Znaleziono 137 wyników

autor: Remedium Lodu
29 cze 2019, 13:03
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Mała plaża
Odpowiedzi: 944
Odsłony: 139102

  Przestąpił z łapy na łapę i zastygł, wsłuchany w słowa smoczycy dobywające się spod ruchliwego runa z cienia. Ślepia Uzdrowiciela, choć otwarte, ukazywały nieobecne spojrzenie, gdy ten kierował słowa smoczycy meandrami umysłu, wysiewając z nich zagajnik tuż przy grocie pamięci. Przymus jako kosodrzewina do złudzenia przypominająca smoczycę wychodziła spod dębu o pustych szyszkach i zdawała się zmierzać do kamiennego zapadliska wypełnionego krystaliczną cieczą, gdzie drobna zielona łuska wodna przechodziła w okazałe nenufary im bliżej środka się znalazła. Zieloną tkankę pokrywały drobne czarne kropki, które wraz z martwym bobrem dryfującym pod listowiem w cieniu skałki sugerowały, że to nie prawdziwa Alaleya objawiła się Łowczyni. I tak dalej, aż całość zdarzeń i informacji zawartych w słowach i między nimi nie odnalazło swego miejsca w osobistej przestrzeni, prawdziwej tylko dla swego twórcy. Przynajmniej w tym jednym miejscu Jad Duszy otrzymał lepszy pochówek, choć o traktowaniu jego czaszki przez dawną Zastępczynię Ognia Remedium nie miał pojęcia.
  Kreacja nowego otoczenia była bardziej zajmująca niż uzupełnianie szczegółów groty, lecz czasem warto wydzierżawić czysty teren w umyśle. Później odnajdzie nowe, wygodne przejście z tego zagajnika wprost to Sali, którą poświęcił na zebrane fakty i sugestie, zawarte w poszyciu jaskini, zapachach i świetlnych mirażach kamiennego pyłu. W zamyśleniu zdołał jednak reagować na słowa Dzikiej Gwiazdy, z pewnym wahaniem skinąwszy łbem na pytanie o poznanie duszki-nauczycielki sztuki zielarskiej, czy zataczając powolny okrąg kostną bródką gdy padła sugestia, że odnalezienie ciała Jadu Duszy poprzedziło jego wyklucie. Owszem, to było dobre przybliżenie; Lód nie dysponował w tym względzie precyzyjną wiedzą, lecz rzeczone dwa zdarzenia schodziły się w czasie.
  – Dziękuję za ostrzeżenie. – zaczął od końca, a pełniejszy ruch ogona zaakcentował powrót do własnych czterech łap. W zdaniach Łowczyni, między faktami już poznanymi kryło się też wiele takich, które wyklarowały się z dotychczasowych podejrzeń Uzdrowiciela – Nakrapiana to bardzo… adekwatna potomkini Szlachetnego Nurtu. Nie mieszka już ze mną, ale zainteresuję się tym. – skoncentrował poważne spojrzenie na rozmówczyni – Co się zaś tyczy utraty zmysłów, bo tak faktycznie było… Nienachalny strumień uporządkowanych wspomnień przebył przestrzeń, by otrzeć się o łeb Starszej Ziemi:
Coś się zmieniło. Coś bardzo ważnego. Czuł się inaczej. Zbrukany. Okradziony. Dlaczego?

Remedium Lodu. Remedium Lodu! REMEDIUM LODU!

Cichy, ale bardzo natarczywy głos rozbrzmiewający w głowie smoka zwrócił na siebie uwagę tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ciężko było skupiać się na otoczeniu, kiedy w umyśle panował harmider, nie zostało więc nic innego, jak skierować myśl w stronę głosu, i...

Nazywam się Naqimia. Nie wiem w jaki sposób, ale zostałeś dotknięty łapą zła. Czekam na ciebie na Skałach Pokoju. Przyprowadź wszystkie pisklęta i wszystkich Adeptów twojego stada, ich pomoc będzie niezbędna! Szybko!
Obraz przemknął szybciej- Uzdrowiciel bezskutecznie badajćy się na znane sobie sposoby, po czym gromadzący młodych wówczas Wodników.


~ Nie byłbym sobą, gdybym nie miał podejrzeń, że może się w tym kryć forma zasadzki. ~ głos Remedium wpłynął między wspomnienia ~ Faktycznie, okazało się później, że duszka przyjmująca formę jaskrawo upierzonego ptaka nie była Naqimią. Nie poznaliśmy jej tożsamości, niemniej miała rację, a prawdziwe duszki i nawet Kaltarel zignorowali fakt, że nieznana istotka zdołała nimi manipulować. To była przyczyna, dla której nawoływałem, by nie oddawać mocy „kulek” Kaltarelowi: niepokoiło mnie to. Czarny proszek pokrywał ciała nas, „dotkniętych złem”, choć nikt poza najmłodszymi nie mógł go dostrzec. Nie wdając się w szczegóły- parę wpadek piskląt dowodziło, że przynajmniej dla nich był w pełni rzeczywisty. Same jasne kulki zaś były czymś bardzo szczególnym…

Dadu podszedł do Remedium Lodu, patrząc na Uzdrowiciela z pisklęcą niepewnością.
– To jest brakująca część ciebie. To cię nie zrani – powiedział nieśmiałym głosem, jakby dosłownie bał się zwracać do dorosłego smoka, jakim był Remedium Lodu.
Naqimia zagwizdała cicho, unosząc łeb w górę na krótką chwilę.
– Pisklęta i Adepci przede wszystkim chcą wam pomóc. Jeżeli zgadzasz się z ich wolą, niech smok, który trzyma kawałek należący do ciebie, stanowiący utraconą część ciebie, położy ów kawałek w okolicach serca i popchnie, tak, aby bariery spowijające oba się zlały – duszka wydała z siebie szybkie instrukcje. – Kiedy tylko będziecie do tego gotowi.
Z nieba, niczym miniaturowy meteor, spadła ze świstem kolejna wężowa postać. Bezskrzydła Alaleya, o złocistych łuskach, soczyście zielonych ślepiach. Zawirowała ona tuż nad głową Naqimii, śmiejąc się radośnie.
– Brawo! Pewnie wszyscy głodni! Proszę, proszę! – zawołała do wszystkich zebranych tu smoków.
Zupełnie niespodziewanie pod łapami każdego ze smoków znalazła się sterta darów od duszki drzewek owocowych. Na pewno okażą się przydatne w nadchodzących księżycach!
– Żegnajcie, smoki. Odwagi. Jesteście silniejsi niż sądzicie. – powiedziała jeszcze na pożegnanie Naqimia.
Postacie duszków zaczęły się rozwiewać (wszystkich – także świeżo przybyłej Alaley. Czyżby duszki czerpały moc pozwalającą im przybrać cielesne postaci z jednego źródła, które było bliskie wyczerpania? Czy też coś innego wzywało je do siebie?), a Riromi zaczął panicznie uciekać w kierunku południowym.
– Ja jeszcze nie skończyłem! Wrócę tu...! – zdematerializował się w połowie wypowiedzi.

  Lód odczekał, aż smoczyca przetrawi wspomnienie we własnym tempie. Przywykł już do faktu, że smoki różnie reagowały na bardziej intensywne przekazy mentalne. W końcu jednak podjął cichym sykiem, puentując – Mam nadzieję, że taki fragment Ci wystarcza. Oczywiście mogę przekazać większą część, choć pisklęta rozbiegły się na różne strony więc nie znam poszczególnych składowych całej historii, jedynie gotowy napar. W tej chwili nie mam o co Cię pytać, choć skoro wybierasz się do Kaltarela, to byłbym wdzięczny za możliwość poznania tego, co padnie między Tobą a bogiem Białej Ziemi. Coś jeszcze? – spytał niespiesznie i rozejrzał się po zieleni na obrzeżach plaży i w wodzie, poszukując surowca odpowiedniego na doraźną herbatę. Pierwsze, nieśmiałe krople deszczu zrosiły smocze łuski, choć efekt mógł okazać się daleki od ulewy, której wcześniej samiec oczekiwał.
autor: Remedium Lodu
27 cze 2019, 23:59
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Mała plaża
Odpowiedzi: 944
Odsłony: 139102

  – Czyż imię nie sugeruje jedynej słusznej odpowiedzi? Dziękuję, choć sięgnę po własny lód. – z Zimnego Jeziora wypełzła wypełniona wodą rzeźba eskulapa, wspięła się na łeb samca, zwinęła na jego czubku i zamarzła, wygodnie opleciona o jeden róg, zaś ogonem schodząca na szyję i kark. Schyliwszy nieco łeb, Lód rozmasował się dokładnie po czaszce, pobudzając szponami lepiej ukrwione miejsca, głównie odpowiedzialne za transport krwi do mózgu i gałek ocznych. Choć przynajmniej obecnie nie spodziewał się żadnego zmiany zachowania po starszej Łowczyni, mimo wszystko ruchy kontrolował tak, by zawsze choć jednym ślepiem móc widzieć smoczycę i jej cienia. Z podobnego względu postanowił powziąć własny materiał do chłodzenia- ostatecznie od przemiany cudzego maddarowego śniegu na czaszce Uzdrowiciela dzieliła go potencjalnie wyłącznie decyzja o jego przyjęciu.
  To wcale nie oznacza, że nie miał pewnej dozy zaufania. Nawet jako paranoik posiadał takowe. Po prostu dlań również matka Daru była nieznanym. Gorzej- była smoczyą, na temat której mógł już zebrać trochę informacji, głównie za sprawą jej wspólnych ekscesów z Gonitwą, czy dawniejszym spotkaniu w Świątyni – Wybacz, postaram się pamiętać. Mam zwykle problem z pamiętaniem dalej jak pierwszego znanego mi imienia smoka. Matka całkiem ambitnie wysunęła dla Ciebie imię „gwiezdne”, choć bez względu na przyszłość całkiem zasłużenie. – odsunąwszy łapę od grud śniegu oblepiających obecnie czołową część grzywy i miło włażące pod łuskę, Lód przystanął nieopodal smoczycy w zrelaksowanej pozie.
  Skinął krótko łbem z aprobatą dla sugestii wymiany informacji, po czym podał go zaraz w bok, kosząc się coraz mocniej na lewą stronę po wysłuchaniu pierwszego pytania. Westchnął lekko – Wiesz, nie umiem nie zastanawiać się nad tym, jakiej odpowiedzi Ty oczekujesz, Zar… Dzika Gwiazdo. Ale moje własne zdanie jest takie, wysnute z obserwacji: bariera była niepełna być może nawet przed moim wykluciem. W piątym księżycu mojego życia widziałem i dotykałem tych dziur, gdy śledziłem drogę z której przybył Skalny Gigant, gdy Dar biegł za żywą skałą. Gdy napastnicy uderzali na Wodę w dwunastym księżycu mojego życia, Szlachetny Nurt wyraźnie widział jak przelatywali oni poprzez barierę w miejscu, gdzie nie było luk. Wędrówka Słońca mnie później wyjaśnił, że bariera chroni wyłącznie przed Równinnymi. Nic więcej: zdrajcy, łowcy smoków i inne dwunogi o dowolnych zamiarach szkodzenia nam, katastrofy naturalne… W zamian obserwuję, jak bariera wpływa na naszą mentalność. Kosztem zapewnienia nam bezpieczeństwa przed jednym zagrożeniem, stworzyła pozór bezpieczeństwa absolutnego i doprowadziła smocze lenistwo do rangi sztuki. – powiódł krótko spojrzeniem po nierównościach plaży   
  – Lenistwo tak fizyczne jak i umysłowe, gdzie wolimy spoglądać na siebie z niechęcią, otruwać się, zakładać pułapki na granicach i „dla dobra Stada”, czy też z egoizmu wcielać w życie najgorsze pomysły. Jednak barierę albo powinniśmy zdjąć świadomie, albo ją rozszerzyć o nowe zagrożenia, nie pozwalać jej bez kontroli upaść. W końcu jeśli to faktycznie moc wyższego duszka, czy też bogini Naranlei spleciona ze smoczą, to któż może mieć pewność, czym się to objawi? Czy upadek nie spowodowałby choćby uwolnienia mocy, z której przygotowany na takie zdarzenie wróg mógłby skorzystać? Dotychczas Ci wszyscy mniej lub bardziej powiązani oni zdają się wiedzieć więcej od nas, ot samo przesłuchanie Jadu Duszy i morderstwo jego wraz z moją babką pozostawiły ich z wiedzą, nas zaś jak pisklęta we mgle. Kończąc, bo to już dygresje: bariera mogłaby być przydatna, ale sądzę, że utrata świadomości posiadania wspólnego zagrożenia z zewnątrz psuła powoli Wolne Stada. Powinniśmy dotrzeć do jej źródeł i poznać jej naturę, lecz jak dla mnie celem jej wygaszenia i wykorzystania źródła do lepszych celów. Ot, choćby Kaltarel, który na Spotkaniu Młodych łasił się na energię ledwie czterech smoków jak adept na śpiące bantengi.
  Wzruszył skrzydłami, przy okazji strzeliwszy jakby od niechcenia językiem, zaś na pysku zagościł znów półuśmiech – Nie pytałabyś mnie o to bez powodu. Nie wiem, czy próbujesz właśnie ewaluować, na ile moje słowa są dla Ciebie wartościowe, ale chciałbym Cię spytać, co Ty wiesz obecnie o naszej sferze w Rumowisku Proroków. To pytanie pozwoli mi również Tobie udzielić zaraz lepszych odpowiedzi… a może odnaleźć jeden czy dwa problemy, bo o odpowiedziach powoli przestaję marzyć.– Remedium, zajęty samym tematem rozmowy, dochodzeniem do siebie po nieudanym badaniu i próbami zachowania względnej czujności zdołał jeszcze rozważyć, jakim cudem rozmowy z nim polegają zwykle albo na słuchaniu półsłówek, albo od razu całych monologów opuszczających rozwidlony język Uzdrowiciela. Być może zasadnym byłoby sprawdzenie, czy nieumyślnie nie założył w paszczy jakiejś hodowli odmiany lewiatanów zbudowanych z samych kropek i znaków zapytania...
autor: Remedium Lodu
20 cze 2019, 14:26
Forum: Błękitna Skała
Temat: Błękitna Skała
Odpowiedzi: 616
Odsłony: 72711

