Hm?
Coś gładko przesunęło się po poliku. Dopiero drętwy ruch palców po przylegających łuskach pozwolił zidentyfikować łezkę. Z jakiegoś powodu udało jej się uciec. Nagłym gestem strząsnął ją z łapy, jak gdyby tym samym decydując się pozbyć całego wspomnienia. Przycupnięty nisko przy ziemi nadal podrygiwał, raz gwałtowniej, raz lżej, całą siłą swojej woli zmuszając się do pozostawienia wzroku na gryfiej jatce. Nawet nie byłby w stanie oderwać oczu. Czuł olbrzymie przyciąganie nie do zignorowania.
Smród dymiącego ciała zmusił go do zacieśnienia swojej pozycji. Cofnął się, dopóki nie poczuł za sobą leśnej przeszkody. Kamień, pień, nawet nie wiedział. Gryzące drobinki popiołu przyniosły ze sobą przytłumiony kaszelek. Nie ufał temu co widział. Brzęczało mu w uszach od dosłownie wszystkiego, od szumu krwi, od rozszalałego ryku, krzyków i płaczów. Zbyt wrażliwe miał uszka na takie akcje.
Kojący głos kocicy wyrwał go z letargu, przedzierając się przez nieznośny, jednostajny szum. Podniósł wzrok. Pierwsze słowa pocieszenia rozmyły się kompletnie, zupełnie jakby nie mógł jeszcze prawidłowo odbierać żadnych bodźców z zewnątrz. Pomimo lekko rozmazującego się obrazu jednak poznawał ciemne łuski. Nie pomylił jej, nawet jej nie znając. Jęzor zastukał o zęby. Otworzył nawet pysk. Wydał z siebie ciche stęknięcie, jakby ciąg dalszy odpowiedzi czmychnął w las zaraz za nim. Dał się trącić, zupełnie jak lalka, bez życia. Lecz jeśli to Sahidzie właśnie padło nieść Rybkę... mogła poczuć pęd serca i wciąż płytkie wdechy, któe utrzymywały się, dopóki skrzypiące kroki i podmuchy wiatru nie wyciszyły obecnej adrenaliny do końca.
Znaleziono 26 wyników
- 22 kwie 2021, 22:03
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Lustrzany las
- Odpowiedzi: 764
- Odsłony: 107732
- 13 kwie 2021, 22:01
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Lustrzany las
- Odpowiedzi: 764
- Odsłony: 107732
Pierwszy raz to poczuł.
Prawdziwe przerażenie.
Skorupa arogancji pękła wraz z rozoranymi łuskami wzdłuż tułowia. Zupełnie jakby gryfie szpony uderzyły nie w ciało, a prosto w duszę. Głęboko w dumę, w sam środek rozpadającego się lustra. Piekące niczym zacięcie papierkiem zadrapanie wywołało nie tyle fizyczny ból, co prawdziwy, niepowstrzymany szok. Jego pysk pierwszy raz w całym dotychczasowym życiu wykrzywił się w paskudnym strachu. Szczęka opadła. Rozszerzone oczy zaszły mgłą. Nigdy jeszcze nie posłuchał się instynktu tak bardzo bezmyślnie. Łapy, drżąc jak osika, gwałtownym szarpnięciem pociągnęły go w tył, z dala od leżących cielsk. Drobiąc, wycofał się dostatecznie, by poczuć się na tyle bezpiecznie, aby przycupnąć ponownie, tym razem nieco z dala od reszty. Nie wiedział nawet czy zęby szczękają same z siebie, czy raczej trzęsące się kończyny pobudzają oparty łeb w ruch. Głębokie, głośne wydechy towarzyszyły niespokojnemu, panicznemu wręcz przeskakiwaniu źrenic od stworzenia do stworzenia. Kapiąca krew nie była istotna. Nawet jej nie widział. Zapach jednak, a i szum w żyłach... to przyprawiało go o olbrzymie mdłości.
Podobno takie sytuacje, kluczowe i emocjonalne, zdarza się widzieć jakby w spowolnieniu. Złote oczy Błazenka jednak widziały jedynie nagłe, rozmyte ruchy, a niedźwiedzie uszy ledwie nadążały wyłapywać szczęki i zgrzyty, skrzeki i świsty. Nim zdołał się spostrzec jednoosobowa gwardia legła przed nim z gruchotem. A potem... potem przewróciło mu się z brzuchu. Zabrakło tchu. Odepchnięto go, niczym worek ziemniaków. Pozbierał się z trudem, posiniaczony i brudny. Mokry od śniegu. Nie zwlekał długo ze swoją ucieczką.
Tam też pozostał, dopóki ktoś się nim nie przejął.
Prawdziwe przerażenie.
Skorupa arogancji pękła wraz z rozoranymi łuskami wzdłuż tułowia. Zupełnie jakby gryfie szpony uderzyły nie w ciało, a prosto w duszę. Głęboko w dumę, w sam środek rozpadającego się lustra. Piekące niczym zacięcie papierkiem zadrapanie wywołało nie tyle fizyczny ból, co prawdziwy, niepowstrzymany szok. Jego pysk pierwszy raz w całym dotychczasowym życiu wykrzywił się w paskudnym strachu. Szczęka opadła. Rozszerzone oczy zaszły mgłą. Nigdy jeszcze nie posłuchał się instynktu tak bardzo bezmyślnie. Łapy, drżąc jak osika, gwałtownym szarpnięciem pociągnęły go w tył, z dala od leżących cielsk. Drobiąc, wycofał się dostatecznie, by poczuć się na tyle bezpiecznie, aby przycupnąć ponownie, tym razem nieco z dala od reszty. Nie wiedział nawet czy zęby szczękają same z siebie, czy raczej trzęsące się kończyny pobudzają oparty łeb w ruch. Głębokie, głośne wydechy towarzyszyły niespokojnemu, panicznemu wręcz przeskakiwaniu źrenic od stworzenia do stworzenia. Kapiąca krew nie była istotna. Nawet jej nie widział. Zapach jednak, a i szum w żyłach... to przyprawiało go o olbrzymie mdłości.
Podobno takie sytuacje, kluczowe i emocjonalne, zdarza się widzieć jakby w spowolnieniu. Złote oczy Błazenka jednak widziały jedynie nagłe, rozmyte ruchy, a niedźwiedzie uszy ledwie nadążały wyłapywać szczęki i zgrzyty, skrzeki i świsty. Nim zdołał się spostrzec jednoosobowa gwardia legła przed nim z gruchotem. A potem... potem przewróciło mu się z brzuchu. Zabrakło tchu. Odepchnięto go, niczym worek ziemniaków. Pozbierał się z trudem, posiniaczony i brudny. Mokry od śniegu. Nie zwlekał długo ze swoją ucieczką.
Tam też pozostał, dopóki ktoś się nim nie przejął.
- 12 kwie 2021, 1:24
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Lustrzany las
- Odpowiedzi: 764
- Odsłony: 107732
Och?
Kruche ciałko ponownie poddało się dziwacznym drganiom. Zmrużył oczy. Lustrował gryfa spokojnie, decydując się ukryć jeszcze chętniej za potężnie zbudowanym chroniącym go ciałem. Smoczyca mogła poczuć podekscytowane bicie serca Rybki, kiedy zbliżył się wtem do jej tylnej łapy, przylegając do niej ciasno, zaskoczony zgrzytem szponów. Akcja działa się jednak szybko. Nie wiedział co robić, lecz wystarczyło jedno spojrzenie na ranne zwierzę, aby wiedzieć, że nie wyniknie z jego szarży nic dobrego. Skulił się w sobie. Przyległ mocno do ziemi. "Ktoś mnie obroni, prawda?"
Kruche ciałko ponownie poddało się dziwacznym drganiom. Zmrużył oczy. Lustrował gryfa spokojnie, decydując się ukryć jeszcze chętniej za potężnie zbudowanym chroniącym go ciałem. Smoczyca mogła poczuć podekscytowane bicie serca Rybki, kiedy zbliżył się wtem do jej tylnej łapy, przylegając do niej ciasno, zaskoczony zgrzytem szponów. Akcja działa się jednak szybko. Nie wiedział co robić, lecz wystarczyło jedno spojrzenie na ranne zwierzę, aby wiedzieć, że nie wyniknie z jego szarży nic dobrego. Skulił się w sobie. Przyległ mocno do ziemi. "Ktoś mnie obroni, prawda?"
- 31 mar 2021, 0:56
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Zero reakcji.
Błazenek stał nadal w miejscu. Taki sam, niezmieniony. Zachowywał się tak jakby w ogóle nie dosłyszał odpowiedzi. Czujnej uwadze nie umknęło jednak przelotne zamyślenie niby-piastuna. Nozdrza raptora zmarszczyły się. Wypuścił cienką mroźną mgiełkę powietrza na znak zniecierpliwionego westchnięcia.
Kluczowe informacje swobodnie segregowały się w młodym, chłonnym umyśle Rybki. Wtem przemknęło mu pytanie przez myśl.
– Lód też będzie stukać. Co jeśli będę musiał przejść przez kałużę lub właśnie lód? A błoto?
Cały Lot został podejrzliwie zlustrowany. Łapa za łapą. Powoli wycofał się za skóry jednocześnie chwytając je między szpony. Nie spuszczając spojrzenia ani na chwilę podszedł do mentora. Przekazał w milczeniu ukradziony dorobek. Chwycił grawerowany nóż. Zawahał się. I po chwili dołączył do reszty. Pozostawało żywić nadzieje w nadal niespostrzeżonej skrytobójczyni Nivis. Na wypadek, gdyby coś poszło srogo nie tak.
Ostateczne nerwowe zerknięcie. "Będzie dobrze". Z tymi pogodnymi słowami z jednej strony kończyny mięśnie się naprężyły, z drugiej jednocześnie puszczając; ugiął łapy niespiesznym, obniżającym poziom ciała ruchem. Łuski na grzbiecie niesłyszalnie zgrzytnęły. Zmieniły swoją pozycję, pozwalając kręgosłupowi otoczonemu mięsiwem ułożyć się niżej. Stanął z rozstawionymi łapami, utrzymując zakończony wielobarwną strzałką giętki ogon na wysokości zadu. Zdecydowanie nie niżej. Już teraz uspokoił oddech, schyloną nieznacznie szyję ustawiając na wprost lasu przed nim. Głowa uniesiona. Pokręcił nią, ustawiając wygodniej grzywę okalającą pysk. Skrzydła opływowo docisnęły się wygodniej do ciała. Ustawił uszy, wyczulił zmysły. Poruszył palcami w miejscu, tworząc dołki w śniegu na rozgrzanie dłoni. Nim ruszył oczekiwał na przyklepanie pozycji w całkowitej ciszy.
Błazenek stał nadal w miejscu. Taki sam, niezmieniony. Zachowywał się tak jakby w ogóle nie dosłyszał odpowiedzi. Czujnej uwadze nie umknęło jednak przelotne zamyślenie niby-piastuna. Nozdrza raptora zmarszczyły się. Wypuścił cienką mroźną mgiełkę powietrza na znak zniecierpliwionego westchnięcia.
Kluczowe informacje swobodnie segregowały się w młodym, chłonnym umyśle Rybki. Wtem przemknęło mu pytanie przez myśl.
– Lód też będzie stukać. Co jeśli będę musiał przejść przez kałużę lub właśnie lód? A błoto?
Cały Lot został podejrzliwie zlustrowany. Łapa za łapą. Powoli wycofał się za skóry jednocześnie chwytając je między szpony. Nie spuszczając spojrzenia ani na chwilę podszedł do mentora. Przekazał w milczeniu ukradziony dorobek. Chwycił grawerowany nóż. Zawahał się. I po chwili dołączył do reszty. Pozostawało żywić nadzieje w nadal niespostrzeżonej skrytobójczyni Nivis. Na wypadek, gdyby coś poszło srogo nie tak.
Ostateczne nerwowe zerknięcie. "Będzie dobrze". Z tymi pogodnymi słowami z jednej strony kończyny mięśnie się naprężyły, z drugiej jednocześnie puszczając; ugiął łapy niespiesznym, obniżającym poziom ciała ruchem. Łuski na grzbiecie niesłyszalnie zgrzytnęły. Zmieniły swoją pozycję, pozwalając kręgosłupowi otoczonemu mięsiwem ułożyć się niżej. Stanął z rozstawionymi łapami, utrzymując zakończony wielobarwną strzałką giętki ogon na wysokości zadu. Zdecydowanie nie niżej. Już teraz uspokoił oddech, schyloną nieznacznie szyję ustawiając na wprost lasu przed nim. Głowa uniesiona. Pokręcił nią, ustawiając wygodniej grzywę okalającą pysk. Skrzydła opływowo docisnęły się wygodniej do ciała. Ustawił uszy, wyczulił zmysły. Poruszył palcami w miejscu, tworząc dołki w śniegu na rozgrzanie dłoni. Nim ruszył oczekiwał na przyklepanie pozycji w całkowitej ciszy.
