Miejsce, gdzie zmarł jego ojciec, a on jako kilkunasto księżycowy smok był tego świadkiem. Wspomnienie to boleśnie wyryło w jego psychice nieodwracalny ślad, który miał ogromny wpływ na jego postrzeganie życia, rodzicielstwa, odejść i powrotów. Z sielankowo żyjącej istoty, która żyła bez trosk i zmartwień zmienił się w smoka, który zaczął doceniać życie. Była to dziwna relacja, bazująca na nienawiści, jak i pokorze. Pokora związana z szacunkiem do życia swojego, jak i swoich bliskich, a nienawiść objęła ten przytłaczający brak odpowiedzi na proste pytanie "dlaczego?". Brak odpowiedzi skutkował tym, że Płacz musiał opierać się na domysłach. Domysły nie są dobre. Nigdy nie były i nie będą, nie utworzą poprawnego wizerunku danej rzeczy. Stąd postrzeganie świata i cyklu życia było zakrzywione, nieodbierane prawidłowo. Życie nie było tym, czego się spodziewał.
Nikt nie zdążył mu powiedzieć o tym, że taka jest natura. Że odejścia są na porządku dziennym. Nikt nie zdążył go przygotować do tego psychicznie. Odrzucał to. Nie potrafił się z tym pogodzić.
Wszystko jest zakłamane, niesprawiedliwe.
Miejsce, w którym stał, było również miejscem, gdzie przeniósł truchło swojej matki. Tylko po to, by ta mogła spoczywać u boku swojego kochanka, jego ojca. W jaskini leżały dwa ciała w stanie zaawansowanego rozkładu, specjalnie ukryte przed padlinożercami, którzy mogliby zbezcześcić ciała. Nigdy nie przykładał uwagi do takich zabobonów, jak szacunek dla zmarłego. Ale tutaj było inaczej. Czuł wręcz przymus, by się tym odpowiednio zaopiekować.
Szyja już nie była zdobiona przez naszyjnik z piór. Akcesorium leżało w jaskini, blisko rodziców. 5 piór biało-niebieskich, jedno pióro brudnobiałe i zniszczone i jedno pióro czysto białe, większe od pozostałych, położone luzem obok naszyjnika. Pamiątka po matce, jego bracie i po nim samym. Żałował, że nie mógł uczcić pamięci swojej siostry.
Leżą tu Fatum Wieszcza, Przebłysk Jutra, Duszek, Płacz Aniołów.
Był wczesny świt. Docierając tutaj horyzont jeszcze był ciemny, dopiero teraz Złota Twarz zaczęła wstawać, zwiastując nowy dzień. Nowy dzień, który był częścią zamykającego się cyklu natury. Te dni były tymi, gdzie natura umierała, przygotowując się do odrodzenia za kilkanaście księżyców. Było ponuro. Łyse drzewa otaczały tę część terenów, otulając je swoimi chudymi łapami i darząc wszystkich smutkiem, przygnębieniem.
Był to świt. Czas, gdzie dopiero ranne ptaszki zaczęły budzić się ze snu jako pierwsze. Czas, gdzie jego dwójka ukochanych piskląt spała sobie w jego legowisku, przykryte starannie skórami zwierząt i futrem, by łatwiej zniosły niską temperaturę. By było im ciepło. Przytulnie. Zupełnie tak, jak wtedy, gdy to on służył im za koc, otulając je swoim futrem i skrzydłem.
Ale przecież... nieważne jak ciepłym i grubym futrem ze zwierzyny on by je okrył. Nie będzie im tak ciepło, jak wtedy, gdy są przytulone do ojca.
Dlaczego skazuje je na to, by było im zimno?
Jesteś potworem.
Zamknął oczy.
Stał na niewielkim zlodowaceniu, czując pod łapami stosunkowo cienkie tafle lodu, które jeszcze trzymały się brzegu. Było mu zimno. Jego futro już nie chroniło go od niskich temperatur tak, jak kiedyś. Nie... chroniło. Czuje chłód, lecz nie przez mroźne powietrze. Szara tonacja kolorów, które teraz panowały w naturze w każdym miejscu w jakiś sposób przekładała się właśnie na to subiektywne odczucie. Wiatr delikatnie czesał powierzchnię jego ciała, muskając chłodnym powietrzem, aż futro nastroszy się, by zatrzymać ciepło ciała. Nie pomagało. Zadrżał lekko z zimna. Może to przez głód?
...ale dlaczego teraz ma to takie znaczenie?
Nie ma to znaczenia. Absolutnie. To tylko podświadoma wola zostania przy życiu.
Wziął głęboki wdech i wypuścił zimne powietrze, które nawet nie zamieniło się w parę.