  Broda młodzika łaskotała we wrażliwszą łuskę skrytą pod grzywą, zmuszając do lekkiego poruszenia szyją i syknięcia. Akurat na skwitowanie niepewnej odpowiedzi, którą otrzymał na swoje pytanie – Będziemy latać. Ale najpierw porozmawiamy. Złap się mocniej i obejmij mi szyję. – dał synowi chwilę, by zareagował na polecenie wplecione w odpowiedź. Parę uderzeń serca, nie więcej nim natarł skrzydłami przeciw masywom powietrza, a skręciwszy tułów i wywinął pętlę po skosie, zakręcając się przy tym raz wokół własnej osi. Szakal dowiedziałby się, że asekurują go wciąż zaklęcia jedynie wtedy, gdyby jego własny chwyt nie wystarczył przeciw siłom lotu.
  Nocny Uzdrowiciel ustabilizował ruch i zerknął ponownie na Szakala – Wiesz, czemu nie pozostawiłem ci wyboru, mój synu? – zawiesił głos, choć nie oczekiwał odpowiedzi. Znając młodzika spodziewał się po nim myśli: bo mogłeś; bo jesteś silniejszy. Niemniej chciał mimo wszystko jego chwili zastanowienia. Smok, który rozważa zagadnienie to smok bardziej otwarty na nowe myśli. Szczególnie, gdy pytanie może dotyczyć naraz kilku zdarzeń. Dlatego więc niech Szakal sam odnajdzie swoje ścieżki; byle popchnąć go ku wysiłkowi, nie zaś ku jedynemu słusznemu kierunkowi, taki bowiem nie istniał – Ponieważ nie zostawiasz wyboru innym. Chcesz być ponad innymi i wiesz, Szakalu? Jestem z ciebie dumny. – ostatnie wymruczał mocniej, a niskie wibracje poniosły się po niebiosach. To mogło brzmieć jakby Lód zadał kłam tym wszystkim przyganom wobec potomka, lecz…
  – Jest tylko coś- jeden istotny błąd- który popełniasz. Nie pozostawiłem ci wyboru, żebyś wiedział że świat ma identyczne prawo traktować ciebie, jak ty traktujesz jego. I czego byś nie uczynił, ukształtujesz nie tylko własne prawa, ale i prawa świata wobec siebie. – w tym momencie do Szakala napłynęło uczucie zmysłowe, jakie rodziła bujająca się na końcu ogona świdrowana końcówka. Przyjemny, stabilny, własny ciężar – Dlatego warto zawsze mieć smoki, którym się ufa, synu. I jeśli kiedyś pomimo konsekwencji postanowisz mi się odpłacić za swoją stratę i mnie pokonasz, będę z ciebie tak samo dumny jakbym był, gdybyś obronił rodzeństwo przed krzywdą lub został Czempionem Villiara. Ale teraz przed tobą są inne szczyty do zdobycia. I na razie masz mnie, żebym cię złapał nim się rozbijesz. …albo też bym cię strącił, jeśli uznam że jesteś zbyt słaby w ścieżkach, które obierasz i zbyt uparty, by je odmienić. Sugestii tej jednak Szakal już nie odczytał, chyba że z zimnego prądu powietrza, który uderzył go w pysk, pachnący sugestią smoczego oddechu.
autor: Remedium Lodu
19 cze 2019, 14:25
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Mała plaża
Odpowiedzi: 944
Odsłony: 139102

  ~ Oczywiście, niebawem będę. ~ stonowane, ascetyczne potwierdzenie otarło się o umysł Starszej Ziemi tuż po tym, jak opuściło zanurzony w Ataiurze łeb Uzdrowiciela. Łeb obecnie otoczony barwną aureolką, gdy rzeczony gad przepłukiwał pysk przeistaczając wodę w różowo-żółty roztwór krwi i wymiocin. Nie ma takiego poziomu wiedzy i doświadczenia, który zapewnia nieomylność. Lód zaś pomylił się bardzo istotnie w oczekiwanym działaniu mieszanki ziół i zwierzęcych substancji leczniczych. Próby uczynienia uzdrowicielskiego pożytku ze zwierząt, które dotychczas spełzały na niczym, tym razem omal nie wyleczyły lekarza z problemu egzystencji. Uniósł szyję ponad rzekę i syknął cicho, czując jak od szybkiej zmiany krążenia atakują kolejne ukłucia pod czaszką.
  Dał sobie jeszcze czas na parę spokojnych wdechów, nim zebrał się do lotu nad Zimne Jezioro. Ostre, zimne wiatry zmuszały do konkretnego młócenia skrzydłami, ale przynajmniej odnalazł w tym zagadkę by sprawdzić, czy mózg nie ucierpiał od zatrucia- zaraz więc mógł lecieć znacznie spokojniej, gdy złożone dalece bardziej niż męczące energetycznie zaklęcia koiły powietrze pod błonami i korygowały wiry powietrza. Taki więc przyleciał na miejsce- fizycznie osłabiony lądując z gracją daleką od uzdrowicielskiej zwinności i księżyców spędzonych na badaniach w terenie, ale przynajmniej umysłowo odnowiony przez odrobinę mentalnego wysiłku.
Bariera i ostatnie spotkanie młodych… Pytaj więc, choć i ode mnie spodziewaj się pytań: o własne pytania, o swoją wiedzę i o działania, które już podjęłaś. Smoki niestety bardzo łatwo zapomniały o problemach, skoro tylko przestały grozić natychmiastową anihilacją. Witaj, Zaranna Iskro. – skłonił lekko łbem przed obłożoną śnieżną breją Zielonołuską, z lekkim półuśniechem i zainteresowaniem w przekrwionych tęczówkach obserwując Starszą i jej cienistego kompana. Starszej smoczycy nawet wiek jakby zbyt wolno odbierał żywotność, a z ciała nie ścierał run przeszłości wydrapanych obcymi kolcami, kłami i szponami. Burza zbliżała się nieubłagalnie i już niebawem maddarowy śnieg mógł okazać się całkiem zbędny, gdy oba smoki otrzymają chwilę wytchnienia w postaci zimnych strug deszczu.
autor: Remedium Lodu
06 cze 2019, 0:11
Forum: Błękitna Skała
Temat: Ciemna Grota
Odpowiedzi: 394
Odsłony: 57214

  Wodna duszka zapadła się w sobie i przygasła, jakby słowa Strażnika zadały cios jej dzielnemu, duszkowemu serduszku. Jednocześnie strumienie wody wspomagające samca zachwiały się i osłabły nieco, drżące wraz z żalem istotki. – A… ale… Ja nie chciałam… Czy ja cię uwięziłam? – wzdrygnęła się, rozbolała tą myślą. A później spojrzała niesamowitymi, podwójnie teraz wilgotnymi ślepiami – Nie mogę teraz odejść. Proszę cię, zaufaj mi i zaufaj wodzie. Złóż łapy, bo to bardzo boli, gdy szarpiesz tak wodę. To nas boli i przez to woda ucieka spod ciebie. Kiedyś Piastun o brązowych łuskach wspominał pisklakowi, żeby układał łapki, jakby trzymał w nich rzecznego otoczaka. – duszka spróbowała uśmiechnąć się uprzejmie, wyraźnie lekko rozpromieniona dobrym wspomnieniem. Wyprostowała ciałko, które nagle odzyskało nieco kształtów, o ile Strażnik faktycznie złożył łapy w poprawniejsze przy pływaniu „miseczki”. Tak zwykł nazywać to Wędrowiec, tego jednak określenia Lód dla własnego bezpieczeństwa wolał uniknąć.
  Podczas gdy w jaskini trwały zmagania Strażnika z pisklęcą nauką, Lód powoli aby nie stracić koncentracji poruszał również innym zaklęciem, zasypującym na nowo sztuczny kanał rzeczny. Bez tego nie mógł sobie przecież pozwolić na wypuszczenie smoka.
  – Spróbuj teraz popłynąć obok mnie, dobrze? Przepraszam, ale mogę ci tylko opowiedzieć i pokazać, jak pływały we mnie pokolenia smoków. Nie jesteś rybą, żebym potrafiła wyszeptać ci tajemnice rzecznych nurtów. – duszek, wciąż zachowując odległość, pływał spokojnie dookoła samca, prezentując technikę całkiem poprawną, choć nieco przybarwioną pisklęcym brakiem zgrabności w ruchach. – Żebym opowiedziała ci, jak pływa się po żywych wodach północy, po wartkim wschodzie i obok słonych braci zachodu. – wyraźna chwila rozmarzenia przeszła w lękliwe stężenie – Oraz jak płynąć przez Martwe Góry – wyszeptała do siebie, kreśląc nieco lunatyczny skręt w wodzie. Ciekawe, kiedy to powróci do Strażnika. Może od razu, może później a może nigdy lecz pozostał tylko jeden niewymieniony rejon, czyż nie?
autor: Remedium Lodu
01 cze 2019, 14:43
Forum: Błękitna Skała
Temat: Błękitna Skała
Odpowiedzi: 616
Odsłony: 72711

  Na początku zabrał Jego. Remedium, z przemyślaną delikatnością w ruchach, wysunął Szakala z grudki śpiących trojaczków. Sylwetkę postawnego pisklaka na bieżąco zastępował wygrzanym skórzanym gałgankiem tak, by Łza nie obudziła się i nie podniosła larum. Młoda wciąż postrzegała w nim potwora i choć mocno chciał to zmienić jeszcze tej nocy, chciał zacząć od Szakala. Już po narodzinach był prowodyrem. W zarzewiu czegoś, co mogło wyrosnąć na zdolnego, ale i zmyślnego Wojownika bądź Łowcę pełzały czerwie drapieżnej dominacji. To również mogła być cecha pozytywna, o ile będzie dozowana ostrożnie. U Szakala zdawała się stanowić treść, zanieczyszczając dążenie do zwycięstwa w konkurencjach tą nadmierną, wrzuconą w przesycie piątą szyszką chmielu.
  Delikatnie układając syna na grzbiecie, Lód wychynął z groty przestworem skalnym skrytym nad małą zatoczką i wzbił się miękko ponad Ataiur. Dopiero na niebie odpuścił zaklęcia wytłumiające dźwięki i zmniejszające obicia samczyka, budząc go otarciem spokojnej myśli i dając czas, by przytrzymał się własnymi łapkami pracującego ze wstrzemięźliwością granatowego ciała. Dwa lekkie smoki pokonywały bowiem przestrzeń miękkim, płynnym ślizgiem, niesione na ciepłych prądach późnowiosennej nocy. Te same zdawały się lgnąć do rozłożystych skrzydeł, prosząc wyłącznie o ster i daninę śpiewnego świstu fioletowej końcówki ogona.
  Niosły ich ponad mizernym żwirkiem Łagodnych Szczytów, obok nęcących rozmiarami gór Cienia, z widokiem na obrys wspaniałego wulkanu po lewej, na północy; niosły slalomem ku Błękitnej Skale strzelającej swą zaskakującą budową wysoko w niebo. Ale to jeszcze nie teraz. To był cel. – Szakalu, domyślasz się, po co Cię zabrałem? – niski, specyficzny głos na pograniczu syku i pomruku spłynął powietrznym strumieniem po karku, trafiając do uszu syna. Wykorzystując okazję do skręcenia szyi przy płynnym skręcie na nowy prąd wznoszący, Lód zerknął enigmatycznym okiem na Szakala.
autor: Remedium Lodu
30 maja 2019, 15:06
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Cicha Jaskinia
Odpowiedzi: 487
Odsłony: 68155

  Żałosny? Może i żałosny, ale niósł wartościowe przeżycie dla Śliskiego, więc Lód nie przyznawał sobie prawa do tak płytkiej oceny. Morski nie zwinął się w zupełności na posadzce jaskini, bowiem skórzana torba zaszurała gwałtownie i zatrzymała się pod opadającym łbem. I w trakcie, gdy łzy morskiego przydawały starej skórze nowych przebarwień, Lód przysiadł obok.
  – Dobrze, że wreszcie tego chcesz. – rzucił wciąż tym samym, spokojnym tonem i przewinął łapą po karku Jaskrawca, w dodającym otuchy, niemalże opiekuńczym ruchu. Pomóż mi. Doprawdy, Czeluść, zabawny jesteś z tą wieloznacznością. Jednocześnie sięgnął maddarą i zacisnął naczynia krwionośne na ranie, wstrzymując krwotok – Nie będzie żadnego chmielu, tylko tasznik na znieczulenie. No, dalej, musisz się rozwinąć z tego kłębka, jeśli mam wpasować to oderwane ciało.
  Po cóż opisywać coś, co czynił już tyle razy? Jak zawsze skupiony i precyzyjny… Może lepiej napisać, że tym razem ruchy były może jakby pełniejsze, mniej optymalne i uzupełnione o gesty? Ot choćby ten moment, gdy pochylając się nad raną trącił towarzysza nosem w szyję. Jakby maddara i ucisk łapy nie wystarczyły do sprawdzenia pulsu. Tak oto powstała blizna na piersi Żeru Zwierząt: długa i poszarpana, okalająca serce, wyzierająca spod łusek jak zmarzlina odzywająca się w szczelinach skalnych.
  – Mógłbym Ci ją usunąć, jeśli chcesz. Choć nie radzę. Dla mnie liczy się, że wciąż ma Ci co bić w piersi. – wysyczał kompletnie neutralnym tonem Uzdrowiciel, kwitując słowa siarczystym siorbnięciem z ciemnozielonej czarki. Niewielki ogienek rozpalony na żywicznych bierwionach pełgał radośnie po bursztynowych sokach, ponad miarę sycąc lasem i dymem ciemną, krzepiącą herbatę. Lód ułożył się obok i nakrył wyleczonego przyjaciela obszernym skrzydłem, skoro nieszczęsny idiota nie miał nawet czym okryć w zimę tych tłustych boków. Drugie naczynko łyskało zachęcająco w nikłym cieple płomieni mocną, słodką zawartością.
autor: Remedium Lodu
30 maja 2019, 1:06
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Cicha Jaskinia
Odpowiedzi: 487
Odsłony: 68155

