni, starał się znów uspokoić oddech.
- 02 lip 2018, 11:39
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Wysepka
- Odpowiedzi: 743
- Odsłony: 106534
Porada co do wdechu była naprawdę sensowną, lecz co poradzić na raczej ryzykanckie podejście adepta. Przynajmniej wziął sobie ją teraz do serca.
Podążył wgłąb jeziora za słowami piastuna, ruchy jego łap były już dużo pewniejsze i efektowniejsze niż wcześniej; zerknął na odległość dzielącą go od brzegu, później na głębie wody. Wydawała być się w porządku. Adept potrząsnął głową, szykując się na zanurzenie. Wyobraził sobie możliwą trasę, jeszcze raz przypatrzył się, gdzie to może mieć swoje dno woda. Cóż za żywioł pełen iluzji. Wziął głęboki oddech i był już prawie gotowy, już prawie skierował się w toń, już prawie... Ale woda napawała go pewnym szacunkiem, tajemnicą, zagrożeniem. Pozostał na powierzchni.
– Wystarczy więc jedynie przygotować ćwiczony wcześniej wdech? Gdzie się kierować, w dół zapewnie zgaduję, ale czy właściwie? Czy woda dalej nieść mnie ma tam sama? – błądził sam niewiedząc do końca, o co chce zapytać. Uspokoiło go jednak trochę już samo pytanie o dalszy przebieg.
Podążył wgłąb jeziora za słowami piastuna, ruchy jego łap były już dużo pewniejsze i efektowniejsze niż wcześniej; zerknął na odległość dzielącą go od brzegu, później na głębie wody. Wydawała być się w porządku. Adept potrząsnął głową, szykując się na zanurzenie. Wyobraził sobie możliwą trasę, jeszcze raz przypatrzył się, gdzie to może mieć swoje dno woda. Cóż za żywioł pełen iluzji. Wziął głęboki oddech i był już prawie gotowy, już prawie skierował się w toń, już prawie... Ale woda napawała go pewnym szacunkiem, tajemnicą, zagrożeniem. Pozostał na powierzchni.
– Wystarczy więc jedynie przygotować ćwiczony wcześniej wdech? Gdzie się kierować, w dół zapewnie zgaduję, ale czy właściwie? Czy woda dalej nieść mnie ma tam sama? – błądził sam niewiedząc do końca, o co chce zapytać. Uspokoiło go jednak trochę już samo pytanie o dalszy przebieg.
- 30 cze 2018, 14:44
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Rzeka
- Odpowiedzi: 710
- Odsłony: 104392
Burzliwy okrzyk zaczynający orkiestrę chlapnięć i klapnięć dopiął swego i zwrócił uwagę olbrzyma. Ten widząc pędzące pisklę, odwrócił głowę w jego stronę i najpierw widocznie zwolnił kroku, aż niósł się na najzwyczajniejszym w świecie powolnym chodzie, tylko o nadwyraz zaakcentowanym ruchu łap czy szyi mającym stwarzać pozór kontynuowania kłusu, a potem całkowicie przystanął – czekając na nieugięte dziecię.
– Zaskakujące! Zaskakujące! A potrafię z miejsca rozpoznać talent, gdy takowy widzę. – Powiedział głośno i grał zaskoczonego, ale nie w prześmiewczy sposób. Mitzkievitch brzmiał szczerze w swojej pochwale, choć kąśliwi mogliby się doszukać tutaj raczej wyuczonego zachowania w stosunku do piskląt niż naturalnego daru z nimi rozmawiania.
– Coraz szybsze tempo i coraz większe kroki, niewleczenie niechlujnie ogona za sobą, podkreślenie swojej gracji kształtem gardła – i odrywasz się od ziemi – czyż nie jest to piękne? – spojrzał na pisklę, ale nie oczekiwał żadnej odpowiedzi, po prostu lubił dźwięk własnego głosu. Przerzucił zaraz wzrok na rzekę od której uciekli. Wzdłuż jej obu brzegów była raczej przyjemna przestrzeń do ćwiczeń, a młode raczej potrzebowało takiej bez zbędnych manewrów co ogon – przynajmniej na razie.
– Ale czemu by nie pójść o krok dalej, skoro możesz wybić się i pognać przed siebie od razu? Właściwie to można by rzec, że wystarczy tylko odpowiednio się ustawić... – ognisty chciał brzmieć zachęcająco, ale nie rozczulał się nad niewiadomym wynikiem swoich słów – stanął na przeciw wyznaczonej sobie w głowie trasy i zaczekał chwilę na werdykt pisklęcia – czy i ono stanie w tym samym kierunku.
