Malar w końcu doczekał się jakiegoś obiadku. Może nie takiego, jakiego się spodziewał, bo ten był nadal całkiem ruchliwy, ale skoro już tak pięknie się mu wystawił, to równie dobrze mógł na tym skorzystać. Wielka, demoniczna masa wyprostowała się nagle i zaczęła powolutku zbliżać się do nieznajomego z groźbą w oczach. W połowie drogi postanowił schylić się, by pochwycić w swoje łapska jakiś cięższy kamień. Parę ciosów w łeb i po kłopocie. Tymczasem, gdy Malar był zajęty wybieraniem swojego narzędzia zbrodni, to coś chlasnęło o szczyt jego łba.
Burcząc wściekle cofnął się dwa kroki, szykując się do rozszarpania nieznajomego na strzępy, ale coś błysnęło mu prosto w ślepia. Ochłap mięsa. Leżał, nieco umorusany ziemią gdzieś pośród trawy. Nieco zbity z tropu demon pochwycił kawał mięcha. No cóż, zmarnować się nie może. Ale tej zniewagi tak nie zostawi. Nie, nie, mentalnie wezwał do boju całą jednosmokową odsiecz! W oczekiwaniu na nadchodzące posiłki zajął się natomiast powolnym rozszarpywaniem mięsiwa na kawałeczki i upychaniu go sobie do mordy . Miał chwilę czasu, zanim rozpęta się piekło.
Dobrych parę długich chwil później z niebios zwaliła się na glebę czerwonawa postać, żłobiąc w ziemi pod swoimi sześcioma kończynami całkiem pokaźne dziury. Zbliżyła się szybkim krokiem do demona, wwiercając się w jego łeb spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Żadnego nieprzyjaznego smoka, wściekłych zwierząt czy jakichś kataklizmów. Nie, Malar zwyczajnie próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Obecnie siedział, wciągając resztki mięsa do mordy i absolutnie nie zwracał na nią uwagi. A niech cię…
W końcu jej uwagę zwróciła stojąca nieopodal postać, czyli zapewne właściciel ochłapu, który właśnie znikał w gardle jej kompana. Jakiś zagubiony łowca, który karmił głodne mordy z obcych stad. Wybornie!
– Ej, ty! Masz tego więcej? – zawołała do wyverny, jednocześnie zbliżając się o kilka kroków, ale jednak zostawiając obcemu jakiś dystans do zachowania komfortu.