  Na wszystko, co niepojęte. Los mógłby doprawdy dać urodzić się Żerowi jako młodszy brat Kobalta, ułatwiając tym samym życie Uzdrowicielowi. Z drugiej strony: skąd niby wtedy czerpaliby przeżycia? No i ich dwójka wzięta razem stanowczo przyspieszyłaby zawał Wędrowca.
Tak, Żer. – odparł z pełną powagą, odpowiadając naraz na wszystkie trzy pytania. Uniósł się zarazem powoli, by stać przed morskim, nie stawiał jednak sam ani kroku. Pozę miałby nieco czujną gdyby nie lekkie wzruszenie skrzydłami które... po podjęciu próby ruchu zamieniło się w nieco rozgoryczone opuszczenie skrzydeł. Jakby Lód czegoś żałował. Na przykład wypluwania emocji, co właśnie miał zamiar uczynić – To właśnie teraz cię zabija. Właśnie w tej chwili ustala się, czy utracę... utracimy smoka zwanego Czeluścią. Tutaj chodzi o Twoją wartość – uniósł wzrok na załzawione spojrzenie Jaskrawca. Z nadzieją, że ten dureń nie zauważył ukradkowego mrugnięcia wewnętrzną parą powiek, skoro sam ma tak zeszklone łzami ślepia – w stopniu większym, niż zdajesz sobie z tego sprawę.
  – Posłuchaj mnie, mógłbym teraz wspominać na setki argumentów o tym, że niszcząc swoje ja niszczysz największy ślad po Gonitwie. Mógłbym wspominać o Twoich celach, snuć argumenty o sensie życia i wędrówkach duszy... Czarcia Grypa, mógłbym się rozgadać gorzej niż w świątyni. Gorzej, bo interesujesz mnie bardziej niż bogowie, rozumiesz? – jednym ruchem odpiął torbę, która z głośnym klekotem granitowych misek padła na kamienie – Ten płat mięsa zaraz nie będzie się nadawał do ponownego przyklejenia. Jak nieznane kocham, jeśli będę regenerował Ci tą pierś od zera, to nie pozostawię najmniejszej blizny, a tego chyba nie chcesz. – rzucił, ni to poważnie ni z humorem, choć to ostatnie przeszło równie szybko, co się pojawiło – To jak będzie? Wyrzuć z siebie wszystko. Po to tutaj przyszedłem, widząc Twoje ślady prowadzące do jaskini. Czeluść, bracie?
autor: Remedium Lodu
29 maja 2019, 13:01
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Cicha Jaskinia
Odpowiedzi: 487
Odsłony: 68155

  Łuski Uzdrowiciela otarły się z cichym szelestem suchości i zimna, gdy ten poruszył się nieznacznie. I pomimo, iż dźwięk utonął w wyciu zdartej pazurami skały, lekkiego poruszenia nie maskowało nic. Spodziewał się wybuchu złości, trzaskania łapą co najmniej o ziemię, a i tak nie potrafił zachować pełni bezruchu, gdy potężny, toczący wewnętrzny bój samiec dawał wyraz emocjom. A może… może to był tłumiony śmiech Kobalta, zamaskowany w tym niepewnym, powstrzymywanym poruszeniu tułowia?
  – Czy naprawdę sądzisz, że potrzebny jest powód? – na poważny pysk wystąpił cień uśmiechu. – Pytaniem nie jest, dlaczego ma zależeć; lecz dlaczego niby miałoby nie zależeć. – W tym tkwiła esencja odpowiedzi: śmierć to zerwanie możliwości wprowadzenia zmiany: po niej kończyła się dziedzina życia jakie jest znane. Stan doskonale nieustalony, niepewność z rodzaju tych obcych i wrogich. Droga nieomal bez powrotu, więc dlaczego odbierać choć ułamek czasu który nastąpi przed tą podróżą? – Czy twoja wartość brała się z zewnątrz? Czy jestem twoim zdaniem bez wartości, skoro nie żyje Wędrowiec? – podjął po długiej, niezmiernie długiej przerwie, kręcąc lekko łbem – Nie zniżałbym się do tego, choćbym był ostatnią żywą istotą w świecie bez bogów. Ani nie chcę tego dla Ciebie.
  Kiedy jesteś lekarzem zadajesz śmierć śmierci. Wszystko co uratowany uczyni za dalszego życia staje się zasługą Uzdrowiciela; każda najdrobniejsza czynność dokonana w przyszłości nie nastałaby, gdyby wcześniej zręczna łapa nie utrzymała bicia serca. Już Kleryk ma na sumieniu zachowanie niejednego smoka: jego uniesień, upadków, ofiar jego walk... Jako Uzdrowiciel zaczynasz sięgać głębiej, niż tylko do mięsnego zlepku; podtrzymujesz nie tylko krążenie krwi. Czasem nawet nie musisz się zastanawiać, dlaczego poświęcasz na kogoś energię; dlaczego ryzykujesz furią rannego zaślepionego bólem.
autor: Remedium Lodu
22 maja 2019, 9:09
Forum: Błękitna Skała
Temat: Ciemna Grota
Odpowiedzi: 394
Odsłony: 57214

  Doskonale, struga nie zniszczy naturalnego poszycia jaskin…
  Krach.
  Mrugnął, zaskoczony ze swojej skrytej w górze wnęki. Przecież oczyścił dobrze cały kanał. Czy doprawdy miał aż takie szczęście, że akurat w tej chwili postanowiło stanąć na jego powierzchni jakieś zwierz…
  …jakiś smok? Oj, chyba żadna inna istota nie wydawała takich dźwięków chwytając łapczywie powietrze. Oplatając siebie dyskretnym, prostym zaklęciem niwelującym refleks łusek, błon, futra i ślepi wychylił na moment ciemnogranatowy łeb, żeby zidentyfikować nieoczekiwaną ofiarę. Widząc zaś Strażnika… cóż, łeb „ciekawskiego zjawisk naturalnych idioty” zaczął konstruować plan działania w drobnej supernowej rozważań. Zastanawiając się, jaką ofiarą losu trzeba być, żeby nie znać podstaw pływania w takim wieku, Lód zabrał się za rozwiązywanie tej nieoczekiwanej sytuacji.
  Poruszył źródłem, sprowadzając je ostrożnie do powstającego zbiornika, jednocześnie odcinając dopływ nowej wody z Tsuri, bowiem jezioro zyskało oczekiwany od początku poziom. Tworząc i kształtując wodne dżety tuż przy dnie, mógł wynieść tonącego na powierzchnię nie dotykając go maddarą, zarazem sprawiając wrażenie jakby pochwyciły go jakieś wodne siły. O ten efekt zresztą chodziło – Nie bój się wody! – zaszemrzał delikatny, nieco wyobcowany głosik. Plusk ostatnich strużek wody, spływających po mokrych minerałach, w jakiś szczególny sposób zdawał się plątać z tym głosem, wzmacniając jego przekaz, plącząc się w jeden bogaty dźwięk.
  – Wezwałam cię tutaj, żeby się odwdzięczyć. – powiedziała drobna istotka, której niestały kontur formował na jakiś ogon przed Strażnikiem kształt miniaturowej samiczki o rysach dorosłego smoka. Wyglądała, jakby umościła się na tafli jeziora jak ryś na gałęzi, krystalicznie połyskliwy ogonek drgał lekko w wodzie z równą łatwością, jak gdyby znajdował się w powietrzu. Pod transparentną łuską uwidaczniało się podbrzusze z plamkami w barwach szarości, piaszczystego beżu i ziemistej czerni, wyglądające jak obraz przydennych wód jaskiniowych. Żywa figurka spoglądała z wyrazem dobrotliwej nadziei, ale i pisklęcej niepewności na drzewnego samca ślepkami, których zarys ciężko było wyłapać, gdyż od reszty ciała kolorystycznie odcinały się wyłącznie białka.
  – Było wtedy zimno i ciężko i ciemno. I wtedy smoczyca wpadła do środka i tonęła. Ale ty ją wyciągnąłeś. – zamrugała, kiwając lekko łepkiem jakby na zachętę dla samej siebie – Wylegiwałeś się czasem w moich wodach. A ja znam smoki, bo dużo piskląt uczyło się przy mnie pływać. I ty tego nie umiesz. – skwitowała z naiwną odkrywczością. Na wszystko co niepojęte, Tchnienie moje. Przy najbliższej okazji uściskam Cię za opowiedzenie mi tej historii. Pomogłeś jej i nie utonęła w mojej wodzie. Ona by umarła, prawda? Umarłaby, i psuła się w środku. Ale tak się nie stało, więc w zamian nauczę cię pływać. – zakończyła pewnym siebie tonem.
  Strażnik zaś nadal tkwił w misowatym zagłębieniu, pośród śliskich i mokrych ścian tworzących zbiornik, bez możliwości wyjścia i zdany na łaskę "duszka". Lód zaś tkwił w swojej kryjówce, całą jasną grzywę dociskając do jaskini ciemnym ciałem, skryty w mroku i oddychający tak cicho, że głośniej biło mu serce i maddara wypływała ze źródła, by podtrzymać złożone mistyfikacje i wodne zaklęcia analityka.
  – Nie szarp wody. Ją to boli i ucieka od ciebie, a ty wtedy toniesz. Dorosłe smoki zawsze mówiły pisklętom, żeby wyprostowały ogon, ściągnęły skrzydła i uniosły szyję. – podjęła wodna istotka – A niektóre mówiły też o spokojnym oddychaniu i ich pisklęta uczyły się szybciej. Więc oddychaj powoli i spróbuj się unosić, a ja poproszę wodę, żeby przestała cię trzymać. – wyrzekła, a wodne prądy zaczęły bardzo powoli opadać, dając samcowi sporo czasu na opanowanie absolutnie banalnych podstaw. Remedium mógł chyba liczyć na to, że smok na stanowisku Zastępcy będzie dostatecznie myślącą istotą, żeby odnaleźć właściwe ruchy łap.
autor: Remedium Lodu
21 maja 2019, 14:26
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Samotna Skała
Odpowiedzi: 597
Odsłony: 76408

  Musiał przyznać, że huczący płomieniami ryk dorosłego żywiołaka, bliskość jego gotującego się cielska i parząca furia emocji miały moc poruszenia nawet uzdrowicielem zdolnym do tak głębokiej koncentracji jak Remedium. Nigdy jeszcze nic nie zdołało go wyrwać ze stanu absolutnego skupienia i właśnie tą niepewność przekształcił w emocję, która wysyciła mentalny przekaz. Na szczęście, zapewne dla całej trójki- tyle wystarczyło. Choć nim na powrót ogarnęła go pełnia analitycznego spokoju, w umyśle Wodnego błysnęła wizja niedokonanej przyszłości, o którą zdążyli się otrzeć: zimny, sztywniejący wężowy, zwęglony powietrzny, który nie zdążył wznieść się do lotu oraz oszalały żywiołak ognia tracący na zawsze imię Lothric, na trawionej pomarańczem drewnianej platformie na Samotnej Skale. Oto, czego uniknęli.
  Przemilczał wszystkie słowa, które padły wtedy z pyska Daru. Po utracie chmielu jak gdyby nigdy nic przygotował kojące inhalacje z kozłka zaprawionego miętą, stawiając je w takim miejscu, by opary nie sięgały jego własnych nozdrzy. Raz jeden klepnął Ziemnego w bark zdrowej łapy przyjmując jedną z uwag, akurat bardziej zasłużoną.
  Zobaczywszy, jak muflon szarżuje na nich z nastawionym karkiem, Lód nie przesunął się ani trochę. To nie on był celem, a nie miał zamiaru wchodzić między dwójkę spiętą więzią. No, prawie. Konstruując we łbie błyskawiczne wyobrażenie szarży Lothrica, nacisnął barkiem na Ziemnego w ten sposób, by racice trafiły go w pierś nieco bezpieczniej. Lepszy większy krwiak niż krótki zawał.
  Łup.
  Zaczekał w absolutnym bezruchu, aż Dar dojdzie do siebie i wymieni ewentualne myśli z kompanem, tudzież samym sobą. Wreszcie pozwolił sobie nie wytrzymać i parsknął rozbawiony
Idzie Ci wyśmienicie. – rzucił, jednocześnie rozkoszując się reakcją żywiołaka na swoje parsknięcie. Temu bowiem towarzyszył mały wyrzut mroźnej mgły którą, całkowicie przypadkiem rzecz jasna, wiatr zwiał na siedzącego obok muflona. Żeby nie było, że droczy się tylko z Darem. Zaraz jednak przebłysk rozbawienia zanikł w ślepiach, na koszt delikatnego tętna tęczówek osadzonych w przechylającym się na lewo łbie.
  – Wiem, jak mnie postrzegałeś. Być może postrzegasz. – odsunąwszy się od muflona usiadł obok Ziemnego. Spojrzał w okolice ogniska buzującego pośrodku Samotnej Skały, lecz odnalazł tylko pokruszone skorupy i mokre plamy z rozlanych naparów. Maddarą począł buszować po jednym ze spalonych mieszków z herbatą. Prezent ludzkiej roboty od Smoka, teraz obrócony w smętny sczerniały materiał – Jako syna i nie tylko. – syknął, unosząc w powietrze uprażone w ogniu resztki suszu herbacianego. Zapatrzył się, jak brązowe, chrupkie kołtuny szeleszczą niczym jesienne liście, zgniatane jego maddarą w zbity lewitujący krążek. Ostatni bukłak otworzył się, a ze środka wpełza ku górze kobra z wody, by przecisnąć powoli swe parujące cielsko przez herbacianą materię.
  – Nie jestem ani jednym, ani drugim. Tytulatura nic tutaj nie zmieni, bez niej nawet zawdzięczam Ci więcej. – z drugiej strony krążka formowały się dwa bliźniacze brązowozłote eskulapy, emanujące z łusek absolutnie odmiennym, intensywnym aromatem. Przypełzły w powietrzu przed uzdrowicieli i tam zwinęły się w kłębki, przyjmując kształty naczyń. Z braku czarek maddara musiała wystąpić w tej roli – Przede wszystkim zaś bez niej nie stawiasz sobie argumentów, by samemu odpuścić. Nie tylko jako naukowiec, ale i jako smok. – przyjrzał się zielonołuskiemu, z tym szczególnym błyskiem w ślepiach, który pojawił się księżyce temu w Kamiennym Zakątku – Lepiej jest otrzymać cięższy krwiak, niż zatrzymać krążenie. Jesteś zbyt cenny, żeby tak skończyć. A w razie potrzeby… wiesz, że granice Stad by mnie nie zatrzymały. – zaciągnął się zapachem ziół i korzeni, które po księżycach fermentowania zaznały żywiołaczych płomieni w parę ziaren opuszczających klepsydrę, po czym wziął jeden, mocny łyk wytrawnego degustatora. Herbata przypominała smoczy organizm- zbudowana z wielu rozmaitych tkanek, wszystkie jednak sprzęgnięte w jedno wspólnym mianownikiem płonącego życia. I ów popielny posmak na języku, zapowiedź wypalenia się całego potencjału. Dla tego naparu sto i sześć księżyców upływało w przeciągu jednego, drobnego łyku, zaś narodziny trwały nieomal rok.
  – Przyznaj, druhu: wiedziałeś, że sprawiałem dziś nie jednego, a dwa bliskie mi smoki? – wzrok prześliznął się znów na samca, łapiąc na drugim planie postać jego żywiołowego kompana.
  Jednocześnie w spojrzeniu i postawie kryła się baczna obserwacja. Dar był smokiem tak dalece inteligentnym i na dodatek zdolnym odpowiedzieć wierutnym kłamstwem z ziarenkiem prawdy, że Lód rozważał jego reakcje, jakby na miejscu wężowego znajdował się on sam. Więcej nawet- brał jeszcze zapas uwzględniając, że Dar może być bardziej błyskotliwy. Na poziomie, na którym znajdowała się ich dwójka ciężko było o ustalenie jednoznacznego porównania w jednej osi, zaś nawet wyniki bardziej skomplikowanych metod podlegały fluktuacjom. Więc prawdziwa odpowiedź Daru nie kryłaby się w jego słowach, lecz w krótkich tikach zrealizowanych gdy umysł wychwyci sens słów, lecz nie zdąży zakamuflować myśli. Albo też dodatkowego ułamka bezruchu poprzedzającego te odruchy- takie zjawisko narodziłoby podejrzenie, że Ziemny zdążył nad sobą zapanować i postanowił je wyreżyserować.
  To oczywiście nie był brak zaufania. Była to ta sama gra, co zawsze- gra, w której nie byli ani przeciw sobie, ani w sojuszu, albo znajdowali się w obu tych stanach jednocześnie. Teraz tylko toczyła się o nietypową stawkę- podtrzymanie obsychającej osobowości, która kryła się pod zieloną czaszką, nim Gorycz i inne doświadczenia popchną go tam, gdzie poprzednie imię Wodnej staje się dosłownością.
autor: Remedium Lodu
19 maja 2019, 14:06
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Bujne zarośla
Odpowiedzi: 636
Odsłony: 94109