Ukłonił się ku ziemi – ugiął łapy i zniżył szyję, wyciągnął łeb do przodu, zrównując go z poziomem łopatek, do którego to też dostosował ogon, teraz trzymający się linii sztywniej niż chwilę temu. Wykonywał te czynności po kolei, chociaż mógł na raz – i jego ruch był trochę przerysowany. Smok chciał, aby pisklę z łatwością mogło wszystko zaobserwować. Tylko skrzydła poprawił sobie raczej niepostrzeżenie – te u młodego nie mogły stawiać problemów z przyczyn zauważalnych.
– Opór powietrza w pewnym stopniu przypomina ten wody – a do niego jesteś raczej dobrze przystosowany. – wodne pisklę było definicją bycia opływowym – a że grube? W końcu wodne. No i skoro wielki Mitzkievitch może biegać, to i morska baryłka.
– Zaskakujące! Zaskakujące! A potrafię z miejsca rozpoznać talent, gdy takowy widzę. – Powiedział głośno i grał zaskoczonego, ale nie w prześmiewczy sposób. Mitzkievitch brzmiał szczerze w swojej pochwale, choć kąśliwi mogliby się doszukać tutaj raczej wyuczonego zachowania w stosunku do piskląt niż naturalnego daru z nimi rozmawiania.
– Coraz szybsze tempo i coraz większe kroki, niewleczenie niechlujnie ogona za sobą, podkreślenie swojej gracji kształtem gardła – i odrywasz się od ziemi – czyż nie jest to piękne? – spojrzał na pisklę, ale nie oczekiwał żadnej odpowiedzi, po prostu lubił dźwięk własnego głosu. Przerzucił zaraz wzrok na rzekę od której uciekli. Wzdłuż jej obu brzegów była raczej przyjemna przestrzeń do ćwiczeń, a młode raczej potrzebowało takiej bez zbędnych manewrów co ogon – przynajmniej na razie.
– Ale czemu by nie pójść o krok dalej, skoro możesz wybić się i pognać przed siebie od razu? Właściwie to można by rzec, że wystarczy tylko odpowiednio się ustawić... – ognisty chciał brzmieć zachęcająco, ale nie rozczulał się nad niewiadomym wynikiem swoich słów – stanął na przeciw wyznaczonej sobie w głowie trasy i zaczekał chwilę na werdykt pisklęcia – czy i ono stanie w tym samym kierunku.
Ukłonił się ku ziemi – ugiął łapy i zniżył szyję, wyciągnął łeb do przodu, zrównując go z poziomem łopatek, do którego to też dostosował ogon, teraz trzymający się linii sztywniej niż chwilę temu. Wykonywał te czynności po kolei, chociaż mógł na raz – i jego ruch był trochę przerysowany. Smok chciał, aby pisklę z łatwością mogło wszystko zaobserwować. Tylko skrzydła poprawił sobie raczej niepostrzeżenie – te u młodego nie mogły stawiać problemów z przyczyn zauważalnych.
– Opór powietrza w pewnym stopniu przypomina ten wody – a do niego jesteś raczej dobrze przystosowany. – wodne pisklę było definicją bycia opływowym – a że grube? W końcu wodne. No i skoro wielki Mitzkievitch może biegać, to i morska baryłka.
- 29 cze 2018, 20:39
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Wysepka
- Odpowiedzi: 743
- Odsłony: 106534
Wyszedł i na ląd. Może to wynurzenie i nie należało do jego najpiękniejszych i najpełniekszych gracji, ale liczył się dla niego teraz fakt tylko pewnego gruntu pod łapami.
Pozwolił sobie położyć się na chwilę, tylko na wysłuchanie następnych słów nauczającego. Gdy ten skończył, kiwnął mu głową i wstał, by kontynuować ćwiczenia.
Podszedł do brzegu nad którym to też się lekko pochylił i wziął głęboki wdech – po czym zanurzył koniec pyska, tylko aby woda zasłoniła mu nozdrza. Na tafli pojawiło się kilka szybkich bąblów powietrza. Smok uniósł głowę i otrzepał ją z wody. Uległ pokusie.
Wziął kilka zwykłych łyków powietrza, po czym ponownie jeden głęboki wdech – i powtórzył zanurzenie pyska. Wytrzymał tak dłuższą chwilę, lecz nic nad wyraz, opuścił wymiar wody gdy tylko poczuł swoją niewyćwiczoną jeszcze granice. Znów pooddychał chwilę normalnie, znów zakończył cykl potężniejszym wdechem, znów zanurzył pysk, znów chwilę wytrzymał; a z każdym powtórzeniem posuwał się dalej, za nozdrza, za oczy, wytrzymywał o moment dłużej – aż zanurzył i całą głowę. Czuł w uszach swoje bijące serce, ciężko mu było jednak wymierzyć czas wyobrażając sobie przebyte ogony. Zdał się na intuicję i, może nawet trochę bardziej, na uczucie, że znów dociera do swojej granicy wytrzymałości.
Wynurzebie łba uhonorował laurem słodkiego wdechu. Pierwsze łyki porwał łapczywie, następne prowadziły już do naturalnego cyklu. Mitzk spojrzał na piastuna.