- 31 mar 2021, 0:26
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Lustrzany las
- Odpowiedzi: 764
- Odsłony: 107732
Potrząśnięcie łbem.
Kolejna mąciwoda! Błazenek nie czuł się zobowiązany do nie robienia gwałtownych ruchów. Nie ukrywał brzydkiego grymasu goszczącego po raz nieskończony na młodym obliczu. "Dlaczego drugi miałby w czymkolwiek pomóc? Prędzej połączą siły, zupełnie jak my", przewijały się kurczowo nieokrzesane przemyślenia. Złote oczy zaiskrzyły się na widok upadającego gryfa. Teraz była szansa.
– Dobić.
Przytłumione, wyszeptane słowo uciekło z pyska pisklęcia zapewne nieoczekiwanie. Niczym niepodyktowane. Doprawdy, lepszym zdawało się zakończyć cierpienia stworzenia, które tak czy inaczej własnego pierzastego skrzydła nie uleczy. Chude ciało zatrzęsło się w niesprecyzowanych emocjach biorących nad nim górę. "Dobrano nas według umiejętności walki. Liczyli się z tym, że komuś może stać się krzywda. Może tego od nas wymagają?" Teorie nie miały końca. Przylgnął jednak bliżej osobistej strażniczki.
Kolejna mąciwoda! Błazenek nie czuł się zobowiązany do nie robienia gwałtownych ruchów. Nie ukrywał brzydkiego grymasu goszczącego po raz nieskończony na młodym obliczu. "Dlaczego drugi miałby w czymkolwiek pomóc? Prędzej połączą siły, zupełnie jak my", przewijały się kurczowo nieokrzesane przemyślenia. Złote oczy zaiskrzyły się na widok upadającego gryfa. Teraz była szansa.
– Dobić.
Przytłumione, wyszeptane słowo uciekło z pyska pisklęcia zapewne nieoczekiwanie. Niczym niepodyktowane. Doprawdy, lepszym zdawało się zakończyć cierpienia stworzenia, które tak czy inaczej własnego pierzastego skrzydła nie uleczy. Chude ciało zatrzęsło się w niesprecyzowanych emocjach biorących nad nim górę. "Dobrano nas według umiejętności walki. Liczyli się z tym, że komuś może stać się krzywda. Może tego od nas wymagają?" Teorie nie miały końca. Przylgnął jednak bliżej osobistej strażniczki.
- 24 mar 2021, 9:42
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Lustrzany las
- Odpowiedzi: 764
- Odsłony: 107732
Przylgnął do Czarta.
Mrużył oczy. Chciwie śledził kulę, z niechęcią przenosząc wzrok na gryfa. Przycupnął na gałęzi i siedzi. Paskudny ptak! Dreptał niecierpliwie w miejscu, ugniatając ziemię poduszeczkami. Rozmowy zdawały się nie docierać do niedźwiedzich uszu przez pewien moment.
– Może chciałby coś zjeść. Ptaki lubią jeść – stwierdził ni stąd, ni zowąd. Głowa obróciła się w poszukiwaniu jakiegoś kamienia. W oczach błysnęło. Jeśli natomiast nie chciałby zejść... nie powinni się powstrzymywać przed walką o swoje. Nawet Czarcia się nie poddawała, więc na pewno miał rację. Obrócił do niej głowę, głównie od niej oczekując potencjalnej odpowiedzi. W końcu plagijski podżegacz nadal nie wyglądał na zbyt godnego zaufania po tym, co sobą ukazał. Błazenek doprawdy piętnował taką niesubordynację! Mogła więc poczuć całkowicie jego wybitne niezadowolenie w ukazanym drobnym grymasie, jaki wypełznął na pisk Rybki.
Mrużył oczy. Chciwie śledził kulę, z niechęcią przenosząc wzrok na gryfa. Przycupnął na gałęzi i siedzi. Paskudny ptak! Dreptał niecierpliwie w miejscu, ugniatając ziemię poduszeczkami. Rozmowy zdawały się nie docierać do niedźwiedzich uszu przez pewien moment.
– Może chciałby coś zjeść. Ptaki lubią jeść – stwierdził ni stąd, ni zowąd. Głowa obróciła się w poszukiwaniu jakiegoś kamienia. W oczach błysnęło. Jeśli natomiast nie chciałby zejść... nie powinni się powstrzymywać przed walką o swoje. Nawet Czarcia się nie poddawała, więc na pewno miał rację. Obrócił do niej głowę, głównie od niej oczekując potencjalnej odpowiedzi. W końcu plagijski podżegacz nadal nie wyglądał na zbyt godnego zaufania po tym, co sobą ukazał. Błazenek doprawdy piętnował taką niesubordynację! Mogła więc poczuć całkowicie jego wybitne niezadowolenie w ukazanym drobnym grymasie, jaki wypełznął na pisk Rybki.
- 24 mar 2021, 9:25
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
To nie koniec.
Ambitne młode zaparło się na swoim. Skoro umiało już walczyć, a niby-piastun nadal nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, mogli kontynuować. Nim jednak wysunął prośbę ze swojej inicjatywy musiał skomentować uwagi.
– Zabrzmiało inaczej. Wyrażaj się bardziej zrozumiale – stwierdził z przekąsem. Ucieszył się jednak jego duch, głęboko w środku. Wizja omdlewania z wycieńczenia czy odkrywanie niestabilności źródła sprawiało wrażenie wybitnie niebezpiecznego.
– Nie ma czasu. Jeśli już nie będę czarować to jestem w stanie ćwiczyć coś innego bez obaw – popędzał. Lecz wbrew swoim słowom usadowił się na skórach wygodniej. Dłonie zanurzone w śniegu. W tym właśnie momencie nawet chłód zdawał się nie imać Rybki. Głęboki wdech. Czas nieprzerwanie naglił. "Już wystarczy. Musisz zwiększać wytrzymałość", powtarzał sobie. "To za księżyce gnuśnienia".
– Naucz mnie polować – wypalił ponaglająco. Palce, nieświadome, poddały się nerwowemu uściśnięciu. Ojciec pokraśniał by z dumy. Taki młody, a też by już zarabiał na siebie. Serce rozgorzało nową energią. Był gotów jak nigdy.
Ambitne młode zaparło się na swoim. Skoro umiało już walczyć, a niby-piastun nadal nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, mogli kontynuować. Nim jednak wysunął prośbę ze swojej inicjatywy musiał skomentować uwagi.
– Zabrzmiało inaczej. Wyrażaj się bardziej zrozumiale – stwierdził z przekąsem. Ucieszył się jednak jego duch, głęboko w środku. Wizja omdlewania z wycieńczenia czy odkrywanie niestabilności źródła sprawiało wrażenie wybitnie niebezpiecznego.
– Nie ma czasu. Jeśli już nie będę czarować to jestem w stanie ćwiczyć coś innego bez obaw – popędzał. Lecz wbrew swoim słowom usadowił się na skórach wygodniej. Dłonie zanurzone w śniegu. W tym właśnie momencie nawet chłód zdawał się nie imać Rybki. Głęboki wdech. Czas nieprzerwanie naglił. "Już wystarczy. Musisz zwiększać wytrzymałość", powtarzał sobie. "To za księżyce gnuśnienia".
– Naucz mnie polować – wypalił ponaglająco. Palce, nieświadome, poddały się nerwowemu uściśnięciu. Ojciec pokraśniał by z dumy. Taki młody, a też by już zarabiał na siebie. Serce rozgorzało nową energią. Był gotów jak nigdy.
- 20 mar 2021, 22:40
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Jeszcze raz.
Rozumiał, że nauka zawsze trwa. Należy nauczyć w końcu niezbędnej teorii, a następnie wpleść ją w porządną praktykę. Niemniej takie czarowanie bez przerwy zaczynało powoli dawać mu się we znaki. Nie spodziewał się wielu więcej wymian, lecz nic nie mówił. Wytrzyma tyle, ile będzie trzeba. Złapała go zaledwie magiczna zadyszka.
Źrenice uczepiły się wtem paskudztwa, które to nawiedziło jego bok. Owłosione nogi szturchały nim mocno. Przez ciało rozeszło się wzdrygnięcie, drobne ciarki. Zacisnął zęby. Nie poddawał się, zabierając się do własnej obrony. Wedle zasady skupił się na odczuwaniu wibracji wokół siebie. Skupiony wyłącznie na czuciu, wyczuł po niewielkim czasie. Nad swoją głową, zgrabnie przechodząc przez szyję aż po nasady skrzydeł już widział swoją ochronę. Dostrzegł zbierające się kłęby, unosząc lekko głowę ku nim. Do swojej kamiennej ściany wiszącej niczym podłużny parasol nad pisklęciem dodał płomienie wraz z pojawieniem się pierwszego, powolnie opadającego płatka śniegu. Z miejsca jego gruba jak łuska grafitowa ściana zapłonęła niskim, farbowanym błękitnym płomieniem. Cokolwiek ze sobą niósł płatek, zamierzał zamienić go w parę, nim zetknie się ze ścianą. A nawet jeśli to zrobi, to lepiej, aby wytrzymała.
Następnie tuż przed sobą już wyobrażał sobie wysokością duży jak oponent płomień. Nie był przy śniegu. Znajdował się w sporej jak samo ognisko kamienna miska, w środku wypełniona była drewnem. Ojciec zawsze uważał przy swoich deskach. Opowiadał dostatecznie dużo o swoich projektach, coby jego syn wiedział o pewnych rzeczach. Dlatego też uznał, że to wystarczy, że tak będzie dostatecznie realistycznie. Misa otrzymała elastyczne ssacze łapy kotowatego, dwie, szeroko rozstawione, niskie, grube. Prędkim krokiem planował dostarczyć ją do Lotu, aby przewróciła się w jego kierunku i przypaliła przednie łapy pod nadgarstkami. Obydwa wyobrażenia otrzymały odpowiednią ilość magii ze źródła, która w nich rozbrzmiała.
Rozumiał, że nauka zawsze trwa. Należy nauczyć w końcu niezbędnej teorii, a następnie wpleść ją w porządną praktykę. Niemniej takie czarowanie bez przerwy zaczynało powoli dawać mu się we znaki. Nie spodziewał się wielu więcej wymian, lecz nic nie mówił. Wytrzyma tyle, ile będzie trzeba. Złapała go zaledwie magiczna zadyszka.
Źrenice uczepiły się wtem paskudztwa, które to nawiedziło jego bok. Owłosione nogi szturchały nim mocno. Przez ciało rozeszło się wzdrygnięcie, drobne ciarki. Zacisnął zęby. Nie poddawał się, zabierając się do własnej obrony. Wedle zasady skupił się na odczuwaniu wibracji wokół siebie. Skupiony wyłącznie na czuciu, wyczuł po niewielkim czasie. Nad swoją głową, zgrabnie przechodząc przez szyję aż po nasady skrzydeł już widział swoją ochronę. Dostrzegł zbierające się kłęby, unosząc lekko głowę ku nim. Do swojej kamiennej ściany wiszącej niczym podłużny parasol nad pisklęciem dodał płomienie wraz z pojawieniem się pierwszego, powolnie opadającego płatka śniegu. Z miejsca jego gruba jak łuska grafitowa ściana zapłonęła niskim, farbowanym błękitnym płomieniem. Cokolwiek ze sobą niósł płatek, zamierzał zamienić go w parę, nim zetknie się ze ścianą. A nawet jeśli to zrobi, to lepiej, aby wytrzymała.
Następnie tuż przed sobą już wyobrażał sobie wysokością duży jak oponent płomień. Nie był przy śniegu. Znajdował się w sporej jak samo ognisko kamienna miska, w środku wypełniona była drewnem. Ojciec zawsze uważał przy swoich deskach. Opowiadał dostatecznie dużo o swoich projektach, coby jego syn wiedział o pewnych rzeczach. Dlatego też uznał, że to wystarczy, że tak będzie dostatecznie realistycznie. Misa otrzymała elastyczne ssacze łapy kotowatego, dwie, szeroko rozstawione, niskie, grube. Prędkim krokiem planował dostarczyć ją do Lotu, aby przewróciła się w jego kierunku i przypaliła przednie łapy pod nadgarstkami. Obydwa wyobrażenia otrzymały odpowiednią ilość magii ze źródła, która w nich rozbrzmiała.
