Zadrżała na dźwięk czyjejś telepatii. Nawet nie zauważyła, kiedy podeszła do niej Rytuał – łowczyni poruszała się cicho jak duch. (Albo jak wyobrażenie Nektarynki o poruszaniu się duchów)
Valar Morghulis. Nagietkowa nie znała takiego wyrażenia. Co prawda sama nie była specjalnie elokwentna, ale miała wrażenie, że słowa Upiornego Rytuału nie pochodzą z języka smoków. Poprawka: z języka Wolnych Stad. Hah. Nagietkowa nigdy nie zastanawiała się nad tym, w jaki sposób porozumiewają się smoki zza bariery, ale kiedy tylko ten temat pojawił się w jej móżdżku, od razu wydał jej się bardzo interesujący.
– Witaj, Upiorny Rytuale. – Nektarynka ukłoniła się przed smoczycą: na tyle nisko, żeby wyrazić szacunek. I na tyle wysoko, żeby nie płaszczyć się przed przywódcą innego stada niż Ziemia. Ukłon optymalny! Chyba. Tak czy siak, Nagietkowa bardzo się starała.
– Pragnę poznać podstawy skradania – kontynuowała z ekscytacją w głosie. – Łowcy w moim stadzie zawsze chętnie częstują mnie jedzeniem, ale nie chcę być dla nich ciężarem. Nauczyłam się już śledzić zwierzynę, tylko że… No. Wszystko przede mną ucieka. – Podrapała się po głowie.
___Uśmiechnęła się subtelnie na swój drwiący sposób, widząc jak młoda się jej kłania. Zmorę zawsze to bawiło. Tak, okazywanie szacunku wywoływało w niej delikatne rozbawienie, które przez kilka krótkich chwil gościło w jej liliowych, świecących w mroku ślepiach. ___~ Co wiesz o tej sztuce? Mów wszystko, ze szczegółami. Biorąc pod uwagę twój domniemany wiek musisz mieć jakieś doświadczenie życiowe, a pewne informacje zapewne obiły ci się o uszy i zapisały gdzieś w pamięci. ~ Stwierdziła, przyglądając się Nagietkowej neutralnie. Nie oceniała jej jeszcze pod żadnym kątem, za mało o niej wiedziała. Z czasem pewnie wyrobi sobie o adeptce opinię, ale ma na to czas. O ile ktoś nie wyśle jej do Otchłani w najbliższym czasie. Niczego nie można wykluczać.
Milczała przez chwilę, zastanawiając się nad swoją odpowiedzią.
– Sztuka skradania to zbliżenie się do zwierzyny w taki sposób, żeby nie zauważyła cię przed zadaniem jej zabójczego ciosu – zaczęła od definicji. – Rozumiem, że powinno się to robić bez pośpiechu i bez hałasowania, bo zwierzęta na ogół mają dobry słuch. A jeśli między tobą a zwierzęciem znajdują się jakieś drzewa czy duże kamienie, to warto się za nimi chować, żeby być mniej widocznym.
Nagietkowa prawie dodała „Przepraszam, więcej nie pamiętam”, ale w porę ugryzła się w język. Skoro przyszła tu na trening, to jej brak wiedzy na temat skradania nie powinien nikogo dziwić. No chyba że weźmie się pod uwagę jej wiek. Czyli to, że była już prawie dorosła, a nadal nie nauczyła się polować… Uch. To było dość zawstydzające.
Ale wstyd nigdy nie powinien przyćmiewać radości z nauki nowej umiejętności! Do dziełaaa!
___Nie było najgorzej, bowiem Cienista nie skomentowała słownie słów Nagietkowej. Jedynie lekko skinęła głową. Młoda samica była dobrze poinformowana, aczkolwiek pominęła pewne szczegóły. Cóż, po to zjawiła się tutaj, by uzupełnić braki w wiedzy i podszkolić się w części praktycznej, istotniejszej. ___~ To co powiedziałaś jest prawdą, ale zaledwie jej kawałkiem. Przejdźmy więc do szczegółów. Aby prawidłowo zakraść się do zwierzyny, wroga lub czegokolwiek innego należy pamiętać o tym, by być cierpliwym. Nie poruszać się zbyt szybko, ale też nie pełzać po ziemi niczym otyły wąż. Musisz znaleźć równowagę między jednym, a drugim. Należy oddychać cicho i równomiernie. Nie wstrzymuj oddechu – w końcu organizm nie wytrzyma i będziesz zmuszona wziąć głęboki wdech albo wydech, a taki dźwięk zaalarmuje ofiarę. Musisz mieć pochyloną głowę i ugięte łapy, ogon uniesiony, skrzydła dociśnięte do boków – ale nie za mocno, żeby nie krępowały twoich ruchów. ~ Wyjaśniła, po czym uniosła głowę, patrząc gdzieś za samiczkę. Między krzewami, odwrócona bokiem do młodej, w odległości pięciu ogonów od niej stała niewiele mniejsza od smoka demonica, w większości pokryta ciemnoczerwoną skórą, z brązowym futrem pokrywającym zadnie łapy. Zmora nic nie powiedziała, młoda raczej wiedziała, co ma robić. Banshee stała bokiem do niej, pazurzastymi łapami szukając czegoś w podłożu, kopytami zaś rozkopując jakiś dołek.