– Czy był to właściwy czas?
Pozwolił sobie położyć się na chwilę, tylko na wysłuchanie następnych słów nauczającego. Gdy ten skończył, kiwnął mu głową i wstał, by kontynuować ćwiczenia.
Podszedł do brzegu nad którym to też się lekko pochylił i wziął głęboki wdech – po czym zanurzył koniec pyska, tylko aby woda zasłoniła mu nozdrza. Na tafli pojawiło się kilka szybkich bąblów powietrza. Smok uniósł głowę i otrzepał ją z wody. Uległ pokusie.
Wziął kilka zwykłych łyków powietrza, po czym ponownie jeden głęboki wdech – i powtórzył zanurzenie pyska. Wytrzymał tak dłuższą chwilę, lecz nic nad wyraz, opuścił wymiar wody gdy tylko poczuł swoją niewyćwiczoną jeszcze granice. Znów pooddychał chwilę normalnie, znów zakończył cykl potężniejszym wdechem, znów zanurzył pysk, znów chwilę wytrzymał; a z każdym powtórzeniem posuwał się dalej, za nozdrza, za oczy, wytrzymywał o moment dłużej – aż zanurzył i całą głowę. Czuł w uszach swoje bijące serce, ciężko mu było jednak wymierzyć czas wyobrażając sobie przebyte ogony. Zdał się na intuicję i, może nawet trochę bardziej, na uczucie, że znów dociera do swojej granicy wytrzymałości.
Wynurzebie łba uhonorował laurem słodkiego wdechu. Pierwsze łyki porwał łapczywie, następne prowadziły już do naturalnego cyklu. Mitzk spojrzał na piastuna.
– Czy był to właściwy czas?
- 28 cze 2018, 12:41
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Wysepka
- Odpowiedzi: 743
- Odsłony: 106534
Przywołanie jego uwagi szurnięciem zadziało, smok momentalnie zwrócił uwagę na ziemistego u brzegu, nie tracąc jednak skupienia na działaniu. Starał się zachować czujność na otoczenie i nadchodzące słowa, ale takie drobne przywołanie z pewnością pomogło.
Ognisty powoli więc skręcił się w delikatny łuk – najpierw poprowadziła głowa, za którą reszta ciała poszła już trochę instynktownie, lecz wciąż z wielką pomocą pracujących pod wodą łap – nie zaprzestawał ich ruchu nawet na moment – wciąż odpychały go od trochę przeciwstawiającej się wody, tak samo jak i oddechu – wciąż spokojnego, głębokiego, nieprzerwanego, chociaż wysiłek fizyczny nasuwał sugestię go spłycenia.
Skrzydła pozostały przy łuskach, jak brzmiało polecenie piastuna, a ogon przy tafli, nadal tylko kierując w odpowiednią stronę i na odpowiednim poziomie, pozwalając żywiołowi czynić resztę honorów. Mitzk patrzył przed siebie i powoli sunął przez wodę, zataczając ledwo łuk, łagodnie w bok łagodnym półksiężycem, coraz bardziej w stronę smoka na brzegu.
Ognisty powoli więc skręcił się w delikatny łuk – najpierw poprowadziła głowa, za którą reszta ciała poszła już trochę instynktownie, lecz wciąż z wielką pomocą pracujących pod wodą łap – nie zaprzestawał ich ruchu nawet na moment – wciąż odpychały go od trochę przeciwstawiającej się wody, tak samo jak i oddechu – wciąż spokojnego, głębokiego, nieprzerwanego, chociaż wysiłek fizyczny nasuwał sugestię go spłycenia.
Skrzydła pozostały przy łuskach, jak brzmiało polecenie piastuna, a ogon przy tafli, nadal tylko kierując w odpowiednią stronę i na odpowiednim poziomie, pozwalając żywiołowi czynić resztę honorów. Mitzk patrzył przed siebie i powoli sunął przez wodę, zataczając ledwo łuk, łagodnie w bok łagodnym półksiężycem, coraz bardziej w stronę smoka na brzegu.
- 24 cze 2018, 17:59
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Wysepka
- Odpowiedzi: 743
- Odsłony: 106534
Oderwał od dna łapy trochę niepewnie, jednak nie rozczulał się nad tym ani trochę; szybko wprawił je w ruch, w pierwszej chwili raczej nieporadny, chwiejny, z każdym zamachnięciem jednak coraz lepszy. Do przodu parł nimi smukle, w tył niczym rozkopując swoje leże; odpychał się od wody, nie – odpychał ją, zagarniał za siebie, gdzie dopiero mogła znaleźć ujście i uciec w swój dom jeziora. Przyniosło mu to myśl – ciekawe jak inaczej wygląda pływanie u smoków morskich, obdarzonych kaczą błoną, możliwością złapania oddechu pod powierzchnią.