- 19 mar 2021, 2:45
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Idealnie.
Niby-piastun nie spotkał się z żadną reakcją ze strony Rybki. Jedynie w jego spojrzeniu czaiła się śmiejąca kanalia, w pełni z siebie zadowolona. Nie przestawał ani na krok uważać siebie za o wiele bystrzejszy umysł, niżeli mógł być.
Złote oczy pozostawały zwężone przez cały etap czarowania. Mimo pokusy, aby dalej pozbyć się jednak problemu z Lotem Rusałki, zdecydował się nie. Wbrew pozorom czegoś go uczył. Skoro tak, może opowie coś więcej. Jego wiedzę i tak zweryfikuje u rodziciela. Jeśli tylko powie coś na szkodę ucznia... pożałuje, obiecał sobie. "I to gorzko". Wróciwszy jednak to nauki, obrał drogę rozpraszania. Nad czystobagiennym, tuż nad jego uszami, wyobraził sobie materiał. Miękkie, bardzo krótkie i całkiem zbite futro z tarpana. Takie to widywał u swojego ojca. Problemów z jasnym umaszczeniem zatem nie posiadał, barwiąc je odpowiednio, wedle wspomnienia. Materiał o połowę większy powierzchniowo od atakującego, acz cienki jak listek. Nieciężki. Wiatr jednak, nieważne jak mocny, nie zwiałby go, dopóki Rybka panował nad jego ciężkością. Smród skóry wypełnić miał nozdrza smoka ze znacznie bliższej odległości niż te znajdujące się pod Błazenkiem. Intensywna woń. Drapiące wnętrze, nierówne, wywołujące nieprzyjemne uczucie dyskomfortu. Nim atak zdążył się objawić w całej swojej okazałości, prędki Błazenek już zbierał końskie nuty w magiczną moc, którą tchnął w łagodnie elastyczne i giętkie futro. A tuż po tym opadło, zakrywając widzialny świat przed spojrzeniem przeciwnika. Nastała dla niego ciemność.
Nie czekając na to czy mu się udało, czy nie, od razu przejął inicjatywę. Tym razem wokół nadgarstka prawej tylnej łapy Lotu ujrzał grafitową obręcz. Tworzyła ona dwa łączące się z jednej strony na krzyż okręgi, na dwie podłużne rany pod nimi. Nie wymyślił niczego specjalnego. Metaliczny posmak krwi niewiele by się różnił od smak samych kół nie grubszych od pojedynczej łuski Błazenka. Niemalże słyszał brzdęk. Zupełnie taki, jaki wydawało przyozdobione ucho niby-piastuna. Dzwonienie tworu trochę go zaczynało irytować, ale z drugiej strony tworzyło tez swoista piosnkę... kręgi miały się zacieśniać w całkiem szybkim tempie. Najlepiej aż do kości, wiadomo. I tym razem zaczerpnął maddary ze źródła, wypychając nią nowy atak.
Niby-piastun nie spotkał się z żadną reakcją ze strony Rybki. Jedynie w jego spojrzeniu czaiła się śmiejąca kanalia, w pełni z siebie zadowolona. Nie przestawał ani na krok uważać siebie za o wiele bystrzejszy umysł, niżeli mógł być.
Złote oczy pozostawały zwężone przez cały etap czarowania. Mimo pokusy, aby dalej pozbyć się jednak problemu z Lotem Rusałki, zdecydował się nie. Wbrew pozorom czegoś go uczył. Skoro tak, może opowie coś więcej. Jego wiedzę i tak zweryfikuje u rodziciela. Jeśli tylko powie coś na szkodę ucznia... pożałuje, obiecał sobie. "I to gorzko". Wróciwszy jednak to nauki, obrał drogę rozpraszania. Nad czystobagiennym, tuż nad jego uszami, wyobraził sobie materiał. Miękkie, bardzo krótkie i całkiem zbite futro z tarpana. Takie to widywał u swojego ojca. Problemów z jasnym umaszczeniem zatem nie posiadał, barwiąc je odpowiednio, wedle wspomnienia. Materiał o połowę większy powierzchniowo od atakującego, acz cienki jak listek. Nieciężki. Wiatr jednak, nieważne jak mocny, nie zwiałby go, dopóki Rybka panował nad jego ciężkością. Smród skóry wypełnić miał nozdrza smoka ze znacznie bliższej odległości niż te znajdujące się pod Błazenkiem. Intensywna woń. Drapiące wnętrze, nierówne, wywołujące nieprzyjemne uczucie dyskomfortu. Nim atak zdążył się objawić w całej swojej okazałości, prędki Błazenek już zbierał końskie nuty w magiczną moc, którą tchnął w łagodnie elastyczne i giętkie futro. A tuż po tym opadło, zakrywając widzialny świat przed spojrzeniem przeciwnika. Nastała dla niego ciemność.
Nie czekając na to czy mu się udało, czy nie, od razu przejął inicjatywę. Tym razem wokół nadgarstka prawej tylnej łapy Lotu ujrzał grafitową obręcz. Tworzyła ona dwa łączące się z jednej strony na krzyż okręgi, na dwie podłużne rany pod nimi. Nie wymyślił niczego specjalnego. Metaliczny posmak krwi niewiele by się różnił od smak samych kół nie grubszych od pojedynczej łuski Błazenka. Niemalże słyszał brzdęk. Zupełnie taki, jaki wydawało przyozdobione ucho niby-piastuna. Dzwonienie tworu trochę go zaczynało irytować, ale z drugiej strony tworzyło tez swoista piosnkę... kręgi miały się zacieśniać w całkiem szybkim tempie. Najlepiej aż do kości, wiadomo. I tym razem zaczerpnął maddary ze źródła, wypychając nią nowy atak.
- 19 mar 2021, 1:41
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Opadające emocje.
Sam się nie spodziewał, że po wypluciu z siebie części kwasu, który w nim siedział poczuje się odrobinę lepiej w swojej sytuacji. Przez huk organizmu i natarczywe myśli niemalże nie słyszał, jakie towarzyszyły mu tony podczas tworzenia. "Może właśnie adrenalina była muzyką?", ocenił krótko. Nie zbadał siebie nawet w jednym procencie tak dobrze, jakby chciał. Pozostawał sobą zatem w pewnym sensie zainteresowany.
– Moja matka poluje niedaleko. Ze mną jest dwóch schowanych kompanów. Ojciec jest najlepszym lotnikiem jakiego widziałeś w życiu. Tylko spróbuj mnie dotknąć! – zastraszył groźnie, dokańczając pojedynczym warknięciem. Nigdy nie imała się go prawda. Taki już był Błazenek. I jak gdyby na zawołanie Nivis zaszeleściła w krzakach.
– Nie paplaj. Kontynuuj. Naucz mnie wszystkiego co wiesz – kontynuował swoje, szczerząc ząbki nie tyle w uśmiechu, co poddenerwowaniu. Teraz jego niesamowite odkrycie wydawało mu się raczej znikome. Czy naprawdę sądził, że byle stwór nazywający siebie szlachetnie piastunem będzie w stanie komukolwiek zrobić krzywdę? Prawdziwa kompanka kryła się w cieniu. Dopiero co sobie o tym przypomniał w kolejnym specjalnym olśnieniu. "To on powinien się bać". Wmówienie sobie kolejnej fali przekonań nie zajęło długo. Ba, niesłychanie wręcz krótko. Odzyskał siebie w drobną chwilę. Nawet nad tym nie panował. Taki odjazd.
– Teraz ty atakuj. Ale jeśli mnie zabijesz... pożałujesz. Nie próbuj – powtarzał dalej, podbudowując sam siebie w nieprzerwanej pętli. Już nie podda się panice. " To było takie tępe"! Powinien od początku wiedzieć, że to on tu rodzaje karty, skoro mentora tak łatwo można wytrącić z równowagi, aż ten rozpoczyna swoje monologi na nowo i wciąż.
Sam się nie spodziewał, że po wypluciu z siebie części kwasu, który w nim siedział poczuje się odrobinę lepiej w swojej sytuacji. Przez huk organizmu i natarczywe myśli niemalże nie słyszał, jakie towarzyszyły mu tony podczas tworzenia. "Może właśnie adrenalina była muzyką?", ocenił krótko. Nie zbadał siebie nawet w jednym procencie tak dobrze, jakby chciał. Pozostawał sobą zatem w pewnym sensie zainteresowany.
– Moja matka poluje niedaleko. Ze mną jest dwóch schowanych kompanów. Ojciec jest najlepszym lotnikiem jakiego widziałeś w życiu. Tylko spróbuj mnie dotknąć! – zastraszył groźnie, dokańczając pojedynczym warknięciem. Nigdy nie imała się go prawda. Taki już był Błazenek. I jak gdyby na zawołanie Nivis zaszeleściła w krzakach.
– Nie paplaj. Kontynuuj. Naucz mnie wszystkiego co wiesz – kontynuował swoje, szczerząc ząbki nie tyle w uśmiechu, co poddenerwowaniu. Teraz jego niesamowite odkrycie wydawało mu się raczej znikome. Czy naprawdę sądził, że byle stwór nazywający siebie szlachetnie piastunem będzie w stanie komukolwiek zrobić krzywdę? Prawdziwa kompanka kryła się w cieniu. Dopiero co sobie o tym przypomniał w kolejnym specjalnym olśnieniu. "To on powinien się bać". Wmówienie sobie kolejnej fali przekonań nie zajęło długo. Ba, niesłychanie wręcz krótko. Odzyskał siebie w drobną chwilę. Nawet nad tym nie panował. Taki odjazd.
– Teraz ty atakuj. Ale jeśli mnie zabijesz... pożałujesz. Nie próbuj – powtarzał dalej, podbudowując sam siebie w nieprzerwanej pętli. Już nie podda się panice. " To było takie tępe"! Powinien od początku wiedzieć, że to on tu rodzaje karty, skoro mentora tak łatwo można wytrącić z równowagi, aż ten rozpoczyna swoje monologi na nowo i wciąż.
- 18 mar 2021, 22:50
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Zdeterminowany.
W oczach błysnęło. "Fascynujące", uznał ze szczerym podziwem. "Bestia, która zdradza sposób na jej zabójstwo". Geniusz Rybki nie potrafił pojąć. Obcy smok, który znikąd zadecydował przekazać cały swój fach. Bez zapłaty, o ile znikąd nie pojawi się ten drobny druczek. Mały haczyk. Ponownie odtworzył rozmowę. Nie przypominał sobie wybitniej podejrzanych zachowań, które nie byłyby zwyczajnym przejawem jego nonszalanckiego charakteru.
Istniała też inna teoria. To Błazenek mógł czuć się zbyt pewnie w jego towarzystwie.
– Zamierzasz mnie uderzyć. Chcesz mnie zabić – wydedukował wtem pod wpływem nagłego olśnienia. Oblicze zmieniło się diametralnie. Na wpół otwarty pysk. Utkwione w niby-piastunie rozszerzone spojrzenie. Nerwowe stukanie pazurem o śnieg. Szum. Szum krwi. To właśnie poczuł.
– To ta głupia moralność kazała ci najpierw mnie nauczyć. Uważasz, że tak będzie na równych zasadach, żmijo – palnął. Nie sposób było pozostawić tę myśl w sobie. Drobne, smukłe ciało rozedrgało się, pobudzając ciasno przylegające łuski do klekotania o siebie. Głos uderzał teraz w spiskujące tony. Zupełnie jakby odkrył największy sekret na tych ziemiach, ukryty przed wzrokiem byle smoka. Teraz wszystko było tak boleśnie jasne. To jedyne wytłumaczenie.
Nie czekał dłużej.
Kompletnie innym doświadczeniem stało się tworzenie, aniżeli jeszcze zaledwie parę chwil wcześniej. Ogarnęło go tak wszechogarniające uniesienie, ale takie depresyjne, desperackie. Nivis zdążyła pójść w niepamięć. Teraz zamierzał bronić się sam.
