Znaleziono 10 wyników
- 26 kwie 2020, 19:08
- Forum: Ogólne
- Temat: Powiadomienia
- Odpowiedzi: 6987
- Odsłony: 362985
- 26 kwie 2020, 19:08
- Forum: Ogólne
- Temat: Powiadomienia
- Odpowiedzi: 5006
- Odsłony: 271908
- 18 kwie 2020, 17:52
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Rzeka
- Odpowiedzi: 710
- Odsłony: 104270
„To spotkanie skończy się dla niej źle. Torvihraak wiedziała to. Powinna uciekać, bo ta smoczyca pluła na zasady, na smoczą logikę, na smoczą moralność. Nie przekonałaby jej słowami, ani nie pokonała w walce. Nie, gdy była tylko cieniem dawnej siebie. Wiedziała, że była."
Cykuta znów wróciła pustym, tępym wzrokiem na pysk kupczyni... lecz między milionem źrenic jaśniała jakaś niewyobrażalna radość. Coś, co widzi się u głodomora, jakiego palce zaciskają się na kromce chleba i twarz pokornie unosi się w dół – ale jej ruch był agresywniejszy. Mniej dziękczynny, choć bez śladu pogardy i nienawiści jak u Torvihraak. Typowo pierwotny.
Dziki chichot trysnął kwasem z jej wygiętych ust, a nawet pierś zarechotała. Każda chorągiew była warta zdjęcia, bo oznacza to, że od tego momentu jest to ziemia niczyja; a ona była uzurpatorem jakich mało. Zabierała od smoków, dawała chaosowi lub czemukolwiek, co trzyma się w ciemności nieokiełznanego. Nic większego. Brak oporu był na łapę, trud jest zbędny... jednak znów błysnęła oczyma. Coś wybuchło wewnątrz.
Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności?
Uśmiechnęła się do niej lekko, przekręcając łeb w niezrozumieniu. Wysłuchała wszystkiego, szponami jeżdżąc lubieżnie po łuskach samicy, co chwila mącąc językiem w pysku. Sapnięcia osadzały się na jej szyi nieregularnie, jak gdyby Kwiatuszek nie mógł tak naprawdę odetchnąć od samej siebie.
– Kiedy mówiłam o wolności? – spytała, zbita z pantałyku ale w jej głosie nie było zagubienia ni tchórzostwa. Był to bardziej rozkaz, wyrzut mdłości i gniewu, lecz też nie to koniecznie; niespotykana łagodność grała w jej głosie pod każdym charknięciem. Cokolwiek słyszała kupczyni obywało się bardziej rykiem rozrywanej gardzieli aniżeli słowami. Czarodziejka drżąc niezmiernie zmarszczyła nos, mówiąc dalej: – Widzisz, o to w tym chodzi. O to biega! To ty od razu łączysz mnie z mianem wolności. I tutaj może cię zaskoczę, kruszynko... ale żyję w imię niczego. Jak drapieżnik. To jest twoja zguba. Bo drapieżnik patrzy i czuwa. Drapieżnik nie szuka osiągnięć, on szuka słabości: widzi ofiary. Ale jeżeli ja patrzę na siebie jak na drapieżnika i na ciebie jak na ofiarę, to dlaczego od razu powielasz mój punkt widzenia?
Liznęła ją wzdłuż szyi, jeżąc łuskę na grzbiecie. Ciężki oddech mierzchwił każdy skrawek skóry. Ciepło ciała Cykuty zderzało się z naturalnym zimnem. Szepnęła jej do ucha, wodząc morskim łapskiem po przegubie jej lewej łapy. Ogon samoistnie wodził po wewnętrznej stronie jednego z ud. Nawet nie dbała o które... do momentu, aż nie szepnęła, trąc polik o polik:
– Nie obchodzi mnie co cię interesuje. Łgasz przede mną. Miałyśmy umowę, kruszynko. Och, jak mnie to boli, że sama z siebie nie dasz... no ale cóż, pytanie dostało odpowiedź. Biorę zapłatę.
Wtem capnęła mocniej nadgarstek, maddara wniknęła w ciało Torvihraak i ta mogła ugiąć się z bólu, czując jak nerwy same z siebie puszczają się nawzajem. Jak coś od środka tnie jej łapę przy stawie, starannie, choć nie na tyle, żeby być torturą; mały, stalowy półksiężyc w środku jej mięcha okręcił się wokół kości, przeciął i ją zgodnie z wyobrażeniem – następnie zostawił łapę... bezwładną. Dygoczącą w spazmach, łkającą szkarłatną cieczą.
– Ach... może jednak mnie obchodzi? – rzuciła nostalgicznie, czując jak koloryt woni bije w jej nozdrza.
Smoczyca uśmiechnęła się do niej przepraszająco. Cmoknęła ją w polik, po czym z kaszlnięciem zeszła z jej ciała, jakoby obrzydzona własnym kosztem. Odsunęła się o kilka kroków, przymykając oko i robiąc przymiarkę łapy do leżącej kaleki.
Cykuta ze śmiechem pomachała przed twarzą kupczyni jej własną kończyną, tym samym przelewając kolejną wiadomość w eter.
Wołanie o uzdrowiciela.