Posłuchał ziemisty cień i pozwolił się nieść wodzie, opierał się także, choć nieznacznie, na jej lustrze i skrzydłami – nie spinał się, pozwolił im osiąść nie tylko ciasno u jego boku. Ogon spokojnie podążał za resztą cielska. Smok obserwował w jaki sposób prowadzi go woda, a prowadziła go równolegle do piastuna idącego suchym lądem.
Posłuchał ziemisty cień i pozwolił się nieść wodzie, opierał się także, choć nieznacznie, na jej lustrze i skrzydłami – nie spinał się, pozwolił im osiąść nie tylko ciasno u jego boku. Ogon spokojnie podążał za resztą cielska. Smok obserwował w jaki sposób prowadzi go woda, a prowadziła go równolegle do piastuna idącego suchym lądem.
- 24 cze 2018, 14:54
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Wysepka
- Odpowiedzi: 743
- Odsłony: 106534
Wysepka wydała mu się celem tak prostym i oczywistym, nie chciał zdradzać swojego zdziwienia, ale niech będzie. Co najwyżej kiedyś tutaj wróci i sam się przekona.
Podszedł do brzegu powoli – raczej przez nonszalancję, a nie ostrożność. Przystanął u granicy spotkania dwóch żywiołów i przyjrzał się miernemu oszustwu swojego odbicia – nie mogło się nawet próbować równać z odbiciami widziany daleko na głębi – było ono zaledwie cieniem. Toteż nie rozczulał się nad nim ani odrobinę – naturalna harmonia drobnych fal i fałd lustra zniekształcająca jego nieudolny portret została zburzona jego nagłym ruchem. Zanurzył najpierw prawą przednią łapę, potem lewą. Stał tak chwilę, pozwalając pazurom zagłębić się w przemoczone podłoże, w końcu i stanął wszystkimi czterema łapami po stronie jeziora.
Odwrócił głowę w stronę nauczyciela. – Cóż, woda jest chłodna, ale w sposób w jaki miewa to w zwyczaju; nic, czego nie dałoby się przeżyć.
Ognisty poszedł wgłąb lustra – chłód błękitu omył mu pierś i brzuch, głosząc swoją siłę gdy dotarł do delikatniejszych i zazwyczaj cieplejszych miejsc, jak pachy czy pachwiny. Smok wstrzymał chwilowo oddech i wypuścił powietrze z cichym sykiem, przywykł jednak i do tej temperatury; w końcu to nic, czego nie dałoby się przeżyć. Ot zwykła woda. Nawet, jeśli Mitzkievitch – czy nawet jego nauczyciel – za nią nie przepadał.
Stanął gdy poczuł, że za parę kroków łapy będą musiały mu się oderwać do podłoża. O to "leżał" na wodzie, wciąż stojąc, zgodnie ze słowami piastuna. Łapy miał trochę niepewne, ale uspokajał się bardzo powolnymi ruchami ogona po wodzie. Na tyle powolnymi, że jakoś się rozluźnił, ale nie popychał do przodu czy zachwiał ciałem. Jego naturalny rytm oddechu był raczej wolny, naturalnie elegancki i później doszlifowany pychą, ale jednak raczej na granicy z płytkim. Smok przyłożył się więc i jego oddech nabrał na głębi – taki wdech i wydech wydały mu się nienaturalnym i po pierwszej turze były jednak nierównomierne. Oddychał z wielkim spokojem, to miał opanowane, ćwiczył w sobie tylko umiejętność bardziej harmonijnej wymiany powietrza. Głęboki wdech. I wydech. Głęboki wdech. I wydech. Głęboki wdech. I wydech. Głęboki wdech. I wydech.... poczuł się jak w domu. To była równomierność.
– Shadows? – po wodzie poniósł się głos Mitzka – – Z dumą, ale szczerze, mogę stwierdzić, że oddycham.
Podszedł do brzegu powoli – raczej przez nonszalancję, a nie ostrożność. Przystanął u granicy spotkania dwóch żywiołów i przyjrzał się miernemu oszustwu swojego odbicia – nie mogło się nawet próbować równać z odbiciami widziany daleko na głębi – było ono zaledwie cieniem. Toteż nie rozczulał się nad nim ani odrobinę – naturalna harmonia drobnych fal i fałd lustra zniekształcająca jego nieudolny portret została zburzona jego nagłym ruchem. Zanurzył najpierw prawą przednią łapę, potem lewą. Stał tak chwilę, pozwalając pazurom zagłębić się w przemoczone podłoże, w końcu i stanął wszystkimi czterema łapami po stronie jeziora.
Odwrócił głowę w stronę nauczyciela. – Cóż, woda jest chłodna, ale w sposób w jaki miewa to w zwyczaju; nic, czego nie dałoby się przeżyć.
