Znaleziono 38 wyników

autor: Popielaty Kolec
22 mar 2016, 0:25
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Niewielkie zlodowacenie
Odpowiedzi: 406
Odsłony: 64920

Drugi raz... Tak, drugi raz. I raz za dużo.
Łapy pod nim drżały, płuca z coraz większym trudem łapały powietrze, a trzewia skręcały się w tępym uczuciu czarnej pustki, kurcząc niegdyś dumną postawę Popielatego do przygarbionej i stłamszonej, przygasłej postaci. Skrzydła na w pół rozłożone zwisały luźno po jego bokach łapiąc drętwe powiewy chłodnego wiatru, który przetaczał się nad pokrytym roztrzaskaną krą Zimnym Jeziorem i zawodził gdzieś w oddali, nieświadomy tej nic nieznaczącej drobiny życia jeszcze tlącej się przy zlodowaciałej przystani. Ciemnozielone spojrzenie Popielatego na moment odbiegło ku pokrytemu szarymi chmurami niebu, by z powrotem opaść i zniknąć za szarymi powiekami opuszczonego łba. Drugi raz. Zaciśnięte w bezsilnej złości szczęki nabrzmiały pulsującym bólem miażdżonych zębisk gdy westchnął przez nozdrza, ponownie przezwyciężając ściągająca go pustkę, rosnącą krwawym cierniem słabości w każdym mięśniu. Zawsze zdany na czyjąś łaskę. Beznadziejny, strwożony, aktor własnej odwagi i nieugiętości.. Pozwolił zimnemu dreszczowi przemknąć po łuskach, kiedy spoglądał na niewzruszone wody jeziora, zamykającymi się ślepiami rozważając możliwości odpuszczenia światu męki noszenia jego egzystencji. Czy osłabiłby stado ognia, gdyby po prostu zniknął?... Nikt by przecież nie zauważył, a wszyscy by skorzystali... Sombre, Pustynia, nawet Kruczy...
Gwałtowny rozbłysk ciepła i bólu rzucił jego wykrzywionym w paskudnym grymasie pyskiem na drugą stronę, rozpierzchając czarne kłębowisko zgorzkniałych wizji. Wolno płynące myśli zamarły w niemym szoku, kiedy adept uniósł nieśmiało łeb i wbił wzrok w niebiosa, zaskoczony tak dziwnym wrażeniem, pochodzącym niemalże z innej, dziwnie znajomej płaszczyzny istnienia. Wyczuł znajomy akord, nieśmiałe ślady czyjejś obecności, puste i niewidzialne, ale rozbrzmiewające mu tuż pod czaszką. Przedwieczna... Blady, wdzięczny uśmiech ozdobił szary pysk, gdy spoglądał w przeszyte żyłkami jasności niebo pełne siwych chmur. Serce zabiło mu mocniej dziwnym, niezrozumiałym ciepłem. Jakby nie chciała mu odpowiedzieć, dać znać że leci, tylko obudzić, jakby... Chociaż odrobinę jej na nim zależało...
Otrząsnął się z tej surrealistycznej sielanki szarpnięciem łba, czując jak coraz głębszy wyraz kpiącej pogardy ryje w jego pysku głębokie znamiona. Z pewnością, dba o niego. Jak zwykły dobroduszny łowca o zwykłego potrzebującego.
Łowczynię lądującą z głośnym łopotem potężnych skrzydeł przywitał spuszczony luźno w dół pysk i lekko ugięte, zesztywniałe z wysiłku łapy, poruszane lekko w rytm rzadkich i płytkich oddechów. Przymknięte ślepia nawet nie drgnęły smagnięte powiewem wiatru spod skrzydeł, a sam smok wydawał się nawet nie zauważyć zmiany otoczenia, zamknięty w sobie, spokojny i niemalże bezwładny. Wyglądał... Jakby spał.
– Witaj, Sombre.
Cichy szept uniósł się z jego pyska niby subtelnym tańcem pojedynczego płatka śniegu, niesionego czułym tchnieniem zimowego wiatru. Słabego, delikatnego i kruchego... Ale kierowanego jakąś niezrozumiałą, boską mocą. Te dwa, niemalże niknące, samotne słowa otuliły zmysły łowczyni tak wyraźnie i kojąco, że na moment przytłumiły wszystko inne, jak gdyby mruczał jej to tuż obok niej, prosto do ucha, niczym czuły kochanek. Szmaragdowe ślepia otworzyły się i podniosły na łowczynię, a wyzute z emocji osłabieniem oblicze skierowało się do tych tak dobrze znanych mu złotych źródeł wiecznego światła. Ale wciąż trwał, nie mogąc oderwać wzroku. Nie nauczył się jeszcze tego bursztynowego blasku. I mimo, że chciałby, to nigdy nie nauczy.
– Dziękuję.
Gdy zabierał się do jedzenia ( mięsa kruszyna) nie zwracał uwagi na to, czym pachnie to mięso, skąd mogło się brać, ani jaką bezwstydną istotę łowczyni była zmuszona zabić, by teraz dać mu posilić się tym soczystym i jeszcze pachnącym świeżą krwią mięsem. Nie wiedział, a gorejąca w nim żądza prymitywnego głodu nie pozwoliła mu się nad tym nawet na chwilę zastanowić, gdy zbyt spokojnie i zbyt opieszale przegryzał każdy kęs i połykał, z półotwartymi, niesionymi rozkoszą zielonymi oczami. Kości oddzielić od ciała, smakowite ścięgna rozgryźć i przełknąć z błogością, nie uroniwszy ani jednej cennej kropli jeszcze ciepłej posoki. Trwało to jakiś czas, ale każda przyjemność musiała kiedyś mieć swój koniec. A ten nadszedł za szybko.
Oblizawszy się skrycie podniósł łeb i krótkim impulsem magii spopielił pozostałe resztki, całkowicie odmieniony. Skurczona, bezwładna postawa wyprostowała się, wyprężyła muskularną pierś do przodu, gdy zdjęty ukontentowaniem pysk wracał do poziomu, a skrzydła samca układały się na swoje miejsce. Po ukończeniu posiłku opadł do postawy siedzącej i zmierzył smoczycę wzrokiem, podczas gdy nieśmiały, pogodny uśmieszek powoli wracał na jego pysk. Taki tępy, niewdzięczny głód, a tak potrafi zniszczyć, nawet smoka.
– Jakie to uczucie za każdym razem obserwować, jak ktoś posila się twoją krwawicą? – promyki radosnego, słonecznego światła zdawały same wplątywać się w jego głęboko wibrujący, gardłowy pomruk, który wydał się odrobinę rozpogodzić nawet przytłaczający majestat siwoszarych, kotłujących się chmur zasłaniających niebo. Znów spoglądał jej prosto w ślepia. Tym swoim zwykłym, nieodgadnionym błyszczącym zielenią spojrzeniem.
autor: Popielaty Kolec
21 mar 2016, 21:10
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Niewielkie zlodowacenie
Odpowiedzi: 406
Odsłony: 64920

Czasami zastanawiał się, jak wielką porażką życiową trzeba być, żeby zapomnieć o własnym głodzie. Nie był ani specjalnie zalatany, ani ranny, okaleczony, chory... Więc dlaczego dopiero teraz, w momencie gdy drżące łapy odmawiały mu posłuszeństwa zorientował się, że jest na krawędzi śmierci głodowej? Nie czuł tego? Rozglądnął się zmęczonym wzrokiem, z trudem wyłapując jakiekolwiek szczegóły otoczenia. Świetnie... Odniósł wrażenie, jakby świat przeciekał mu między pazurami, gdy z gorzkim grymasem odkrył, że nie wie nawet skąd się tutaj wziął. Wtedy jego wzrok przykuło coś niepokojącego, szósty zmysł uderzył boleśnie w czaszkę i odwrócił jego łeb gwałtownym szarpnięciem, nim sam Popielaty zdał sobie sprawę z czynionego ruchu. Szmaragdowe ślepia zamieniły się w dwa szkliste spodki, gdy zrozumiał, co tak skutecznie odwróciło jego uwagę. Mgła. Sina, gęsta, skłębiona. Dwa loty od niego.
Nie ważne jak słaby był, zerwał się na równe łapy i odczołgał od niej jak najdalej.
Po długim, umęczonym marszu przestał czuć już własne łapy. Krok za krokiem, pełzł ze spuszczonym pyskiem, pchany tylko w przód gasnącym już poczuciem zagrożenia niknącego gdzieś z tyłu. Był bezpieczny? Udało mu się?... Uniósł i odwrócił ciężko łeb, by obejrzeć się za siebie sennym wzrokiem, tracąc tym samym jedyny świadomy kontakt z nierówną i wyboistą ścieżką. I wkrótce potem z czymś jeszcze – wirującą gwałtownie, pędzącą wprost ku jego czaszce ponurą rzeczywistością.
Ocknięcie się nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem. Pulsujący ból rozlewał się z tyłu głowy ciepłymi strumieniami, a przed oczami falowało i migotało, gdy tylko przedarł się przez grubą kurtynę skaczących radośnie czarnych plamek. Zacisnął powieki i spróbował rozchylić je szerzej, topornym naciskiem dookoła oczu próbując przytłumić dudniącą w umyśle odległym echem eksplozję ciemności. Prawie. Kilka kolejnych prób znowu nie przyniosło rezultatu, ale nie poddawał się, dopóki nie udało mu się rozeznać w otoczeniu. Zapachy wydawały mu się dziwnie znajome... Jakby kojarzył to miejsce. Z częstych odwiedzin albo najgorszych koszmarów.
~Som... ~ zaczął mizernie i szybko urwał, gdy w porę zorientował się, że to nie jest dobry pomysł. Mentalna wiadomość urwała się w połowie, a cichy szept odpłynął w niebyt, gdy adept wreszcie skupił resztki energii i szczątkowo rozplanował treść swojej żałosnej, ułomnej i osieroconej prośby. Nie ukrywał, była taka. Ale kiedy tak obracał ją w myślach... Wiedział, że nie ma większego wyboru.
~Przedwieczna, jestem koło... Niewielkiego Zlodowacenia. Wpadłabyś, jeżeli masz jakieś zbędne mięso na stanie? ~ wybrzmiało cicho w umyśle cienistej, gdy samiec wplótł w treść kilka radosnych, rozbawionych iskierek, kosztem niknącej głośności. Lekko uniesiony łeb opadł z głuchym łomotem na śnieg, żeby kilkadziesiąt uderzeń serca potem ponownie się podnieść. Tym razem razem z resztą doprowadzającego się do pozycji siedzącej ciała. Nikomu nie powinien okazywać takiej słabości, a przede wszystkim Jej... Jeżeli ta tylko się tu pojawi.
autor: Popielaty Kolec
13 mar 2016, 22:38
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Ukryty zagajnik
Odpowiedzi: 597
Odsłony: 86534