//bez rzutu; pozwolenie użytkownika
+ 1x rana krytyczna:
Dziki chichot trysnął kwasem z jej wygiętych ust, a nawet pierś zarechotała. Każda chorągiew była warta zdjęcia, bo oznacza to, że od tego momentu jest to ziemia niczyja; a ona była uzurpatorem jakich mało. Zabierała od smoków, dawała chaosowi lub czemukolwiek, co trzyma się w ciemności nieokiełznanego. Nic większego. Brak oporu był na łapę, trud jest zbędny... jednak znów błysnęła oczyma. Coś wybuchło wewnątrz.
Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności? Kiedy mówiła o wolności? Co mówiła o wolności?
Uśmiechnęła się do niej lekko, przekręcając łeb w niezrozumieniu. Wysłuchała wszystkiego, szponami jeżdżąc lubieżnie po łuskach samicy, co chwila mącąc językiem w pysku. Sapnięcia osadzały się na jej szyi nieregularnie, jak gdyby Kwiatuszek nie mógł tak naprawdę odetchnąć od samej siebie.
– Kiedy mówiłam o wolności? – spytała, zbita z pantałyku ale w jej głosie nie było zagubienia ni tchórzostwa. Był to bardziej rozkaz, wyrzut mdłości i gniewu, lecz też nie to koniecznie; niespotykana łagodność grała w jej głosie pod każdym charknięciem. Cokolwiek słyszała kupczyni obywało się bardziej rykiem rozrywanej gardzieli aniżeli słowami. Czarodziejka drżąc niezmiernie zmarszczyła nos, mówiąc dalej: – Widzisz, o to w tym chodzi. O to biega! To ty od razu łączysz mnie z mianem wolności. I tutaj może cię zaskoczę, kruszynko... ale żyję w imię niczego. Jak drapieżnik. To jest twoja zguba. Bo drapieżnik patrzy i czuwa. Drapieżnik nie szuka osiągnięć, on szuka słabości: widzi ofiary. Ale jeżeli ja patrzę na siebie jak na drapieżnika i na ciebie jak na ofiarę, to dlaczego od razu powielasz mój punkt widzenia?
Liznęła ją wzdłuż szyi, jeżąc łuskę na grzbiecie. Ciężki oddech mierzchwił każdy skrawek skóry. Ciepło ciała Cykuty zderzało się z naturalnym zimnem. Szepnęła jej do ucha, wodząc morskim łapskiem po przegubie jej lewej łapy. Ogon samoistnie wodził po wewnętrznej stronie jednego z ud. Nawet nie dbała o które... do momentu, aż nie szepnęła, trąc polik o polik:
– Nie obchodzi mnie co cię interesuje. Łgasz przede mną. Miałyśmy umowę, kruszynko. Och, jak mnie to boli, że sama z siebie nie dasz... no ale cóż, pytanie dostało odpowiedź. Biorę zapłatę.
Wtem capnęła mocniej nadgarstek, maddara wniknęła w ciało Torvihraak i ta mogła ugiąć się z bólu, czując jak nerwy same z siebie puszczają się nawzajem. Jak coś od środka tnie jej łapę przy stawie, starannie, choć nie na tyle, żeby być torturą; mały, stalowy półksiężyc w środku jej mięcha okręcił się wokół kości, przeciął i ją zgodnie z wyobrażeniem – następnie zostawił łapę... bezwładną. Dygoczącą w spazmach, łkającą szkarłatną cieczą.
– Ach... może jednak mnie obchodzi? – rzuciła nostalgicznie, czując jak koloryt woni bije w jej nozdrza.
Smoczyca uśmiechnęła się do niej przepraszająco. Cmoknęła ją w polik, po czym z kaszlnięciem zeszła z jej ciała, jakoby obrzydzona własnym kosztem. Odsunęła się o kilka kroków, przymykając oko i robiąc przymiarkę łapy do leżącej kaleki.
Cykuta ze śmiechem pomachała przed twarzą kupczyni jej własną kończyną, tym samym przelewając kolejną wiadomość w eter.
Wołanie o uzdrowiciela.
//bez rzutu; pozwolenie użytkownika
+ 1x rana krytyczna:
- 08 kwie 2020, 17:25
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Rzeka
- Odpowiedzi: 710
- Odsłony: 104270
Błyszczała i błyszczała bezszelestnie, płynąc do celu rozległym nurtem. Słońce przyćmiło rzekę i cisza ogromu spowiła trawiaste chodniki, tak lekko objęte złotą nicią. Wszystko to było wielkie... a zarazem nieme. Mogło to oznaczać albo apel, albo bezdźwięczną groźbę. Zwiastun bezceremonialnych żniw. I były tylko one, one same, które tu zabłądziły; i czy czarodziejkę owładnie ta cicha rzecz, czy ona nią owładnie, zamykając na wszelkie pytania kupca?
Zacisnęła ino mięsisty kikut na łapie Torvihraak, marszcząc gniewnie nos. Poczuła nagle jak na widok powietrznej robi jej się mdło, ba, nawet nie na jej wygląd ale... ten swój fason. Jeden z wielu fasonów jaki już widziała na świecie, lecz ten obrzydzał ją zanadto, naciskał na przemielone kwasem kiszki i ten oto kwas wylatywał przez skręcone w uśmiechu usta. A małe oczy jej błyszczały najprawdziwszym zaciekawieniem, wklejone bezdusznie w mówczynię... a może w to, co przedstawiła mówczyni.