  Zaciśnięte wargi wygięły się w nieco krzywym, acz sympatycznym i zawadiackim uśmiechu w reakcji na droczenie się Aank. – Serce ciężko wystraszyć, ale zaskoczyć już jak najbardziej można. – plamka światła padająca spomiędzy gałęzi wywołała złośliwy błysk w złotym oku – Liczę na waszą pisklęcą kreatywność. – mrugnął, swoją zrelaksowaną postawą dając do zrozumienia dydelfowatej, że nie ma powodów do peszenia się i szurania zamiatania ściółki nosem.
  Reakcja obojga na odbicie Kalejdoskopowego była nawet silniejsza, niż się spodziewał. To go jednak martwiło, stanowiąc niechybny objaw prostego problemu- jego praca jeszcze długo może nie zostać zaakceptowana przez Wolnych w ogólności. Chyba będzie musiał przekazać swoje archiwa wyłącznie w wąskim gronie uzdrowicieli czy podobnie myślących smoków. Jemu dostarczą okazji do badań, zaś po jego śmierci przyniosą gadzim lekarzom nieco więcej zrozumienia w anatomicznej materii i ułatwią klerykom naukę. Nie każdy miał przecież okazję jak on, by uczyć się sztuki leczenia mając dostęp do piwniczki wypełnionej świeżymi smoczymi ciałami, niestety. Chyba żaden z pozostałych obecnie żyjących uzdrowicieli nie uświadczył tego komfortu. Napłynęło doń wspomnienie, z jakim zapałem Dar przeglądał ledwie dwa kompletne smocze ciała, parę organów i kończyn. Jakby dostał od ucznia kandyzowaną meduzę.
  O, czerwonołuski na przykład. Czyżby planował zostać czarodziejem? Zdecydował się najpierw odpowiedzieć jemu, spokojnie i powoli. Skóra wciąż wisiała, gdzie wisiała i może widok niepodbarwionej strachem fascynacji w dwubarwnych ślepiach drobnego samczyka o pokaźnych skrzydłach i stężeniu hormonów mogącym obdzielić spokojnie dwójkę samców uspokoi nieco samiczkę, szczególnie gdy Kolczastogrzbiety utnie z Remedium pogawędkę o dziele granatowołuskiego – Mogę, naprawdę. Poprawiam i wzbogacam zaklęcie do tworzenia tego odkąd zostałem klerykiem. Widzisz, trzydzieści księżyców temu Woda nie miała uzdrowiciela, więc teraz chciałbym pozostawić coś, co pozwoli przechować wiedzę uzdrowicieli na wypadek, gdyby podobna plaga dotknęła kiedyś wszystkich Wolnych. Po impregnacji ta skóra będzie mogła przetrwać wiele, doprawdy wiele smoczych pokoleń. Z resztą, można pokusić się o przeniesienie tego na kamień. – kolejne pytania wywołały prawdziwie zadowolony uśmiech, który odsłonił kły w kącikach pyska Kobalta – Owszem, mogę Cię tego nauczyć, zawołaj mnie kiedyś, a się spotkamy. To nie wiedza tajemna. Tylko będziesz musiał zdobyć dla siebie skórę, już i tak cierpię na deficyt materiałów. – podkreślił – Odbiłem w sumie zaledwie czwórkę smoków, niestety większość reaguje bardzo podejrzliwie.
  Ostatnie nawiązywało oczywiście do reakcji Aank. Westchnął cicho, spoglądając łagodnie na smoczątko, gdy mała zadała pytanie o możliwość zjedzenia i wykonała gest otwierania paszczy. Mimo łagodnego obycia czuł jednak, jak maddara pulsuje mu dziko pod skórą, obliczając ryzyko uszkodzenia odbicia Kalejdoskopowego. Cóż, bardzo chciałby odbić i tą nietypową małą i samczyka z kroplą wyvernowej krwi, ale cena w postaci zniszczenia już ukończonego dzieła była zbyt wielka. Szczególnie, że Kalejdoskopowy był dlań cennym okazem, stanowiąc czystej krwi górskiego. Czystych ras zaś Remedium poszukiwał najpilniej. Popracuj jeszcze chwilę, a wrócisz do groty z trzema odbiciami zamiast jednego. Cóż za kusząca wizja.
  – To jest sarnia skóra i nie jest do jedzenia, bo już ją zanieczyściłem ziołami. – z grubsza byłą to prawda, gdyż trzeba było wstępnie przygotować tuż po sprawianiu zwierzyny, by zapewnić lepszą stabilność w czasie. Bez tego odtworzona w skórze struktura smoczych tkanek zaczęłaby się „rozłazić” po kilkunastu księżycach, dlatego należało zatrzymać pracę skórzanych włókien – Nie do końca jak w jeziorze. Jest zupełnie inna i nie zniknie, jeśli się ją dobrze wykona. Nie poszukuję słabości smoków, lecz uczę się ich budowy coraz dokładniej, by leczyć coraz lepiej. Co się tyczy Duchów: musiałabyś mi je najpierw opisać. – spojrzał bez najmniejszej złośliwości. Pisklęta, podobnie jak dorosłe smoki, bardzo nie lubiły, gdy ich pomysły były traktowane niepoważnie. Poza tym samiczka jeszcze zdążyła się zamyślić nim zadała to pytanie, więc nawet nie wiedział, co dokładnie miała na myśli. Szkoda by było wypłoszyć ją na tym etapie niewłaściwym zwrotem.
  Węgiel… Trawa… aż rzucił okiem na swoje dzieło. Akurat cechą charakterystyczną jego metody był fakt, że skóra nie zyskiwała barw odbijanego. Ale też sarnia łatwo łapała przebarwienia, więc może ów zielonkawy odcień, który faktycznie się pojawił, to wynik wypalania? Hmm.. będzie musiał to sprawdzić. Na razie jednak pytania Aank nasunęły mu podejrzenia, że dydelfowata nie wie, czym jest maddara – To jest stworzone z pomocą maddary, moja mała. To taka zdolność smoków, która pozwala im urzeczywistniać swój własny, wewnętrzny świat tutaj, między nami. Mógłbym Ci kiedyś pokazać, jak tego używać, bo Ty również masz taki potencjał, jak z resztą każdy z nas. – skóra zawierająca wierną kopię Kalejdoskopowego zwinęła się i powróciła na łono zielarskiej torby. Nieśmiałym wuchem Lód wyciągnął świeży kawałek skóry.
  – To jak, ogniki? Któreś z Was chciałoby zostać upamiętnione w atlasie? spojrzał z nadizeją – Mam przy sobie tylko jedną czystą skórę, ale z drugim z Was również chętnie bym się spotkał w przyszłości, by uzupełnić badania.
autor: Remedium Lodu
18 maja 2019, 15:44
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Podziemna Jaskinia
Odpowiedzi: 503
Odsłony: 59110

  – To nie jest do końca prawda. – odbił się barkiem od stalaktytu z lekkim, choć wciąż poważnym uśmiechem i podjął wędrówkę przez kamienne ostępy, kompletnie niezaskoczony pewnością siebie promieniującą ze słów drugiego samca – Byłem całkiem pewny, że sobie poradzisz z samą sztuką uzdrowicielską, ze mną czy beze mnie. – słowa zadudniły, w jakiś niepojęty dla zmysłów sposób tłumione i wzmocnione zarazem, gdy Lód przecisnął się przez szczelinę skalną do kolejnego z ziemskich gruczołów. Zaraz ponownie wetknął łeb, by spojrzeć na kleryka – Dokładnie tak, jak mówiłem na ceremonii, Ponury. – odsunął się od wejścia, nim czarnołuski zaczął się zeń wynurzać – W każdym razie to już przeszłość. Teraz nabierasz kształtu pomimo niej i dobrze się stanie, jeśli wśród Wolnych pojawi się uzdrowiciel o innym podejściu niż każdy z dotychczasowych. Jak niemal zawsze. – machnął ogonem w bok na przekór ranie po zaklęciu, jakby smakował ów ból.
  Cóż, dla Remedium w przeciwieństwie do Ponurego nawet nie istniało nigdy pojęcie grupy. Był w zasadzie jedynym pisklakiem w Wodzie, a gdy całe otoczenie składa się z ogromnego świata pełnego nieznanego i podstarzałych smoków, ciężko być pisklakiem długi czas, a zarazem pozostaje się nim do końca. Tymczasem słowa Marduka ponownie wskazały na to, że ta dwójka po prostu nie potrafi się porozumieć bezbłędnie – Nie chodziło mi o wyciąganie łapy tam, ale o cały okres twojego pisklęctwa. Samotność myśli to moim zdaniem świetny sposób na niemalże wszystko, tylko wymaga podążania własnymi ścieżkami. Akurat na Skałach Pokoju nie podążaliśmy własną drogą. Z mojej perspektywy wyruszyliście razem, z resztą sam wtedy stwierdziłeś, że „zajmiecie się tym”. Więc kiedy powrócili bez ciebie, a cała historia okazała się podejrzana przez fałszywą Naqiumię, miałem rozmaite podejrzenia wobec wszystkich obecnych i nieobecnych.
  Marduk był dla Remedium… cóż. Nie był zadrą. Związany był z serią porażek, był nieudanym eksperymentem i nauczką. Był smokiem, którego Lód skrzywdził, ale też, a może przede wszystkim, który sam siebie krzywdził, wykorzystując do tego inne smoki. Wrażliwość jest negatywną cechą. Lód zamarł w pół ruchu, gładząc ostrożnie soczyście zielonkawy przerost w skale. Później trwał jakiś czas, przyglądając się klerykowi w kompletnej ciszy. I znów na pysku zagościł półuśmiech, igrający w świetle ćmy siedzącej na stakaltycie. Nie z powodu chwiejności jej światła, lecz z powodu skinięcia łbem, które uczynił Kobalt w stronę młodszego smoka – Masz rację. Tylko jeśli zechciałbyś przyjąć ode mnie jedną radę: trać tyle wrażliwości względem innych smoków, ile tylko sobie życzysz. Nie dopuść, żeby tak samo traktować samego siebie. Wrażliwość o której mówiłem to posiadanie twardych łusek na swoich uczuciach, nic więcej. – po chwili dodał, prostując łeb – Mam dość nietypową propozycję. Kiedy już zostaniesz uzdrowicielem… wtedy miałbym sugestię podjęcia wspólnej wyprawy.
autor: Remedium Lodu
18 maja 2019, 9:55
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Cicha Jaskinia
Odpowiedzi: 487
Odsłony: 68155