Lepki smród juchy z wolna gęstniała w powietrzu, gdy ciemne strugi szkarłatnej posoki spływały w dół po jego łapie sącząc się obficie z pulsującej rany. Zerknął na nią w krnąbrnym zamyśleniu, by zaraz potem unieść pysk i wyprostować się, odwzajemniając kontakt wzrokowy. Dotąd opuszczony pysk nie wahał się już więcej. Był blisko, woń krwi mieszała się z kuszącym zapachem czarnołuskiej samicy przyspieszając bicie podnieconego serca, a orzeźwiający ból wyostrzał zmysły pompując adrenalinę do rozpalonego ciała. Było za późno, żeby się wycofać. W tej odległości nie mógł już nic ukryć – każde, choćby najdrobniejsze drgnięcie żarzyło się jasno jak ogniste piętno, a nawet podświadomy gest potrafił zdradzić więcej, niźli byłby w stanie przekazać słowami w ciągu całego swojego życia. Ale już to zrobił, odsłonił się. Gorzki kwas nabrzmiał w gardzieli, gdy dostrzegł niewielką iskierkę satysfakcji w złotych ślepiach, płonącą złośliwie gdy łowczyni nie umknęło znaczenie schowane za nieumyślnym opuszczeniem łba. Dostrzegła jego niepewność. Podsunął jej wygrywającą kartę. I dajcie bogowie, żeby jej nie wykorzystała.
Nie zadziałało. Jego chwyt, jeszcze przed chwilą żelazny uścisk kajdan nałogu teraz leżał roztrzaskany u łap Popielatego, niknąc w rozszerzającej się kałuży szkarłatnego fluidu. Potrafiła się oderwać, jeszcze moment temu niemalże pochłonięta przez nieopanowane pragnienie, teraz siedziała naprzeciwko niego piękna, pewna siebie i nieobliczalna, pociągając za sznurki rozmowy. Nie skomentował jej retorycznego pytania, przyglądając się jak drapieżny uśmiech ozdabia jej oblicze, przygotowując grunt pod tajemniczy szept, który zaraz potem zaszeleścił przyspieszając tętno Popielatego. Rana na łapie buchnęła potokiem bólu i posoki, ale adept wydawał się nawet nie zauważyć, zbyt skupiony na opanowywaniu urastającego wewnątrz przyjemnego uczucia, które wkrótce i tak wyrwało się z okowów odpowiadając Przedwiecznej bladym uśmiechem. Widział, jak powoli traci łeb. Zahipnotyzowany nią, jej zmysłową bliskością i niekiełznanym pragnieniem gubił się, kawałek po kawałku odsłaniając swoje słabości i wady, czułe punkty filarów fasady jego psychiki. A ona jedynie bawiła się nim, patrząc z cynicznym rozbawieniem jak powoli staje się bezmózgim warzywem, trawionym od środka przez prymitywne pożądanie... Czuł, jak jest coraz bliżej tego by dać jej wszystko i zapłacić każdą cenę, żeby tylko móc ulżyć tej wciąż zacieśniającej się pętli instynktu...
Żałosne.
Im dalej brnął w tą znajomość, tym bardziej widział, jak stacza się w dół. Ale czy nie trzeba najpierw dotknąć dna, by sięgnąć gwiazd?
Przez ten krótki moment ciszy przed burzą, piekącego na języku pytania o prawdziwe imiona zdołał jednak zwyciężyć chłodnym opanowaniem nad gorejącymi uczuciami, doprowadzając się do stanu uspokajającej samoświadomości. Ciężki zapach krwi zdominował najbliższe otoczenie i przyćmił kuszącą woń Nieustępliwej, pozwalając by rozbiegane myśli z powrotem złożyły się w całość i skrystalizowały się w jasnych przebłyskach refleksji nad tym, co przed chwilą powiedziała. Od małego narażona na niebezpieczeństwo, wielokrotnie łamana i kuta na nowo, by teraz siedzieć tu i teraz przed nim niemalże niezniszczalna, doskonała w swym istnieniu. Przystosowała się – nauczyła się żyć i walczyć o swoje. W szmaragdowych ślepiach na moment zalśniła zazdrość, szybko wyparta przez podziw, gdy przekręcił odrobinę łeb, patrząc gdzieś w bok. Nie miała tak łatwo jak on, rozpieszczany i głaskany po łebku przez tatusia, gdy postawił krok za daleko. Wtem ukłuty przeczuciem zlustrował ją skupionym spojrzeniem, wyłapując nieznaczną zmianę w zachowaniu. Coś było nie tak... Ale czy na tyle, żeby trzeba było zacząć się martwić?
Drgnął niespokojnie, gdy słodki pomruk Sombre dotarł do jego uszu, momentalnie rozbijając w proch całe jego opanowanie. Przełknął powoli ślinę, czując jak bestie siedmiu grzechów głównych wyrywają się z otchłani wygnania i wracają do ciała, jeszcze potężniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Spiął mięśnie, patrząc pośród spłyconego oddechu jak łowczyni wstaje z gracją i obraca się, prezentując się w całej swojej cienistej okazałości. Nie odrywał od niej wzroku. Jej dwa kroki wystarczyły, by w młodym zapłonął ogień, którego już nigdy nie ugasi... I tego nie był już w stanie zatuszować.
– Brzmisz, jakby nie podobało ci się twoje miano, Siło... – urwał w pół słowa, uśmiechając się filuternie. Ukontentowane spojrzenie ognistego oderwało się od płynnego złota jej ślepi, lubieżnie łaskocząc smukłą sylwetkę łowczyni czułym dotykiem błyszczącej zieleni, gdy sunął po jej gibkiej szyi, kuszących łapach i napawał się subtelnym ruchami kołyszącego się grzebienia. Prześlizgnął się naprędce po każdym z ostrych kolców oraz imponujących skrzydłach, żeby spocząć miękko na jej krągłych biodrach, gdzie mięśnie tańczyły delikatnie pod miękką łuską, uwodzicielskimi kształtami napełniając trzewia ognistego nieokiełznanym żarem pożądania. Pogłębił oddech, wyłapując cieniutką smużkę zapachu smoczycy i kojąc nozdrza tym słodkim balsamem w przeciągłym westchnięciu. Podążał za nią wzrokiem, aż zniknęła mu z oczu. Była za nim. Groźna, zagadkowa, tajemnicza... Uśmiechnął się.
Podobało mu się to.
Po szarych łuskach ognistego przebiegł dreszcz ukontentowania, gdy Przedwieczna musnęła jego ogon i przeciągnęła dotyk dalej, w górę, zahaczając o pomarańczowe podbrzusze. Zdawkowo odwrócił opuszczony łeb i spojrzał na łowczynię z ukosa, błogim, leniwym wzrokiem adorując jej bursztynowe ślepia, podczas gdy więzadła rozbudowanych mięśni rozluźniły się i napełniły jego posturę nienaturalnym spokojem. Przymknął ślepia i wyprostował zgiętą szyję, uśmiechając się łagodnie pod nosem. Nie rzucił się na nią. Przez ten dziwaczny moment trwał tam w miejscu odprężony, opanowany i niemalże zrelaksowany, zupełnie jakby siedział kompletnie sam pośród gęstych cieni ukrytego zagajnika. Fuknął nagle czymś rozbawiony i zaczął powoli odwracać łeb w kierunku smoczycy, bez ani jednego, gwałtowniejszego ruchu. To nie był tylko jego test. To był sprawdzian jej czujności.
Zerwał się gwałtownie na łapy i doskoczył do Przedwiecznej, z niewiarygodną szybkością pokonując dzielący ich dystans. Porwana pod pazurami ściółka zachrupała cicho, gdy szara sylwetka sylwetka mignęła i naparła na zmysły łowczyni, zatrzymując się tuż przed nią. Paszcza samca zamarła łuskę od czubka pyska cienistej, a szmaragdowe ślepia zabłysły złośliwie, wwiercając się w oczy rozmówczyni. Był szybki, nawet jak na siebie. Ale czy wystarczająco szybki, by dopiąć swego?
– Przykładanie takiej wagi do pisklęcego imienia to tak, jakbyś z własnej woli oddawała się we władzę tej, która ci je nadała... – zamruczał nisko, potężną, acz cichą wibracją wygładzając szumiący pośród liści wiatr – Nie każdy powinien je znać, jednakże... Czemu żyć przeszłością, skoro przed nami tyle do odkrycia, moja droga Sombre? – dorzucił i zamilknął, uśmiechając się łobuzersko.
autor: Popielaty Kolec
09 lut 2016, 16:04
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Samotny pagórek
Odpowiedzi: 636
Odsłony: 88029