Odpowiedziałaby. Mówiłaby dalej, broniąc swoich racji. Stwierdziłaby, że głupcami są oboje. Wystarczyłoby zabrać to, co się chce zabrać. Ale miażdżyła chuderlawą łapę smoczycy w swojej morskiej, rozedrganej... bezsilnie nawet. Jej odczucie byłoby inne gdyby nie wieczny dotyk samicy. Bałaby się. Dławiła. Ale miała jej oddech na sobie. Nie była zostawiona na osamotnienie, pożerającą pustkę rzeki i duszny dzień wiosny, tak bardzo śmiertelny dla schorowanej. Umierałaby od natłoku maddary w sobie, drgałaby bardziej niż teraz i gięłaby się pod własnym ciężarem, kasłając boleśnie jak gdyby chcąc wypluć własne płuca... ale dlaczego? Co ją tak... w tak krótkim czasie... co czuła prawdziwie, a co pokazywała na zewnątrz? Czy w jej oczach jaśniał cień powątpiewania?
Wiecznie małe ślepia raptem rozszerzyły się i wróciły do świata rzeczywistego; runęły jak lawina, trzęsącą źrenicą przeczesując jej złote pola. Zbliżyła się jeszcze, nie chcąc tracić ani łuski dystansu. Poczuć to... choć dłużej. Patrzyła w jej oczy, aczkolwiek trudem byłoby stwierdzić czy naprawdę była to ona. Niczym dwa utkwione słońca na przeciw pustce, jaką czarodziejka odczuła przed chwilą.
Cykuta podniosła ramię samicy do swej kufy. Do trzęsących się nozdrzy, jakimi przejechała delikatnie po przegubie. Zimne urywane sapnięcia zderzyły się z łuską trzymanej łapy, a długi, śliski język wylęgł się z wąskich ust leniwie. Każdy skrawek odbijał światło, gdy coraz to dłuższe pasmo zbliżało się do skóry. Ślina skapnęła głucho, kolejny oddech zniknął w westchnieniu. Nie dotknęła jeszcze. Spojrzała znów na smoczycę... a w oczach buchnęło, widok ostatniej czeluści rozumu.
– Kim jestem – rzuciła, wreszcie styknąwszy koniuszek języka z nadgarstkiem smoczycy. I patrząc na nią tak dziko jak przedtem, wodziła nim bliżej zgięcia, coraz to zacieśniając nieistniejące przecież bariery... aż wreszcie pozwoliła sobie na nią tak ordynarnie wejść. Przyłożyć polik do barku, pozwolić językowi na lepkie, ba, zimne smagnięcie szyi. – to pytanie bliźniacze do „czym jestem“, a czym jestem jak nie drapieżnikiem.
Znienacka capnęła jej pysk wiotką łapą, przekręcając pod światło. Swój własny zaś wyrzuciła na miarę kobry. Cichy śmiech wśród ciężkiego dyszenia. Kikut wbił się w bark, chcąc siłą uświadczyć upadku, a gdy tylko Torvihraak upadła na bok, Cykuta zmniejszyła nieistniejący już dystans. Była daleka od usatysfakcjonowania. Rozedrgana jak ukarany pies. Wciskając pierś na pierś kupca, patrząc z góry na wpół leżącą... kciukiem przeszczepu przejechała po krtani samicy, podziwiając każdy skrawek.
– Wszystko ma swoją cenę – mruknęła, odrywając na chwilę wzrok. – i za każdą odpowiedź dasz mi swój kawałek.
Zacisnęła ino mięsisty kikut na łapie Torvihraak, marszcząc gniewnie nos. Poczuła nagle jak na widok powietrznej robi jej się mdło, ba, nawet nie na jej wygląd ale... ten swój fason. Jeden z wielu fasonów jaki już widziała na świecie, lecz ten obrzydzał ją zanadto, naciskał na przemielone kwasem kiszki i ten oto kwas wylatywał przez skręcone w uśmiechu usta. A małe oczy jej błyszczały najprawdziwszym zaciekawieniem, wklejone bezdusznie w mówczynię... a może w to, co przedstawiła mówczyni.
Odpowiedziałaby. Mówiłaby dalej, broniąc swoich racji. Stwierdziłaby, że głupcami są oboje. Wystarczyłoby zabrać to, co się chce zabrać. Ale miażdżyła chuderlawą łapę smoczycy w swojej morskiej, rozedrganej... bezsilnie nawet. Jej odczucie byłoby inne gdyby nie wieczny dotyk samicy. Bałaby się. Dławiła. Ale miała jej oddech na sobie. Nie była zostawiona na osamotnienie, pożerającą pustkę rzeki i duszny dzień wiosny, tak bardzo śmiertelny dla schorowanej. Umierałaby od natłoku maddary w sobie, drgałaby bardziej niż teraz i gięłaby się pod własnym ciężarem, kasłając boleśnie jak gdyby chcąc wypluć własne płuca... ale dlaczego? Co ją tak... w tak krótkim czasie... co czuła prawdziwie, a co pokazywała na zewnątrz? Czy w jej oczach jaśniał cień powątpiewania?