Labilny kształt wynurzył się niemal od razu, nim jeszcze zdążył skończyć swoją przemowę. Skupienie się przychodziło mu z dziwną lekkością. Jakby dopiero teraz tak naprawdę cała jego uwaga przeszła na wyobrażenie. Lot siedział o tyle blisko, że nawet nie musiał poświęcić choćby ułamka sekundy na przeanalizowanie odległości. Wybrał niemalże od razu: podbrzusze. Długi jak dłoń Błazenka, naostrzony bazaltowy grot odgrywał główną rolę w tym akcie. Nieduży, szerokością i wysokością podobny wielkościowo. Jak to bazalt, wytrzymały. Całkiem ciężki, coby wbić się raz, a porządnie. Wygładzony stożek był sam, bez żadnej innej pomocy, bez zbędnego utrudniania. Smokowi Wody zależało na prędkości w jego tworzeniu. Na skuteczności. Zatem pozbawił go zapachu czy smaku. Nie było czuć nic, bo i nie musiało. Zresztą, jeśli dobrze pójdzie, zyska na walorach zmysłowych, barwiąc szarość świeżą krwią. Taki bowiem był jego cel. Jako że znajdował się idealnie między łapami. Nieświadomie, zapewne pod płucami chronionymi zabudową mostka oraz żeber. Tego jednak nie wziął pod uwagę. Jedyne, czego chciał, to zdolny do ukłucia samym smyrnięciem opuszka palca kraniec wyobrażenia pchnąć silnym podmuchem ku górze, by ciął i przebijał się przez kolejne warstwy wszystkiego, na co natrafi. Poprzez warstwy skóry, rozrywając mięśnie czy naczynia krwionośne, jak najgłębiej, a nawet i na wylot. Żądza krwi tak przysłoniła mu umysł. Strach doprawdy był potężnym narzędziem.
– I wynoś się z mojej głowy – wyszeptał przez zaciśnięte kły, agresywnym, metaforycznym ruchem łapy wypełniając po brzegi cios źródlaną mocą.
W oczach błysnęło. "Fascynujące", uznał ze szczerym podziwem. "Bestia, która zdradza sposób na jej zabójstwo". Geniusz Rybki nie potrafił pojąć. Obcy smok, który znikąd zadecydował przekazać cały swój fach. Bez zapłaty, o ile znikąd nie pojawi się ten drobny druczek. Mały haczyk. Ponownie odtworzył rozmowę. Nie przypominał sobie wybitniej podejrzanych zachowań, które nie byłyby zwyczajnym przejawem jego nonszalanckiego charakteru.
Istniała też inna teoria. To Błazenek mógł czuć się zbyt pewnie w jego towarzystwie.
– Zamierzasz mnie uderzyć. Chcesz mnie zabić – wydedukował wtem pod wpływem nagłego olśnienia. Oblicze zmieniło się diametralnie. Na wpół otwarty pysk. Utkwione w niby-piastunie rozszerzone spojrzenie. Nerwowe stukanie pazurem o śnieg. Szum. Szum krwi. To właśnie poczuł.
– To ta głupia moralność kazała ci najpierw mnie nauczyć. Uważasz, że tak będzie na równych zasadach, żmijo – palnął. Nie sposób było pozostawić tę myśl w sobie. Drobne, smukłe ciało rozedrgało się, pobudzając ciasno przylegające łuski do klekotania o siebie. Głos uderzał teraz w spiskujące tony. Zupełnie jakby odkrył największy sekret na tych ziemiach, ukryty przed wzrokiem byle smoka. Teraz wszystko było tak boleśnie jasne. To jedyne wytłumaczenie.
Nie czekał dłużej.
Kompletnie innym doświadczeniem stało się tworzenie, aniżeli jeszcze zaledwie parę chwil wcześniej. Ogarnęło go tak wszechogarniające uniesienie, ale takie depresyjne, desperackie. Nivis zdążyła pójść w niepamięć. Teraz zamierzał bronić się sam.
Labilny kształt wynurzył się niemal od razu, nim jeszcze zdążył skończyć swoją przemowę. Skupienie się przychodziło mu z dziwną lekkością. Jakby dopiero teraz tak naprawdę cała jego uwaga przeszła na wyobrażenie. Lot siedział o tyle blisko, że nawet nie musiał poświęcić choćby ułamka sekundy na przeanalizowanie odległości. Wybrał niemalże od razu: podbrzusze. Długi jak dłoń Błazenka, naostrzony bazaltowy grot odgrywał główną rolę w tym akcie. Nieduży, szerokością i wysokością podobny wielkościowo. Jak to bazalt, wytrzymały. Całkiem ciężki, coby wbić się raz, a porządnie. Wygładzony stożek był sam, bez żadnej innej pomocy, bez zbędnego utrudniania. Smokowi Wody zależało na prędkości w jego tworzeniu. Na skuteczności. Zatem pozbawił go zapachu czy smaku. Nie było czuć nic, bo i nie musiało. Zresztą, jeśli dobrze pójdzie, zyska na walorach zmysłowych, barwiąc szarość świeżą krwią. Taki bowiem był jego cel. Jako że znajdował się idealnie między łapami. Nieświadomie, zapewne pod płucami chronionymi zabudową mostka oraz żeber. Tego jednak nie wziął pod uwagę. Jedyne, czego chciał, to zdolny do ukłucia samym smyrnięciem opuszka palca kraniec wyobrażenia pchnąć silnym podmuchem ku górze, by ciął i przebijał się przez kolejne warstwy wszystkiego, na co natrafi. Poprzez warstwy skóry, rozrywając mięśnie czy naczynia krwionośne, jak najgłębiej, a nawet i na wylot. Żądza krwi tak przysłoniła mu umysł. Strach doprawdy był potężnym narzędziem.
– I wynoś się z mojej głowy – wyszeptał przez zaciśnięte kły, agresywnym, metaforycznym ruchem łapy wypełniając po brzegi cios źródlaną mocą.
- 17 mar 2021, 12:32
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Wnikliwe spojrzenie.
Zawisło na mówcy z wyraźnym niedowierzaniem. "Piastun? A nie wie?", chichotał drapieżnie. Niesłyszalnie. Jego mina wcale się bowiem nie zmieniła. Nieusatysfakcjonowany odpowiedzią już sobie postanowił dopytać o nurtujące pytanie kogoś lepiej wykwalifikowanego. Kogoś z wybitną wiedzą. Na pewno ojciec taką miał.
– Niech będzie – skwitował opinię obojętnie, z przekąsem. Zupełnie inna taktyka od tej, którą obrał na początku rozmowy. Źrenice spoczęły na skórach. Skrzywił się nieładnie. Z pukli odciętych włosów pozostały zaledwie pojedyncze źdźbła. Ogon zawinął się wokół łap. "Przynajmniej skóry nadal trzymam w garści".
Po stworzeniu gryfa odetchnął ciężej, wyprostowany i w pełni skupiony. Nie potrzebował ni chwili, od razu znał odpowiedź. Nie dał nawet swojemu zawodowi przerwać nauki.
– Jestem gotowy.
Zawisło na mówcy z wyraźnym niedowierzaniem. "Piastun? A nie wie?", chichotał drapieżnie. Niesłyszalnie. Jego mina wcale się bowiem nie zmieniła. Nieusatysfakcjonowany odpowiedzią już sobie postanowił dopytać o nurtujące pytanie kogoś lepiej wykwalifikowanego. Kogoś z wybitną wiedzą. Na pewno ojciec taką miał.
– Niech będzie – skwitował opinię obojętnie, z przekąsem. Zupełnie inna taktyka od tej, którą obrał na początku rozmowy. Źrenice spoczęły na skórach. Skrzywił się nieładnie. Z pukli odciętych włosów pozostały zaledwie pojedyncze źdźbła. Ogon zawinął się wokół łap. "Przynajmniej skóry nadal trzymam w garści".
Po stworzeniu gryfa odetchnął ciężej, wyprostowany i w pełni skupiony. Nie potrzebował ni chwili, od razu znał odpowiedź. Nie dał nawet swojemu zawodowi przerwać nauki.
– Jestem gotowy.
- 16 mar 2021, 13:23
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Wzruszenie skrzydeł.
Czujny, młodzieńczy wzrok spoczął na swoim lotnym dorobku. Czyżby do serca mentora wdarła się skaza zazdrości? Sam bowiem dzielił pusty boczek, wiele sobą nie ukazując. Rybka siedział w milczeniu. Dzielnie znosił emocjonalną wypowiedź piastuna, by tknąć go jeszcze raz, jak grubego robaka, niespodziewanie.
– Dlaczego nas wybrali – dopytywał dalej, jakby kolejne argumenty w ogóle do niego nie dotarły. Choć było wręcz przeciwnie. Jedynie nie czuł potrzeby ciągnąc w nieskończoność tego jednego, konkretnego tematu. Nie byłoby w tym żadnej radości. Po pysku znów pełzał enigmatyczny uśmiech.
Komentarze przyjął najbardziej chłodno, jak tylko potrafił. "Sam nie masz lepszych". "Nie zrobiłbyś lepiej". Łapy drgnęły w pojedynczym spazmie. Lecz równie mocno, co nie podobały mu się te słowa, tak chciał stawać się lepszy. Trafiły więc, mniej lub bardziej. W myślach szumiało. Muzyka urwała się w połowie, pozostawiając go sam na sam z ciszą. Ponownie. Kamień zniknął. "Nieidealny".
Nigdy nie widział olbrzymich połaci zielonej, kraśniejącej dzikiej trawy. Jedyne, co go zastało, to grube, ciężkie fałdy śniegu okalające ziemie. Naburmuszył pysk.
Rozbrzmiał niebezpieczny trel. Gryfi świergot zwiastujący kłopoty. Z ciemności umysł wypluł czterołapy kształt. Przenikliwie rozpoczął powolny proces tworzenia. Wspomnienie rozkwitło, choć niewyraźne w wszelkie niezbędne detale. W głębi duszy niezmiernie go to rozsierdzało. Uspokoił się jednak. Wychudzony tułów wyłonił się z niewyraźnej masy. Delikatne wgłębienia pojawiły się na przodzie, niby to imitując żebra. Nie poznał nigdy dokładnego opisu wnętrzności stworzenia. Sam nawet nie wiedział, co ukrywa jego własne ciało. Niemniej to, co widział po smokach, po sobie, po aparycji, mógł przekazać maddarze, niekoniecznie trzymając się w pełni anatomicznego spojrzenia na gryfy. Gęste, puszyste futro powitało niewyrzeźbioniego drapieżnika, pokrywając cały jego tors. Zszarzałe futerko przeszło również i na skrzydła, długie aż po ogon, który to z kolei miał swoją wielkość utrzymywać nie dłuższą od łap, nie szerszą od pazurów zdobiących każdy palec. W kolorze kości słoniowej. Na myśl nasunęła mu się matka wraz z siostrą. Miały pióra, przyglądał się im nie raz. Gryfy również posiadały pióra. Mógł więc spróbować, choć może trochę nieudolnie, nadszarpnąć ich doskonałego owalnego kształtu, losowo rozłożyć na grubych, umięśnionych ramionach skrzydeł, a także nadać pewnej lekkości poprzedzonej nierówną delikatnością w dotyku. Szlachetny kamień już był. Teraz nadszedł czas na szlachetne zwierzę. Wyczuwał pewne podobieństwo w tempie. Również i teraz piosnka rozbrzmiewała nader poważnie, choć zdecydowanie inaczej od poprzedniej. Nie tak basowo. Ćwierkliwie. Z uniesieniem. Dumny orzeł. Lwi król. As przestworzy! Zabrał się za łapy. Przyozdobione niepraktycznymi mięśniami, widocznie bez znajomości ich ułożenia. Lecz nie mogły wyglądać karykaturalnie źle. Nie przesadził aż tak potwornie. Przednie, ptasie, poprzecinane prążkami, tak obficie obdarzone mięsiwem nie zostały – znacznie cieńsze, patykowate wręcz, zakończone ostrymi szponami, nie miękkimi opuszkami. Istota stanęła ciężko w nieokreślonej przestrzeni, obdarzona orlim łbem z finezyjnie zakręconym pierzem. Dziób wpasował się w połowę głowy, z dwoma naprzeciwległymi, zaciemnionymi nozdrzami. Oczy jak dwa paciorki ozdobiły boki ptasiego dzioba, wybielając się. Lwi ogon, podobnież futerkowy, co przód ciała, zakołysał się swawolnie na boki. Szarawa kryza opadała, niesiona przyciąganiem, wzdłuż ciała. I tak uprościł na tyle, ile mógł. Lepiej w końcu stworzyć coś prostszego, acz ruchomego, niż pakować się w nazbyt skomplikowane szczegóły. Pachnący świerkową wonią i stabilnie stojący gryf od początku nie miał być tak ogromny, jak mogłoby się wydawać. Wręcz przeciwnie, podobnież jak poprzednio kamień szlachetny, również i on był w stanie zmieścić się swobodnie w łapie. Lecz Błazenek swoją nie grubszą od kończyny Lotu i nie wyższą od swojej własnej umieścić postanowił tym razem na śniegu, tuż przed sobą. Z chełpliwego gryfiego hymnu wydobył cząstkę magii, przenosząc stwora w prawdziwy świat. "Ruszaj", zadecydował. A niewielka figurka, jak marionetka, którą w rzeczywistości była, miała kłapać dziobem, obracać głową to na lewo, to na prawo, a czasem nawet i trzepnąć spokojnie ogonem. Ot, mała zabawka.