Szyja, szpony, serce, krew... Ciało to tylko narzędzie, nurzający się w jusze nóż oprawcy, albo świetlista tarcza bohatera broniącego słabszych. A kim ty jesteś, Kiaro?
Ozdobiony upiornie spokojnymi szmaragdami łeb przekrzywił się lekko, wpatrując się w turkusowe ślepia Apokalipsy. Uśmiechnął się pogodnie, jakby samym sobą nadając mieszance siarki i spalenizny lekko słodkiego, mdłego posmaku, drażniącego nos. Groźba, delikatnie przepraszający ton, nieśmiałe podziękowanie. Nieskrępowana i nieustraszona wojowniczka... A mimo wszystko jednak ukłuta igłą obawy, że ktoś mógł poczuć się zagrożony. Stanowcza, ale zarazem troskliwa i współczująca, kiedy razem z ognistym przyglądała się czarnemu zniszczeniu. "Kim naprawdę jesteś?... – przemknęło ognistemu przez łeb, gdy łakomy wzrok ponownie przejechał po gładkiej sylwetce.
Tak, miała rację, śmierć to ostateczna kara. Czyhała za każdym rogiem, chowała się pośród myśli i promyków słońca, zamykając glob wszechświata w swych zimnych, kościstych dłoniach. Nic przed nią nie ucieknie; drwi sobie z wyznawców życia i harmonii, lśniąc białymi kłami znad linii czasu, z odwiecznego tronu mroku dziejów. Śmiała się w twarz swoim kultystom, jedyną przyjemność czerpiąc z siania niezgody i smutku pośród śmiertelnych bytów. Ale nie była samoistna. Nie istniała bez przemijania, przemijanie nie miało miejsca bez cudu życia, a to bez jego obrońców zgasłoby, zamykając nieskończony cykl. Zawsze tam, gdzie coś ginęło, musiało narodzić się coś innego. Tak jak Żar i Kiara. On niszczył. Ona budowała.
– Każdy kiedyś umrze – uderzył w mosiężny, przepastny dzwon, niskim, gładkim brzmieniem mknąc gdzieś w dal – Tylko od nas zależy, czy będziemy umierać marni jak owady, czy czczeni niczym bogowie.
To nie on. Zamarł spięty, zaniepokojonym spojrzeniem podświadomie szukając ratunku w turkusowych ołtarzach. Nie, nie potrafiłby sam ślubować takich słów. A może... Tknięty przelotnym wrażeniem wyszczerzył się półgębkiem w łobuzerskim uśmieszku. A może... Ona w nim to wywoływała?
Szara sylwetka zerwała się na równe łapy, zamykając gwałt ruchu na przestrzeni w rozluźnionych, rozprostowanych mięśniach. Spojrzał na Apokalipsę z góry i odwrócił łeb, z utęsknieniem żegnając niknące drżenie ciepłego powietrza ostatnim, ukontentowanym oddechem spalenizną. Zerknął na czarnołuską, zastanawiając się nad jej słowami. Chciał się zgodzić... Ale cała jego wewnętrzna natura stawała przeciwko niemu. Czuł, jak gdzieś tam za tymi szlachetnymi wartościami krył się duch stagnacji, mordujący równie skutecznie, co nagłe, jadowite ukąszenie zmiany. Szmaragdowe ślepia zmrużyły się delikatnie, rozważając coś przez moment, po czym otworzyły się, spowite jak zwykle, błogim spokojem.
– Z jednej strony masz rację – daru życia nie można lekceważyć... – zaczął łagodnie, odwracając wzrok i sięgając nim daleko poza krąg wypalonej ziemi. Drzewa, krzewy, zwierzęta... Wszystko tak bardzo jednolite, a jednocześnie tak bardzo różne.
– ...Ale czy jednocześnie natura nie jest brutalną dzi*ką, rządzącą się prawami zjedz lub zostań zjedzony? Miałem taką zachciankę, ale wyklułem się jako smok, nie jak uśpiona głęboko w glebie dżdżownica. To właśnie kaprys natury posiadł dla mnie władzę obracania życia w popiół zaledwie kilkoma strzępkami myśli... Ja tylko używam tego, co było mi dane.
Nim jeszcze skończył swój wywód, cała dumna poza szarołuskiego drgnęła, wpadając w powolny, lekceważący rytm kroków. Pionowa źrenica dźgnęła na moment lustro błękitu cienistej, szybko zsuwając się niżej, na szyję, bark i skrzydło. Przyglądał jej się. Wraz ze zmieniającym się horyzontem. Nie zdążył nawet oddalić się na odległość ogona, nim szarołuka sylwetka zawinęła się jak wąż i skręciła, zmieniając kierunek marszu. Okrążał ją. Swawolny wzrok tańczył po jej sylwetce, przewiercając nieustannie, napawając się cichym chrzęstem mięsistego popiołu malującego kruczoczarne arkana wzdłuż stąpających po nim łap. A jednak, zachowywał odległość. Nie śmiał zbliżyć się, dotknąć, podświadomym strachem trzymany na odległość niczym ćwiekowaną obrożą. Kolejne kilka kroków, smolisty żar przesuwający się falami pod ubabranymi kończynami... I wojowniczka mogła poczuć jak coś napiera na jej ogon, bez ostrzeżenia prześlizgując się po nim jak smyczek po strunach skrzypiec. Zniknęło. W porównaniu do niego, wyłaniającego się zza smoczycy i bez ostrzeżenia zwiększającego odległość, zakreślając przechadzką jeszcze większe koło. Gdy znowu mógł spojrzeć jej prosto w oczy, nie siedział już tuż przed; teraz stał dumnie wyprostowany niemalże na granicy czarnego kręgu, szczerząc białe kły w tym samym, chytrym uśmieszku. Prowokacja, jakiś wynaturzony błysk ślepi z satysfakcją zlizujący złocisty nektar reakcji, który spływał po sylwetce wojowniczki. On to zrobił? A może to było tylko... Wiatr?
– Zagrożenie nadaje życiu smak, dozą ryzyka przyspieszając puls i doprawiając szarość codziennego dnia... – zaoponował niską gładką wibracją, odpowiadając na już dawno niknące w eterze wytłumaczenie agresywnego nastawienia czarnołuskiej. Podobało mu się to? A może był po prostu głupi?
– Jak długo przeżyłabyś, nie stawiając sobie wyzwań?
autor: Popielaty Kolec
06 lut 2016, 12:58
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Ukryty zagajnik
Odpowiedzi: 597
Odsłony: 86534

Hehe, miłego czytania ^ ^' Hehehe... Wybacz...