Wiecznie małe ślepia raptem rozszerzyły się i wróciły do świata rzeczywistego; runęły jak lawina, trzęsącą źrenicą przeczesując jej złote pola. Zbliżyła się jeszcze, nie chcąc tracić ani łuski dystansu. Poczuć to... choć dłużej. Patrzyła w jej oczy, aczkolwiek trudem byłoby stwierdzić czy naprawdę była to ona. Niczym dwa utkwione słońca na przeciw pustce, jaką czarodziejka odczuła przed chwilą.
Cykuta podniosła ramię samicy do swej kufy. Do trzęsących się nozdrzy, jakimi przejechała delikatnie po przegubie. Zimne urywane sapnięcia zderzyły się z łuską trzymanej łapy, a długi, śliski język wylęgł się z wąskich ust leniwie. Każdy skrawek odbijał światło, gdy coraz to dłuższe pasmo zbliżało się do skóry. Ślina skapnęła głucho, kolejny oddech zniknął w westchnieniu. Nie dotknęła jeszcze. Spojrzała znów na smoczycę... a w oczach buchnęło, widok ostatniej czeluści rozumu.
– Kim jestem – rzuciła, wreszcie styknąwszy koniuszek języka z nadgarstkiem smoczycy. I patrząc na nią tak dziko jak przedtem, wodziła nim bliżej zgięcia, coraz to zacieśniając nieistniejące przecież bariery... aż wreszcie pozwoliła sobie na nią tak ordynarnie wejść. Przyłożyć polik do barku, pozwolić językowi na lepkie, ba, zimne smagnięcie szyi. – to pytanie bliźniacze do „czym jestem“, a czym jestem jak nie drapieżnikiem.
Znienacka capnęła jej pysk wiotką łapą, przekręcając pod światło. Swój własny zaś wyrzuciła na miarę kobry. Cichy śmiech wśród ciężkiego dyszenia. Kikut wbił się w bark, chcąc siłą uświadczyć upadku, a gdy tylko Torvihraak upadła na bok, Cykuta zmniejszyła nieistniejący już dystans. Była daleka od usatysfakcjonowania. Rozedrgana jak ukarany pies. Wciskając pierś na pierś kupca, patrząc z góry na wpół leżącą... kciukiem przeszczepu przejechała po krtani samicy, podziwiając każdy skrawek.
– Wszystko ma swoją cenę – mruknęła, odrywając na chwilę wzrok. – i za każdą odpowiedź dasz mi swój kawałek.
- 29 mar 2020, 21:22
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Jezioro
- Odpowiedzi: 938
- Odsłony: 148364
Zachichotała, okręcając łeb na miarę skostniałej sowy już dawno po zwieńczeniu epidemii i ery wojen. Kłapnęła szczękami, ratując byłego wojownika Ziemi od kolejnej salwy ledwo co zrozumiałych słów, kierując kąciki ust do nieba na widok Torvihraak. Czy jej się podobała? Definitywnie nie. Czy czuła do niej pociąg fizyczny i mogłaby z nią spędzić noc za nocą? Troszeczkę. Czy miała nieraz o niej wybujałe fantazje, którymi nie powinna się dzielić w gronie, chociaż bardzo by chciała pomimo grudy mięsa pod Granią? Możliwe. Czy nagle poczuła, że coś pali się w jej wnętrzu, chcąc wypluć wszystkie wnętrzności i w młodzieńczym napadzie wykręcić jej całe ciało w spaźmie? Bez dwóch zdań. Ale czy to z jej powodu, czy ze względu na to, że wreszcie zwrócono jej uwagę na rozrastające się... coś?
Usta Cykuty cmoknęły raz jeszcze, układając się w dziubek, który wsiąknął świeżą woń bzu.
– Wiesz co? – żachnęła adeptka, próbując okrętnie wyrwać całą kępkę gałązek w łapie starszego, aż wreszcie wyciągnęła tylko jedną. Zamachnęła się nią przed własnymi, drżącymi nozdrzami, to spoglądając na kupczyni, to na stwora: – Nie zastanawiałam się nad tym ale... coś mnie do tego ciągnie, wiesz? Nigdy nie miałam pojęcia gdzie rośnie zło, w mroku czy w ciemnicach grot, czy też w umysłach tych wszystkich samozwańczych bohaterów, lecz gdy teraz na to patrzę- oh, oh, czuję jak ta zła chuć we mnie rośnie i mnie rozbraja! To coś pęka, zmienia nurt, tak śmiesznie wibruje... rodzi we mnie nową formę żartu! Spójrzcie tylko! Bo w erze, gdzie dominuje myśl, trudno znaleźć marzenie o formie. I jemy bez, za chwilę pewnie twój cydr, lecz muszę przyznać, że zatrzymaj dla mnie kilka fiolek czy też szklanek, w czymkolwiek podajesz! I ty... grubasie... no, tak, w skrócie, jeżeli znajdziesz swojego przywódcę to powiedz mu, że chcę być pod waszą opieką, czy jak to tam mówicie.