Magiczna mowa. Podniósł gwałtownie wzrok na Lot Rusałki. Nauczy go wchodzić do głów innych? A zatem nadszedł ten moment, aby dowiedział się raz na zawsze, czy będzie w stanie wejść komuś do głowy z wyrwaniem cząstek wspomnień, czy odbiją się tam echem jedynie puste słowa. Obrazy. W trzewiach poczuł niepewność. Naszło go wrażenie, że mylił się za młodu. Zawiedzie się.
Tym razem nie pisnął ni słowa. W pełni skupiony na kolejnym zadaniu utworzył w głowie prostą wiadomość. Wyobraził sobie, jak ta dociera prosto do myśli niby-piastuna. W jego głowie odtworzyła się jego własna wiadomość zawierająca jego własny, standardowy ton. Zebrał moc ze źródła oraz podarował wspaniałomyślnie mentalnemu przekazowi, posyłając w drogę.
~ Wysyłam wiadomość. ~
Czujny, młodzieńczy wzrok spoczął na swoim lotnym dorobku. Czyżby do serca mentora wdarła się skaza zazdrości? Sam bowiem dzielił pusty boczek, wiele sobą nie ukazując. Rybka siedział w milczeniu. Dzielnie znosił emocjonalną wypowiedź piastuna, by tknąć go jeszcze raz, jak grubego robaka, niespodziewanie.
– Dlaczego nas wybrali – dopytywał dalej, jakby kolejne argumenty w ogóle do niego nie dotarły. Choć było wręcz przeciwnie. Jedynie nie czuł potrzeby ciągnąc w nieskończoność tego jednego, konkretnego tematu. Nie byłoby w tym żadnej radości. Po pysku znów pełzał enigmatyczny uśmiech.
Komentarze przyjął najbardziej chłodno, jak tylko potrafił. "Sam nie masz lepszych". "Nie zrobiłbyś lepiej". Łapy drgnęły w pojedynczym spazmie. Lecz równie mocno, co nie podobały mu się te słowa, tak chciał stawać się lepszy. Trafiły więc, mniej lub bardziej. W myślach szumiało. Muzyka urwała się w połowie, pozostawiając go sam na sam z ciszą. Ponownie. Kamień zniknął. "Nieidealny".
Nigdy nie widział olbrzymich połaci zielonej, kraśniejącej dzikiej trawy. Jedyne, co go zastało, to grube, ciężkie fałdy śniegu okalające ziemie. Naburmuszył pysk.
Rozbrzmiał niebezpieczny trel. Gryfi świergot zwiastujący kłopoty. Z ciemności umysł wypluł czterołapy kształt. Przenikliwie rozpoczął powolny proces tworzenia. Wspomnienie rozkwitło, choć niewyraźne w wszelkie niezbędne detale. W głębi duszy niezmiernie go to rozsierdzało. Uspokoił się jednak. Wychudzony tułów wyłonił się z niewyraźnej masy. Delikatne wgłębienia pojawiły się na przodzie, niby to imitując żebra. Nie poznał nigdy dokładnego opisu wnętrzności stworzenia. Sam nawet nie wiedział, co ukrywa jego własne ciało. Niemniej to, co widział po smokach, po sobie, po aparycji, mógł przekazać maddarze, niekoniecznie trzymając się w pełni anatomicznego spojrzenia na gryfy. Gęste, puszyste futro powitało niewyrzeźbioniego drapieżnika, pokrywając cały jego tors. Zszarzałe futerko przeszło również i na skrzydła, długie aż po ogon, który to z kolei miał swoją wielkość utrzymywać nie dłuższą od łap, nie szerszą od pazurów zdobiących każdy palec. W kolorze kości słoniowej. Na myśl nasunęła mu się matka wraz z siostrą. Miały pióra, przyglądał się im nie raz. Gryfy również posiadały pióra. Mógł więc spróbować, choć może trochę nieudolnie, nadszarpnąć ich doskonałego owalnego kształtu, losowo rozłożyć na grubych, umięśnionych ramionach skrzydeł, a także nadać pewnej lekkości poprzedzonej nierówną delikatnością w dotyku. Szlachetny kamień już był. Teraz nadszedł czas na szlachetne zwierzę. Wyczuwał pewne podobieństwo w tempie. Również i teraz piosnka rozbrzmiewała nader poważnie, choć zdecydowanie inaczej od poprzedniej. Nie tak basowo. Ćwierkliwie. Z uniesieniem. Dumny orzeł. Lwi król. As przestworzy! Zabrał się za łapy. Przyozdobione niepraktycznymi mięśniami, widocznie bez znajomości ich ułożenia. Lecz nie mogły wyglądać karykaturalnie źle. Nie przesadził aż tak potwornie. Przednie, ptasie, poprzecinane prążkami, tak obficie obdarzone mięsiwem nie zostały – znacznie cieńsze, patykowate wręcz, zakończone ostrymi szponami, nie miękkimi opuszkami. Istota stanęła ciężko w nieokreślonej przestrzeni, obdarzona orlim łbem z finezyjnie zakręconym pierzem. Dziób wpasował się w połowę głowy, z dwoma naprzeciwległymi, zaciemnionymi nozdrzami. Oczy jak dwa paciorki ozdobiły boki ptasiego dzioba, wybielając się. Lwi ogon, podobnież futerkowy, co przód ciała, zakołysał się swawolnie na boki. Szarawa kryza opadała, niesiona przyciąganiem, wzdłuż ciała. I tak uprościł na tyle, ile mógł. Lepiej w końcu stworzyć coś prostszego, acz ruchomego, niż pakować się w nazbyt skomplikowane szczegóły. Pachnący świerkową wonią i stabilnie stojący gryf od początku nie miał być tak ogromny, jak mogłoby się wydawać. Wręcz przeciwnie, podobnież jak poprzednio kamień szlachetny, również i on był w stanie zmieścić się swobodnie w łapie. Lecz Błazenek swoją nie grubszą od kończyny Lotu i nie wyższą od swojej własnej umieścić postanowił tym razem na śniegu, tuż przed sobą. Z chełpliwego gryfiego hymnu wydobył cząstkę magii, przenosząc stwora w prawdziwy świat. "Ruszaj", zadecydował. A niewielka figurka, jak marionetka, którą w rzeczywistości była, miała kłapać dziobem, obracać głową to na lewo, to na prawo, a czasem nawet i trzepnąć spokojnie ogonem. Ot, mała zabawka.
Magiczna mowa. Podniósł gwałtownie wzrok na Lot Rusałki. Nauczy go wchodzić do głów innych? A zatem nadszedł ten moment, aby dowiedział się raz na zawsze, czy będzie w stanie wejść komuś do głowy z wyrwaniem cząstek wspomnień, czy odbiją się tam echem jedynie puste słowa. Obrazy. W trzewiach poczuł niepewność. Naszło go wrażenie, że mylił się za młodu. Zawiedzie się.
Tym razem nie pisnął ni słowa. W pełni skupiony na kolejnym zadaniu utworzył w głowie prostą wiadomość. Wyobraził sobie, jak ta dociera prosto do myśli niby-piastuna. W jego głowie odtworzyła się jego własna wiadomość zawierająca jego własny, standardowy ton. Zebrał moc ze źródła oraz podarował wspaniałomyślnie mentalnemu przekazowi, posyłając w drogę.
~ Wysyłam wiadomość. ~
- 15 mar 2021, 12:47
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Drżące serce.
Uspokajanie oddechu nie pomagało. Nadal pulsujący mięsień tłukł się boleśnie o żebra. Niekiedy wędrował pod samo gardło. Opadał, odpoczywał. I znowu. Stuk, puk. Zapętlony rozkaz gorączki myśli. Nie potrafił nawet spróbować odzyskać stabilności. Nie tu, nie przy nim. Milczał długo. Usilnie powtarzał sobie, że nic mu się nie stanie, dopóki nie zacznie czepiać się za bardzo. Niezbyt był pewien, czego dokładnie się dowie od smokopodobnego mentora. Czy to w ogóle użyteczna umiejętność? Patrząc po tym, jak się potem rozgadał czuć było pasję. To wychwalanie bogów. Niedorzeczna głupota. Musiał naprostować jego fanatycznie sakralny pogląd.
– Naranlea nic nikomu nie dała. Smoki od zawsze miały magię. Nie mogło jej nie być, skoro potrzebują jej do oddychania, jak sam powiedziałeś – rzekł. Głos Błazenka nie musiał być głośny; nigdy taki nie był. Nie bał się jednak tego, że usłyszy go jeden z czczonych bożków pośród smoków. Wręcz przeciwnie, niech wiedzą i przyjdą do niego osobiście. Chętnie się dowie więcej na temat oszukaństwa, jakie rozsiewali do umysłów, jak widać, również i starszych dziadków.
– Zwierzęta oddychają bez magii. Dlaczego my musimy z? – wpijał się w czuły punkt nieprzerwanie. Nie krył złośliwego uśmieszku. Rybka nie musiał bowiem niczego tłumaczyć. Był pisklęciem, które nic nie wiedziało. To do Lotu Rusałki należało wytłumaczenie sensu istnienia magii.
Przedmioty, trzymane teraz przez łapy do ziemi, ruszyły w tan. Podniósł je. Posłał nieufne spojrzenie obcemu. Agresywnie siadł na skórach, tylną łapą przytrzymując wyrywający się pukiel grzywy. Cenny, grawerowany nożyk, wbity przed nim w piach i śnieg odpuścił sobie. W każdej chwili mógł po niego sięgnąć. Miał bliżej. Źródło. Każda wartka rzeka, byle strumień musi mieć gdzieś swój początek. Maddara zatem również. Logiczne. Jego zadaniem było zatem odnaleźć swój kamień, z którego tryska życiodajna woda. Oczy pozostawał szeroko rozwarte. Mrugał niewiele, zaledwie przy mocniejszych podmuchach tak naprawdę. Smoki zamykające oczy nie robiły sensu. Skoro są bitewni czarodzieje, to muszą widzieć, co robią. Przyjmował to wyzwanie.
Naszło go na przemyślenia. Czym powinno być źródło? Miejsce, z którego pompuje się magię. Drugie serce. Musi gdzieś się tlić, skoro tak. Wyczuwalnie. Spojrzenie Błazenka wyraźnie się zamgliło. Po grzbiecie przeszedł dreszcz. Wnętrze tworzyło muzykę. Źródło... też musiało. Powinien usłyszeć, jeśli tylko dobrze się wsłucha. Tylko pozostaje zagłębić się mocniej. Skupił zmysły na sobie. Co usłyszał? Co ujrzał? Co poczuł?
Nie potrafił opisać. Nie było nic. Ciemność, pustka. Głucha cisza.
Tknęło go wrażenie, że wcale niczego nie odnalazł. Okłamywał siebie. To, co uważał, nie istniało. Musiał... musiał sprawdzić w praktyce. Inaczej nigdy się nie dowie, czy dotarł do kresu wewnętrznej podróży.
Miał się skupić na jakiejś sile, a czy rzeczywiście jakąkolwiek wykorzystywał? Mając w pamięci nicość, rozpoczął proces kreatywnego tworzenia. W swoistym kosmosie myśli zawisł kształt. Wpierw niewyraźny, niczym chaos, wypluwający z siebie nieskoordynowane dźwięki. Błazenek utkwił w chwilowym letargu. Obejrzał się na boki. Na Lot. Wyłącznie on słyszał basowy, podłużny odgłos napierającego, ciężkiego kamienia. Pierwszy atrybut przedmiotu: ciężki, bardzo ciężki. Szara, bazowa masa rozpoczęła powolne kształtowanie. Urosła do wielkości dwóch złączonych łap młodego twórcy. Kakofonia przeradzała się w coraz to przyjemniejsze, bardziej dopasowane odgłosy. Krańce zaostrzyły się, tworząc pojedyncze wyżłobienia. Pionowo skała pięła się ku górze, aż nie zaprzestała, łagodniejąc delikatnym spadem, a następnie gwałtownym urwiskiem ku dalszej, kanciastej formie rzeczy. Zmienił kolor. Teraz kamień był zielony, lecz na niektórych bokach ciemniał, jak gdyby reagując na światło. powygładzał gdzieniegdzie zbyt szpiczaste kąty. Swoista pieśń przekształciła się z ostrej na nieznacznie lżejszą. Cieplejszą. Kamienie nie pachną. Ten również nie pachniał. Nic więc to smoczych nozdrzy nie dotarło. Powszechna ciemność jednak nadal rozchodziła się, ukazując podświetlony twór. Wyróżniony, niczym na podeście. Widział go jednocześnie z boków, od dołu, z góry, nawet od środka. Środek... on był dziwny. Błazenek potrzebował chwili, aby zdać sobie sprawę z tego, czego mu zabrakło. Przezroczystość. To był klucz do dobrego kamienia szlachetnego. Uczynił go zatem lepiej odbijającym światło. Teraz mógł spoglądać przez jego zniekształcone lustro przynajmniej częściowo, dostrzegając nierówne zarysy, zamiast pojedynczego, jednolitego koloru. W palcach, zupełnie tak, jakby dotykał prawdziwego, odczuł gładkość materiału. Przeniósł ją ochoczo na zabarwione zielenią ścianki. Wytrzymały niczym prawdziwy kamień. Taki miał być. Jak prawdziwy.
