.... Nagły ból był trochę orzeźwiający. Nawet jeśli był mocniejszy niż ustawa... Potarłem szczękę bez żadnego wyrazu na pysku.
– Zasłużyłem na to... Choć kolejne twe słowa to czyste łgarstwa. Nie czuje czegoś takiego jak porządnie. Więc jak mam się dobierać do smoczycy, jak jestem impotentem i żadna opcja mnie nie podnieca, interesuje czy podoba... Nie wierz we wszystko, co mówią, lecz twego osadu już nic nie zmieni... – spokojny głos ponownie opuścił me gębę. Chrapliwy, dziwny, ale nadal wyprany z emocjonalnych barw...
.... Spojrzenie przeniosłem na Ciotkę. Widziałem ten zawód. Słow i czynów już nie cofnę. Wybacz mi, ale już zgrzeszyłem, nieobliczalny los rzucił swe kości, ziemia zadrżała pod jej osądem. Chciałem zapamiętać tamte chwile ulotne, że proste. Innym razem te bezpowrotne i ulotne jak motyle. Zapamiętać ich bez liku. Tak te bezpowrotne i ulotne tak inne. Niestety czuje...
Więc tak skończymy naszą opowieść? Przygodę... Jesteś gotów zobaczyć ostatnie promienie słońca?
Ponownie melodyjny, wibrujący ciepłem głos rozbrzmiał w mej głowie. Tak stary i zmęczony życiem.
~ Zamknij się... Czemuś jeszcze nie rozpłynąłeś się w odmętach bieli? ~ warknąłem do niego. Niestety ten nigdy nie słuchał. Zawsze był, zawsze czuł tego, czego ja nie mogłem... Ponownie domena zadrgała. Woń kwiatu się przebił przez odór śmierci. Pozostał na dłużej, ale niczym rytmiczne bicie serca falował. Bił się o dominację nad otoczeniem. Wraz z tym delikatne starcia, błyski ukazywały się na granicy woni...
Poczułeś coś? Zależy ci... To dobrze, że się rozbijasz. Widzisz błędy. Szkoda, że tak późno... Żal mi cię, połowi pełna sprzeczności, żalu pełna... Nie unoś się gniewem z powodu złoczyńców ani nie zazdrość niesprawiedliwym, bo znikną tak prędko jak trawa i zwiędną jak świeża zieleń.
Irytował mnie ten głos. Coś budził, coś uświadamiał. Bolało, jak mówił, atakował to czym byłem. Nie chciałem go słuchać, ale musiałem. Nie miałem innej opcji. Mogłem go ponownie zdusić w sobie, zatracić się w swym gniewie i pysze. Starałem się go siłą zdominować, uciszyć. Im bardziej próbowałem, tym mocniej się opierał mi. Domena maddary mnie otaczająca bardziej dziczała. Walczyła sama z sobą, nie umiejąc się uspokoić. Zniknąć...
~ Daj mi wreszcie spokój. Zdechnij, przepadnij... ~ kolejny warkot padł w stronę samego siebie. Nie umiałem z nim postępować. Istniał, a tyle razy chciał się zabić. Usnął. Poddał się, a teraz walczy? Czy to wszytko było na pokaz, czy ostatni to był zryw, próba zaczerpnięcia haustu powietrza? Tak bardzo potrzebnego do życia. Pojąc Cię nie można Hräsvelgu...
Zawsze będę istniał tak jak ty... Jesteśmy dwoma stronami jednej monety. Mamy swe aspekty, cele. Ja czuję... Ty niszczysz. Choć czy tylko? Przyznałeś się, że chciałbyś kochać. Poznać jej słodko-gorzki smak. Poczuć ogień pasji w piersi i motyle rozkoszy w brzuchu. Zaznać coś innego niż cierpkość złości i nienawiści, żalu... Doprowadziłeś nas tutaj. Przeszłości nie zmienisz, to już historia... Jutra smak może zaznamy....
Melancholia przenikała przez głos jego. Zawód? Może... Pogodzenie, bardziej. Słowa, które tylko rozpalały żar mej wściekłości do samego siebie, do tego czym i jak bezsensownym bytem jestem.
Mściwy... Nie to już nie pasuje do Ciebie. Chaosie, bo tym jesteś. Pierwotną, naturalną zawieruchą. Tworzącą i niszczącą... Weź te imię. Wszytko powinno być nazwane, nawet druga część porażki mojej.