  Czy powinien był podejść i podjąć się leczenia, zamiast patrzeć jak czerw-czas wygryza kolejne strużki żywej wody, pozwalając substancji wyciekać z ciała jak z niechcianej, brudnej groty? Mógłby przecież już sięgać maddarą do szpiku, pętać w Czeluści nową krew.
  Byłby wtedy najgorszym z uzdrowicieli. A także najgorszym z towarzyszy.
  Skoro wolą Żeru było zatańczyć na ostrzu kła, zatracić równowagę i poczuć na pysku niejasny oddech przyszłości, niechże wpierw wyciągnie własne wnioski, niechże przeniknie go ta ciepła wilgoć z obcych płuc, ogarnie świszczenie skisłych od śluzu i żółci błon czających się po drugiej stronie. Był Żerem, nie Kobaltem, potrzebował więc Żeru, by uzmysłowić sobie, że tkwi we własnej paszczy. Remedium mógł co najwyżej przywrócić ciało, ale nie przerywa suę przeżyć przed końcem. Dokonać się musi wędrówka duszy; wojna persony z instynktami mózgu tłamszącego rozmiary cuda, które istnieje w jego impulsach. I lepiej niech będzie dla tego zlepku mięsa na kościach, by na łapy wstał za jakiś czas smok Czeluść, nie gad bez krzty sensu w swym trwaniu.
  – Wiesz, jaki błąd tkwi w twym imieniu? – nie ruszając się wprzód ani o kawałek, Lód zdołał w jakiś sposób skrócić dystans prostym przechyleniem łba, choć od smoka chwiejącego się na czubku lawiny wciąż dzieliła go cała jaskinia – Nadałeś je sobie tak, jak odebrałeś skrzydła. Naprawdę chcesz, by Czeluść tak skończył? – uniósł powoli łapę, by wskazać szponem na smętny ochłap pełniący smętną straż na kamieniu pod własną, choć obcą już piersią.
  – Wiesz, że Kobalt już raz zmarł? Zmasakrowany wraz z Wędrowcem. – zawiązana znienacka pętelka na wątku rozmowy wróciła do punktu wyjścia – A jednak wciąż tutaj jestem. Ten sam, nawet jeśli nie taki sam. chcesz słuchać, chcesz mówić, chcesz przeżywać, chcesz obumierać, chcesz żerować, być pożeranym? Czego teraz szukasz, Czeluść?
autor: Remedium Lodu
17 maja 2019, 11:46
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Samotna Skała
Odpowiedzi: 597
Odsłony: 76408

  Wbił spojrzenie ciężkie od wdzięczności wprost w ślepia Zimy, gdy ich opuszczała. Spotkają się niebawem, był tego pewny. Odciągnie ją za to na cały dzień. Popływają, pospacerują, polatają, będzie jej słuchał cały czas i opowiadał jej cały czas. Odwdzięczy jej się jeszcze za to na każdy sposób, jaki sobie zażyczy, ale nie teraz. Teraz był inny czas, więc mógł tylko zasiać ziarno obietnicy w swoim Sercu.
  Dar zaś nigdy nie przestanie go zaskakiwać- błysnęło mu w czaszce po raz pierwszy. Kolejny do grona. Jedno, w gruncie rzeczy nie aż tak powalające, choć nietrywialne i bardzo niezwykłe leczenie i już? Co prawda zadanie, które przed chwilą wypełnił, jak i słowa Daru jakby coś w nim… odblokowały. Przyniosło mu nowe doświadczenie uzdrowicielskie, to z pewnością, ale również pewność siebie. Zwykle miał uczucie lawirowania po meandrach i rozgałęzieniach systemu zbyt rozległego, by go ująć w całości.
  Nigdy tej całości nie ujmował. Teraz wciąż tak było, ale pogodził się z faktem, że zawsze tak będzie. Że uzdrawianie to nie sztuka widzenia wszystkiego, lecz wyboru najważniejszych celów, ustalania priorytetów i radzenia sobie z ich konsekwencjami. Zamiast starać się popłynąć naraz wszystkimi odnogami, nie bał się już wybrać drogi w labiryncie, jakim był smoczy organizm- tkwiąc przyłączonym tak mocno do układów Serca zorientował się, że wiele z najważniejszych, a fundamentalnych rzeczy dawniej wymagających dodatkowej dozy skupienia, obecnie czynił podświadomie i odruchowo, koncentrując wysiłki na pierwotnym problemie. To nie jest prosta lekcja, gdy masz kompulsywną potrzebę obserwacji absolutnie całego otoczenia.
  Wciąż jednak miał uczucie, że to podejrzanie niewiele. Jakby umknęła w tym wszystkim jeszcze kwintesencja sztuki leczniczej. W porządku, już teraz miał wprawę i doświadczenie, ale wzniesienie się na pewien poziom nie mogło przecież ograniczać się do nabrania samej tylko pewności siebie!
  Dar zaś nigdy nie przestanie go zaskakiwać- błysnęło mu w czaszce po raz drugi. Dar Tdary, smok poszukujący ścieżki ku nieśmiertelności, otwierający sobie tętnicę. Lód nie rzucił się by go powstrzymywać, choć musiał zagryźć szczęki żeby być w stanie stać tylko w miejscu i patrzeć. Rana mogła wyglądać niepozornie- ot, przedramię. Gdyby jednak coś takiego miało miejsce w pojedynku, ranny najpewniej nie miałby szans doczekać uzdrowiciela. Rozcięcie dużej tętnicy wzdłuż było gorsze od amputacji, bo mięśnie otaczające naczynia krwionośne na takiej długości nie miały szansy zawęzić drogi upływu krwi. Tak się nie walczyło; tak się popełniało skuteczne samobójstwa.
  Warknął krótko pod nosem, w odpowiedzi na słowa Mistrza. Jasna tętnicza krew chlusnęła jak woda ze źródełka, barwiąc miedziany napar w czarce wężowego, samoistnym mieszaniem barw odmierzając krótki zapas czasu. Lód pochwycił samca maddarą i szybkim ruchem obrócił całego na grzbiet, by łapa znalazła się w górze. Ciało prosto, łeb odchylony by ułatwić oddychanie. Ogonem złapał i oplótł mocno kończynę, usztywniając ją w pozycji pionowej i zapewniając ścisłe przeniknięcie się barier magicznych. W tym układzie ciśnienie opadło spowalniając (wciąż potężny) upływ krwi- parę cennych i jakże dosłownych uderzeń serca więcej, które wystarczyły by stworzyć, a później stopniowo ulepszyć zastępczą tętnicę z maddary, jednocześnie jak najszybciej powstrzymać przedostawanie się drobnych odłamków łusek w głąb ciała. Sztuczka, która nie mogła trwać wiecznie, ale pozwalała chociaż opanować gorącą sytuację.
  ~ Lothric! ~ przekaz mentalny mógłby obudzić zmarłego, ale jak inaczej przemówić do żywego ognia, jak nie przesyconym emocjami, płomiennym okrzykiem? ~ Siadaj koło ognia i milcz! Spalisz mi zioła, to Dar zdechnie za moment! ~ dwie przypalone uzdrowicielskie torby, czarki po leczeniu Zimy potłuczone racicami, ta w której leżał rubin chyba w ogóle spadła ogony w dół na ziemię. Susz herbaciany hajcował się jak najęty i tylko właśnie gruba skóra toreb, w których obaj uzdrowiciele przechowywali zioła ocaliły drogocenną zawartość przed chwilą Lothricowego załamania. Nie na długo jednak, jeśli ów się nie opamięta.
  Mając zabezpieczony dostęp do ziół, jeszcze przed ich podaniem pobudził główną tętnicę do zasklepienia. Bez przygotowań, bez niczego. Lepiej jest radzić sobie z konsekwencjami zakażenia i później poprawić tą prowizoryczną pracę, niż słuchać, jak serce klika w piersi wężowego pompując jeden jedyny raz powietrze z braku cieczy. Pozwoliło to również znacznie odciążyć z zaklęcia umysł i ruszyć dalej, teraz bowiem miał znacznie prostszy twór do podtrzymania.
  Co do samej rany- nie bez powodu warknął, gdy Ziemny zabrał się do dzieła. Zapewne celowo nie obmył nawet dobrze szponów po przybyciu, na dodatek w przedramię wbił dokładnie ten, którym miał w zwyczaju poprawiać ziołowy susz w fajce. Oczywiście, choć twardy mentalnie, Dar wojownikiem nie był, więc otwarcie tętnicy zwieńczył zgrabny i cokolwiek bezwładny zjazd szponu po kości łapy. Miękisz ciała rozpuchł przecudnie wzdłuż rozcięcia, prezentując wszystkie swe wdzięczne warstwy. Lekcja anatomii doktora Tdara, obraz na ślepiach, koloryzowane. W każdym bądź razie Remedium, odruchowo obserwując smoki w swym otoczeniu, spodziewał się tych rezultatów jeszcze nim wcielono je w życie. Tętnica z maddary wypuściła korzenie by odessać z ciała resztki z fajki wężowego, nim podejrzane substancje przedostaną się dalej. Przyswajane przez krwioobieg rozniosłyby się po organizmie obszerniej niż spalane, skutecznie uniemożliwiając użycie większości ziół. Prognozowany skutek rzeczonego scenariusza: zgon.
  Wygrzebał z torby ostatnią miskę. Stary, dobry, zaufany granit, dla którego wiecznie szukał alternatyw. Nawet nie miał pokrywki, tą bowiem Lothric zdążył kopnąć w przepaść. Na początek chmiel. Gdyby zareagował choć trochę później, upływ krwi byłby zbyt wielki by pozwolić sobie na takie działanie, teraz jednak mógł spokojnie podać napar obniżający ciśnienie krwi i spowalniający akcję serca, gdy pacjent zapada powoli w sen. O tak, powoli- cztery szyszki zostały rozrzedzone, żeby zdążyć z podaniem następnych dekoktów i nie utrudniać sobie życia transportowaniem lekarstw do żołądka śpiącego. Z Darem przynajmniej nie musiał się przejmować brakiem posłuszeństwa jako pacjenta, więc tylko pomógł mu wypić, unosząc łeb wężowego i wspierając go z tyłu przednimi łapami. Pokaźne poroże samca drapało uzdrowiciela po piersi, łapach, momentami zaś równie szyi wpijając się boleśnie, ale nie czyniąc szkód ponad porysowane łuski.
  Niektóre zioła można było bezpiecznie łączyć w jeden dekokt, wystarczyło pilnować stężenie i uwzględniać osłabiony organizm rannego. Po chmielu więc był czas na wywar z topoli i jemioły, uzupełniony delikatną lawendą. Część jemioły gotowała się osobno, zawieszona w sferze wody wprost w powietrzu- ta była przeznaczona do wysmarowania rany, dopełniając przeciwkrwotocznego działania naparu. Topola tłumiła szok organizmu jednocześnie regulując działanie chmielu, zaś lawenda zapobiegała powstawaniu w organizmie stanów zapalnych, których zarzewie mogło przedostać się do krwi. Katamu raczy wiedzieć, co znajdowało się w ziemi po której stąpał smok w drodze na Czarne Wzgórza.
  Nawłoć i macierzanka, zmiażdżone i połączone z gęstym wywarem jemioły pokryły oczyszczone zranienie chłonnym, lepkim okładem. Lód odwijał ogon, nakładając sumienną porcję na zranienie, szczególnie w miejscu pierwotnego wbicia szponu i szczególnie poszarpanych obszarów rany. Celowo pochwycił dłuższe gałązki macierzanki oraz listki nawłoci zaopatrzone w większe ogonki, by uzyskany okład zawierał wiele roślinnej włókniny i był w stanie wytrzymać wciąż niemały upływ krwi. Na koniec ponownie owinął łapę własnym ogonem, pierwszy zawój na łokciu zaciskając mocniej.
  Źródło Kobalta poruszyło się większą częścią, sięgając do organizmu pacjenta podobnie jak wcześniej- by nasłuchiwać jego rytmów, by szukać niezgodności, by planować działania i jednocześnie działać. Wspomógł działanie dezynfekujące nawłoci, jednocześnie w paru miejscach układu krwionośnego stawiając filtry usuwające lekkie skażenie, jakie wcześniej spowodował zasklepiając nieoczyszczoną tętnicę. Teraz również poprawił tą prowizoryczną pracę: skrupulatnie i precyzyjnie odbudowując jej ścianki, szyjąc na nowo wcześniej słabo odtworzoną tkankę. Od razu wzmocnił i zabezpieczył układ krwionośny warstwą mięśni które zrosły się- uporządkowane i zręczne jak dawniej, przerośnięte drobnymi naczynkami włosowatymi i gęstą siateczką nerwów właściwą tak wprawnej łapie.
  Stawem łokciowym, a ściślej- grupą rozciętych ścięgien zajął się dopiero, gdy cieniutka warstewka tłuszczu okryła wstępnie żywe mięso. Teraz mógł splatać na nowo włókna na stawie i wykręcać go na różne sposoby, badając naprężenia. Sam pacjent nie doświadczy z początku wszystkich imperfekcji, gdy przez świadomość wciąż pełga fantomowe wspomnienie bólu, a znów: leczona była łapa uzdrowiciela, więc liczyła się najwyższa wierność pierwotnego układu ścięgien. Do bardzo drobnych różnic Dar z czasem przywyknie, ale już do tego czasu Lód mógłby mieć pośrednio na sumieniu jakieś newralgiczne omsknięcie się łapy Ziemnego podczas leczeń. Szabli, na przykład. Nieudolne zszywanie stawu pewnego samca, czyli jak zabiłem własną matkę.
  Na deser pozostawił sobie paskudnie rozwleczoną skórę w okolicy podstawy szponów Tdara. Nie chodziło tutaj nawet o estetykę efektu końcowego, lecz o fakt, że obecnie matnia jednego ze szponów znajdowała się na wierzchu i brak odpowiedniej odbudowy skutkowałby jego obumarciem i wypadnięciem, albo w najlepszym wypadku podatnością na zakażenia.
  Choć przez cały ten czas miał kontakt z sygnałami biegnącymi przez rdzeń kręgowy pacjenta, to zregenerowawszy skórę i łuski jeszcze dłuższy czas trwał w ciszy, wsłuchując się w organizm. Spokojny puls utracił tej szczególnej leniwości powodowanej przez chmiel, przechodząc do rytmu właściwego dla czystego snu. Jego siła również powoli przyrastała, gdy Kobalt sączył z wolna energię wprost do szpiku kostnego, przyspieszając uzupełnianie krwi. Skończył.
  Siedział jeszcze jakiś czas, oddychając niemal równie powoli co sam śpiący. Może nawet wolniej. Wreszcie spojrzenie nieomylnie sięgnęło czarki z herbatą, której miedziany kolor pogłębił teraz dodatek smoczej krwi. Lód przełknął ślinę i cisnął zawartość przed siebie, aż soki roślin i smoczy rozwinęły się w świetle słońca w płynny miraż, by skończyć straceńczym rozbryzgiem gdzieś w dole. Nieważne gdzie, byle dalej od spragnionego pyska. Zerknął na Lothrica i posłał muflonowi uspokajający uśmiech, lekko kiwając łbem. W tej chwili jednak, szczerze powiedziawszy, mięśnie trzeszczały sucho usiłując przybrać właściwy dla tej ekspresji kształt.
  Bowiem do Remedium dotarło, co wcześniej mówił Dar. Dopełnił nauki i nie było już umowy, która ich pętała. Mistrz przekazał mu wszystko, co umiał i już po leczeniu Tchnienia usadził na równi z samym sobą. Ale… czy w tej chwili nie obdarzył go zaufaniem? Mieli z tym ostatnio spore problemy, ale teraz wężowy leżał bez przytomności, kamień wokół zaś płonął od rdzy z resztek życia, które usiłowało z niego wyciec. Które sam z siebie wydusił, oddając się w łapy Kobalta.
  Odprężył się, podszedł i impulsem wybudził starego przyjaciela. Pierwsze, co ów zobaczył po przebudzeniu było wlepione w niego spojrzenie złotych ślepi, które jak lustra odbijały w sobie równie złote ślepia Daru. Otaczał je zaś całkiem naturalny, pełny uśmiech Remedium, z zaciśniętymi wargami i odsłoniętymi kłami w kącikach pyska.
Żartowaliśmy kiedyś sobie, że ty poszukujesz nieśmiertelności, a ja niemożliwego. Ale wiesz, Darze… jesteś niemożliwy. – wyrzekł, pomagając wstać towarzyszowi.
autor: Remedium Lodu
14 maja 2019, 20:24
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Cicha Jaskinia
Odpowiedzi: 487
Odsłony: 68155