Maddara okazała się tworzyć małe arcydzieło. Szlachetną nutę rozbrzmiewającą wyłącznie w niedźwiedzich uszkach. Przede wszystkim ją słyszał. Czuł, jak każdy szczegół dodaje własny instrument do niestrudzonej orkiestry. Był małym artystą. Nawet w środku.
Wyciągnął łapy, w rzeczywistości, przy piastunie, przed siebie. W umyśle chwycił kamień między delikatne, zgrabnie dłonie. "Pojaw się w moich łapach", rzekł rozkazująco. I tak się stało.
Uspokajanie oddechu nie pomagało. Nadal pulsujący mięsień tłukł się boleśnie o żebra. Niekiedy wędrował pod samo gardło. Opadał, odpoczywał. I znowu. Stuk, puk. Zapętlony rozkaz gorączki myśli. Nie potrafił nawet spróbować odzyskać stabilności. Nie tu, nie przy nim. Milczał długo. Usilnie powtarzał sobie, że nic mu się nie stanie, dopóki nie zacznie czepiać się za bardzo. Niezbyt był pewien, czego dokładnie się dowie od smokopodobnego mentora. Czy to w ogóle użyteczna umiejętność? Patrząc po tym, jak się potem rozgadał czuć było pasję. To wychwalanie bogów. Niedorzeczna głupota. Musiał naprostować jego fanatycznie sakralny pogląd.
– Naranlea nic nikomu nie dała. Smoki od zawsze miały magię. Nie mogło jej nie być, skoro potrzebują jej do oddychania, jak sam powiedziałeś – rzekł. Głos Błazenka nie musiał być głośny; nigdy taki nie był. Nie bał się jednak tego, że usłyszy go jeden z czczonych bożków pośród smoków. Wręcz przeciwnie, niech wiedzą i przyjdą do niego osobiście. Chętnie się dowie więcej na temat oszukaństwa, jakie rozsiewali do umysłów, jak widać, również i starszych dziadków.
– Zwierzęta oddychają bez magii. Dlaczego my musimy z? – wpijał się w czuły punkt nieprzerwanie. Nie krył złośliwego uśmieszku. Rybka nie musiał bowiem niczego tłumaczyć. Był pisklęciem, które nic nie wiedziało. To do Lotu Rusałki należało wytłumaczenie sensu istnienia magii.
Przedmioty, trzymane teraz przez łapy do ziemi, ruszyły w tan. Podniósł je. Posłał nieufne spojrzenie obcemu. Agresywnie siadł na skórach, tylną łapą przytrzymując wyrywający się pukiel grzywy. Cenny, grawerowany nożyk, wbity przed nim w piach i śnieg odpuścił sobie. W każdej chwili mógł po niego sięgnąć. Miał bliżej. Źródło. Każda wartka rzeka, byle strumień musi mieć gdzieś swój początek. Maddara zatem również. Logiczne. Jego zadaniem było zatem odnaleźć swój kamień, z którego tryska życiodajna woda. Oczy pozostawał szeroko rozwarte. Mrugał niewiele, zaledwie przy mocniejszych podmuchach tak naprawdę. Smoki zamykające oczy nie robiły sensu. Skoro są bitewni czarodzieje, to muszą widzieć, co robią. Przyjmował to wyzwanie.
Naszło go na przemyślenia. Czym powinno być źródło? Miejsce, z którego pompuje się magię. Drugie serce. Musi gdzieś się tlić, skoro tak. Wyczuwalnie. Spojrzenie Błazenka wyraźnie się zamgliło. Po grzbiecie przeszedł dreszcz. Wnętrze tworzyło muzykę. Źródło... też musiało. Powinien usłyszeć, jeśli tylko dobrze się wsłucha. Tylko pozostaje zagłębić się mocniej. Skupił zmysły na sobie. Co usłyszał? Co ujrzał? Co poczuł?
Nie potrafił opisać. Nie było nic. Ciemność, pustka. Głucha cisza.
Tknęło go wrażenie, że wcale niczego nie odnalazł. Okłamywał siebie. To, co uważał, nie istniało. Musiał... musiał sprawdzić w praktyce. Inaczej nigdy się nie dowie, czy dotarł do kresu wewnętrznej podróży.
Miał się skupić na jakiejś sile, a czy rzeczywiście jakąkolwiek wykorzystywał? Mając w pamięci nicość, rozpoczął proces kreatywnego tworzenia. W swoistym kosmosie myśli zawisł kształt. Wpierw niewyraźny, niczym chaos, wypluwający z siebie nieskoordynowane dźwięki. Błazenek utkwił w chwilowym letargu. Obejrzał się na boki. Na Lot. Wyłącznie on słyszał basowy, podłużny odgłos napierającego, ciężkiego kamienia. Pierwszy atrybut przedmiotu: ciężki, bardzo ciężki. Szara, bazowa masa rozpoczęła powolne kształtowanie. Urosła do wielkości dwóch złączonych łap młodego twórcy. Kakofonia przeradzała się w coraz to przyjemniejsze, bardziej dopasowane odgłosy. Krańce zaostrzyły się, tworząc pojedyncze wyżłobienia. Pionowo skała pięła się ku górze, aż nie zaprzestała, łagodniejąc delikatnym spadem, a następnie gwałtownym urwiskiem ku dalszej, kanciastej formie rzeczy. Zmienił kolor. Teraz kamień był zielony, lecz na niektórych bokach ciemniał, jak gdyby reagując na światło. powygładzał gdzieniegdzie zbyt szpiczaste kąty. Swoista pieśń przekształciła się z ostrej na nieznacznie lżejszą. Cieplejszą. Kamienie nie pachną. Ten również nie pachniał. Nic więc to smoczych nozdrzy nie dotarło. Powszechna ciemność jednak nadal rozchodziła się, ukazując podświetlony twór. Wyróżniony, niczym na podeście. Widział go jednocześnie z boków, od dołu, z góry, nawet od środka. Środek... on był dziwny. Błazenek potrzebował chwili, aby zdać sobie sprawę z tego, czego mu zabrakło. Przezroczystość. To był klucz do dobrego kamienia szlachetnego. Uczynił go zatem lepiej odbijającym światło. Teraz mógł spoglądać przez jego zniekształcone lustro przynajmniej częściowo, dostrzegając nierówne zarysy, zamiast pojedynczego, jednolitego koloru. W palcach, zupełnie tak, jakby dotykał prawdziwego, odczuł gładkość materiału. Przeniósł ją ochoczo na zabarwione zielenią ścianki. Wytrzymały niczym prawdziwy kamień. Taki miał być. Jak prawdziwy.
Maddara okazała się tworzyć małe arcydzieło. Szlachetną nutę rozbrzmiewającą wyłącznie w niedźwiedzich uszkach. Przede wszystkim ją słyszał. Czuł, jak każdy szczegół dodaje własny instrument do niestrudzonej orkiestry. Był małym artystą. Nawet w środku.
Wyciągnął łapy, w rzeczywistości, przy piastunie, przed siebie. W umyśle chwycił kamień między delikatne, zgrabnie dłonie. "Pojaw się w moich łapach", rzekł rozkazująco. I tak się stało.
- 14 mar 2021, 16:13
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Niespokojny oddech.
Mięśnie drżały mimowolnie. Słuchał, choć wcale tego nie chciał. Wytrząsał nachalne myśli z wnętrza głowy. One jednak pozostawały, namnażane nieprzerwanie przez obcą istotę. "Nie dostaniesz dostępu do żadnych moich wspomnień" powtarzał nieprzerwanie, ostro. Bojowo. Był gotów zrobić wszystko, byle pozbyć się tego niby-smoka.
Ścisnęło go w trzewiach. Mocno. Przygarbiony pisklęcy kręgosłup próbował wydostać się ze swojej klatki. W gardzieli poczuł piekącą lawę. Zupełnie tak, jakby cały ocean jednocześnie postanowił wydostać się raz a porządnie ze swojego reliktowego dna. Rozpaczliwie przełknął ślinę, zażegnawszy zalaniu własnych łap i wykradzionych dóbr. Najwyraźniej groteskowy aspekt tego idiotycznego spektaklu dopiero się zaczynał.
Przejechał ozorem wzdłuż zestawu rosnących mleczaków. Swój język nadal posiadał. Pocieszające.
– Piastuni uczą pisklęta. Nie mogą wyglądać tak – wyrzęził z widocznym trudem powstrzymując organizm przed ponownym całkowitym wywróceniem bebechów na wierzch. Po ostatniej walce nadal walczył dzielnie o każdy spazmatyczny oddech. Wspomnienie ostatniego pisklęcego spotkania uderzyło w Błazenka z impetem.
– Nie widziałem cię z innymi piastunami – dodał czujnie. Nie rozpoznał wielokolorowych łaciatych barw pośród balu kolorów oraz kształtów, jakich go wtedy uraczono. Nie dostrzegł żądnego Lotu, kiedy wyruszali. Podejrzana bestia. Błazenek jednak nie tracił werwy ani na moment. "Nie dam karmić się moim strachem", kontynuował w myślach. Wyzywające spojrzenie. Tym zaatakował.
Paskudne ostrze. Znikąd. Cokolwiek ta imitacja prawdziwego gada chciała osiągnąć, nie zamierzał dać się nabrać na żadną z jego sztuczek. Irytacja jednak okazała się przez poziome machnięcia strzałki ogona. Śmiał tknąć nieswoje skóry. Powinien srogo zapłacić za okazane bezprawie.
Sama idea 'łatwego' życia zdawała się nierealna. Lecz młody rzemieślnik nie przestawał być dzieckiem. Zaledwie pisklęciem, które łatwo wpada w sidła ciekawości. Przycupnął. Całkowicie zignorował chłód od spodu.
– Pokaż co masz.
Mięśnie drżały mimowolnie. Słuchał, choć wcale tego nie chciał. Wytrząsał nachalne myśli z wnętrza głowy. One jednak pozostawały, namnażane nieprzerwanie przez obcą istotę. "Nie dostaniesz dostępu do żadnych moich wspomnień" powtarzał nieprzerwanie, ostro. Bojowo. Był gotów zrobić wszystko, byle pozbyć się tego niby-smoka.
Ścisnęło go w trzewiach. Mocno. Przygarbiony pisklęcy kręgosłup próbował wydostać się ze swojej klatki. W gardzieli poczuł piekącą lawę. Zupełnie tak, jakby cały ocean jednocześnie postanowił wydostać się raz a porządnie ze swojego reliktowego dna. Rozpaczliwie przełknął ślinę, zażegnawszy zalaniu własnych łap i wykradzionych dóbr. Najwyraźniej groteskowy aspekt tego idiotycznego spektaklu dopiero się zaczynał.
Przejechał ozorem wzdłuż zestawu rosnących mleczaków. Swój język nadal posiadał. Pocieszające.
– Piastuni uczą pisklęta. Nie mogą wyglądać tak – wyrzęził z widocznym trudem powstrzymując organizm przed ponownym całkowitym wywróceniem bebechów na wierzch. Po ostatniej walce nadal walczył dzielnie o każdy spazmatyczny oddech. Wspomnienie ostatniego pisklęcego spotkania uderzyło w Błazenka z impetem.
– Nie widziałem cię z innymi piastunami – dodał czujnie. Nie rozpoznał wielokolorowych łaciatych barw pośród balu kolorów oraz kształtów, jakich go wtedy uraczono. Nie dostrzegł żądnego Lotu, kiedy wyruszali. Podejrzana bestia. Błazenek jednak nie tracił werwy ani na moment. "Nie dam karmić się moim strachem", kontynuował w myślach. Wyzywające spojrzenie. Tym zaatakował.
Paskudne ostrze. Znikąd. Cokolwiek ta imitacja prawdziwego gada chciała osiągnąć, nie zamierzał dać się nabrać na żadną z jego sztuczek. Irytacja jednak okazała się przez poziome machnięcia strzałki ogona. Śmiał tknąć nieswoje skóry. Powinien srogo zapłacić za okazane bezprawie.