Przez me ciało przeszedł dreszcz, kryształy ponownie zaświeciły na bursztyn i purpurę. Walczyłem, ale już sam nie wiem z czym. Samym sobą? Czy może już z przyzwyczajenia, że to ja mam władzę i ostatnie słowa. Wziąłem głęboki oddech. Chciałem się uspokoić, zakończyć tę farsę. Gdy ten ponownie przejął ciało. Zamarłem... Znowu chcę je mieć... Wibracje maddary były zbyt gwałtowne. Walczyły zawzięcie, nie ustępując jedna drugiej. Łączyły się i dzieliły. Wszystko w pokazie lekkich, nieszkodliwych iskier, mieszanki zapachów i grze świateł na kryształach wyrastających z ciała samca, rozsyłanych myśli nieświadomie do tych, co byli podświadomie ważni jednemu bądź drugiemu. Niczym lekki dotyk, przeczucie czegoś nieznanego, a zarazem tak podświadomie. Czy to zapach, czy uczucie, to już sama Naranlea wie...
.... Jak przyjemnie poczuć wiatr na łuskach. Spojrzeć na świat swoimi oczami. Poczuć uciekające na zachód słońce. Tak samo jak ponownie przeżyć największe strachy i lęki... Czułem, jak on walczy o tę władzę... Domena ponownie zadrgała i smród został zagłuszony przez woń kwiatów. Ich lekkawa słodycz ponownie zakryła śmierć. Fioletowy błysk znikł z oczu. Ponowny głęboki oddech. Zdjąłem łapę z gardzieli. Nadal miałem sztywne ciało. Nie umiałem nic z nim zrobić. Mięśnie drgały w lekkich spazmach, lecz powoli odwróciłem pysk, by spojrzeć na niego po raz ostatni. Zapamiętać smoka, którego Kochałem piersią całą. Ufałem mu, nawet bardziej niż niektórym tutaj. Zebrałem resztkę wolnej maddary i wysłałem tylko mu drobną myśl.
~ Nie pamiętaj mi grzechów i win mej przeszłości, lecz o mnie pamiętaj w swoim miłosierdziu. Tam, gdzie wszytko się zaczęło, będzie ostatnia część mnie... Nawet jeśli to me ostatnie tchnienia, wiedz... Ja zawsze Ciebie Kochałem, najsłodszy z Treli. ~ głos dawnego Hrasa rozumiał w głosie słońca. Spokojny, zniszczony, stary, ale nadal słyszalnie, że należał do tego, jedynego smoka. Odwróciłem się pyskiem z powrotem do Niej. Ponownie On chciał przejąć władze. Niestety ma ostatnia wola była zbyt silna... Padły tamte słowa. Tam to miejsce, gdzie składałem obietnicę na swój honor i krew. Złamałem słowa, zbluzgałem obietnicę.
UCIEKAJ!
Jego słowa ponownie rozbrzmiały w nieskończonej bieli. Tym razem jak mnie zdziwiło, że jego głos był inny. Zwierzęcy, ale zbyt młody. Niczym pisklę co się stało adeptem. Pełny ignorancji, werwy. Myślałem, że pojął... Niestety... Zignorowałem go, ucieczka tutaj nic nie da. Te Niebo i Te Gwiazdy los już mój ujrzały. Tajemnicę poranka... Niektóre momenty i chwile wydarzyć się muszą. Czas by podjąć się i tych ciężkich incydentów. Wziąłem niepewny, głębszy oddech. Moje ciało lekko drgało, lecz pewnie mój głos, starczy, zmęczony zniszczył im chwilę ciszy:
– To lećmy, Mahvran, na Urwisko... Proszę tylko, nie rób z tego zbędnego widowiska. – pogodzony przygotowałem się do lotu. Wracałem z nim i tam, gdzie to potencjalnie się zaczęło. Nie zwracałem uwagi na to co potencjalnie powiedział Tuiti. Słowa padły, nic nie wskóra. Byłem mu wdzięczny, za ten blask i ciepło tamtych wiosennych dni. Za każdy dotyk, oddech i słowo pocieszenia...
z/t
Przeświadczenie Dobrobytu Infamia Nieumarłych Wrota Dziejów Gwieździste Niebo