  Naprzeciw jadowitej żółci wyszły różnozłote witki, oddając wreszcie skoncentrowane spojrzenie. Kobalt przechylił łeb w lewo, w powolnym i poważnym geście, jakby jego mózg nie był zdolny do udzielenia odpowiedzi, nim ten ruch nie dotrze ślamazarnie do końca. Jakby ważył na własnym karku chrapliwe słowa samca maltretującego się na jego ślepiach
Czy smoka można oswoić? – zawiesiwszy na chwilę głos, w oczekiwaniu aż syk pytania rozpełznie się doszczętnie po jaskini, pokręcił przecząco łbem w niemej odpowiedzi na własne pytanie – Pytanie, czy wciąż poczuwasz się do bycia smokiem, Czeluść. – coś stężało w rysach uzdrowiciela, gdy w skupieniu starał się wyczytać obecny stan Jaskrawca. Czy Ziemny wiedział w ogóle, o co pyta swego, swego rodzaju, towarzysza? Czy przyznawał się do odzierania się z tego, co czyniło z niego smoka; stawiał siebie w jednej jaskini ze Smokiem, czy był to wyłącznie efekt wylewanego żalu, bez poparcia w faktycznych przekonaniach, którym ulegał?
  Najważniejsze zaś- i myśl ta miała odbicie w pewnej uważnej trosce pełgającej po gadzim obliczu- które z dróg z powrotem Żer byłby najbardziej skłonny obrać? Które słowa bądź które działania wyłonić na zewnątrz w miriadzie możliwości przelewających się przez łeb?
autor: Remedium Lodu
13 maja 2019, 22:57
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Cicha Jaskinia
Odpowiedzi: 487
Odsłony: 68155

  Czarne Wzgórza. Smoki widziały je jako martwe, niedostępne, posępne. Groźne, depresyjne i niebezpieczne. Miejsce, gdzie niepewność pełznie przez kręgosłup jak węgorz poprzez brudny muł, wzniecając w wodnym sadle tumany mętnych wzruszeń.
  Wbrew temu, albo może właśnie dzięki temu, miejsce to było czyste. Archipelag skalistych wzgórz, przecięty arteriami wietrznych kanionów i zielonymi nerwami lasów. W tym ciemnym umyśle trwała niejedna tajemnica natury- spoglądając wokół, chłonąc zapachy, gniotąc w łapach podłoże twarde i sprężyste zarazem- we wszystkim tym objawiała się świadomość, że gdzieś poza uchwytnością zmysłów czają się te wszystkie zjawiska niedostępne kilku marnym zmysłom. Że każde ziarno na ziemi kryje w sobie obcy świat, że samemu jest się tylko bezrozumnym fragmentem tkanki pojedynczego organu, jaki dla czegoś większego stanowi cała planeta.
  Zmysły jednakże wystarczały do czegoś innego. Złote włókna tęczówek skurczyły się, zaciskając na obrazie rozbitej grudki śnieżnej zbryliny, rozwidlony język poślizgnął się na mokrym zapachu, ginącym z wolna w przestrzeni. Skrzypiące lawiny szarego piasku zimy zamarły, w reakcji na tortury miażdżących je smoczych łap.
  Lód nawet nie musiał schylać łba. Są ślady, których nie sposób nie rozpoznać. Są okoliczności i jest układ krzywizny tropu, które sparowane z właścicielem śladów mówią wiele. Skoro Żer nie uciekał przed bestią, zbiór rozsądnych alternatyw stawał się sprowadzalny do zaskakująco niepojemnego zakresu. Brak dźwięków ze strony tego konkretnego smoka i świeżość jego obecności natomiast wydały mięśniom analityka komendę, nim ten sam się zorientował, że idzie w stronę Cichej Jaskini.
  Część eksperymentów przeprowadzał w tym miejscu właśnie ze względu na szczególną naturalną barierę akustyczną, jaką tworzyła geometria jaskini. Teraz działała na jego niekorzyść- był absolutnie pozbawiony możliwości wyczucia Ziemnego, przez cenne chwile, gdy ów będzie miał intruza na doskonałym widoku. Chyba, że prowokować go zmysłami wyplecionymi z maddary.
  Zamiast tego posłał mentalną wstęgę głęboko ku terenom Ziemi, ku pewnej pomarańczowołuskiej smoczycy. Odpowiedź była, niestety, twierdząca. Po co ty się nim w ogóle przejmujesz? Westchnął. Przecież doskonale wiem, czemu. Z resztą, czy potrafisz inaczej? Wspaniale, jeszcze tylko introspekcji z tej durnej kategorii mu teraz brakowało. Pamiętaj uzdrowicielu młody, wylewaj brud zawsze z dala od Wody.
  Ciężki zapach krwi był absolutnie świeży i płynął mocnymi falami, zgodnie z pulsem morskiego. Gdy więc Remedium zagłębił się we wlot ciemnego korytarza, miał pewność że rana została zadana najwyżej czternaście uderzeń morskiego serca temu. Wspominał wszystkie ich spotkania, wszystkie rozmowy i gesty, poszukując możliwości wyjścia. To tylko łamigłówka, opakowana w górę gadzich mięśni i sprowadzona do pierwotnych instynktów, ale w gruncie rzeczy najzwyklejsza zagadka. Przynajmniej z tym podejściem będzie łatwiej działać, bez względu na okoliczności. A przecież pamiętał zachowanie Jaskrawca, gdy stracił łapę.
  Teraz to samo zwierzę straciło podporę i sens życia. Chłodny umysł wiedział coś o tym. Oj, wiedział aż zbyt wiele. W tunelu słychać już było ciężkie dyszenie, czuć było słodki aromat mięsa, gładką woń kości pełnych szpiku, zroszonych rozciętym tłuszczem. Stanął tam, powoli i bez strachu, choć nie ważąc się postąpić ani kroku dalej.
  Kobalt milczał. Obserwował, skoro ślepia przywykły do mroku, ocenił rany, wszystko jak zawsze gdyby nie to, że…
  …położył się. Powoli ugiął stawy i przysiadł na czterech łapach, wycinając na jasnym tle Białej Ziemi i Białego Słońca poszarpany kontur z łusek, rogów, błon usznych i grzywy. Zastygły bez słowa, oplatał wzrokiem nie tyle samego Czeluść, nie tyle białą plamkę na czole czy znamionujące zachowanie ruchy kostnego grzebienia, co jakby bliżej niezdefiniowaną przestrzeń pomiędzy. Ot- ślizgał się wzrokiem, czekając jaką postawę przyjmie zwierzę. Jest zima, lód nie topnieje o tej porze. Lód jest cierpliwy, ma cały czas tej pory.
autor: Remedium Lodu
12 maja 2019, 18:32
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Polana
Odpowiedzi: 767
Odsłony: 107483

  – Dawaj też ten ogon. – padło spomiędzy drzew, a Uzdrowiciel zaraz podchodził, ze świeżą nawłocią pospolitą lewitującą tuż obok. Nie wpadł na genialny pomysł pozbawiania się skrzydeł, więc Ziemny znając Kobalta nie powinien być zdziwiony, że Wodnik pojawił się na miejscu wcześniej. Szczególnie, że akurat wracał ze spotkania z Darem, więc leczenie jaskrawca nie odbędzie się na koszt Stada, którego morski (o ironio!) tak nie znosi.
  Gdy zmiażdżone liście zmieszane z pajęczyną zebraną z okolicy spoczęły na obu zranieniach, Lód miast odejmować łapy od ciała sięgnął weń również maddarą. Rana na szyi została uczyniona na jego własnych ślepiach, szponem z nasyconego magią metalu, który był własnością gnoma Kjella, stąd wiedział doskonale, czego się po nim spodziewać. Proste w zasklepieniu i płytkie, po takim czasie wymagało jednak ówczesnego oczyszczenia z zakażeń, którym niechybnie uległo. Podobnie z drugą ranką, jeszcze starszą. Lód warknął pod nosem, sugerując coś niewybrednego o czystości bajora, w którym sypia Wojownik oraz o jakości jego pęcherza.
  Zniszczone łuski odpadły zastąpione nowymi, seria impulsów sprawdziła żywotność zregenerowanych tkanek. Nawet obyło się bez przykładania naostrzonego szponu do rany, tkanki były w dostatecznie dobrym stanie.

//2x nawłoć ze składziku Ziemi
//zt
autor: Remedium Lodu
05 maja 2019, 18:01
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Podziemna Jaskinia
Odpowiedzi: 503
Odsłony: 59110

  Wbrew temu, co Ponury chciał sądzić o Remedium, ten nie był ani do gruntu zły, ani nawet aż tak bardzo zepsuty. Potrafił bronić swoich racji i bez wahania szczerzył kły, ostrzegając przed możliwymi konsekwencjami. Ale przede wszystkim potrafił przyznawać się do błędu kiedy sądził, że zawinił. Przeprosiny były lepsze, bowiem choćby podejście takie bywało mniej skuteczne niż poddawanie się instynktom drapieżcy, pozostawiało coś więcej niż tylko zgliszcza i stosy trupów jak na Mistycznym Kamieniu. Z resztą, zawsze można było później uciec się do innych rozwiązań, czego znów nie dawała złość. Emocje były tymi dziećmi, których jajka Lód bez wahania rozbijał, pozwalając przeżyć najwyżej uczuciom w obliczu rozumu. Może dlatego nie rozumieli się z czarnołuskim tak bardzo: tam gdzie Marduk widział pokarm, Kobalt widział toksynę.
  Gdyby Remedium znał myśli kleryka musiałby przyznać rację swemu Mistrzowi: znajomość cudzych myśli to przekleństwo. Może jednak szczęśliwie dla przebiegu podziemnej rozmowy, musiał dźwigać wyłącznie tyle, ile niosły słowa rozmówcy. Co stanowiło i tak bardzo wiele, gdyż od pierwszej odpowiedzi padającej z pyska Ponurego pozwolił mięśniom oblekającym czaszkę ściągnąć się w rozżaleniu. Teraz jeszcze nie komentował deklaracji młodszego, nie mieli gruntu ku temu.
  Milczenie jaskini pożarło dwójkę samców, gdy Kobalt skończył swoją część. Czekał, aż kleryk ruszy jako pierwszy ku przejściu, samemu zakręciwszy się niemal niezauważalną chwilę w miejscu, które przed paroma uderzeniami serca zaznało przedsmaku smoczego gniewu. Zawartość zaciśniętej łapy nie wpadła w objęcia skórzanej torby, lecz po cichu trafiła w zagłębienie pod skrzydłem. Sprytna kryjówka podpatrzona u Burzowej Łuski- dogodna, póki lotne ramiona nie musiały być używane.
  On również uśmiechnął się gorzko, słysząc o maminsynku. Owszem, kleryk trafił poprawnie, choć wbrew swoim przekonaniom sam nie traktował słów uzdrowiciela poważnie. Doszukując się w cudzych słowach samych kłamstw i zła, jest się równie naiwnym co najsłodsze pisklę. Lód był w stanie uwierzyć, że spotkanie z innymi smokami odbiło się istotnie na Marduku, niemniej zawiązki charakteru i pierwsze utrwalone wzorce spoglądania na świat musiały pochodzić z pierwszych pięciu księżyców życia, z groty Ishtar. Kleryk twierdząc inaczej tylko wygodnie naginał swoją rzeczywistość, Remedium jednak zdążył zrozumieć jedno- to nie był jego problem. To od początku nie był jego problem, a on z jakichś dziwnych pobudek zaangażował się nadmiernie w życie Marduka.
  – Idziemy. – potwierdził skinieniem, nim zagłębił się w czerń jeszcze gęstszą niż dotychczasowa. I, przynajmniej dla niego, coraz bardziej fascynującą, choć w tej chwili nie oddawał się w pełni obcowaniu z naturą. Szedł w ciszy aż towarzyszowi wędrówki zbierze się na dalsze słowa, nie pomny na fantastyczne okazy dzieł przyrody, nad którymi w innych okolicznościach pochyliłby swe badawcze zmysły na dłużej. Teraz tylko znużonym spojrzeniem określał ich pochodzenie: naciek wapienny… wytrawienie… kwaśna nadżerka… kanion jaskiniowy… kolonia na martwym nietoperzu gatunku… nie rozpoznał, więc zebrał maddarą nowy okaz do szczelnego pojemniczka z drążonego kwarcu. Intensywny fetor guana z probówki wymieszał się ze słodkim zapachem rozkładu dochodzącym od nieżywego ssaka, które przerwały tło zapachów podziemi. Fauna i flora choć obecne, przetykały się tutaj z podkładem planety znacznie subtelniej.
  Poza tą jedną czynnością tylko szedł głębiej, czekając, a później słuchając w najwyższym skupieniu. Marduk nie był szorstki. W tym co mówił było sporo prawdy, zaś między słowami wyciekał jego charakter.
  … że jest odpowiedni i godny? Stanął. Obrócił się. Trochę niepewny, lecz z błyskiem zrozumienia w oku.
  – Po raz drugi? – syknął zaskoczony – Czy Ty tak mocno wziąłeś do siebie ostrzeżenie, gdy powoływałem się na Szachrajkę, że uznałeś to za wyraz odzierania Cię z marzeń? – pokręcił łbem z niedowierzaniem. Bez pogardy, lecz najzwyczajniej w smutku.
  – Powiedziałeś już kilkukrotnie, że nie dałem Ci powodów, byś uważał o mnie cokolwiek innego, niż samo najgorsze. Ale na początku spytałeś też, gdzie moim zdaniem tkwi Twój błąd. – łeb powędrował nieco w bok, a jego rytmiczne kiwanie ustało – Twój błąd jest taki, że odrzucasz wszystko co mówię, a co nie jest potwierdzeniem obrazu mnie jako potwora. Nawet przyznałeś, że łatwiej jest Ci uznawać mnie za takiego. – podszedł i oparł się o gruby stalagnat.
  – Czy nie przeprosiłem Cię w Gorącym Zakątku, ani na ceremonii? Przypomnij sobie całą sytuację. Tkwimy… tkwiliśmy w błędnym kole, gdzie moje działania były dla Ciebie zawsze z gruntu złe. Mógłbym powiedzieć, jaki cel przyświecał mi na ceremonii… – prychnął z pewną ironią wobec samego siebie –…ale byś mnie wyśmiał, z resztą słusznie. Tylko jednego wciąż nie rozumiem. – przyznał szczerze – Skoro chciałeś dowieść tych wszystkich rzeczy o sobie, to dlaczego zniknąłeś ze Spotkania Młodych?
  To był jeden z powodów, które przechyliły dla Remedium szalę ryzyka na ceremonii. – Byłem dla Ciebie ciemiężycielem już wcześniej, czyż nie? I gdy widziałem Twoje zachowanie na Skałach Pokoju, późniejsze zniknięcie, to tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że byłeś dorastającym smoczkiem odrzucającym każdą wyciągniętą ku tobie łapę. – westchnął – Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie ucieszyła Twoja reakcja na pocieszenie Szachrajki. I może mnie za to bardziej znienawidzisz, bo ja sam nie lubię tej myśli, ale obiecałem Ci szczerość. Otóż na swój sposób chyba osiągnąłem wtedy swój zamiar: sprowokowałem Twoje rodzeństwo, by stanęło po Twojej stronie i żebyś znalazł kogoś sprzyjającego Tobie. Kosztowało to jednak wiele bólu, więc nie jestem z tego dumny i szczerze Cię za to przepraszałem. Z resztą, wciąż przepraszam.
  Znów przekręcił łeb – Bez żadnych złośliwości i szczerze: masz wrażliwą osobowość, Ponury. Jest to cecha, którą dotychczas uznawałem za negatywną.
autor: Remedium Lodu
03 maja 2019, 23:59
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Samotna Skała
Odpowiedzi: 597
Odsłony: 76408