Pędem ryk wydarł się z nieuformowanej gardzieli, rozrywając struny piaskiem. Wstała nagle, wrzuciwszy w krzywy pysk gałązkę i wyskoczyła z grani. Świst wichru porwał ją w stronę walczących. Spod jej skóry zajaśniało, a ona sama ostała się galimatiasem barw. Uderzyła niezgrabnie skrzydłami, lecz znikając w harmidrze, rzuciła pokątnie, utopiwszy znaczenie w chichocie:
– Wezwij medyka!
/zt na starcie
Usta Cykuty cmoknęły raz jeszcze, układając się w dziubek, który wsiąknął świeżą woń bzu.
– Wiesz co? – żachnęła adeptka, próbując okrętnie wyrwać całą kępkę gałązek w łapie starszego, aż wreszcie wyciągnęła tylko jedną. Zamachnęła się nią przed własnymi, drżącymi nozdrzami, to spoglądając na kupczyni, to na stwora: – Nie zastanawiałam się nad tym ale... coś mnie do tego ciągnie, wiesz? Nigdy nie miałam pojęcia gdzie rośnie zło, w mroku czy w ciemnicach grot, czy też w umysłach tych wszystkich samozwańczych bohaterów, lecz gdy teraz na to patrzę- oh, oh, czuję jak ta zła chuć we mnie rośnie i mnie rozbraja! To coś pęka, zmienia nurt, tak śmiesznie wibruje... rodzi we mnie nową formę żartu! Spójrzcie tylko! Bo w erze, gdzie dominuje myśl, trudno znaleźć marzenie o formie. I jemy bez, za chwilę pewnie twój cydr, lecz muszę przyznać, że zatrzymaj dla mnie kilka fiolek czy też szklanek, w czymkolwiek podajesz! I ty... grubasie... no, tak, w skrócie, jeżeli znajdziesz swojego przywódcę to powiedz mu, że chcę być pod waszą opieką, czy jak to tam mówicie.
Pędem ryk wydarł się z nieuformowanej gardzieli, rozrywając struny piaskiem. Wstała nagle, wrzuciwszy w krzywy pysk gałązkę i wyskoczyła z grani. Świst wichru porwał ją w stronę walczących. Spod jej skóry zajaśniało, a ona sama ostała się galimatiasem barw. Uderzyła niezgrabnie skrzydłami, lecz znikając w harmidrze, rzuciła pokątnie, utopiwszy znaczenie w chichocie:
– Wezwij medyka!
/zt na starcie
- 29 mar 2020, 15:54
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Jezioro
- Odpowiedzi: 938
- Odsłony: 148364
Wylądowała, wzniecając tumany kurzu na Grani. Miała dość obserwowania z góry rozrastającej się brei mięsa, raz cynobrowej, raz pożółkłej przez narastające na bokach cysty. Przekręciła oczyma, strzelając kośćmi w stawach. Jej wysoka, smukła i nieproporcjonalna sylwetka bardziej wyglądała na ducha w takiej sytuacji, aniżeli prawdziwą samicę, lecz ruszyła nieśpiesznie do przodu, już maniakalnie gestykulując:
– Arghh, to takie frustrujące! Kumasz, tego nie rozumiem na temat tych wszystkich śmiałków. Wiedzą, że nie są bohaterami tej sytuacji, ponieważ to bohater wygrywa, a oni nadal nie umierają! – cupnęła przy nim, zabierając mu jeden bezik ogromną łapą, a chudzinką kręciła kółka w powietrzu. – Ugh, to mi przypomina o tym: taki jeden gostek w Avalarze, racja? Las płonie – powstrzymywała się od śmiechu, mieląc w gębie zielsko, łapiąc chciwie powietrze. – smoki umierają na prawo i lewo, jada-jada-jada. I TEN OSIOŁ PĘDZI NA MNIE Z ŁYŻECZKĄ OD CZŁOWIEKA! Z CHOLERNĄ ŁYŻECZKĄ! – zachłysnęła się śmiechem, biorąc kolejnego bezika. – I ja pękam ze śmiechu, racja? Więc WYCIĄGAM temu pisklęciu te jego malutkie OCZY a inne pisklęta od razu "WAAAH!", i on – prychnęła, przecierając łzawe oczy od duszącego chichotu. Już otwierała gębę by coś powiedzieć, już miała dokończyć, a śmiech znów runął, zginając ją wpół. – I ON NIE WIDZI GDZIE IDZIE, UDERZA O DRZEWA I AGHH-AHAHA... nie, nie, już nieważne, powinieneś tam po prostu być. Morał historii: jesteś su.ką, bo nie podzieliłeś się bzem. Twoi rodzice na pewno są z ciebie dumni.
Przełknęła głośno ślinę, chcąc capnąć kolejnego.