Ognisty poszedł wgłąb lustra – chłód błękitu omył mu pierś i brzuch, głosząc swoją siłę gdy dotarł do delikatniejszych i zazwyczaj cieplejszych miejsc, jak pachy czy pachwiny. Smok wstrzymał chwilowo oddech i wypuścił powietrze z cichym sykiem, przywykł jednak i do tej temperatury; w końcu to nic, czego nie dałoby się przeżyć. Ot zwykła woda. Nawet, jeśli Mitzkievitch – czy nawet jego nauczyciel – za nią nie przepadał.
Stanął gdy poczuł, że za parę kroków łapy będą musiały mu się oderwać do podłoża. O to "leżał" na wodzie, wciąż stojąc, zgodnie ze słowami piastuna. Łapy miał trochę niepewne, ale uspokajał się bardzo powolnymi ruchami ogona po wodzie. Na tyle powolnymi, że jakoś się rozluźnił, ale nie popychał do przodu czy zachwiał ciałem. Jego naturalny rytm oddechu był raczej wolny, naturalnie elegancki i później doszlifowany pychą, ale jednak raczej na granicy z płytkim. Smok przyłożył się więc i jego oddech nabrał na głębi – taki wdech i wydech wydały mu się nienaturalnym i po pierwszej turze były jednak nierównomierne. Oddychał z wielkim spokojem, to miał opanowane, ćwiczył w sobie tylko umiejętność bardziej harmonijnej wymiany powietrza. Głęboki wdech. I wydech. Głęboki wdech. I wydech. Głęboki wdech. I wydech. Głęboki wdech. I wydech.... poczuł się jak w domu. To była równomierność.
– Shadows? – po wodzie poniósł się głos Mitzka – – Z dumą, ale szczerze, mogę stwierdzić, że oddycham.
- 24 cze 2018, 12:27
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Rzeka
- Odpowiedzi: 710
- Odsłony: 104392
– Hm. Ziemia zazwyczaj jest nieugięta pod takimi, jak ty. – zdawał się sobie utrzymywać głowę prosto i dumnie, prawdą jednak było, że przechylił ją nieznacznie w bok. – Wy pisklęta nie jesteście jeszcze w posiadaniu potęgi pozwalającej zatrząsnąć światem pod sobą.
Chociaż, chwila – ziemia... nieugięta? Ha! Oczywiście. Z pewnością młode mówiło o litej skale. Mitzkievitch warknął sam na siebie za swój brak elementarnej znajomości terenów. Bycie nowym pod barierą było żałosnym wytłumaczeniem, którego smok nie akceptował. Niby gdzie u diabła osiedlić się mogło stado tego węgorza? Gdzie jest to skalne królestwo? I kto rolę tego stada pełni?
No trudno. Poczuł się znudzony bezowocnym spotkaniem z tajemniczym, lecz infantylnym emisariuszem synów i cór Ziemi Nieugiętej. Postara się im wybaczyć tę drobną zniewagę i marnotrawstwo jego cennego czasu, wszakże skąd mieli wiedzieć, że niebiosa skrzyżują dzisiaj ich drogi z jego? Kiedyś dowie się więcej, lecz na razie jakże dobroduszny wieszcz ognia nie był w stanie pomóc dziecięciu. Będzie musiało ono zdać się na łaskę okolicznej fauny albo następnego przypadkowego dorosłego, którego doświadczenie z terytoriami pozwoli na więcej manewrów.
Mitz zachował pełni kultury i kiwnął subtelnie pisklęciu głową na pożegnanie, po czym odwrócił się w stronę, z której, zdawać by się mogło, zaledwie chwilę temu wyruszył. Jego miękkie kroki zabłysły dynamiką i przeszły w kłus; podróżnik pozwolił się im nieść z lekkością w stronę domu.
Chociaż, chwila – ziemia... nieugięta? Ha! Oczywiście. Z pewnością młode mówiło o litej skale. Mitzkievitch warknął sam na siebie za swój brak elementarnej znajomości terenów. Bycie nowym pod barierą było żałosnym wytłumaczeniem, którego smok nie akceptował. Niby gdzie u diabła osiedlić się mogło stado tego węgorza? Gdzie jest to skalne królestwo? I kto rolę tego stada pełni?
No trudno. Poczuł się znudzony bezowocnym spotkaniem z tajemniczym, lecz infantylnym emisariuszem synów i cór Ziemi Nieugiętej. Postara się im wybaczyć tę drobną zniewagę i marnotrawstwo jego cennego czasu, wszakże skąd mieli wiedzieć, że niebiosa skrzyżują dzisiaj ich drogi z jego? Kiedyś dowie się więcej, lecz na razie jakże dobroduszny wieszcz ognia nie był w stanie pomóc dziecięciu. Będzie musiało ono zdać się na łaskę okolicznej fauny albo następnego przypadkowego dorosłego, którego doświadczenie z terytoriami pozwoli na więcej manewrów.
Mitz zachował pełni kultury i kiwnął subtelnie pisklęciu głową na pożegnanie, po czym odwrócił się w stronę, z której, zdawać by się mogło, zaledwie chwilę temu wyruszył. Jego miękkie kroki zabłysły dynamiką i przeszły w kłus; podróżnik pozwolił się im nieść z lekkością w stronę domu.