Sama idea 'łatwego' życia zdawała się nierealna. Lecz młody rzemieślnik nie przestawał być dzieckiem. Zaledwie pisklęciem, które łatwo wpada w sidła ciekawości. Przycupnął. Całkowicie zignorował chłód od spodu.
– Pokaż co masz.
- 14 mar 2021, 14:56
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Zwężone źrenice.
Na skraju wzroku poczęła wynurzać się sylwetka. Niezmiernie potężna, że tak pozwolił sobie opisać. "Co ten tłuścioch tu robi, czemu mi przeszkadza" myślał jednak gorączkowo, przekładając nierównomiernie przycięty fragment materiału do pyska. Wbiwszy zęby w skórę, poczuwszy nieprzyjemny smak wypełniający cały pysk, milczał. Oczy rozwarły się szerzej. Uszy stanęły dęba. Włosy opadły cieniem na młodzieńcze oblicze.
Dolna szczęka poddała się drżeniu, delikatnym, niewidocznym. Nivis najpewniej już czyhała na swoją ofiarę, gotowa na atak w razie jakiegokolwiek nieodpowiedniego zachowania.
Smocza podobizna była o tyle nieprzypominająca tego, co znał, że zaczynał zastanawiać się, czy to zwyczajny kuternoga-bajarz krążący po wielkim świecie, czy może raczej ktoś niebezpieczny, jeden ze stworów, dzikich i krwiożerczych, gotów lada moment zrzucić doskonale utkane przebranie. Byłby zupełnie bezbronny w takim przypadku. Musiałby polegać wyłącznie na sprycie kompanki ojca.
Żywy? Nieumarły? Rozpływająca się czacha, powyginana, usztywniona łapa... a i skrzydeł temu brak. Śledził ruchy w szczerej niechęci, wypływającej łzami z pobłyskujących tęczówek. Organizm reagował za niego – strachem i terrorem. Sam Rybka zdawał się odcinać całkowicie od wszystkiego poza najprostszą ostrożnością. Znał bowiem smoki zmutowane, ale takiej abominacji nigdy w życiu jeszcze nie ujrzał.
Aż do teraz.
– Oddawaj – wycharkał. Syk stłumiony skórą mógł do dziwactwa nie dotrzeć. Tak po dłuższym przemyśleniu... tłusty podbródek zwisał mu zupełnie jak smoczycy z ceremonii. A nawet i dwóm. Ostra leśna woń dotarła do Błazenka po dłuższej chwili, niepotrafiąca być dłużej tłumiona. Charknął znów, cofając się o krok.
– I wyłaź z mojej głowy.
Na skraju wzroku poczęła wynurzać się sylwetka. Niezmiernie potężna, że tak pozwolił sobie opisać. "Co ten tłuścioch tu robi, czemu mi przeszkadza" myślał jednak gorączkowo, przekładając nierównomiernie przycięty fragment materiału do pyska. Wbiwszy zęby w skórę, poczuwszy nieprzyjemny smak wypełniający cały pysk, milczał. Oczy rozwarły się szerzej. Uszy stanęły dęba. Włosy opadły cieniem na młodzieńcze oblicze.
Dolna szczęka poddała się drżeniu, delikatnym, niewidocznym. Nivis najpewniej już czyhała na swoją ofiarę, gotowa na atak w razie jakiegokolwiek nieodpowiedniego zachowania.
Smocza podobizna była o tyle nieprzypominająca tego, co znał, że zaczynał zastanawiać się, czy to zwyczajny kuternoga-bajarz krążący po wielkim świecie, czy może raczej ktoś niebezpieczny, jeden ze stworów, dzikich i krwiożerczych, gotów lada moment zrzucić doskonale utkane przebranie. Byłby zupełnie bezbronny w takim przypadku. Musiałby polegać wyłącznie na sprycie kompanki ojca.
Żywy? Nieumarły? Rozpływająca się czacha, powyginana, usztywniona łapa... a i skrzydeł temu brak. Śledził ruchy w szczerej niechęci, wypływającej łzami z pobłyskujących tęczówek. Organizm reagował za niego – strachem i terrorem. Sam Rybka zdawał się odcinać całkowicie od wszystkiego poza najprostszą ostrożnością. Znał bowiem smoki zmutowane, ale takiej abominacji nigdy w życiu jeszcze nie ujrzał.
Aż do teraz.
– Oddawaj – wycharkał. Syk stłumiony skórą mógł do dziwactwa nie dotrzeć. Tak po dłuższym przemyśleniu... tłusty podbródek zwisał mu zupełnie jak smoczycy z ceremonii. A nawet i dwóm. Ostra leśna woń dotarła do Błazenka po dłuższej chwili, niepotrafiąca być dłużej tłumiona. Charknął znów, cofając się o krok.
– I wyłaź z mojej głowy.
- 13 mar 2021, 1:18
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Niewielkie zlodowacenie
- Odpowiedzi: 417
- Odsłony: 69003
Szeroki uśmiech.
Towarzyszył mu niemal całą drogę, zupełnie tak samo, jak lisia kompanka ojca, Niviska. Spoglądał na jej eskortę z dzikim błyskiem w oku. Był moment, na zupełnie samym początku po przekroczeniu granicy, kiedy miał ochotę porwać się wolności. Ruszyć w tany z wichrem. Gnać przed siebie do utraty tchu, gdzie kolorowy niesie wiatr, gdzie nie znajdzie go nikt, już nigdy, przenigdy. Pozostawała jednak druga strona medalu – miał tu wszystko. Każdego. Całą potrzebną rodzinę, miejsce do życia, spadek. Na pozór wszystko, czego potrzeba. Ciągnęło go jednak niepokornie do jakiejś takiej absolutnej, nieposkromionej niezależności. Nawet żywiołak trzymał się bliżej cienia. Wynurzały się z niego jedynie samicze gały non stop śledzące każdy jego krok. Samemu Błazenkowi nie było łatwo iść. Ojciec czasem tworzył przeróżne wytwory, a młody żak pochłaniał płynne ruchy łap stanowiące swoistą muzykę. Gdzie stuki drewna spotykają puki gliny, a szelest tworzywa łączy się w eufonii wraz z szuraniem nici o futro. Łapy Despotycznego Ferworu śpiewały własną pieść. Hymn rzemieślniczego rodu, którego Rybka okazać się miał spadkobiercą. Wiedział o swojej uczniowskiej powinności jednak aż za dobrze. Dlatego też pod pachą wylądował podkradziony rodzicielowi grawerowany nożyk opakowany niechlujnie w płat skóry, a na głowie z kolei piracki kapelusz z finezyjnie podkręconym smolistym piórkiem.
Usiadł z dala od całego świata. W miejscu, w którym miał nie zostać odnaleziony nigdy, przenigdy. Zdecydował się przysiąść trochę z dala od brzegu. Ot, zwyczajowa ostrożność. Rozłożył skórę, która to służyła mu za poduszkę pod piach. Odgarnął włosy z pyska, krążąc czujnie wzrokiem po brzegu. Nivis przysiadła nieopodal, skryta w półcieniach. Nie oglądał się nawet na nią, poważniejąc. Musiał pokazać swój własny kunszt. Udowodnić wyższość ponad innych, a potem, kto wie. Może da radę rozprzestrzenić swoje hobby także i na inne smoki? "Nawet oni zasługują na odrobinę komfortu, prawda?", nie kończył zapewniać siebie w głowie. Nie było co robić z fachu nie wiadomo jakiego sekretu. Nikt w końcu nie będzie kazał nikomu przyjmować prometejskiego płomienia w swoje progi.
Silnie pochwycił jeden z wiecznie zwijających się brązowych pukli. Zezując, uniósł drżące palce z trzymanym w garści ostrym nożykiem. Naciągnął niczym strunę, a własny oddech głośno obijał się o jego uszy. Przeszkadza. Musi ściąć. Mama nie zauważy. Nikt nie zauważy. Ma prawo. I zrobi to. Bo może. Zamknąwszy powieki, ciął. Gwałtowny ruch poczuł na własnej łusce, w podmuchu i świście. Napięcie zelżało. Długi kędzior wylądował grzecznie w łapie, porywany przez wiatr. Ścisnął go mocno, a złoto w oczach pojawiło się na nowo. Jakby odmienione. Obrócił się wtem, piąstkę opierając o podłoże. Przytrzymywał, uklęknąwszy. Odkrył część materiału, przyglądając mu się. Kiwnął głową do samego siebie, przytrzymując nóż w drugiej łapie, mniej sprawnej. Naostrzony kraniec broni zanurzył się w skórze, odcinając upragniony fragment. Wtem – nóż wylądował w śniegu obok. Pisklęca główka opadła. "Dlaczego wyszło tak krzywo?". Po dłuższej chwili milczenia nareszcie odzyskał dostateczny spokój duszy. Pojawił się jednak nowy problem, a mianowicie: jak odzyskać nóż z powrotem, nie ryzykując przy tym porwaniem któregokolwiek fragmentu jego dotychczasowej pracy przez dmuchający wicher? Co rusz przekładał rzeczy, układał inaczej, zawijał i zwijał...
A grzywa nie przestawała przysłaniać mu widoku.
Towarzyszył mu niemal całą drogę, zupełnie tak samo, jak lisia kompanka ojca, Niviska. Spoglądał na jej eskortę z dzikim błyskiem w oku. Był moment, na zupełnie samym początku po przekroczeniu granicy, kiedy miał ochotę porwać się wolności. Ruszyć w tany z wichrem. Gnać przed siebie do utraty tchu, gdzie kolorowy niesie wiatr, gdzie nie znajdzie go nikt, już nigdy, przenigdy. Pozostawała jednak druga strona medalu – miał tu wszystko. Każdego. Całą potrzebną rodzinę, miejsce do życia, spadek. Na pozór wszystko, czego potrzeba. Ciągnęło go jednak niepokornie do jakiejś takiej absolutnej, nieposkromionej niezależności. Nawet żywiołak trzymał się bliżej cienia. Wynurzały się z niego jedynie samicze gały non stop śledzące każdy jego krok. Samemu Błazenkowi nie było łatwo iść. Ojciec czasem tworzył przeróżne wytwory, a młody żak pochłaniał płynne ruchy łap stanowiące swoistą muzykę. Gdzie stuki drewna spotykają puki gliny, a szelest tworzywa łączy się w eufonii wraz z szuraniem nici o futro. Łapy Despotycznego Ferworu śpiewały własną pieść. Hymn rzemieślniczego rodu, którego Rybka okazać się miał spadkobiercą. Wiedział o swojej uczniowskiej powinności jednak aż za dobrze. Dlatego też pod pachą wylądował podkradziony rodzicielowi grawerowany nożyk opakowany niechlujnie w płat skóry, a na głowie z kolei piracki kapelusz z finezyjnie podkręconym smolistym piórkiem.
Usiadł z dala od całego świata. W miejscu, w którym miał nie zostać odnaleziony nigdy, przenigdy. Zdecydował się przysiąść trochę z dala od brzegu. Ot, zwyczajowa ostrożność. Rozłożył skórę, która to służyła mu za poduszkę pod piach. Odgarnął włosy z pyska, krążąc czujnie wzrokiem po brzegu. Nivis przysiadła nieopodal, skryta w półcieniach. Nie oglądał się nawet na nią, poważniejąc. Musiał pokazać swój własny kunszt. Udowodnić wyższość ponad innych, a potem, kto wie. Może da radę rozprzestrzenić swoje hobby także i na inne smoki? "Nawet oni zasługują na odrobinę komfortu, prawda?", nie kończył zapewniać siebie w głowie. Nie było co robić z fachu nie wiadomo jakiego sekretu. Nikt w końcu nie będzie kazał nikomu przyjmować prometejskiego płomienia w swoje progi.
Silnie pochwycił jeden z wiecznie zwijających się brązowych pukli. Zezując, uniósł drżące palce z trzymanym w garści ostrym nożykiem. Naciągnął niczym strunę, a własny oddech głośno obijał się o jego uszy. Przeszkadza. Musi ściąć. Mama nie zauważy. Nikt nie zauważy. Ma prawo. I zrobi to. Bo może. Zamknąwszy powieki, ciął. Gwałtowny ruch poczuł na własnej łusce, w podmuchu i świście. Napięcie zelżało. Długi kędzior wylądował grzecznie w łapie, porywany przez wiatr. Ścisnął go mocno, a złoto w oczach pojawiło się na nowo. Jakby odmienione. Obrócił się wtem, piąstkę opierając o podłoże. Przytrzymywał, uklęknąwszy. Odkrył część materiału, przyglądając mu się. Kiwnął głową do samego siebie, przytrzymując nóż w drugiej łapie, mniej sprawnej. Naostrzony kraniec broni zanurzył się w skórze, odcinając upragniony fragment. Wtem – nóż wylądował w śniegu obok. Pisklęca główka opadła. "Dlaczego wyszło tak krzywo?". Po dłuższej chwili milczenia nareszcie odzyskał dostateczny spokój duszy. Pojawił się jednak nowy problem, a mianowicie: jak odzyskać nóż z powrotem, nie ryzykując przy tym porwaniem któregokolwiek fragmentu jego dotychczasowej pracy przez dmuchający wicher? Co rusz przekładał rzeczy, układał inaczej, zawijał i zwijał...