  Lód miał niejedną kwadrę, by opanować strategiczne ustawianie się w obecności Daru i Lothrica. Obaj w polu widzenia, wzrok padający na Mistrza bądź zamyślony, zagubiony w przestrzeni… wciąż jednak mogący odczytać mimikę żywego ognia, którą czysty żywioł aż wypalał mu na źrenicy. Zaiste ci, którzy znali Uzdrowiciela Ziemi bliżej mogli wynieść z jego więzi z żywiołakiem równie wiele, co on sam. Ruchy Lothrica, czasem subtelne, czasem brutalne lecz zawsze nagłe- bez odpowiedniej uwagi można było oddać się ich obserwacji na tyle, że uciekałyby te bardziej niejasne przekazy słane przez wężowego smoka.
  Na przykład żadna ekspresja muflona nie zastąpi słownego przytyku, czy lekkodusznego chwytania wiatru w grzywę, który Dar chował skrzętnie jako trzecią warstwę za uśmieszkiem, za pozorną wieloznacznością słów, wreszcie za dumą w postawie. Och, duma była prawdziwa, lecz prawdziwą odpowiedzią na rozwiązanie sporu była ta ukryta wiadomość, że Uzdrowiciel nie jest dumny wyłącznie z siebie. Lód mrugnął, przekrzywiając nieco łeb. Detektyw nie zakrywał ślepi zewnętrzną parą powiek znajdując się w towarzystwie, więc ów zdawałoby się naturalny odruch zarezerwowany był dlań jako szczególny symbol potwierdzenia.
  Smocza kość, drobna glinka, sproszkowany granit, ściśle kontrolowana temperatura i długi czas.– odparłby, ale pozostawił temat naczyń za nimi. Było to zagadnienie znoszące urwanie wątku, w przeciwieństwie do tego, który właśnie nadciągał klarownie jak letni przybój oceanu. Dar nie negowałby bezmyślnie słów swego ucznia twierdzącego, że Ziemny mistrzem nigdy być nie przestanie.
  I faktycznie, w jego działaniach kryło się nawet więcej dalekowzroczności, niż wężowy sam mógł wiedzieć. Czy to jakiś siódmy zmysł, czy jeno zwykły przypadek- nieistotne. Tchnienie Zimy faktycznie mogła nacieszyć się widokiem Remedium skamieniałego na kształt nacieku skalnego, które z takim zapałem badał po jaskiniowych labiryntach. Nawet wiecznie poruszający się ogon i łeb zamarły, nawet wiatr jakby mniej szarpał błękitnym włosiem. Drgnęła ciemna łuska pod złotym okiem, objawiając jakiś mięśniowy tik.
  Miał pokroić swoje Serce.
  Cóżeś nawarzył, Darze? Ziemny mógł podobnie słusznie sycić się wrażeniem, jakie wywołał. – Oczywiście. – ot, cała odpowiedź. Zdobył się tylko na uprzejmy ukłon, jaki winien by był Przywódcy w takich okolicznościach, ale nie odpowiedział wprost na jej sygnały. Może tylko nieco miększym błyskiem w badawczym spojrzeniu…
  …bowiem Lód już czuł, jak spływa nań spokój właściwy czasom leczenia. Wyjść poza wszelkie uczuciowe narośle i stanąć odartym jak po świeżej wylince umysłem przeciw zagadnieniu- tutaj wszystko musiało stanowić cel do odnalezienia przyczyn wytrącających organizm z równowagi i niwelacji ich. Czasomierz Daru odpowiadał na oko niespełna dwóm na sto części odchylenia na okręgu wedle miary czasu przyjętej przez Remedium. Sunąc łapą od karku aż po ogon odkrył zaraz przyczynę tego interwału. Ruch zatrzymał się gwałtownie na wysokości żołądka, gdzie Uzdrowiciel Wody odnalazł to, czego istnienia już podejrzewał.
  Pacjentka leżała w warunkach nie zaburzających leczenia, jej ułożenie ciała na tyle naturalne, że dałoby się tym wytłumaczyć uspokajający się rytm organizmu… gdyby nie tempo, w jakim biologia osiągnęła wyciszenie po przed chwilą ukończonym locie. Nieciężko było to wyłapać już na wstępie, skoro Lód niemal odruchowo starał się zawsze utrzymywać choć parę wiązek maddary wczepionych do właściwych nerwów pacjenta, nadzorując te sygnały, które w zwyczajnych warunkach sięgały wyłącznie smoczej podświadomości. Najgorsze tutaj było jednak to, co stwierdziłby początkujący kleryk: pakunek w żołądku, sączący powoli przez koźli żołądek substancje zielne do przewodu pokarmowego smoczycy był zbyt duży, a teraz i zesztywniały od kwasów żołądkowych, by usunąć go przez przełyk. Na dodatek błony śluzowe górnych dróg oddechowych przechwyciłyby niemało z lulkowej i chmielnej esencji. Pięciu skomplikowanych i nieodmiennie bezbłędnych zaklęć by potrzeba, żeby zastosować do tego przypadku metodę inną, niż dostęp bezpośredni.
  Remedium nie wycofywał maddary z organizmu pacjentki, otaczając pakunek błoną spowalniającą przepuszczanie, by kupić sobie czas na wyjaśnienia i preparacje. Nie mógł zastosować pełnej błony, gdyż po jej zdjęciu do żołądka trafiłby gwałtowny zastrzyk skondensowanych kwasowych dekoktów z ziołowej mieszanki Wielkiego Snu. – Nieszkodliwe dawki lecznicze chmielu oraz lulka czarnego – celowo sięgnął po tradycyjne nazwy ziół w ich smoczym języku. Aby dać pacjentce poczucie, że ma kontrolę nad sytuacją, niż straszyć poprzez stosowanie obcych jej terminów, jakby wyraźnie coś ukrywał. Mógł tutaj wykorzystać znajomość charakteru smoczycy: Przywódczyni Ognia mogła czasem lubić wygodne kłamstwa, ale wedle doświadczeń Kobalta nie przepadała za półprawdą. Ułożył drugą przednią łapę przy pysku samicy. Lekkie dodanie otuchy i zapewnienie znajomym zapachem, barwą i łuską, lecz bez wchodzenia w rejon gierek. Bezsprzecznie nie mógł sobie teraz na to pozwolić.
  Oczywiście wciąż kontynuował wypowiedź – zawinięte w żołądek przeżuwacza oraz smoczą skórę. Niestrawne, ale kwas żołądkowy stopniowo wyciąga mieszankę usypiającą organizm. Serce Płomieni nie zginie od niej, ale dzięki ich wzajemnej interakcji usnęłaby na wiele księżyców. – łapa Uzdrowiciela spoczywała pewnie na boku smoczycy, lekko acz stanowczo utrzymując ją w miejscu na wypadek, gdyby jednak zdarzył się nadmiar reakcji. Świedomie jednak uniknął słowa „śpiączka”. Może i dlatego, że sam miałby problem z pozostaniem chłodnym w obliczu tego słowa. Niebieskołuski zniżył pysk na wysokość Serca i spojrzał poważnie w jej ślepia – Proszę Cię, leż spokojnie. Wyciszony organizm wolniej pobierze następne dawki ziół. Ja natomiast wiem, co robić. Nie bój się niczego, co powiem. – dokończył z naciskiem i strzelił krótko językiem, starając się wychwycić nastrój pacjentki z jej zapachu na równi z napięciem mięśni. Jeśli było trzeba, sięgnął maddarą i wyciszył nadmierne zdenerwowanie, które mogłoby przyspieszać akcję serca, więc i cały metabolizm.
  – Mamy mało czasu, ponieważ działanie w przeciwieństwie do uwalniania nie jest tak stopniowe. Będzie jeszcze mniej, gdy kwas wytrawi wewnętrzną warstwę zawiniątka. Nie mogę wydobyć go przez przełyk, oczywiście – nie przerywając wypowiedzi stuknął wyważonym ruchem szpona w bok własnego nozdrza, sugerując kwestię przyswajania przez błony śluzowe. Na dłuższe wyjaśnienia, dlaczego ślepa ścieżka jest ślepa szkoda czasu, w końcu rozmawia ze znawcą smoczej anatomii, zioła tymczasem wciąż działają, mimo jego maddarowej błony – muszę otworzyć żołądek Serca Płomieni. Zarazem jak najmniej wpłynąć na stan jej organizmu, odchył w każdą stronę to wzmocnienie działania już przyswojonej dawki substancji. Związek psychiki z rytmem biologicznym. – w trakcie gdy mówił, kawałek drewna z jednej z jesionowych żerdek został wycięty maddarą i z podobnych przyczyn począł wytaczać się w gładki, zaoblony po obu końcach walec. Strużyny leciały w dół, targnięciami wietrznego łba ciskane na kamienne kolce kłębiące się pod Samotną Skałą.
  Teraz w miarę, jak kończył wypowiedź, Uzdrowiciel podjął się czegoś znacznie więcej. Od razu zaczął działać. Jego rzeczowe syknięcia nabrały nieco nieobecnego tonu – Nie mogę użyć ziół przeciwbólowych czy nasennych, prawie wszystko wzmocni działanie nasenne, a tasznik działa zbyt miejscowo. Jemioła oraz owoc kaliny – w tym momencie ze starej, znoszonej torby wypłynęły dobrze odmierzone dawki wspomnianych surowców. Porcja gałązek jemioły od razu trafiła na świeżą wodę oddzieloną ze świeżej porcji przygotowanej na herbatę. Za jakiś czas czwarta część wraz z odrobiną ziela zostanie oddzielona do osobnej miski by doszła do formy gęstego wywaru samotnie, trzy zaś części wzmocni przygotowana kalina, czyniąc jeszcze gęstszy dekokt przeznaczony do wypicia. Wszystko dochodziło powoli na ognisku płonącym pośrodku, odciążając źródło Kobalta dla ważniejszych celów.
  ~ Darze, wiesz że muszę Cię prosić o zgaszenie fajki. Twoje mieszanki pogorszą sytuację. ~ sięgnął do Mistrza niewyczuwalnie dla Serca, by pozwolić Uzdrowicielowi na zachowanie pełni swej dumy. W ostateczności stanowił on w tej chwili nie tylko biernego obserwatora, ale i trzeci czynnik, siłą rzeczy w pewnym stopniu zaburzający sytuację. Gdyby Ziemny nie zareagował, jego fajka „sama” by wygasła. Ot, płaski krążek z maddary ściśle blokujący dostęp tlenu do żaru. Dyskretne i skuteczne, tak że sytuacja wciąż będzie znana tylko wężowemu.
  Remedium kreował zaś we łbie coraz dokładniejszy model sceny, a tysięczne sploty jego źródła zwiedzały tak znane już ciało samicy, poszukując pewnych określonych nerwów. Wtedy to odkrył drobny zbitek życia w jej ciele i dowiedział się, że poza Sercem dzierży w łapach również ich potomków. Niesamowicie na dodatek rzadkich, zarodek nie zdążył do końca jeszcze się rozdzielić, lecz już wyraźnie tworzył trzy komplety listków. Małe życie może obumrzeć, choćby Ziemny przerwał w razie porażki Wodnego i uratował Ognistą. Przełykając ten fakt jakby był tym i tylko tym: faktem właśnie, Lód kontynuował mrukliwą przemowę:
  – jemioła przyda mi się na samo rozcięcie, później intensywna mieszanka przeciwkrwotoczna wytrąci dodatkowo organizm z marazmu i spowolni wchłanianie resztek chmielu i lulka. Ale co najważniejsze – sieć sond, gęsta jak nigdy, odnalazła wreszcie w rdzeniu kręgowym właściwe połączenia – Serce, rozluźnij mięśnie. Obróć się na grzbiet i nie ruszaj się. – wyrzekł, przykładając dla niepoznaki czubek szpona do podbrzusza samicy, gdy ta odsłoniła je przed nim. Zaklęcie było uodpornione na ruchy ciała, ale i tak nie dał Jej nawet jednego uderzenia serca namysłu, nim przeciął nerwy.
  …
  Rozmyślał nad tym od wielu księżyców. Dokonywał pierwszych weryfikacji na ostatnim, niewyklutym potomku z pierwszego miotu, czasem próbnie sunął maddarą po nerwach pacjentów, teraz jednak miał styczność z żywym, ukształtowanym organizmem któremu faktycznie to uczynił. Poniekąd nadawała się najlepiej ze wszystkich smoków na pierwszy raz, gdyż jej organizm znał lepiej nawet od własnego. Przerwanie precyzyjnie wybranych kilku połączeń nie powodowało najmniejszych zmian w podstawowej dynamice ciała jak akcja serca, oddychanie czy ruch jelit, lecz pozbawiało smoka wszelkiego czucia od wysokości klatki piersiowej w dół.