- 23 cze 2018, 15:51
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Lustrzany las
- Odpowiedzi: 764
- Odsłony: 107727
Wpatrzony był w swój portret malujący się w lustrze. Czarna tarcza niebieskich oczu przesunęła się gwałtownie, acz nieznacznie. Ruch. Zdradzony przez obraz w obrazie, kontynuację tysiąca gwiazd mniejszych i większych ściśniętych przez lustrzane powierzchnie w jedną przestrzeń. Mitzkievitch nie był tutaj sam.
Odbicia i przebłyski i refleksy, biegnące z jednej nieskończoności w drugą; żywe, niespokojne, niepokojące. Gorejące lodowym pobrzaskiem, ze źródłem u miękkich błękitów pod spodem i nie będące w stanie znaleźć ujścia w obliczu nieba. Każdemu ruchowi smoka towarzyszył fałszywy obłęd płomieni obserwowanych w lustrze, łagodniejący gdy tylko łagodniał krok, lecz nigdy nie ustający zadziwiać, zachwycać swoją nadnaturalną światłością. Smok stał w bezruchu z oddechem wolniejszym niż zmierzch, zahipnotyzowany przez dumę swoim odbiciem; lecz mozaika refleksów i jaśniejących smug wokoło i tak przybrała się nowym rozbłyskiem.
Nie przypominało mu ono smoka z kości takich, jakie były jego. Kolor iluzji ciała i nieznana nieekspresyjność bijąca z oczu od razu naprowadziły go na jasny obraz sytuacji. Przyjazna mi duszo, zdradziłaś się tak łatwo, rozbrzmiało w jego głowie niczym dzwonki i pieśni również odbijające się w pryzmat nieskończoności.
Podopieczny Płomienia powoli obrócił się całym cielskiem w fizyczną stronę lustrzanej zjawy, stanął w linii jak najprostszej mógł dokonać, tylko wzrokiem pozostając utkwionym w jej odbiciu odbicia, dyskretnie szukającym lepszego rzutu. Logicznym się wydawało, że bezcielesne objawienie tego miejsca okaże się nie istnieć poza wymiarem luster, a gdy tylko spróbuje się zbezcześcić je śmiertelnym spojrzeniem – rozpłynie się i w lśniących tarczach; ze skutkiem katastrofalnym dla stworzenia z mięsa i kości.
Jednak najprawdziwszy z prawdziwych duchowych przewodników działał ostrożnie – Uosobienie Mórz zwące się przewodniczką Płomieni już raz wybaczyła mu pierwotną, zwierzęcą niefrasobliwość. Kolejny jednak demon mógłby być gotowym od razu skorzystać z własnych praw; a prawa duchów natury nie są prawami smoków.
– Wizjo szkła i halucynacji królestw niedostępnych raz dotkniętym znamieniem narodzin i śmierci – mówił głosem niezłamanym i podniosłym – Zjawiam się u podnóży Twoich zimnych ognisk i burzliwych niebios, przyprowadzony przez czysty przypadek i z sercem czystym od heretyckich zamiarów.
Czy był to jednak przypadek? Idea Lustrzanego Lasu od początku śpiewała w głowie smoka wielkością świątyń i domów dusz mniej i bardziej zbłąkanych. Żadne z widmowych spotkań nie może zwać się czymś innym, niż przeznaczeniem i znakiem.
Odbicia i przebłyski i refleksy, biegnące z jednej nieskończoności w drugą; żywe, niespokojne, niepokojące. Gorejące lodowym pobrzaskiem, ze źródłem u miękkich błękitów pod spodem i nie będące w stanie znaleźć ujścia w obliczu nieba. Każdemu ruchowi smoka towarzyszył fałszywy obłęd płomieni obserwowanych w lustrze, łagodniejący gdy tylko łagodniał krok, lecz nigdy nie ustający zadziwiać, zachwycać swoją nadnaturalną światłością. Smok stał w bezruchu z oddechem wolniejszym niż zmierzch, zahipnotyzowany przez dumę swoim odbiciem; lecz mozaika refleksów i jaśniejących smug wokoło i tak przybrała się nowym rozbłyskiem.
Nie przypominało mu ono smoka z kości takich, jakie były jego. Kolor iluzji ciała i nieznana nieekspresyjność bijąca z oczu od razu naprowadziły go na jasny obraz sytuacji. Przyjazna mi duszo, zdradziłaś się tak łatwo, rozbrzmiało w jego głowie niczym dzwonki i pieśni również odbijające się w pryzmat nieskończoności.