Dlaczego, Płaczu? Czy to przez to, że nie masz siły? Poddajesz się? Nie widzisz sensu w ciągnięciu tego dalej? Czy może czujesz, że wykonałeś swoje zadanie? A może... przeciwnie? Kara?
Za co kara? Może to jednak tęsknota? Za szczęśliwymi momentami swojego życia, gdzie jeszcze wszystko układało się tak, jak należy? Gdzie biegał beztrosko wraz ze swoim rodzeństwem i nie martwił się tym, co będzie jutro? Miał tyle szans na przywrócenie tego. Lecz nigdy nie zdołał tego dokonać. Nie było to z jego winy. Nie pozwoliło mu na to Życie.
Niepewnie uniósł jedną łapę i postawił krok. Coś zaczęło pękać pod łapami.
Zostawisz to wszystko? Jesteś egoistyczny. Martwisz się jedynie o swoją wygodę, nie interesując się tym, co pomyślą o Tobie bliscy. Były Przywódco Wody... tak chcesz potraktować przyjaciół i rodzinę?
...
Trudno uwierzyć w to, że zaszedłeś tak daleko. Że ktoś tak słaby, jak Ty, wespnie się na najwyższy szczebel stada, stając się jego głową. Cóż uczyniłeś za swojej kadencji? Odparłeś atak? I to wszystko?
...
Tak słaby i do tego bezczelny. Bezczelny do tego stopnia, że jesteś gotów zostawić własne pisklęta na pastwę losu, zdając sobie doskonale sprawę, że nie przeżyją bez Ciebie. Jak wszystkie Twoje dzieci.
...
Jak Twoja rodzina. Siostry, bracia, matka, ojciec. Jak wszyscy, których kochałeś. Chcesz dołączyć do nich?
...
Lód zaczął się łamać pod nim. Woda zalała prawą, przednią łapę. Otworzył oczy.
Przyszedł lęk. Chęć do życia krzyknęła przeraźliwie, próbując powstrzymać to, co się dzieje. Próbując walczyć z decyzją, którą podjął, kłócić się z nim samym. Mógł jeszcze odlecieć. Mógł wezwać mentalnie pomoc. Jeden, krótki sygnał, kilka uderzeń skrzydłami. Przecież nie było za późno. Nie było, cholera, za późno!
Lęk zaczął obrzucać go wspomnieniami. Ujawnił mu się poprzez wspomnienia z jego wczesnego dzieciństwa, z przygarnięcia córki, z pierwszego biologicznego pisklęcia, z przyjaźni, z miłości. Z tych chwil, które dawały mu szczęście. Miłość Mistycznookiej, jej awanse, pierwsze polowanie, pierwsze pisklę... Przyjaźń z Burzowym, pierwsze spotkanie, trwanie przy jego boku do końca jego rządów, powrót pod barierę... Pozłacany i rozmowy z nim, pocieszanie go, pomaganie w ciężkich chwilach... Jego dzieci. Tych chwil było tak wiele.
...bogowie, nie zdążył się nawet pożegnać.
Głęboki wdech. Woda objęła go całego swoim lodowatym dotykiem, częściowo go unieruchamiając.
Nagle w jego głowie rozległ się wyraźny, niepewny głos. Śpiew. Melodia, która była mu znana, powtarzana przez jego rodziców. Nie był pewny jej genezy...
Ale teraz ma jednego odbiorcę.
Wizja, którą mi przedstawiłaś
Różniła się od moich wyobrażeń
Szukałem bliskich i rodziny swej
Lecz nic...
... nic nie znalazłem
Płacz, który słyszę, nie koi mych nerwów
I wszystkie Anioły odeszły z tego świata
Wiąże mnie fatum, nie mogę oddychać
Mówi "już, spokojnie."
Mówi "już, spokojnie!"
Ja chciałem wierzyć w to, że to jest tylko zły sen
Ja chciałem wierzyć w to, że mi się w końcu uda
Iść w Twoje ślady, ślepy na wszystko, co złe.
Czy wybaczysz mi?
Proszę, wybacz mi!
Zrodziły się we mnie te złe demony
Które uciekały przed Tobą, mamo.
Zrodziły się i trawią, niszczą od środka
Lecz nic nie czułem
Nic nie czułem.
Ślepy tak brnąłem przez całe życie
Myśląc, że jestem w stanie to wszystko naprawić
Lecz Ona dostrzegła coś, co leżało w głębi mnie
Pokuta i żal.
Nie mogę oddychać.
Ślepy tak dotarłem na dno jeziora
Fale ponad mną mnie gnębią, dręczą, duszą
Niech immersja mnie wchłonie, weźmie do domu
Weźmie do domu...
Tam odnajdę spokój.
13 minut później przestało bić serce.