Uzależnienia zawsze sprowadzają na dno. Krew, walka, wyzwania, seks, magia, piękno... Wszystko obdarte z półprzejrzystej woalki umiaru zaczyna stawać się nieznośną szkaradą, męką, kiedyś będąc czymś więcej niż spełnieniem najśmielszych marzeń obskurnej rzeczywistości. Nowość przestaje być nowa, radość już więcej cię nie cieszy, a uwalniające uczucie ulgi niespodziewanie zaczyna uciskać cię od środka, tłamsić nieokiełznaną potrzebą. Więcej, chcesz jeszcze więcej... Rzeczywistość staje się ograniczeniem, pułapką z której nie możesz się wydostać, nie ważne jak bardzo próbujesz. I tylko zsuwasz się niżej i niżej w otchłań desperacji, próbujesz się czegoś złapać i wydostać, ale wokół nie ma nic poza lśniącymi brzytwami niewzruszonych skał. W końcu błagasz o litość, wyczekujesz, nie, Chcesz śmierci!... Żeby wreszcie umrzeć w ten, czy inny sposób. Bez odwrotu, w ostateczną ulgę jej chłodnych ramion. Żałując swego życia. I wśród pożałowania tych, którzy Cię znali.
Z nimi nie było inaczej, gdy tak spoglądali namiętnie po sobie, dwójka niewolników własnych obsesji. On, szarłołuska bestia pokryta węzłami mięśni, nachalnie karmiła pożądliwy zmysł wzroku samiczymi wdziękami, zaciągała nieustannie efemeryczny zapach feromonów i oblizywała się lubieżnie gdzieś wewnątrz, pod fasadami psychiki. Prymitywna żądza, w której zagłębiał się tym bardziej, im śmielej starał się od niej odciąć. Wlepiał w Przedwieczną wzrok, a ona to zauważała, ale tylko kątem oka, wpatrzona w coś innego. W Swoje małe marzenie. Krew. Szkarłatną posokę, mroczny płyn życia, parujący gęstym ciepłem oraz wonią ostatecznego zwycięstwa. Zapach, który mobilizował, nagradzał, kontentował i pchał w korowód równie pierwotnego amoku, nie mającego końca. Popielaty drgnął lekko, kiedy tylko dotarło do niego źródło dziwnego spokoju i skupienia, malującego się mistycznymi arkanami na pysku łowczyni. Lewe skrzydło lekko się rozprostowało i złożyło, rozrywając strupy i ozdabiając pomarańczową błonę kolejną karmazynową strużką świeżej juchy, lądując uderzenie serca później na zgniło-brązowej ściółce. Zmrużył ślepia, lekko cofając łeb i zbliżając szczękę do gardzieli. Błyszczące niebezpiecznie ślepia na moment mignęły w dół, na własne ciało, żeby na powrót wrócić do adorowania Nieustępliwej, tak spiętej, tak nieustraszonej. A więc o to jej chodziło. Zawsze w pogodni za walką, zdobyczą, podążając za swym jedynym paliwem? Cichy szmer zerwał zasłonę milczenia, gdy ognisty podniósł prawą przednią łapę, mocno zginając ją w łokciu. Podejrzliwy wzrok pełzł po każdym jej drgnięciu, oglądając z każdej strony. Wnętrze dłoni zabrudzone ściółką, zgniłym listowiem i skrawkami ubłoconego mchu, który czepiał się ostrych czarnych szponów i wędrował po nich wzwyż, na spód, nigdy jednak go nie sięgając. Szmaragdowe ślepia powoli się podniosły i nieufnie zmierzyły łowczynię.
– Widzę twój wzrok... – echo sztormu zagrzmiało w oddali, po czym umilkło wśród szumu fal. Czubkiem sponurzałego pyska zdawkowo drgnął w kierunku czarnołuskiej, jakby wypominając jej zachowanie którego dotąd sam nie rozumiał. Często się ranił, okaleczał, uświadczył mniejszych lub większych zadrapań i krwawiących urazów na ciele. Ale nigdy nie rozumiał fenomenu tej lepkiej substancji, tak ochoczo wypływającej z każdego, nawet najmniejszego nacięcia. A przynajmniej sam nigdy jej nie zrozumie. Ktoś dopiero musiał mu w tym pomóc.
Zbliżenie się łowczyni o krok wyrwało go z zamyślenia. Była jeszcze bliżej, jeszcze bardziej kusząca, jeszcze bardziej niebezpieczna. Miał wrażenie, jakby teraz widział każdy błysk jej złotych ślepi i nie umykał mu żaden ruch jej mimiki, gdy uderzył go zapach samicy, bliżej, ze zdwojoną mocą. Jego wola starła się z pragnieniem, odrywając powoli skrawki duszy od całości w walce o dominację. Przecież ona wiedziała, zrobiła to umyślnie. Nozdrza samca rozszerzyły się, podrażnione tą subtelną perfumą. Musiał zachować kamienną twarz. To była gra, a on musiał przynajmniej nie przegrać.
Ale i tak spiął potężne muskuły przez ten jeden krok. Z łapą wciąż lewitującą kawałek nad ziemią.
Początek zwięzłego streszczenia jej biografii nagrodził zaledwie krótkim skupionym zmrużeniem ślepi, żeby zaraz, jakby znudzony odwieść wzrok w dół, z powrotem, na swą łapę. Przyglądał jej się nieprzerwanie, sunąc od czubków ostrych sztyletów pazurów po twarde łuski za nadgarstkiem, wewnętrznie zastanawiając się nad słowami cienistej. Dwuznaczna Aluzja... Nie wiedział, czy już powinien zwiewać, czy czuć się zaszczycony, że jej córka jeszcze nie poderżnęła mu gardzieli. Przecież fioletową wojowniczkę wszyscy znali; nieustraszona, niehonorowa, zabójczo skuteczna. Zerknął na chwilę ku łowczyni. Pytania cisnęły mu się do paszczy i paliły gorzki kwasem, nie mogąc znaleźć ujścia. A więc chciała pójść w ślady matki, ale poświęcenie stadu wzięło górę? Mimo całego powierzchownego braku zainteresowania coś się w jego postawie zmieniło i było to widać. Szacunek, wyglądem, zachowaniem, zapachem. I strach. Ale ten ostatni tylko pojedynczym dreszczem, reakcją na wyobrażenie przeżynania się przez czyjąś gardziel i więzadła ścięgien. Okaleczanie, bezlitosne. To mogło nie dawać satysfakcji. Ale czyny zawsze mówiły więcej niż słowa.
Wtem do tanga dołączyła kolejna łapa. Popielaty oparł się na ogonie i odchylił lekko do tyłu unosząc drugą przednią kończynę wzwyż. Natomiast pierwsza.... Wyrównała się do poziom odwrócona wierzchem dłoni do góry, żeby tam zastygnąć w bezruchu. Delikatnie pieszczona przez rówieśniczkę. Najpierw filuterne zahaczanie pazurem o pazur, odginanie ich, aby potem puszczone wróciły sprężyście na miejsce swoim bezwładem.. Szpon prawej dłoni naparł na łuski i wypełzł na brzeg, sunąc ostrym końcem po twardych, drobnych płytkach. Falisty zakrętas, mistyczny meander i lekki owal, żeby nieśmiało wspiąć się na nadgarstek i już po chwili zesztywnieć tuż za nim. Po tykanej kończynie przeszedł upiorny dreszcz, podczas gdy druga, jakby należąca do kogoś innego krótkim szarpnięciem kontynuowała swe dzieło. Gwałtowny ruch, zdecydowane pchnięcie i zgrzyt odrywania łusek od ciała. Ale nie do końca. Zawisła na skrawu wiązania, kiedy czarny sztylet wtargnął pod ten osobliwy pancerz i zatrzymał się przy samej skórze. Tak jak Popielaty. Zamarł, oscylując między spięciem i rozluźnieniem, powoli unosząc łeb i zwracając podejrzliwy wzrok ku Nieustępliwej. Pysk nawet mu nie drgnął, gdy zaczął. Lśniąca broń wbiła się w ciało i powoli przejechała dalej, haratając w poprzek głębokie nacięcie, pełznące pod łuskami. Zapach gorącej posoki buchnął w jesienne powietrze, drażniąc nozdrza. Gęsta krew wypłynęła spod łusek, spłynęła powoli wzdłuż i zaczęła skapywać na ziemię. Pojedynczo, cyklicznie, nieprzerwanie. Uniósł zakrwawiony pazur i otrzepał go z szkarłatu, tuż pod łapy łowczyni. Nie odwracał od smoczycy wzroku, wypatrując reakcji. Nie mrugał. Jakby to już kiedyś robił. Jakby... Ćwiczył.
– Jak to było wychowywać się pod okiem jednej z najbardziej przerażających wojowniczek swego czasu? – zapytał. Jego głos był suchy, niezruszony i... Zwyczajny. Nie wibrował, nie grzmiał, nie zniewalał. Był zwykłym, niezobowiązującym pytaniem.
– Nie znam swoich rodziców, uciekłem od jedynego troskliwego opiekuna jakiego miałem, żeby księżyc potem dowiedzieć się, że już go więcej nie zobaczę. Popełnił samobójstwo, za młody by umrzeć ze starości, zbyt zdrowy i zbyt łagodny, by paść w walce. Może przeze mnie, może nie. Ale wciąż jakbym czuł jego krew na swoich łapach.
Te ostatnie słowa... Ironia, nieprawdaż?
– Nie przelałem jeszcze ani kropli niczyjej krwi, nikogo nie okaleczyłem, pewnie mało kto w ogóle wie o mym istnieniu. W porównaniu do Twojego, jak słyszę...
Zamilkł na moment, a uniesiona łapa powoli opadła na grunt, z cichym plaśnięciem, prosto w gęstą kałużę własnej juchy. Nie zareagował. Złoto jej ślepi musiało przyciągać go bardziej, niż nawet pulsujący ból.
Już miał kontynuować, gdy półotwarty pysk zamknął się w nagłym zamyśleniu. Prawdziwe imię? Nie dostrzegł tego wtrącenia wcześniej, musiał chyba zbagatelizować bardziej skupiając się na jednoczłonowym, pisklęcym imieniu. Ale... Czy to było pisklęce imię? Nie słyszał, żeby ktokolwiek zwał to miano "prawdziwym". Cisza pomiędzy szaro, a ciemnołuską dłużyła się nieoczekiwanie, gdy on z jeszcze większą natarczywością próbował dojrzeć w jej ślepiach jakiejś wskazówki. Zbyt wścibsko, zbyt natarczywie. Znowu.
– A ja... Nie nazywam się Antracyt. Jestem Popielaty Kolec i tak, wciąż jestem adeptem.
Zamilkł na moment, ale z niemym pytaniem na ustach. Nie był pewny, czy powinien w ogóle pytać, gdyż tymi kilkoma zdaniami tak umniejszył swojej egzystencji, że pewnie właśnie przestawał być w jej oczach w ogóle inteligentnym bytem. Ale trzeba spróbować, bez tego nigdzie nie zabrnie.
– Co to znaczy? Sombre? O co chodzi z prawdziwymi imionami?

// Spoko, powodzenia. Teraz zdaj, to jest najważniejsze ;) Ja też trochę zawaliłem... Ale nigdy nie zapomniałem.
autor: Popielaty Kolec
31 sty 2016, 21:55
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Samotny pagórek
Odpowiedzi: 636
Odsłony: 88029

Bez trudu dostrzegł zmianę ze spiętej, gotowej do skoku krwiożerczej bestii w odrodzoną, majestatyczną i ułożoną smoczycę, nieśmiało odwracającą ozdobiony zabójczymi kolcami łeb na bok. Jakby wojowniczka walczyła sama ze sobą, gasiła wewnętrzne instynkty nakazujące w tym momencie oderwać czaszkę ognistego od reszty i stawała się kimś kim chciała zostać, ale nie była pewna czy powinna. Popielaty zawahał się na moment, wsłuchując się głos cienistej. Czuł, że coś było nie tak. Nie powinien oceniać jej po pozorach.
Na pysku wykwitł mu niewielki, acz pokrzepiająco ciepły uśmiech, kiedy przysiadł z lekko meandrującym ogonem z sobą, nie odrywając jadowicie szmaragdowego spojrzenia od delikatnie turkusowych ślepi Apokalipsy. Wskazówka, podpowiedź, szukał jakiegoś śladu, który podszepnie mu coś więcej niż półprzejrzysta mowa ciała nie zawsze adekwatna do stanu duchowego. Nie zareagował na pierwsze zdanie nieznajomej. Kochał ogień, a ten trawił wszystko na swojej drodze, zanim jeszcze Popielaty mógłby się chociaż zastanowić nad pogorzeliskami skutków igrania z tak potężnym żywiołem. Ślepia samca drgnęły, a uśmiech się wyostrzył, nabierając odcienia okrutnej satysfakcji z własnych czynów. To płomienie ją tutaj przyciągnęły. Buchające, śmiertelne, hipnotyzujące. Niemalże jakby właśnie sprawiła mu komplement.
– Zapytaj raczej, jak wiele drobnych istnień zdążyłem już zabić... – odparł makiawelicznym półszeptem, niemalże pełznącym mrocznym echem po półmroku osnuwającym okolicę. Przez pysk ognistego przemknął cień, ulotne wrażenie momentalnie wrzucone w niebyt wraz z prostującą się posturą szarołuskiego. Przez rozbudowaną muskulaturę młodego przeszedł niewyraźny dreszcz, kiedy nabrał w kolejną porcję gryzącego narkotyku i przywołał na pysk pulsujący, przyjacielski spokój. Powinien przestać udawać. I tak nikomu nie zaimponuje.
– To nie było niestosowne – Cichy pomruk ponownie rozległ się po polance ze stłumioną mocą, niemalże wchodząc w ostatnie słowa wybrzmiewające w paszczy wojowniczki. Zielone ślepia błysnęły rozbawieniem rozpraszając na moment błogą obojętność i delikatnie przymrużone wwiercając się w ciemnołuską rozmówczynię – Drrrrapieżne imię.
Prześlizgnął się lubieżnym wzrokiem po kształtnej sylwetce smoczycy, odbiegając wkrótce od niechcenia na zamienioną w smolisty popiół polankę, smutno emanującą podobnym, niemym pytaniem. Ile istnień zabił? Ile czasu zajmie temu miejscu ponowne odrodzenie się, przywrócenie do normalności i zapomnienie o tym dniu? Kiedy czarna otchłań zamieni się z powrotem w żyjącą i zieleniącą się roślinność, wypełniając gorejącą pustkę w sercu puszczy? Ostatni ognik zdążył zgasnąć pośród drgającego powietrza, kierując ukontentowany zniszczeniem pysk samca z powrotem ku cienistej. Wtedy do niego dotarło. Wojowniczka, wyćwiczona, zaprawiona w boju, ale mimo tego nie nosząca na smukłym ciele żadnych blizn. Zmroziło go na moment, gdy z dozą lęku w oczach z powrotem zerkał ku turkusowemu błękitowi zwierciadeł jej duszy. Chyba powinien się uważać na to co mówi. Bo zbyt długo nie pożyje.
– Czasami trzeba coś zniszczyć, żeby odbudowało się silniejszym – rzucił niby luźno w powietrze, kwitując całą przegryzioną spalenizną rzeczywistość wokół. Rozluźniony ton zabrzmiał jakby lękiem, strachem, chwiejnością. Był cichszy. Zdecydowanie.
Mnie zwą Zmarnowany Świt.
Wziął bezszelestny wdech pod nosem, zbierając siły po bluźnierczym akcie, który właśnie cichł gdzieś pomiędzy nićmi płaszczyzny wszechświata. Skłamał. Krwiożercza mogła coś wyczuć, nerwowość, zmianę w zachowaniu, ale tylko na tą jedna krótką chwilę, gwałtownie zepchniętą z piedestału przez dominujący spokój. Maska, pod kolejną maską. Ale czy życie nie jest jedynie jednym wielkim kłamstwem losu?
– Brzmisz jakby ci zależało na tym skrawku przyrody... – zarzucił jej mrużąc ślepia i szybko zmieniając temat. Przesunął się wzrokiem na moment po jej kusząco gładkiej szyi, z powrotem wracając do wiązania niewygodnego kontaktu wzrokowego. – ...Czemu?
autor: Popielaty Kolec
30 sty 2016, 16:09
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Samotny pagórek
Odpowiedzi: 636
Odsłony: 88029