Podopieczny Płomienia powoli obrócił się całym cielskiem w fizyczną stronę lustrzanej zjawy, stanął w linii jak najprostszej mógł dokonać, tylko wzrokiem pozostając utkwionym w jej odbiciu odbicia, dyskretnie szukającym lepszego rzutu. Logicznym się wydawało, że bezcielesne objawienie tego miejsca okaże się nie istnieć poza wymiarem luster, a gdy tylko spróbuje się zbezcześcić je śmiertelnym spojrzeniem – rozpłynie się i w lśniących tarczach; ze skutkiem katastrofalnym dla stworzenia z mięsa i kości.
Jednak najprawdziwszy z prawdziwych duchowych przewodników działał ostrożnie – Uosobienie Mórz zwące się przewodniczką Płomieni już raz wybaczyła mu pierwotną, zwierzęcą niefrasobliwość. Kolejny jednak demon mógłby być gotowym od razu skorzystać z własnych praw; a prawa duchów natury nie są prawami smoków.
– Wizjo szkła i halucynacji królestw niedostępnych raz dotkniętym znamieniem narodzin i śmierci – mówił głosem niezłamanym i podniosłym – Zjawiam się u podnóży Twoich zimnych ognisk i burzliwych niebios, przyprowadzony przez czysty przypadek i z sercem czystym od heretyckich zamiarów.
Czy był to jednak przypadek? Idea Lustrzanego Lasu od początku śpiewała w głowie smoka wielkością świątyń i domów dusz mniej i bardziej zbłąkanych. Żadne z widmowych spotkań nie może zwać się czymś innym, niż przeznaczeniem i znakiem.
- 23 cze 2018, 12:49
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Wysepka
- Odpowiedzi: 743
- Odsłony: 106534
Szedł śmiałym, acz miękkim krokiem – zupełnie, jakby znał te tereny jak własne leżę, jakby był sobie sam przewodnikiem, wojownikiem, siłą. Głowa niesiona wysoko zwróciła się w stronę lustra, a nogi zwolniły tempa.
– No i proszę, o to obiecana, łagodniejsza strona jeziora. – wypowiedział cicho, możliwe nawet, że z intencją tylko do siebie. Okolica od razu wydała się smokowi przyjaźniejsza nauce, ale nie wydawał oficjalnych werdyktów.
– Piastunie Ziemi? – spojrzał na towarzysza podróży. Wzrok miał na pozór dumny i poważny, ale nawet gdy z wolna, jego rozbudzony krok zdradził jego gotowość i swojego rodzaju chęć nauki.
Spojrzał w stronę wody raz jeszcze, zawieszając oczy na wysepce z niej się wyłaniającą. Smok wreszcie i stanął. – A i maluje się pierwszy cel. Raczej bardzo podstawowy co prawda, ale skoro natura sama go podstawiła...
– No i proszę, o to obiecana, łagodniejsza strona jeziora. – wypowiedział cicho, możliwe nawet, że z intencją tylko do siebie. Okolica od razu wydała się smokowi przyjaźniejsza nauce, ale nie wydawał oficjalnych werdyktów.
– Piastunie Ziemi? – spojrzał na towarzysza podróży. Wzrok miał na pozór dumny i poważny, ale nawet gdy z wolna, jego rozbudzony krok zdradził jego gotowość i swojego rodzaju chęć nauki.
Spojrzał w stronę wody raz jeszcze, zawieszając oczy na wysepce z niej się wyłaniającą. Smok wreszcie i stanął. – A i maluje się pierwszy cel. Raczej bardzo podstawowy co prawda, ale skoro natura sama go podstawiła...
- 23 cze 2018, 12:40
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Smoczy Grzbiet
- Odpowiedzi: 466
- Odsłony: 79424
Mitz trochę mimowolnie, ale wciąż bardzo dyskretnie przewrócił oczyma. Oj nie, nie będzie się upierać nad czymś tak nieznaczącym. To nieeleganckie. To nie w jego stylu. Zachował jednak spokojny ton głosu, nie chciał niepotrzebnie zmuszać napotkanego smoka do wywlekania swojej przeszłości na światło dzienne.
– Cóż, wydajesz się znać te wody nieporównywalnie lepiej niż ja. – powiedział trochę bardziej gdzieś w przestrzeń niż tak naprawdę do Shadows; szukał bowiem miejsca. Obrócił w stronę, z której przyszedł, a potem w stronę wody. Próbował odtworzyć sobie w głowie bardziej rozległy układ okolicy. Zdążył się już powłóczyć, nic imponującego co prawda, ale kawałek kawałka tutejszego świata w końcu zobaczył.
– Siły stworzenia z pewnością obdarzyły jezioro łagodniejszym brzegiem i spokojniejszym błękitem. To spory zbiornik. – zwrócił się wreszcie bezpośrednio do ziemistego piastuna. – I możliwe nawet, że pamięć skrzy mi się gdzie widziałem to z oddali. Tak, to spory zbiornik, ale przecież nie będziemy krążyć wokół niego wiecznie. Szczególnie, że nie jesteśmy tu pierwszy raz obaj.