  To niesamowite, ile treści czasem zabiera opisanie krótkich odcinków czasu. Trzecia część klepsydry nie zdążyła się jeszcze przesypać, a Remedium mógł otwierać smoczycę – Nic nie poczujesz, ale chwyć to drewienko w szczęki. Jeśli coś by Ci przeszkadzało, wyżywaj się na nim. – nie bez powodu oparł łapę o pierś smoczycy tam, gdzie wciąż funkcjonował jej zmysł dotyku. Nie bez powodu prosił ją o pomoc. Niech pacjentka czuje, że wciąż ma nad wszystkim kontrolę: zarówno ona jak i on. Jesionowe drewno mogła zaś sobie żuć do woli, przy jego charakterystyce nie skończy z paszczą pełną drzazg. Na dodatek skrzętne zatajenie przed Przywódczynią Ognia tego, co właśnie jej uczynił, powinno oddalić od niej panikę. Uzdrowiciel zachowywał się przecież jakby wszystko miał pod kontrolą, a zarazem wyraźnie dał znać, że samica nic nie poczuje. Była to najlepsza taktyka znana Remedium: nie przemilczeć tego, co pacjent odczuwa zmysłami, lecz omijać mówienie o tajemnicach swej sztuki. Nie z dumy, lecz dla uniknięcia lęku, jaki rodzi smocza niewiedza w zetknięciu z faktami – A teraz bez ruchów. – mówił, odmierzając już szponami właściwy punkt na ciele.
  Prawą łapą przesunął w górę podbrzusza, jakby je masował. W rzeczywistości ów zdecydowany nacisk przesunął nieznacznie jelita. Siła na tyle niewielka, by nie zwiększać ciśnienia w otrzewnej , bo jeszcze skończyłoby się na zbieraniu wątpi z posadzki. Przelewające się w jamie ciała wnętrzności były ciągle kontrolowane źródłem na równi z dotykiem Uzdrowiciela, i pozwoliły oddzielić maddarową błoną otrzewną wokół żołądka od pozostałej jej części. Błona ta była wielowarstwowa, każda warstwa miała za zadanie oddzielać się w miarę postępów i obejmować kolejne poziomy rozcięcia, zmniejszając krwotok, zapobiegając mieszaniu się płynów i wylewaniu się ich. Kwasy żołądkowe mieszające się z płynem otrzewnej i krew dostająca się do żołądka nie byłyby wskazanym scenariuszem.
  Woda przemyła podbrzusze, po nim natarcie gęstą zawiesiną z jemioły i ostrzony regularnie na diamencie szpon u lewej łapy wykonał jedno proste cięcie wzdłuż łączenia mięśni brzusznych, otwierając przed Remedium wnętrze Przywódczyni Ognia. Prosty parawan z maddary już w tej chwili oddzielał ich dwójkę od powiewów wiatru. Na szczęście nie padało dziś w najmniejszym stopniu a wiatr na tej wysokości nie niósł pyłów, skała na której się znajdowali była zaś gładka i czysta. Owad również nie latały na jałową Samotną Skałę. Oczywiście Lód nie omieszkał zawczasu umyć własnych łap, to stanowiło już od dawna jego nieodłączny nawyk.
  Rozcięcie musiało być dość duże, by zmieścić przez nie wydobywane zawiniątko, a wszelkie późniejsze poprawki byłyby gorsze na wielu płaszczyznach, niż jedno poprawnie wykonane cięcie. Remedium zdał się nie tylko na intuicję, lecz kilka prób, które wcześniej wykonał w wyobraźni bazując na pamięci dotyku związaną z uciskaniem łapą po podbrzusza samicy oraz układem sond magicznych. Ten moment był więc powtórzeniem kroków w pewnym sensie już uczynionych. Za fioletowym ostrzem podążała rzecz jasna jedna z warstw maddarowej błony, wraz z jemiołą powstrzymując krwotok.
  Dalej rozcięcie żołądka. W tym momencie Kobalt zmodyfikował właściwości bariery wcześniej stworzonej wokół skórzanego zarodka śpiączki. Stała się prawdziwie nieprzepuszczalną, gładką bańką. Trzecią warstwę błony (druga tworzyła zabezpieczoną jamę w otrzewnej) Lód trzymał już w pogotowiu, by natychmiast zabezpieczyć nią soki rozciętego organu. Właśnie ze względu na czas, a także na możliwość wykorzystania zmysłu dotyku, wszystkie cięcia wykonywał łapą, nie źródłem. Stosowanie naraz wielu precyzyjnych, niezmiernie abstrakcyjnych bądź szalenie intuicyjnych zaklęć, a przy tym choćby zabezpieczanie otwartego ciała pacjentki przed podmuchami wiatru w pewnym momencie mogłoby odbić się tragicznie na jakości efektów pracy maddary. Z resztą cóż to za uzdrowiciel, który nie potrafi operować własnymi łapami w harmonii ze źródłem? Źródło i kończyny powinny być jednakowo wprawne i zdolne do współpracy, gdy ich możliwości się pokrywają.
  Z rozciętego więc organu za sprawą takiej właśnie synchroniczności nie miała się uronić na zewnątrz ani kropla żółci. Ostrożnie przesuwając w przestrzeni barierę otaczającą zawiniątko, Remedium usunął je wpierw z organu, następnie przez jamę podbrzusza na zewnątrz. Z nabożną bezdźwięcznością skóra opadła na nagą skałę, ale przecież to była dopiero połowa sukcesu. Naprawa wyrządzonych szkód będzie równie żmudna, gdy wziąć pod uwagę, że całkiem dużo esencji ziołowej już wtedy krążyło po ciele Ognistej. Nawiasem mówiąc, zawiniątko zostało odłożone poza zasięg wzroku pacjentki oraz w takim punkcie, by wiatr zwiewał zapach z dala od jej nosa. To byłby zaiste nieodpowiedni moment na odruchy wymiotne.
  Zregenerowanie tak czystego rozcięcia tkanek było samo w sobie zagadnieniem elementarnym, co stanowiło istotne ułatwienie. Lód przez absolutnie cały czas trwał przyssany do układów ciała Serca całą siecią połączeń. Trochę jak pijawka odbierał organizmowi jego sygnały, badając tym stan smoczycy, dosłownie wyłapując go własnym umysłem, w zamian jednak karmił wewnętrzne receptory kopiami sygnałów pochodzących z własnego ciała. Ponieważ był obecnie w pełni zdrowia i pracował w spokojnym skupieniu, tak samo i pacjentka powinna trwać w takim stanie. Oczywiście, czasem należało dokonać modyfikacji, tutaj jednak Uzdrowiciel działał intuicyjnie posiłkując się do tego własna podświadomością, gdyż i o procesach nie w pełni przeanalizowanych, a czysto sensorycznych była mowa. W tym wszystkim chodziło wyłącznie o to, by omijać odruchy obronne organizmu smoczycy na zmiany, jakie wywołało rozcięcie brzucha; by zachować jak najbliższe normie rytmy procesów biologicznych.
  Gdy żołądek znów był cały i opuścić go mogły korzenie uzdrowicielskiej maddary, pacjentka otrzymała do wypicia oczekujący już w gotowości dekokt z jemioły i owoców kaliny. Przecięty brzuch trochę przeszkadzał w przełykaniu, ale z pomocą Remedium nie było to niemożliwe. Cały czas jego źródło stało na straży w przełyku smoczycy, żeby uniknąć najmniejszej szansy zadławienia i kasłania. Fakt, że Serce nie miała obecnie czucia w torsie nie oznaczał, że gwałtowne skurcze mięśni obeszłyby się bez konsekwencji.
  Regeneracja otrzewnej również nie przysparzała większych problemów. Najwięcej uwagi wymagało rozcięcie samych mięśni, gdyż przebiegało na ich zejściu i brak uwagi przy pobudzaniu tkanek do ponownego wzrostu mógł skutkować w przyszłości przepukliną. Nieodpowiednia rekonstrukcja wytworzyłaby również napięcia krzyżowe między włóknami mięśniowymi, a w konsekwencji ból przy spięciach brzucha i obniżenie siły torsu. Wraz z tkanką odrastały naczynka krwionośne, dalej odtworzyła się cienka warstewka tłuszczu, wreszcie sama skóra. W tym przypadku Lód zadbał o to, by nie pozostawić blizny na ciele. Nawet nie chodziło tutaj o fakt pracy nad własną partnerką, lecz o uniknięcie powstania takiego zgrubienia w miejscu, gdzie poddawane jest stałemu naprężaniu. Blizna więc powstała doprawdy nieznaczna i nawet ona wchłonęła się po chwili uważnego dozowania maddary.
  Pozostało odtworzyć nerwy przecięte w rdzeniu kręgowym. Kobaltowe źródło poruszyło swe ażurowe ciało i opadło na kręgosłup pacjentki niezwykle gęstą siecią. Już kilkukrotnie zdarzało mu się zastępować tymczasowo cudze nerwy ich iluzorycznymi kopiami, tutaj również sięgnął po tą sztukę. Stworzenie dostatecznie złożonych maddarowych nerwów nie było tak prostym zadaniem szczególnie, gdy łączy się nimi fragmenty tak aktywne jak rdzeń kręgowy. – Spójrz, gdzie i jak cię dotykam i powiedz, czy czujesz to poprawnie. – uprzejme, poważne polecenie towarzyszyło powolnemu sunięciu łapy przez brzuch i łapy smoczycy, kontrolnych dźgnięć szponem w ogon czy w któryś ze stawów. Odnalazłszy w ten sposób poprawną kombinację (czy raczej- upewniwszy się, że pamięć go nie zawiodła i dobrze zapamiętał przebieg tych ścieżek) Remedium mógł dokonać ponownego scalenia nerwów. – Wstań teraz, proszę. Powoli i ostrożnie. Przejdź parę kroków, wsłuchaj się we własne ciało i powiedz mi, czy wszystko jest dobrze. – w pierwszej fazie był ciągle w pogotowiu na wypadek wszelkich gwałtownych ruchów ciała, jeśli jednak wszystko jak na razie wskazywało na pozytywny wynik leczenia, Lód oparłby łapę na barku Serca i przez czas jakiś wsłuchiwał się w rytm jej ciała, badając obecny stan tak ciała po rozcięciu, jak i obecnych efektów działania ziół.
  – Jeszcze tylko spożyj to. Żuj powoli, połknij dopiero gdy w pysku będziesz miała wodnistą papkę. – wyrzekł, podając kapelusz muchomora. Wyborny detoks, równie dobrze powinien zneutralizować doszczętnie mieszankę chmielu i lulka. Przy okazji osłabi też działanie leku przeciwkrwotocznego, to jednak nie miało prawa stanowić jakiegokolwiek problemu na obecnym etapie. Teraz dopiero pozwolił sobie wreszcie na jeden wyraźny gest wobec niej.
  Samotna Skała uroniła pod swe skalne łapy jedną herbacianą łzę, gdy Kobalt szybkim ruchem opróżnił własną czarkę. Zaraz już była przepłukana, napełniona na nowo wirującym na wodzie suszem. Świeży, rześki aromat i kwaśny smak zaprawiony słodyczą jasnego miodu nie dość, że psychicznie poprawią stan Tchnienia nie interferując z ziołami leczniczymi, to jeszcze niosły parę dodatkowych znaczeń. Choćby niewielkie naczynko, z którego Lód podjął słodki syrop- jakimś cudem ocalały z wichury, która dopadła ich dwójkę na Wzgórzu. Stał też obok i na tyle blisko, że jeśli chciała, Zima mogła się bez problemu wesprzeć na jego boku, skoro jedną łapę może mieć zaraz zajętą. Skłoniwszy przed nią łeb podał ciemnozielone naczynko z symbolem pokrzywy – Dziękuję za zaufanie, Przywódczyni Ognia. – za wyrażenie zgody na takie działanie należał się bezwzględny szacunek. Przychodzić jako ranny to rzecz prosta, dawać się zatruć by stać się obiektem nauk- zupełnie odmienna.
  Wziąwszy pojedynczy, głęboki wdech by otrząsnąć się do końca z leczniczego transu, Kobalt spojrzał na swego Mistrza.

Wyszukiwanie zaawansowane