– Arghh, to takie frustrujące! Kumasz, tego nie rozumiem na temat tych wszystkich śmiałków. Wiedzą, że nie są bohaterami tej sytuacji, ponieważ to bohater wygrywa, a oni nadal nie umierają! – cupnęła przy nim, zabierając mu jeden bezik ogromną łapą, a chudzinką kręciła kółka w powietrzu. – Ugh, to mi przypomina o tym: taki jeden gostek w Avalarze, racja? Las płonie – powstrzymywała się od śmiechu, mieląc w gębie zielsko, łapiąc chciwie powietrze. – smoki umierają na prawo i lewo, jada-jada-jada. I TEN OSIOŁ PĘDZI NA MNIE Z ŁYŻECZKĄ OD CZŁOWIEKA! Z CHOLERNĄ ŁYŻECZKĄ! – zachłysnęła się śmiechem, biorąc kolejnego bezika. – I ja pękam ze śmiechu, racja? Więc WYCIĄGAM temu pisklęciu te jego malutkie OCZY a inne pisklęta od razu "WAAAH!", i on – prychnęła, przecierając łzawe oczy od duszącego chichotu. Już otwierała gębę by coś powiedzieć, już miała dokończyć, a śmiech znów runął, zginając ją wpół. – I ON NIE WIDZI GDZIE IDZIE, UDERZA O DRZEWA I AGHH-AHAHA... nie, nie, już nieważne, powinieneś tam po prostu być. Morał historii: jesteś su.ką, bo nie podzieliłeś się bzem. Twoi rodzice na pewno są z ciebie dumni.
Przełknęła głośno ślinę, chcąc capnąć kolejnego.
- 22 mar 2020, 0:16
- Forum: Warsztat
- Temat: Kwarce Zręczności i Mocy
- Odpowiedzi: 342
- Odsłony: 14720
Przeżuła zielsko w gębie, rozglądając się po kamieniach. Była tu już, racja, lecz nie za pomocą hojności Stada, którego nawet nie zdążyła poznać oko w oko. Cykuta, o dziwo, wyciszyła się bezgranicznie. Poczucie, że jej ciało się rozpływa, a płatki na grzbiecie więdną i wiją się po wietrze wzmocniło się z głębokim wdechem, gdy postawiła przed kwarc stosik kamieni szlachetnych. I czekała, lekko wymęczona własnym marazmem, na cud, którym – z litości, bądź z własnej zachcianki – później odwdzięczy się uroczej przywódczyni.
//– 2x szmaragd, 2x onyks, 2x granat, 1x diament, 1x cytryn za Moc IV
//– 2x szmaragd, 2x onyks, 2x granat, 1x diament, 1x cytryn za Moc IV
- 15 mar 2020, 21:05
- Forum: Warsztat
- Temat: Kwarce Magii Ataku i Magii Obrony
- Odpowiedzi: 151
- Odsłony: 7291
Krzywy, zgniły uśmiech na siłę pojawił się na wykrzywionej twarzy Cykuty, jaka skręciła się w niechęci. Pochyliła się nad nimi. To zwykłe formalności, nic personalnego; zaśmiała się sama do siebie, a drżąca łapa położyła po cztery sztuki kamieni przed każdym z kwarców. Następnie usiadła i ona, spoglądając raz na jeden, raz na drugi, w gębie mieląc uspokajające zielsko.
// – akwamaryn, bursztyn, diament, jaspis, szafir x2, szmaragd, turkus na MA/MO2
// – akwamaryn, bursztyn, diament, jaspis, szafir x2, szmaragd, turkus na MA/MO2
- 14 mar 2020, 23:43
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Rzeka
- Odpowiedzi: 710
- Odsłony: 104270
A pierś tak jak drgała spazmatycznie, tak raptem wykręciła się i pociągnęła za sobą całą Cykutę w półobrocie. Z plaśnięciem połowa białej bestii zanikła, jak gdyby jej rozmiar nie miał znaczenia dla żywiołu. Piana porwała zdobycz. Ryk rozdarł rzekę, wzniecając salwy kwasu z jej rozwartego pyska. Miało się wrażenie, że umiera. Dławi się. Jej śmiech nieprzerwany. Uciszony, ciągły, świszczący – co najważniejsze, zawsze obecny. Coraz wyższy, donośniejszy. Świdrujące oczy przebierały spod lecących kropli. Uderzona tafla wody trysnęła na wszystkie strony niczym otwarta rana, błyszcząc drobinami. Wszak łapa – teraz ta prawdziwa, jej własna, wstrętna i wychudzona, trzęsąca się na miarę posiniałej ryby wyjętej z wody – gnała na same dno, chcąc udusić swą właścicielkę. Jednak ona wielce zadowolona, istnie rozbawiona do rozpuku, krzyczała w swej własnej, ordynarnej aprobacie, gdy złote ślepia powietrznej wyraziły to, co chciała ujrzeć czarodziejka.
– Po jabłka! Po jabłka! – zawtórowała w bezdechu, przypominając wymęczony tłum, falujący w odpowiedzi na podskoki błazna. Targnęła się raz jeszcze w bólu, dając się pożreć nurtowi. Tylko jej nienaturalnie wygięta kufa kłapała powietrze nad rzeką, równie burzliwe co woda. Oczy jednak patrzyły wygłodniale w mówiącą twarz nieznajomej, kontrastując z radosnymi ruchami pyska, a śmierć z nich ziała płomieniem.
Z nagła zamilkła. Jej błyszczący łeb wynurzył się z wody, zaś język oblizał usta w obrzydliwej manierze, gdy ślepia weszły w rozmówczynię, w nią i poza nią.