Delikatne płomyczki tańczyły wokół leżącego na spalonej ziemi ognistego, zakreślając ogromny, niemalże rytualny czarny krąg. Spalenizna gorzko tańczyła w powietrzu, zamieniając gorącymi oparami zimny oddech Apokalipsy w ciepły wiaterek. Poderwał łeb, słysząc ryk i widząc jak w ułamku uderzenia czarnołuska smoczyca z gracją wylądowała przed jego zwiniętą, umięśnioną sylwetką. Z gracją i rządzą mordu. Skierował obojętne i wyprane z emocji spojrzenie ku jej rozwścieczonym ślepiom, wypalając do cna wirującą dotąd w szmaragdowych oczach delikatną iskierkę strachu. Dopiero teraz dotarł do niego jej ryk, tak żądny i tak instynktowny. Czego chciała? Zabić go, ukarać, przestraszyć? Charczące groźbą słowa uderzyły w jego uśpiony umysł, na moment przyspieszając tętno, kiedy zorientował się o swoim braku taktu i podniósł się, okazując chociaż odrobinę szacunku gotowej do ataku samicy. Niski, gardłowy pomruk westchnienia poniósł się po polance, subtelną, ale monumentalną wibracją dotykając każdego z osobna płatka śniegu, gałązki i skrawka mroźnego wiatru. Ledwie przepuszczał powietrze przez struny głosowe, a mimo to jakiś boski element niósł to niemalże metafizyczne drżenie nie tylko do uszu, ale i do serca, napawając ciepłem nawet w ten niesprzyjający, wrogi dzień. Mógł być odpychający, mógł być nieumiejętny. Ale potrafił dotrzeć tam, gdzie zwykłe słowa nie docierają.
– Lepiej powiedz mi, co ty tu wyrabiasz – ponownie mruknął, tym samym kojącym drżeniem osnuwając ozdobiony ostrymi kolcami łeb Kiary i szepcąc do umysłu uwalniający spokój, jaki towarzyszył każdemu ruchowi ognistego samca. Kontrast, plugawa aberracja na tle gotowej do mordu cienistej. Nieakceptowalna, ale taka... Kusząca.
– Zrobiłem coś nie tak, że tak napadasz na mnie jak matka na drapieżnika w obronie swoich młodych? – rzucił ku niej, a podczas gdy jego wzrok wyostrzył się i zabłysł łobuzerskim blaskiem. Wciągnął przesycone spalenizną powietrze w płuca i wysupłał umykającą nić zapachu stada cienia, rozkoszując się równie delikatnym zapachem wojowniczki. Gibka, sprawna, umiejętna. Piękna. Przymknął na moment ślepia, tłumiąc w sobie coś. Był bezbronny. Nie tak powinno wyglądać to spotkanie.
autor: Popielaty Kolec
29 sty 2016, 22:33
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Samotny pagórek
Odpowiedzi: 636
Odsłony: 88029

Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwy samiec to taki, który nigdy nie zgadza się na narzucane mu warunki. Odważny, mężny, zbuntowany... Ale troskliwy i stoicki, zachowujący takt i elegancję nawet zbierając wypływające flaki z własnych trzewi wśród oślizgłej woni nadchodzącego końca. A Popielatego właśnie nie dało się lepiej opisać. Mróz, śnieg i lodowaty wiatr niepodzielnie rządziły rozległym światem, swoim zamarzniętym łapskiem zapędzając wszystko co żywe do ciepłych schronień, podczas gdy on przemierzał nieprzerwanie białe, nieprzystępne i ciche pustkowia. Świat tańczył mu przed ślepiami szklistymi plamami oślepiającej bieli, kiedy próbował wypatrzeć cokolwiek na rozległych równinach w zimowym, acz pełnym słońcu. Pogoda sprzyjała, zrzucając wesołe promyki na martwy i pusty świat. Czy tak wyglądała każda zima w tym przeklętym miejscu? Najwidoczniej. Odkąd nikomu poza nim nie sprawiała żadnych problemów.
Nawet nie zauważył, kiedy biała pustka zmieniła się w obdarte z liści, uschnięte krzewy i szarobrązowe pnie, dzielnym milczeniem nosząc kajdany pogody. Ponura świadomość wkroczenia na łono martwego lasu uderzyła go dopiero, gdy pierwszy z tłumu poskręcanych gałęzi przejechał po pomarańczowo-złotej błonie skrzydła, tępym bólem zapraszając do upiornej zabawy. Siwołuski syknął. Sam się o to prosił. Mógł nie ruszać zadu z pustyń swego stada.
Kiedy tylko pomiędzy drzewami zamajaczyło wyróżniające się wśród płaskiego horyzontu wzniesienie, bezmyślnie skierował się w jego kierunku. Przeprosił się z mijanym drzewem, zaklął siarczyście na krzak za wszelką cenę starający się wpleść w jego drogę i splunął ogniem w podejrzanie równą połać śniegu wprost przed pyskiem. Niewielkie zagłębienie natychmiast wypełniło się wodą. Lód tuż pod śniegiem... A więc tak ci wszyscy nieszczęśnicy łamią sobie łapy.
Zamarł, wynurzając się za pni otaczających ckliwą polankę zwieńczoną małym pagórkiem. Niezwykłym pagórkiem. Pośród całego tego bezruchu, padołu zamrożonych łez i czarnej rozpaczy wyłaniało się naprzód skromne ciepło, mały, nieśmiały promyk nadziei, ogrzewając przeszyte na wskroś nićmi gorzkiego cynizmu serce ognistego. Jasny snop światła opadał spokojnie wprost na niewielki pagórek, pokrzepiającym złotym blaskiem zamieniając trywialne kryształki śniegu w skrzące się, wesołe brylanty. Żądza zamigotała w jadowicie zielonych ślepiach. Zapragnął ich. Wszystkich dla siebie.
Sztywno ruszył łapą naprzód, wpatrzony w niezwykły widok. Kolejna łapa dołączyła do urywanego rytuału i w końcu postawił pierwszy krok, czując jak oleiste uczucie narasta mu pod miechem serca. Przyspieszył, tak jak jego tętno. Szybciej, szybciej...
I wtedy wszystko się skończyło. Ucięte, wyszarpnięte szarej rzeczywistości. Czar prysł. Bezsilna Jasna Twarz skryła się za majestatem chmur i ciepły snop urwał swój żywot, kąpiąc okolicę w gnuśnym półmroku. Niemalże biegnący adept zatrzymał się gwałtownie, przerażonymi ślepiami wodząc bezsilnie po zwykłym, brudnawym teraz śniegu.
Nieee... – wyrwało mu się rozpaczliwym półszeptem.
Nie dostanie ich już. Nikt ich nie dostanie!
Potężna struga ognia zalała polankę jasnym, burzliwym pomarańczowym światłem, niosąc z sobą ciepło i zniszczenie. Śnieg zniknął, ogień przerwał barierę lodu i strawił zwiędłą trawę, wypalając ją do samej ziemi. Czarnej, spopielonej. Przestał, opuściwszy łeb ciężko łapiąc oddech. Splunął na bok resztką ostałego w gardle gazu.
Nie minęła chwila jak zwinął się na zgliszczach w ciasny kłębek i okrył skrzydłem, napawając się ciepłem falującego powietrza. Poczuł zmęczenie. Takie... Wewnętrzne.
autor: Popielaty Kolec
24 sty 2016, 21:52
Forum: Błękitna Skała
Temat: Leszczynowy Zagajnik
Odpowiedzi: 693
Odsłony: 91126