Spojrzał na smoka i ruszył, postanawiając zostawić skalne brzegi i żywe fale tego miejsca w spokoju. Przynajmniej na razie.
– Cóż, wydajesz się znać te wody nieporównywalnie lepiej niż ja. – powiedział trochę bardziej gdzieś w przestrzeń niż tak naprawdę do Shadows; szukał bowiem miejsca. Obrócił w stronę, z której przyszedł, a potem w stronę wody. Próbował odtworzyć sobie w głowie bardziej rozległy układ okolicy. Zdążył się już powłóczyć, nic imponującego co prawda, ale kawałek kawałka tutejszego świata w końcu zobaczył.
– Siły stworzenia z pewnością obdarzyły jezioro łagodniejszym brzegiem i spokojniejszym błękitem. To spory zbiornik. – zwrócił się wreszcie bezpośrednio do ziemistego piastuna. – I możliwe nawet, że pamięć skrzy mi się gdzie widziałem to z oddali. Tak, to spory zbiornik, ale przecież nie będziemy krążyć wokół niego wiecznie. Szczególnie, że nie jesteśmy tu pierwszy raz obaj.
Spojrzał na smoka i ruszył, postanawiając zostawić skalne brzegi i żywe fale tego miejsca w spokoju. Przynajmniej na razie.
- 23 cze 2018, 12:35
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Lustrzany las
- Odpowiedzi: 764
- Odsłony: 107727
Spora smuga czerni poprowadzona została przez lśniące tło.
Najnowszy z synów Ognia pojawił się i u granic lustrzanego lasku. Jego krok pozbawiony był jakiejkolwiek uległości temu miejscu czy możliwym tu smokom; już nabył się obcym, czas podporządkować sobie choć ziemię. Nosił się z gracją; nie była to gracja smukła i drobna i godna rozpieszczonego młodzieńca, nawet, jeśli podróżnik był nadwyraz szczupłym olbrzymem – a pełna żywiołu i potęgi, dobrze opisująca się w jego ponadprzeciętnej smoczej wielkości.
Pierwsze swoje odbicia dojrzał w oddali i odłamkach pod nim, a każdy krok przysuwał mu bliżej kolejne pobłyski – wydał się sobie gwiazdą na nocnym tle swojego ciała. Och, ileż samodyscypliny będzie tu potrzeba, aby nie udławić się własną pychą i nie utonąć w zachwycie nad własną osobą.
Najnowszy z synów Ognia pojawił się i u granic lustrzanego lasku. Jego krok pozbawiony był jakiejkolwiek uległości temu miejscu czy możliwym tu smokom; już nabył się obcym, czas podporządkować sobie choć ziemię. Nosił się z gracją; nie była to gracja smukła i drobna i godna rozpieszczonego młodzieńca, nawet, jeśli podróżnik był nadwyraz szczupłym olbrzymem – a pełna żywiołu i potęgi, dobrze opisująca się w jego ponadprzeciętnej smoczej wielkości.
Pierwsze swoje odbicia dojrzał w oddali i odłamkach pod nim, a każdy krok przysuwał mu bliżej kolejne pobłyski – wydał się sobie gwiazdą na nocnym tle swojego ciała. Och, ileż samodyscypliny będzie tu potrzeba, aby nie udławić się własną pychą i nie utonąć w zachwycie nad własną osobą.
- 21 cze 2018, 12:01
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Rzeka
- Odpowiedzi: 710
- Odsłony: 104392
Wyprowadziło to Mitzkievitcha odrobinę z równowagi. Rozpostarł skrzydła skrzące się karminem i bielą, uniósł potężne cielsko w pion, stając na tylnych łapach – i z przedzikim impetem uderzyl przednimi w glebę tuż pod sobą, by zatrzęsła się z pełnią dramatu, a może i nawet dała znać wodzie chroniącej larwę.
To go uspokoiło. Ułożył elegancko skrzydła na grzbiecie i stanął w pełni powagi, patrząc z góry tak dosłownie, jak i przenośnie. Zachowanie młodego jest żałosne, ale nowi potomni rzadko kiedy zdolni są do pokazywania klasy, ot taki "urok" jakby to nazwali bardziej czuli. Na szczęście nauka czasem wytępia dzicz i niepochamowanie.
– Która z ziem cię wydała, dzikusie? – jego ton nie mógł być bardziej zimnie obojętny.
To go uspokoiło. Ułożył elegancko skrzydła na grzbiecie i stanął w pełni powagi, patrząc z góry tak dosłownie, jak i przenośnie. Zachowanie młodego jest żałosne, ale nowi potomni rzadko kiedy zdolni są do pokazywania klasy, ot taki "urok" jakby to nazwali bardziej czuli. Na szczęście nauka czasem wytępia dzicz i niepochamowanie.
– Która z ziem cię wydała, dzikusie? – jego ton nie mógł być bardziej zimnie obojętny.












