OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
// Przepraszam, ale muszę dokończyć naukę ze Zgniłą, więc uznajmy, że moja i Zgniłej akcja działa się przed Waszym przybyciem ^^Słuchałem Zgniłej Łuski uważnie przekonując się do niej coraz bardziej. Smoczyca bardzo ładnie wyjaśniła mi zasadę działania bitwy na magiczne twory. Tylko nie wspomniała o tym, że maddara lubi płatać figle swoim właścicielom i nawet czasami najprostsza obrona może nie wypalić. Ale nawet jakbym to wiedział i tak zaufałbym bardziej doświadczonej czarodziejce. Bo taką na pewno była ta smoczyca.
W momencie, kiedy wyrosła przede mną, jak mur z ziemi, dębowa tarcza, na moim pysku pojawił się cień zwątpienia.
Cofnąłem się o kilka kroków do tyłu. Ogień i gęste futro bardzo się lubiły, ale niekoniecznie chciałem, żeby się ze sobą przyjaźniły na mojej skórze. Roztropnym więc było zachowanie odległości, żeby przypadkiem jakaś zabłąkana iskierka nie przeskoczyła na mnie.
Potem wyciszyłem umysł wpatrując się w tarczę jako swój cel. Zacząłem tworzyć w myślach projekcję niewielkiej, idealnie okrągłej kuli stworzonej tylko z ognia. Nie miała praktycznie nic ważyć, unosić się w powietrzu dwa metry po mojej prawicy i polecieć po linii prostej, ze wzrastającą prędkością, w stronę tarczy. Wewnątrz kula miała być wypełniona niegasnącym, nie potrzebującym paliwa ani powietrza, błękitnym płomieniem. Średnica kuli miała mieć pół metra, więc była całkiem spora. Wewnątrz i na zewnątrz emanowała zwykłą temperaturą ognia.
Gotowa strawić w sekundzie każdą, palną, przeszkodę, posłałem swój twór w stronę przeszkody przelewając doń sporą dawkę maddary, z którą utrzymywałem całkiem dobry kontakt.