Lot Popielatego na tereny wspólne był korowodem nieoczekiwanych zwrotów akcji. Wyruszał z obozu Ognia z dobrym samopoczuciem, nawet przeświadczeniem że ten dzień jest jakiś jaśniejszy, lepszy, przyjaźniejszy!... Dopóki nie wzleciał na wysokość chmur, niepodzielnie rządzonej przez lodowate warstwy powietrza. Tam rozpoczął się balet. Ostry kaszel zrzucił go z majestatu nieba gwałtowną konwulsją, przy której nawet smocze instynkty zdawały się być bezsilne. Runął w dół jak kamień, nie mogąc złapać oddechu nawet na chwilę. Świat wirował mu przed oczami, bolesne spazmy targały nim jak wiatr samotnym liściem, a umysł zasnuwała aura niebezpieczeństwa, za wszelką cenę ostrzegając przed zbliżającą się ziemią. Przecież nie może tak po prostu spaść! To byłoby... Niegodne.
A potem opanował kaszel i wzleciał wzwyż, jak poprzednio, żeby po kilkunastu uderzeniach powtórzyć cały cykl.
Jak pijana mucha.
Opadł gdzieś koło Leszczynowego Zagajnika z piekącymi chyba wszystkimi stawami swego ciała oraz gardłem płonącym żywym ogniem. Gdzie on zmierzał?... Nie pamiętał, cała ta przygoda skutecznie wyprała jego mózg z jakichkolwiek śladów logicznych planów na przyszłość. Złożył nadwyrężone skrzydła i opadł bezwładnie na grunt, tonąc pyskiem w mroźnym białym puchu. Co robić, co robić... Przymknął ślepia, rozkoszując się kojącym, zimnym dotykiem kryształków śniegu na całej długości jego gardzieli. Uzdrowiciel! No przecież! Podniósł się do pozycji siedzącej i szybko przewertował w pamięci wszystkie smocze imiona, jakie dotąd znał. Chłodny Obrońca... On był magiem? Przedwieczna Siła, nie, Zwiastun... Nie, nie tego szukał, to miała być samica, nie samiec... Kolejny napad kaszlu uprzytomnił mu wreszcie, jak się nazywała. Azyl Zabłąkanych. Tylko skąd on znał to imię?... Chyba Śmiały mu coś przebąkiwał...
Szybko sprecyzował w myślach zwięzłą prośbę o wyleczenie jego chorego gardła i wysłał mentalny impuls wprost do umysłu uzdrowicielki. Skulił się w sobie, próbując powstrzymać w ciele przynajmniej cząstkę wyciekającego zeń ciepła. Nienawidził zimy. Nie chciał adresatce w niczym przeszkadzać... Ale nie wytrzyma długo na mrozie bez swojego smoczego ognia. A magią się nie ogrzeje, odkąd ta nigdy nie chciała słuchać się jego poleceń.
autor: Popielaty Kolec
24 sty 2016, 14:08
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szklista skała
Odpowiedzi: 505
Odsłony: 86748

Zimny wiatr smagał go pod bok, kiedy siedział zgarbiony pod szklistą skałą, opierając się o nią grzbietem. Namiętnie obserwował swoje przednie łapy, nie mogąc podnieść wzroku. Wtem kątem oka zarejestrował jakiś cień. Szybki, gwałtowny, przemknął gdzieś z boku, żeby wkrótce wrócić razem z łopotem skrzydeł i delikatnej, porywanej przez podmuchy nadciągającej śnieżycy woni Przedwiecznej. Odkaszlnął gardłowo w bok i uniósł łeb, przyglądając się jej przez moment. Przynajmniej ona miała dobry dzień.
– Nie wiem jak Ci dziękować... – mruknął z trudem i wstał na cztery łapy, żeby potem pokłonić się nisko przed łowczynią. Znowu inny smok ratuje mu życie. Ale czy ten fakt wyklucza chociażby próbę okazania rozpierającej go wdzięczności?
Podszedł do soczystego mięsa, zerkając niepewnie na cienistą, jakby upewniając się czy naprawdę może zabrać się do jedzenia. Starał się grać spokojnego. Jednak kiedy tylko ciało uderzyło w wielkie, donośne bębny głodu wszystkie skrupuły wyparowały jak kamfora. Rzucił się na jedzenie, rozwarł szeroko szczęki i wgryzł się w czerwone mięsiwo , rozrywając zębiskami i połykając całe kawały. Bez gwałtownych ruchów, ale szybko, z zaskakującą nawet na niego siłą i zręcznością. Wkrótce na śniegu nie zostało absolutnie nic poza czerwonymi plamami i ulatniającym się zapachem jedzenia. Głód zniknął, krwista otoczka jęła z wolna ustępować z granic pola widzenia, a błogi spokój spłynął kojącym balsamem na znerwicowany umysł. Oblizał się, zagarnął łapą śnieg z boku i przysypał miejsce zbrodni świeżym puchem, ostatecznie cofając się od dobrodziejki na pierwotną odległość. Odkaszlnął, cicho, pod nosem, odwracając na ten krótki gest łeb na bok. Nie chciał zarażać. Nie ją.
– Jeżeli będziesz czegoś potrzebować ode mnie... – przerwał na moment, żeby bólem uświadomić sobie że naprawdę nie ma nic do zaoferowania – To... Proś śmiało. Zrobię wszystko, żeby Ci pomóc.
Zerknął w złociste ślepia Nieustępliwej i skinął zdawkowo łbem, pieczętując przysięgę. Nie było tego wiele, ale... Czuł się z tym lepiej? Pasożytował, bez ustanku, czas żeby wreszcie chociaż spróbować dać coś w zamian.
– Tymczasem żegnaj, muszę wracać do obozu. Dziękuję, uratowałaś mi dzisiaj życie.
Luknął na łowczynię jeszcze raz, krótko, odskoczył w bok i odbiegł kawałek, żeby wzbić się w powietrze kilkoma potężnymi machnięciami skrzydeł. Nie miał w rzeczywistości pojęcia, gdzie mógłby się udać. Tereny Ognia były jednak dobrym początkiem.
autor: Popielaty Kolec
23 sty 2016, 20:42
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Ukryty zagajnik
Odpowiedzi: 597
Odsłony: 86534

Z obrzydzeniem oglądał, jak zielone źdźbła trawy na jego łuskach falują i pozbawione wszechogarniającej iluzji zmieniają się w podgniłe, zmurszałe liście. Otrzepał się z nich jak najszybciej, z dreszczem wstrętu odgarniając od siebie pozostałości, które jeszcze chwilę temu zakażały krwawiące rany na złoto-pomarańczowym skrzydle. Tak, został wyjątkowo brutalnie wrzucony w rzeczywistość. Dał się zwieść sielance, kłamliwym obrazom utopii zieloności pośród zbutwiałej plagi jesieni i wpadł do studni przegranych. Ale czy nie było warto? Dla tego jednego, ulotnego uśmiechu wykwitającego niczym piękna róża na pysku Sombre? Tu nie było nad czym dyskutować.
Bo... On to zauważył. Nie mógł nie zauważyć.
Jak tylko łowczyni podniosła się i wykonała pierwszy krok, od razu skierował błyszczące szmaragdem ślepia ku źródłu szelestów. Prześlizgnął się wzrokiem po stawianych z lekkością łapach samicy, poruszającej się krągłej, pełnej gibkiej gracji sylwetce i długiej, pokrytej mieszanką czarno-szarych łusek szyi, żeby wielkim finałem spocząć w centrum bystrych, bursztynowych emanacji jej charakteru. A ten był nie lada zjawiskiem. Zdawkowy, chytry półuśmieszek nieśmiało wykrzywił kącik warg na jednej stronie jego pyska, podświadomie reagując na iskierkę rozbawienia tańczącą pośród elastycznej, acz obojętnej mimiki cienistej. Czy natomiast sam to dostrzegł? Trudno było orzec pośród kaskady myśli, która gwałtownie rozlała się po umyśle ognistego kiedy tylko Przedwieczna podeszła bliżej. Słowa, uczucia, przebłyski myśli i znowu jej zapach, upojny, teraz z bliska, intensywniej niż wcześniej. Zaciągnął się skrycie, niemalże ryzykując powtórzeniem gestu, którym cienista właśnie smakowała oleistą woń jego krwi. Kleryk Cienia, Subtelny, treningi, wzmianka o czarodziejach. I... Skromność, czy ledwie stwierdzenie faktu? Zamarł na krótki, niezauważalny moment zastanawiając się czy drążyć ten temat, zapędzając się na niebezpieczne tereny pochlebiania samicy, spotkanej zaledwie kilka chwil temu. Dorównywał jej wzrostem, przebijał umięśnioną posturą, ale nikł w cieniu jej umiejętności, przeżyć i osobowości. Czy to miało jakikolwiek sens? Tak po prostu... Dać się zwieść plugawemu instynktowi, który w jego wieku zaczynał z wolna ciążyć mu bardziej, niż słynnemu Assumerithowi?
– Niejeden czarodziej by ci z pewnością pozazdrościł.
Cholera, wymsknęło mu się.
Przysiadł z wolna, na tylnych łapach, gdzieś wewnętrznie zdezorientowany. Dumna, wyprostowana postawa zdawała się być tylko przyjemnie połechtana przez mrukliwe żądanie Nieustępliwej, podczas gdy w środku wił się w agonalnych konwulsjach odrażających wątpliwości. Ale zrobił to, wszedł na tą niezbadaną ścieżkę, słów nie cofnie. Pytanie tylko, gdzie ta droga go doprowadzi?...
Obniżył lekko łeb i odwiódł czubek pyska na jedną stronę, by przyjrzeć się łowczyni bliżej błyszczącym, jadowicie zielonym okiem. Nawet na moment nie przerywał upiornego kontaktu wzrokowego. Zmrużył ślepia.
– Tylko wtedy, gdy Ty opowiesz mi coś o sobie.
Wibrujący gardłowo ciepły pomruk rozniósł się po polance, otulając niemą potęgą roztaczający się wokół gaj. Szum liści, gałązek, chaos targanej wiatrem zieleni – wszystko na moment zamilkło, wsłuchane w ten cichy, ale jednocześnie tak donośny dźwięk. Dźwięk jego głosu. Chwila minęła i rzeczywistość leniwie zaczęła wracać na swoje dawne tory, a Popielaty niespiesznie podniósł i przekrzywił łeb, z chytrą ciekawością wpatrując się w ślepia cienistej. Balansował na cienkiej linie. Przyjmie wyzwanie, czy je odrzuci?
autor: Popielaty Kolec
22 sty 2016, 0:06
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szklista skała
Odpowiedzi: 505
Odsłony: 86748