A grzywa nie przestawała przysłaniać mu widoku.
- 12 mar 2021, 23:25
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Lustrzany las
- Odpowiedzi: 764
- Odsłony: 107732
Przywarł do jej boku.
Mimowolnie.
Tak mu bowiem podpowiadał instynkt. Ciepło. Smok. Trzeba lgnąć, kiedy przeciwnikiem jest nieznane. Poddał się temu naturalnemu procesowi przetrwania, w głębi duszy święcie przekonany wyższością swojej osobistej ochroniarki ponad jakąś byle ptasią bestię. Lecz i mimo to ciałko rozedrgało się, niczym okalające ich cząsteczki magii, tak przecież niestabilne i ruchliwe. Inne ślady dopiero zaczynały docierać do jego oczu i węchu. Strasznie, strasznie dużo. Przerażająco wiele tropów. Nie wątpił w Czarcią ani na moment, to fakt. Lecz czy nawet i ona, całkowicie sama, byłaby w stanie obronić go tak, by nawet włosek nie opadł z plamistej główki? Zaczynał w to powątpiewać oraz samemu zaklinać w myślach własną nieużyteczność w takiej chwili. Otoczony skrzydłem czuł się jednak o wiele lepiej, niżeliby przyznał.
Walczyły w jego duszy dwa wilki – jeden ciekawski, śmiertelnie ciekawski, a drugi niemrawy, zlękniony, pełen niejednolitej obawy. Ścierały się ze sobą rzewnie, obydwa równie silne. Z jednej strony ciągnęło przejść się niczym pan po swoich włościach, zwyczajowo, z drugiej natomiast... zwyczajny, smoczy niepokój. Coś było nie tak. A cenił sobie swoje życie ponad jakąkolwiek miarę.
Błazenek zaprzestał jakże niepotrzebnego drgania, widocznie zaintrygowany. Uszy stanęły na baczność, a ślepka omiotły puchatą teksturę gryfiego futerka. Znał, nie znał? Nazwa na pewno mu uciekła, lecz informacje ochoczo wypływały na wierzch, próbując samolubnie, nonszalancko okazać się idealnym opisem tego, co spostrzegł. Co zasyczało, zmierzwiło futerko. Ptasie łapy! Kocie także... Skrzydła! Dziób? Mięśnie grzbietowe się zgięły. Zelżały, wyluzowały. Przekrzywił głowę. Wpadła i obca samica, istna Zagłuszaczka. I tym razem przyniosła ze sobą okropne skowyty wraz z niepotrzebnym harmidrem, który to i do czułych niedźwiedzich uszu dotarł z nieprzyjemną myślą – "Cisza, sza!"
– Co to? – Ku Czarciej powędrował cichutki głosik. Młody spojrzał w górę, stojąc w delikatnym rozkroku, z niesamowitym błyskiem w pozłacanych oczętach. Prawdziwa pasja. Musiał się dowiedzieć. Taki już był. Jeśli nie teraz, jeśli nie dzisiaj, to zmuszony będzie myśleć o tym co noc, dopóki nie otrzyma zadowalającej odpowiedzi. Albo nie zmieni zdania, wrzucając pytanie do grupy niepotrzebnych zapychaczy.
Mimowolnie.
Tak mu bowiem podpowiadał instynkt. Ciepło. Smok. Trzeba lgnąć, kiedy przeciwnikiem jest nieznane. Poddał się temu naturalnemu procesowi przetrwania, w głębi duszy święcie przekonany wyższością swojej osobistej ochroniarki ponad jakąś byle ptasią bestię. Lecz i mimo to ciałko rozedrgało się, niczym okalające ich cząsteczki magii, tak przecież niestabilne i ruchliwe. Inne ślady dopiero zaczynały docierać do jego oczu i węchu. Strasznie, strasznie dużo. Przerażająco wiele tropów. Nie wątpił w Czarcią ani na moment, to fakt. Lecz czy nawet i ona, całkowicie sama, byłaby w stanie obronić go tak, by nawet włosek nie opadł z plamistej główki? Zaczynał w to powątpiewać oraz samemu zaklinać w myślach własną nieużyteczność w takiej chwili. Otoczony skrzydłem czuł się jednak o wiele lepiej, niżeliby przyznał.
Walczyły w jego duszy dwa wilki – jeden ciekawski, śmiertelnie ciekawski, a drugi niemrawy, zlękniony, pełen niejednolitej obawy. Ścierały się ze sobą rzewnie, obydwa równie silne. Z jednej strony ciągnęło przejść się niczym pan po swoich włościach, zwyczajowo, z drugiej natomiast... zwyczajny, smoczy niepokój. Coś było nie tak. A cenił sobie swoje życie ponad jakąkolwiek miarę.
Błazenek zaprzestał jakże niepotrzebnego drgania, widocznie zaintrygowany. Uszy stanęły na baczność, a ślepka omiotły puchatą teksturę gryfiego futerka. Znał, nie znał? Nazwa na pewno mu uciekła, lecz informacje ochoczo wypływały na wierzch, próbując samolubnie, nonszalancko okazać się idealnym opisem tego, co spostrzegł. Co zasyczało, zmierzwiło futerko. Ptasie łapy! Kocie także... Skrzydła! Dziób? Mięśnie grzbietowe się zgięły. Zelżały, wyluzowały. Przekrzywił głowę. Wpadła i obca samica, istna Zagłuszaczka. I tym razem przyniosła ze sobą okropne skowyty wraz z niepotrzebnym harmidrem, który to i do czułych niedźwiedzich uszu dotarł z nieprzyjemną myślą – "Cisza, sza!"
– Co to? – Ku Czarciej powędrował cichutki głosik. Młody spojrzał w górę, stojąc w delikatnym rozkroku, z niesamowitym błyskiem w pozłacanych oczętach. Prawdziwa pasja. Musiał się dowiedzieć. Taki już był. Jeśli nie teraz, jeśli nie dzisiaj, to zmuszony będzie myśleć o tym co noc, dopóki nie otrzyma zadowalającej odpowiedzi. Albo nie zmieni zdania, wrzucając pytanie do grupy niepotrzebnych zapychaczy.
- 07 mar 2021, 17:35
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Lustrzany las
- Odpowiedzi: 764
- Odsłony: 107732
Niespotykane.
Pewny krok prędko stracił na swojej śmiałości, kiedy to spodziewany grunt zrobił mu paskudny żart, okazując się dziurą. Niewielką, jak ocenił, lecz dostateczną, by utracił swój rytm na drobnej nierówności. Zagryzł zęby. Tyle tropów śmigało mu na krańcu spojrzenia, dosłownie wszędzie, tak się ze sobą plątały, aż zapomniał się, pod koniec trasy wpadając w śladową pułapkę. Teraz jednak przyjrzał się wyraźniej odciskowi, wycofując się. Dalej ten okropny ptak. Nie za duży, doskonale. Stwierdził, że nie musi więcej o tym wspominać. W końcu i tak szli w odpowiednim kierunku. Ruszył znów, aby dogonić samicę.
Uszy wtem poddały się drganiu.
– Dziwne uczucie – burknął pod nosem, lecz na tyle głośno, że mogła usłyszeć. Tym razem nie klepał jej w bok, a jedynie stał obok, strzygąc uszami w swojej ostrożnej, bezczynnej pozycji. Rozglądał się dookoła siebie, krążąc wzrokiem wokół poziomu ściółki leśnej i pomijając rzecz jasna stronę, którą swoim potężnie zbudowanym ciałem zasłaniała mu Czarcia Łuska.
Pewny krok prędko stracił na swojej śmiałości, kiedy to spodziewany grunt zrobił mu paskudny żart, okazując się dziurą. Niewielką, jak ocenił, lecz dostateczną, by utracił swój rytm na drobnej nierówności. Zagryzł zęby. Tyle tropów śmigało mu na krańcu spojrzenia, dosłownie wszędzie, tak się ze sobą plątały, aż zapomniał się, pod koniec trasy wpadając w śladową pułapkę. Teraz jednak przyjrzał się wyraźniej odciskowi, wycofując się. Dalej ten okropny ptak. Nie za duży, doskonale. Stwierdził, że nie musi więcej o tym wspominać. W końcu i tak szli w odpowiednim kierunku. Ruszył znów, aby dogonić samicę.
Uszy wtem poddały się drganiu.
– Dziwne uczucie – burknął pod nosem, lecz na tyle głośno, że mogła usłyszeć. Tym razem nie klepał jej w bok, a jedynie stał obok, strzygąc uszami w swojej ostrożnej, bezczynnej pozycji. Rozglądał się dookoła siebie, krążąc wzrokiem wokół poziomu ściółki leśnej i pomijając rzecz jasna stronę, którą swoim potężnie zbudowanym ciałem zasłaniała mu Czarcia Łuska.
- 04 mar 2021, 17:42
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Lustrzany las
- Odpowiedzi: 764
- Odsłony: 107732
Wykazał się.
Był z siebie naprawdę całkiem dumny. Pierś sama z siebie wysunęła się do przodu. Głowa uniosła. Obejrzał się, kierowany jej spostrzeżeniem, na drzewną korę. Skinął krótko na znak zrozumienia. Oczy się zmrużyły.
– Może to jakiś duży ptak – stwierdził pogodniej. Taka wizja nie wydawała się aż tak groźna jak widok złej hydry czy innego stworzenia. Fakt, nie znał wielu drapieżników. Większości nawet na oczy nie widział. Nie polował. Nie znał się. To do Czarciej należało prawidłowa analiza. Starsza, bardziej doświadczona, więc musi się znać lepiej, wydedukował prosto.
Niemniej bardzo się ucieszył usłyszawszy jej normalny głos. Nawet pomimo swoich poprzednich myśli.
– Tak jest! – wyszeptał do niej pełen rygoru. Nigdy nie wątpił w swoją użyteczność, acz miło było usłyszeć takie słowa od innego smoka. Nie ukrywał też, że trochę w tym momencie skojarzyła mu się z ojcem. Mówił – rób, a on robił. Książęta również miały swoich przełożonych. Czujnie ruszył za samicą. Ewidentnie zmysły skupiły się wokół węchu. Obracał pysk to w prawo, to w lewo. Upewniał się, czy mgiełka aby nie idzie po łuku, nie słabnie. Nie przestawał jednak rzucać sporadycznych spojrzeń pod łapy. A nuż ziemia przemówi do niego raz jeszcze.
Był z siebie naprawdę całkiem dumny. Pierś sama z siebie wysunęła się do przodu. Głowa uniosła. Obejrzał się, kierowany jej spostrzeżeniem, na drzewną korę. Skinął krótko na znak zrozumienia. Oczy się zmrużyły.
– Może to jakiś duży ptak – stwierdził pogodniej. Taka wizja nie wydawała się aż tak groźna jak widok złej hydry czy innego stworzenia. Fakt, nie znał wielu drapieżników. Większości nawet na oczy nie widział. Nie polował. Nie znał się. To do Czarciej należało prawidłowa analiza. Starsza, bardziej doświadczona, więc musi się znać lepiej, wydedukował prosto.
Niemniej bardzo się ucieszył usłyszawszy jej normalny głos. Nawet pomimo swoich poprzednich myśli.
– Tak jest! – wyszeptał do niej pełen rygoru. Nigdy nie wątpił w swoją użyteczność, acz miło było usłyszeć takie słowa od innego smoka. Nie ukrywał też, że trochę w tym momencie skojarzyła mu się z ojcem. Mówił – rób, a on robił. Książęta również miały swoich przełożonych. Czujnie ruszył za samicą. Ewidentnie zmysły skupiły się wokół węchu. Obracał pysk to w prawo, to w lewo. Upewniał się, czy mgiełka aby nie idzie po łuku, nie słabnie. Nie przestawał jednak rzucać sporadycznych spojrzeń pod łapy. A nuż ziemia przemówi do niego raz jeszcze.