– I to ja myślałam, że moje żarty są złe! – rzuciła, łapiąc się ze świstem ziemi tuż przy kupcu by zerwać się z gruntu i podejść do niej, cała skapująca i co chwila plująca kwasem. – Jesteś uzależniona. Jesteś intrygantem, bierzesz, dajesz w zamian, to normalne. Ale po co? Porządek – okrążyła ją chwiejnie, zbliżając złaknione nozdrza do jej szyi by znów nimi uciec na inną partię ciała. – którego tak naprawdę nie ma. Tego chcesz? Czy wyglądam ci na twój typ, piękna? Jedną z was? To ja pokazuję intrygantom, że ich... małe intrygi nie mają sensu. To ja pokazuję, że te plany, chwilowe lub nie, nie mają zastosowania. Że wasza wymiana jest niesprawiedliwa. Więc gdy jestem zainteresowana ofertą, a zdarzyło się t-to dotychczas tylko raz... wiedz, że mówię prawdę. Szczerszą niż złoto. Bo z intrygantami nie dobijesz dobrego targu, wiesz o tym. Masz plany, zapewne, lub miałaś je w przyszłości. I spójrz – zaśmiała się, odrywając łeb od samicy w tiku by spojrzeć na jej skrzydła. – gdzie ciebie to sprowadziło!
Roześmiała się raz jeszcze, charcząc bezsilnie. Przejeżdżając kolczastym ogonem po jej boku, usiadła tuż przy niej, łamiąc bariery, dmuchając na nią swym mdłym zapachem, wąchając jej, a co najważniejsze – kładąc mocarną, morską łapę na jej łapie.
– Czego chcesz, gadzino?
– Po jabłka! Po jabłka! – zawtórowała w bezdechu, przypominając wymęczony tłum, falujący w odpowiedzi na podskoki błazna. Targnęła się raz jeszcze w bólu, dając się pożreć nurtowi. Tylko jej nienaturalnie wygięta kufa kłapała powietrze nad rzeką, równie burzliwe co woda. Oczy jednak patrzyły wygłodniale w mówiącą twarz nieznajomej, kontrastując z radosnymi ruchami pyska, a śmierć z nich ziała płomieniem.
Z nagła zamilkła. Jej błyszczący łeb wynurzył się z wody, zaś język oblizał usta w obrzydliwej manierze, gdy ślepia weszły w rozmówczynię, w nią i poza nią.
– I to ja myślałam, że moje żarty są złe! – rzuciła, łapiąc się ze świstem ziemi tuż przy kupcu by zerwać się z gruntu i podejść do niej, cała skapująca i co chwila plująca kwasem. – Jesteś uzależniona. Jesteś intrygantem, bierzesz, dajesz w zamian, to normalne. Ale po co? Porządek – okrążyła ją chwiejnie, zbliżając złaknione nozdrza do jej szyi by znów nimi uciec na inną partię ciała. – którego tak naprawdę nie ma. Tego chcesz? Czy wyglądam ci na twój typ, piękna? Jedną z was? To ja pokazuję intrygantom, że ich... małe intrygi nie mają sensu. To ja pokazuję, że te plany, chwilowe lub nie, nie mają zastosowania. Że wasza wymiana jest niesprawiedliwa. Więc gdy jestem zainteresowana ofertą, a zdarzyło się t-to dotychczas tylko raz... wiedz, że mówię prawdę. Szczerszą niż złoto. Bo z intrygantami nie dobijesz dobrego targu, wiesz o tym. Masz plany, zapewne, lub miałaś je w przyszłości. I spójrz – zaśmiała się, odrywając łeb od samicy w tiku by spojrzeć na jej skrzydła. – gdzie ciebie to sprowadziło!
Roześmiała się raz jeszcze, charcząc bezsilnie. Przejeżdżając kolczastym ogonem po jej boku, usiadła tuż przy niej, łamiąc bariery, dmuchając na nią swym mdłym zapachem, wąchając jej, a co najważniejsze – kładąc mocarną, morską łapę na jej łapie.
– Czego chcesz, gadzino?
- 14 mar 2020, 18:27
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Rzeka
- Odpowiedzi: 710
- Odsłony: 104270
Uniosła wzrok znad rzeki, trzęsąc się jak poszczuty pies na deszczu. Słońce tętniło w najlepsze, zdobiąc wodę przebłyskami tak samo jak jej zieloną łuskę. Nienależąca do niej łapa, będąc jej własnością, czasem sama chciała odskoczyć od ciała, z rykiem oderwać się i wzniecić jazgot wśród płomieni, lecz tym razem dygotała tylko błona, ruszana własną wolą oraz żyjąca własnym życiem.
Jej na wpół śpiące oczy, pomimo swej dzikości oraz wrodzonego poczucia głodu, latały z zainteresowaniem po sylwetce samicy po drugiej stronie rzeki. Cykuta usiadła na podmokłej ziemi, drżąc ogonem w zniecierpliwieniu, jakoby wzrok miał zwrócić wszelką uwagę powietrznej. Głowa jej latała na boki, w tikach przekręcając się od lewej do prawej.