Skąd przychodził(, kto go znał)?... Uch, nie pamiętał(, niewielu). Wiedział natomiast doskonale dokąd miał zamiar się udać. Wychudły, strapiony, jak zwykle lekko rozgoryczony przydreptał na tereny wspólne błagać kolejnego łowcę o łaskę nad jego marnotrawną duszą. Próbował znaleźć łowczego własnego stada, ale... Nie odpowiadał na wezwania. Popielaty nie dziwił mu się. Stado Ognia liczyło wiele smoków.... Co, jeżeli niepowodzenie na polowaniu dopadnie kogoś bardziej wartościowego, przywódczynię na przykład? Wtedy Rozbłysk będzie miał okazję się wykazać! Udowodnić, że można na nim polegać, że jest kimś dla Klanu! Szarołuski westchnął cicho, siadając pod skałą i zbierając myśli. Warto było się tak ośmieszać przed kolejną łowczynią, czy nie prościej było po prostu umrzeć z głodu?
"Proszę, wybacz mi najście. Miałabyś coś na ząb dla mnie? tu przerwał, gwałtownie rozproszony brutalnym atakiem kaszlu – Jeżeli tak, to czekam pod Szklistą Skałą na Wspólnych. Albo... Gdziekolwiek będzie ci wygodnie."
Wiedział, że Przedwieczna rozpozna nadawcę, postarał się o to. Tembr głosu, jakieś takie metafizyczne zabarwienie wiadomości jego osobą... Znów westchnął, wbijając wzrok w horyzont. Miał nadzieję, że nie przeszkodził jej specjalnie w polowaniu. Nie darowałby sobie, gdyby przez ognistego uciekła łowczyni jakaś okazała, wspaniała zwierzyna.
autor: Popielaty Kolec
20 sty 2016, 16:08
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Ukryty zagajnik
Odpowiedzi: 597
Odsłony: 86534

Dlaczego tajemnice są warte dochowywania? Bo wzbudzają żądzę. Żądzę wiedzy. Ponieważ odkryte przestają być tajemnicami. Ale co pcha do poznania tego sekretu, otworzenia kolorowego pudełeczka ze zdobioną kłódką, które potrząśnięte drży w środku cennym skarbem? Co tak bardzo chce umniejszyć wartość sekretu i wyrwać jego błyszczący w środku klejnot, który zgaśnie i zmatowieje jak tylko dostanie się w nasze brudne, plugawe łapska? Zainteresowanie, ów fascynacja, buchająca krótkimi, ale gwałtownymi płomieniami. Cecha jednocześnie tak krwiożercza, ale i tak ważna, że kieruje naszymi żywotami. Bo co pozostaje, kiedy wie się już wszystko, zna każdą tajemnicę i rozwiązanie każdej zagadki, a niezmierzone pasmo cudów wszechświata nie stanowi dla nas niczego nowego? Pustka, szorstkie jałowe uczucie kwasoty, rozlewającej się na dnie serca i płynącej po mięsistej gardzieli gorzkim, gęstym kęsem. Dlatego właśnie efemeryczne smocze duszyczki wciąż poszukują to nowych wrażeń, od tych ulotnych jak powiew wiatru, do tych umierających długą i powolną śmiercią z ręki wszechogarniającej nudy, skażającej każde wolne miejsce pozostałe po wypalonej ciekawości. I dlatego też Popielaty uciekał się do iluzorycznego zwodu nauki, zapełniającej czas i nadającej nowy kierunek. Bo się obawiał. Że to co wzbudził w towarzyszce zaledwie spojrzeniem swoich szmaragdowych oczu szybko zgaśnie. Razem z inspirującą obecnością Przedwiecznej Siły.
Ruch na gałęzi okupowanej przez kruka wyrwał go z jakichkolwiek cząstek zamyślenia, błąkających się pod czaszką skupionego na zadaniu ognistego. Uśmiechnął się pod nosem. Ptaszysko zniknęło, a sarna wydawała się niczego nie zauważyć, pochłonięta przez skubanie resztek jesiennej, soczystej trawy. Zaciągnął się cicho powietrzem pozbawionym kruczego odoru i odetchnął powoli, mobilizując zastałe mięśnie do pracy, wieńczącej cały wypracowany dotąd trud. Sylwetka skryta w gnuśnym półmroku powoli ruszyła naprzód zdawkowymi, ostrożnymi krokami ugiętych łap, sunąc jak wąż brzuszyskiem niemalże tuż przy podłożu. Nieustannie oglądał się na roślinożercę, od dłuższego czasu trwającego w jednym i tym samym miejscu, ciągle zapętlając ciąg tych samych czynności opartych na jedzeniu, strzyżeniu uszami i krótkiemu rozglądnięciu się, kiedy to przystawał w bezruchu cierpliwego drapieżnika. Czy normalnie też tak było? Sztywniejąc w miejscu na moment, gdy musiał jeszcze raz umknąć wrażliwemu na ruch oku zwierzęcia, umysł ukuła mu srebrzysta igiełka intuicji. Wrażenie, że sarna zwyczajnie nie poszła już szukać innego pastwiska jedynie dzięki litości i łasce nauczycielki, pewnie właśnie podśmiewającej się z jego całkowitego braku jakiegokolwiek drygu do skradania. Jednocześnie przyjemna... I odrażająca myśl. Dotarcie do końca etapu podchodów wyrwało go z tych ponurych rozważań. Idealna sposobność do natarcia otwierała się przed nim jak pozłacane wrota. No właśnie, co teraz?
Przyczajony pomiędzy dwoma ulistnionymi krzakami zamarł, na szybko kalkulując obecną sytuację. Gdzie powinien zaatakować, w co uderzyć żeby sarna nie uciekła, zostawiając go ledwie z kępką futra na jego szponach? Odpowiedź nasunęła mu się szybko – gardziel. Dostawił łapy do siebie i przysiadł, żeby przygotować się do skoku i odkopać uśpione pokłady energii i siły. Zaplanować. Potem wszystko wydarzyło się w mgnieniu ślepia – wystrzelił jak z procy, pomknął ku niezaalarmowanej ofierze, rozwarł szczęki i zatopił kły w jej tętnicy szyjnej... Hmpf, chyba utopił. W jego ślepiach na moment rozkwitł podziw dla własnego intelektu, kiedy jak w zwolnionym tempie przelatywał przez iluzję ciała zwierzęcia, z daleka wyglądającego na tak prawdziwe i rzeczywiste. Jak mógł zapomnieć? "Cholerna iluzja..." – przemknęło mu przez łeb, podczas gdy siła obrotowa współczująco głaskając po łebku przewracała go na prawy bok w drodze ku podłożu. Przysiągłby, że poczuł ból w skrzydle zanim jeszcze nim przywalił.
Stanął na równe łapy ze sporym trudem, usilnie gasząc uciążliwe pulsowanie porozrywanych blizn na przeoranej przez podłoże błonie skrzydła. Wcześniej ciernie, teraz to... Obejrzał tor swojego lądowania i strzepnął z czubka łba kilka grudek wilgotnej ziemi jednym, zdecydowanym szarpnięciem. Starał się zachować godność wszelkimi środkami tle brudno-brązowego żłobienia w glebie, które jeszcze wydawało się parować od tarcia z jego łuskami, teraz opatulonymi przez pojedyncze źdźbła traw. Niełatwo mu to przychodziło. Przełknął ślinę i odchrząknął znacząco otwierając przymknięte ślepia i szukając w gaiku dwóch złotych ołtarzy, pewnie teraz spoglądających na niego gdzieś spomiędzy listowia. Zdążył już zapomnieć gdzie się rozstali przez całą tą naukę. Umięśniona sylwetka wyprostowała się dumnie, kiedy okryty szarą łuską samiec przeczesywał dokładnie zakamarki mięsistej zieloności odseparowujące polankę od bujnego lasu. Kilka kropel krwi spłynęło z jego skrzydła i tąpnęło o ziemię.
– Doskonale władasz maddarą – rzucił niby od niechcenia w przestrzeń, uważnie modulując niskawy, lekko wibrujący, aksamitnie gładki tembr głosu – Sama się tego nauczyłaś? Godne podziwu... – Dorzucił, nadal nie mogąc dopatrzeć się czarno-szarej smoczycy pośród kładących się wszędzie cieni. Uniósł wzrok ku podchodzącemu szarością błękitowi nieba, mając nadzieję dosłyszeć skąd dochodzi odpowiedź. Imponujące umiejętności... Albo po prostu próba odwrócenia uwagi od własnej porażki. Zależy tylko z jakiej perspektywy na to spojrzeć, prawda?


//Ekhem... Przepraszam że tak długo, ale miałem nawał roboty, a potem bluescreen urwał mi posta tuż przy zakończeniu ♥ Obejście wszechogarniającej mnie irytacji zajęło mi dłużej niż myślałem... Byłby dzień-dwa wcześniej.
autor: Popielaty Kolec
12 sty 2016, 13:55
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Ukryty zagajnik
Odpowiedzi: 597
Odsłony: 86534