Nagle odrzuciła do tyłu łeb, skrzydła rozłożyła z klekotem i ze zgrzytających, powykrzywianych kłów rozległ się dźwięk tak chorobliwie nieprzyjemny, głośny i przeszywający każdy skrawek wnętrzności niczym syrena mgłowa, która taranuje każdy umysł po drodze, zabijając każdego ptaka, jaki przeleci przez rozświetloną latarnię. Potrząsnęła głową, a przydługie łuski zafalowały; spojrzała z tej przekręconej pozycji na ciemnołuską, wstając w ruchu spazmatycznym, podobnym do prekursora wymiotów oraz maniakalnego kaszlu. Samica ruszyła przed siebie szybko, prawie że wyskoczyła, krokiem chwiejnym, acz zdecydowanym, wkraczając w chlupiącą i rwącą wodę, a wykręcający ryj uśmiech zdobił jej drżącą twarz w, najprawdopodobniej, chuci krwi, czerwieniem wypełniając jej żyły pod oczyma. Szalała, bijąc spokojem, i śniła, będąc żywsza niż zwykle.
Ustała, wstając na tylne łapy. W środku rzeki ochlapującej ją całą, pozwalającą by świeciła od środka źródłem nieokiełznanym i biorąc te świetlne łaski w ochłapy świata.
– Dobry wieczór, panienko – rzuciła ochryple z wyszczerzem, jak gdyby zamiast jej strun głosowych istniał zardzewiały metal, a głos był projekcją wyobraźni i surrealistyczności umysłu. Miało się wrażenie, że wątłe usta orchidei nie nadążają za słowami, które już dawno uciekły w eter, tylko jej pierś mogła nadrobić stracony czas, pomimo robienia tego nieudolnie. Raptem spoważniała, a wyraz był morderczy, wygłodniały; zbliżyła łeb jak tylko mogła ze środka rzeki. Mlasnęła, mieląc coś w ustach. Oczy rozejrzały się leniwie po okolicy. Znów spojrzała na nią milionem źrenic. Głos, groźny i sugerujący karę, miał ton rozkazu: – Mam tylko jedno pytanie.
Wnet wyskoczyła niczym pięść pod pysk powietrznej, a syk dotarł tylko do niej po krótkiej konwulsji ramienia, który nieomal odpadł od torsu:
~ Dokąd. nocą. tupta. jeż?
Gwałtownie wzięła haust powierza, po czym popadła w śmiech, trzęsąc całym ciałem w każdym syczącym oddechu, okiem wyszukując we wzroku nieznajomej aprobaty.
Jej na wpół śpiące oczy, pomimo swej dzikości oraz wrodzonego poczucia głodu, latały z zainteresowaniem po sylwetce samicy po drugiej stronie rzeki. Cykuta usiadła na podmokłej ziemi, drżąc ogonem w zniecierpliwieniu, jakoby wzrok miał zwrócić wszelką uwagę powietrznej. Głowa jej latała na boki, w tikach przekręcając się od lewej do prawej.
Nagle odrzuciła do tyłu łeb, skrzydła rozłożyła z klekotem i ze zgrzytających, powykrzywianych kłów rozległ się dźwięk tak chorobliwie nieprzyjemny, głośny i przeszywający każdy skrawek wnętrzności niczym syrena mgłowa, która taranuje każdy umysł po drodze, zabijając każdego ptaka, jaki przeleci przez rozświetloną latarnię. Potrząsnęła głową, a przydługie łuski zafalowały; spojrzała z tej przekręconej pozycji na ciemnołuską, wstając w ruchu spazmatycznym, podobnym do prekursora wymiotów oraz maniakalnego kaszlu. Samica ruszyła przed siebie szybko, prawie że wyskoczyła, krokiem chwiejnym, acz zdecydowanym, wkraczając w chlupiącą i rwącą wodę, a wykręcający ryj uśmiech zdobił jej drżącą twarz w, najprawdopodobniej, chuci krwi, czerwieniem wypełniając jej żyły pod oczyma. Szalała, bijąc spokojem, i śniła, będąc żywsza niż zwykle.
Ustała, wstając na tylne łapy. W środku rzeki ochlapującej ją całą, pozwalającą by świeciła od środka źródłem nieokiełznanym i biorąc te świetlne łaski w ochłapy świata.
– Dobry wieczór, panienko – rzuciła ochryple z wyszczerzem, jak gdyby zamiast jej strun głosowych istniał zardzewiały metal, a głos był projekcją wyobraźni i surrealistyczności umysłu. Miało się wrażenie, że wątłe usta orchidei nie nadążają za słowami, które już dawno uciekły w eter, tylko jej pierś mogła nadrobić stracony czas, pomimo robienia tego nieudolnie. Raptem spoważniała, a wyraz był morderczy, wygłodniały; zbliżyła łeb jak tylko mogła ze środka rzeki. Mlasnęła, mieląc coś w ustach. Oczy rozejrzały się leniwie po okolicy. Znów spojrzała na nią milionem źrenic. Głos, groźny i sugerujący karę, miał ton rozkazu: – Mam tylko jedno pytanie.
Wnet wyskoczyła niczym pięść pod pysk powietrznej, a syk dotarł tylko do niej po krótkiej konwulsji ramienia, który nieomal odpadł od torsu:
~ Dokąd. nocą. tupta. jeż?
Gwałtownie wzięła haust powierza, po czym popadła w śmiech, trzęsąc całym ciałem w każdym syczącym oddechu, okiem wyszukując we wzroku nieznajomej aprobaty.