Marzenie, żeby dostać się głębiej do czyjegoś umysłu nie jest oraz nigdy nie było zachcianką jedynie jednego smoka, bez względu na to czy jest popielaty, Szkarłatny, czerwony, czy pokryty pastelowym, gęstym futrem. To od zawsze była chora ambicja błąkająca się na granicy zdrowego rozsądku każdej rozumnej istoty. Nieograniczona władza, dominacja, wielkość, bezwzględnie kosztem innych, do celu, gdzie ów cel uświęca wszystkie środki. Jak morderstwo. Dostanie się za wszelkie wzniesione umysłowe bariery siłą lub podstępem, by potem złamać i zniewolić swą ofiarę zostawiając za sobą pasmo pogorzeliska tam, gdzie niegdyś był stabilny system wartości. Ognisty musiałby nazwać się kłamcą, jeżeli spróbowałby chociaż przelotnie pomyśleć o negacji posiadania takiego pragnienia, jakkolwiek stłamszonego i schowanego gdzieś w najmroczniejszy kąt, gdzie nigdy swojego wzroku nie kierował. Lecz ślad zawsze pozostawał. Mała iskierka, która przeobrażała się i szybko wplątywała w o wiele szlachetniejsze emocje, zostawiając swoje pierwsze niewidzialne piętno na najprostszym z mentalnych atrybutów – ciekawości. Tak, to ona go teraz tak pchała w kierunku Nieustępliwej, rzucając biednego, nieuświadomionego okrucieństw tego świata przerośniętego adepta na szorstki mur wokół psychiki cienistej, który mimo że mógł lekko skruszeć pod naporem jej podświadomych lęków, to wciąż strzaskanymi odłamkami był w stanie pogrzebać szarołuskiego do końca jego marnego życia. Ten jednak nadal miał nadzieję. Nadzieję, że to co ujrzał przed chwilą błyszczącego pośród złota, nie było jedynie ziejącą, czarną pustką.
Gwałtownie odszczepił się od niechcianych, teraz tylko rozpraszających myśli. Na co mu to było? Puste wywody, jałowe spory ze sobą o nic, podczas gdy jeżeli w ogóle chciał nawiązać z Przedwieczną jakikolwiek kontakt, musiał dopiero skończyć ów naukę. Jedynie o niej myśląc niczego nie wskóra... A i tak żeby cokolwiek pchnąć wprzód, musiał skończyć test z pozytywnym wynikiem. Niczego nie dokona, jeżeli nie pokaże, że jest w ogóle wart bycia czymś więcej, niźli nauczaną kukłą.
Podsumowując jednakże jego aktualne położenie, nie miał sposobności skupiać umysłu na umykających wrażeniach, odkąd jakikolwiek kontakt z łowczynią urwał się już chwilę temu. Kruk nie odpuszczał... Irytujące zwierze. Zdesperowany po tlen popielaty w końcu otworzył zawory dróg oddechowych i wciągnął cichaczem odrobinę powietrza, najwolniej jak tylko potrafił. W normalnej sytuacji kruk i tak rozpoznałby już w nim istotę żywą, sprowadzając cały teatr polowania jedynie do przekonania czarnopiórego obserwatora, że nie jest groźny, nie trzeba uciekać, krakać, czy tam wszczynać alarmu. W tym wypadku racja była rzeczywiście po stronie szarołuskiego – nie miał najmniejszego zamiaru krzywdzić ptaka, obrawszy sobie za cel coś o wiele bardziej obiecującego niż kupa piór, puchu i pustych w środku kości. Nagle pod czaszką coś eksplodowało, zmuszając samca do zaciśnięcia powiek. Nienawidził mentalnych wiadomości, trafiła w jego czuły punkt. Z odrazą wysłuchał co miała do powiedzenia swoim kąsającym, chytrym języczkiem, po czym ponownie spróbował przeanalizować sytuację, podczas gdy zimny dreszcz magii rozchodził się po jego łuskach już po fakcie. Jej, to dopiero było użyteczne ostrzeżenie.
~ Dziękuję, postoję.
Mentalny impuls. Ogień zwalczaj ogniem.
Jaki miał wybór? Mógł ruszyć naprzód po wyznaczonej sobie, bądź lekko zmodyfikowanej trasie, ale ryzykował tedy wielce że wystraszy to małe, durne czarne stworzonko. "Kra, ten smok chce mnie zjeść! Kra!" A na to nie mógł dopuścić. Jakikolwiek ruch w tej części zagajnika groził porażką, złośliwym tryumfem tylko czekającym żeby parszywie spojrzeć na siwołuskiego ze ślepi cienistej. Ale co innego mógł zrobić? Siła już drugi raz go popędzała, a on nie miał bladego pojęcia na czym polega sztuka skradania, odkąd nigdy wcześniej jej nie praktykował. Zaczynał się powoli topić we własnej nieporadności, fala jakiegoś zimnego strachu zaczęła zalewać mu jaźń paraliżując zmysł logicznego myślenia... Sekundy mijały, silna wola ognistego zaczynała topnieć...
"Nie."
Momentalnie uspokoił się i wyciszył, nabierając niezauważalnie ostatni, półpłytki wdech, zanim znów zamarł w bezruchu jak kamień. Musi przeczekać tego chędożonego ptaka. Koncentracja młodego sięgnęła zenitu; zdawał się kontrolować dysonansy w balansie samym tętnem, siłą ego, naciągając ledwo jedno czy dwa włókna mięśniowe i tłamsząc w zarodku nawet najmniejsze zalążki odchylenia od pionu. Wbity przed siebie wzrok nie mrugał, nie ruszał się, dopełniając oblicze statuy. Pewnie właśnie zawiódł oczekiwania Sombre, znudził ją i oblał test... Ale wreszcie postąpił słusznie ze swoim sumieniem. A miał dość już wiecznego rozdygotania wewnętrznego, plugawej niestałości, które zmieszane razem w ohydną breję charakteru towarzyszyły mu cały jego dziwaczny życiorys. Nawet łowczyni przestała go teraz obchodzić. Ważne by się rozwijał, a nie zaspokajał czyjeś zachcianki. Tak, mógł popełnić błąd swoim wyborem. Ale czy nie ma niczego lepszego w doskonaleniu się, niźli nauka na błędach?
autor: Popielaty Kolec
06 sty 2016, 23:59
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Ukryty zagajnik
Odpowiedzi: 597
Odsłony: 86534

Imiona... Tak dziwny element mowy, który pomimo bycia przeciętnym wyrazem urasta rangą do jakiegoś zjawiska, przedmiotu rangi istoty żywej. Gra umysłów, iluzoryczna intymna przestrzeń smoczej interakcji istot, znających jak posługiwać się językiem do komunikacji wyższego stopnia, niźli zawodzenie lub warczenie, zamykając w jednym bądź kilku słowach czyjeś życie i emocje, z którymi wiążą się wizje napiętnowanej jednostki. Wyrazy, mające tylko wybrzmień, ile osób tych słów używających, będące zaledwie zlepkami dźwięków, ale niosące w sobie tyle sensu, że są zdolne nadawać i odbierać go tym, którzy noszą je ze sobą przy duszy. Można pomyśleć o kamieniu – wtedy mimowolnie wyobrazisz sobie szorstki, szary i zimny głaz, apatycznie patrzący się na Ciebie w wiecznym, biernym bezruchu. Kiedy natomiast nazwiesz kogoś tak, oswoisz!... Przez krótki, niezauważalny moment toniesz we wspomnieniach ukradkiem się uśmiechając, bądź szczerząc kły w grymasie jadowitej nienawiści. Broni tak potężnej nie powinno się dawać byle komu. To jak odsłanianie narażanie najwrażliwszych punktów ciała na rany, bez możliwości nawet szczątkowej samoobrony.
A po drugie, czy nie jest to piękne? Szarołuski lubił napawać się tą nutką tajemniczości i ryzyka, kiedy obydwie strony błądziły w cieniach niepewności, zastanawiając się skrycie, co planuje druga strona. Mimo, że sam zawsze klasyfikował się do tych raczej posiadających wyzute ze znaczenia imię oraz osobowość, czerpał skromną codzienną przyjemność z tego niby nic nie znaczącego zjawiska. Zerknął na Nieustępliwą. Przyjemność, która nigdy dotąd nie smakowała tak dobrze.
Z niemałą radością ujrzał reakcję na swojego niewinnego zagrania w błyszczących drapieżnością złotych tęczówkach Nieustępliwej. Jego mały sukces, ta iskierka otwartości tak chwiejnie patrząca na niego ze ślepi łowczyni i dająca mu piękniejszy cel, niźli tylko pusta nauka czy właśnie wymiana informacji. To zaczynało być jak narkotyk, z namysłem powoli wciągany z każdym wdechem jako zapach Sombre, bądź przez tą krótką chwilę jako jej ciepły, na swój sposób kojący oddech. Jednakże nauka także rządziła swoimi prawami i ten aksamitny kontakt musiał również musiał zostać kiedyś zerwany. Ale szczęście w nieszczęściu – dzięki temu ognisty otrzymał krótką przerwę na namyślenie się i zrozumienie niektórych faktów, zanim rozgorzały zacznie dochodzić do głupich wniosków i zepsuje cały urok ich niecodziennego spotkania. Potrzebował dystansu i cierpliwości, które powoli zaczynał gubić. A będąc tak błahym pionkiem musi ostrożnie rozdysponować to co ma, żeby nie zrazić Nieustępliwej do siebie, bądź... Przynajmniej nie pozwolić zerwać się tej ujmującej znajomości. Czy warto przecież być jak płomyk, który gwałtownie zapłonął, ale równie prędko zgasł?
Chłodny dreszcz ponownie rozszedł się pod łuskami i popielaty poczuł, jak coś wokół niego znowu nie gra. Opanował szybko swój drżący niepokój i przekierował na działanie, nowym zastrzykiem adrenaliny pobudzając swoje zmysły do działania. Zamarł z wstrzymanym wdechem, orientując się że patrzy na niego coś jeszcze, poza oceniającą go nauczycielką. Kruk. Czarne, ponure ptaszysko lustrujące jego wmieszaną w półmrok sylwetkę swoimi ledwo rozumiejącymi cokolwiek, acz bystrymi oczyma. Tykający żywy alarm tylko czekający na powód, by dać nieświadomej sarnie znak do odwrotu. W tym krótkim momencie ognisty szczerze go znienawidził, ale nawet nie śmiał skierować na niego wzroku aby nie naruszyć zatrzymanej w miejscu i czasie sylwetki posągu. Dziwnego posągu. Pojawienie się ptaszyska nastąpiło akurat wtedy, gdy "adept" był w krzywym półkroku próbując ominąć jedną z uschniętych gałązek leniwie leżącą sobie na runie leśnym. Skoncentrował się na zachowaniu balansu. Tym razem nie mógł korygować go ogonem – sztuka polegała na tłamszeniu wszystkich ośrodków dysharmonii w zarodku samymi lekkimi naprężeniami mięśni łap i tułowia, zanim zdążyły rozrosnąć się do problemów tak poważnych, że gwarantowały całkowitą klęskę. Starał się nie oddychać póki ptak się na niego gapił. Jeżeli jednak szybko nie oderwie wzroku popielaty obiecał sobie, że dostarczy nową porcję tlenu do płuc, ale tak wolno, jak tylko było możliwe. Pragnął udowodnić, że potrafi. Sobie, światu, Sombre... Prymitywna potrzeba zaimponowania, którą próbował usilnie zbyć, zanim ta niepowstrzymana żądza całkowicie przejmie władzę nad jego umysłem. Szybko wrócił myślami do aktualnej sytuacji. Kiedy tylko ptak przyzwyczai się do niego, ruszy dalej po obranej trasie, już teraz w bezruchu planując sobie wszystkie przyszłe kroki. Tym razem jednak sprawa nie była taka prosta, bo poza sarną musiał mieć na uwadze nową część żywego inwentarza... Paradoksalnie będąc zupełnie jego przeciwieństwem. Szybko zanotował w umyśle, żeby nie zapomnieć zapytać łowczyni o jej magiczne talenty. Druga nauka byłaby głupotą, oczywiście – ale taka lekkość używania magii nie była raczej często spotykana! Czym jeszcze łowczyni go zaskoczy?

Wyszukiwanie zaawansowane