A więc zadaniem będzie zbliżenie się do kompanki Upiornego Rytuału, hmm. (Gdyby Nagietkowa natknęła się na demona na polowaniu, na pewno nie przyszłoby jej do głowy, żeby na niego polować – o bogowie.)
Nagietkowa Łuska zaczęła pod pochylenia głowy. Uginając łapy, zbliżyła podbrzusze do ziemi – na tyle nisko, żeby dalej mogła wygodnie chodzić, ale jednocześnie mniej rzucać się w oczy zwierzyny.
Co dalej? Uniesienie ogona! Będzie musiała cały czas utrzymywać go w powietrzu – to niezbyt przyjemne, ale Nagietkowa zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo by hałasował, gdyby ciągnęła go za sobą. Rozłożyła skrzydła. Następnie złożyła je z powrotem, ale w poprawiony i wygodniejszy sposób. Blisko ciała, ale nie tak blisko, żeby ograniczać ruchy reszty smoczycy.
Oddychała za szybko, bo była podekscytowana nauką nowej umiejętności. Musiała wyluzować, uspokoić się. Narzucając sobie powolne, głębokie wdechy i wydechy, postarała się opróżnić łeb ze zbędnych myśli… Na przykład o tym, jak bardzo chciałaby zobaczyć otyłego węża i że na pewno poszuka jakiegoś po treningu. No. Nie pora na to. Myślmy tylko o polowaniu. Tylko o podkradnięciu się do ofiary. Wdech, wydech.
Przygotowania Nagietkowej były dosyć bardzo wolne, ale przynajmniej smoczyca dostatecznie uspokoiła swój oddech. Teraz (o ile po drodze się nie zdenerwuje) będzie oddychać cicho i regularnie. Mogła ruszać!
Zrobiła pierwsze parę kroków, starając się miękko stawiać łapy na ziemi. Chciała poprawić swoje położenie względem demonicy i skradać się do niej od tyłu, a nie z boku. Tak więc adeptka zaczęła zbliżać się do zwierzęcia nie po linii prostej, ale po półkolu. Starała się chować za rosnącymi w pobliżu krzewami, żeby zawsze być jak najmniej widoczna. Zwracała uwagę na to, po czym stąpa – wejście w coś kruchego, np. suche liście lub gałązki, mogłoby wywołać trochę hałasu i zdradzić pozycję Nagietkowej. Cały czas kontrolowała swój oddech, nie dała opaść swojemu ogonowi. Zachowywała cierpliwość, poruszając się powoli i ostrożnie – ale nie tak wolno, żeby zacząć przypominać tego otyłego węża, którego widziała (a może tylko sobie wyobrażała) Upiorny Rytuał. Uważała też na to, co robi jej ofiara – czy nie odchodzi w inne miejsce, albo czy się nie odwraca.
___Początki Nagietkowej były całkiem dobre, trzeba jej to było przyznać. Pamiętała o odpowiedniej postawie ciała, cichym i powolnym poruszaniu się. A także o tym, że najlepiej jest zachodzić ofiarę od tyłu. Ewentualnie od boku. Od przodu... Z tym nawet najlepsi łowcy potrafią mieć spore problemy, bo jednak zwierzęta nie są ślepe. ___Tak więc młoda adeptka szła w kierunku demona, którego jednak potencjalną ofiarą nazwać nie było można. Banshee nadal szukała czegoś w podłożu, może kamieni szlachetnych, jak to miała w zwyczaju? Od czasu do czasu zerkała na otoczenie, bardziej jednak zainteresowana ziemią, niż potencjalnym niebezpieczeństwem. Bo kto o zdrowych zmysłach zbliżałby się do takiego stworzenia? ___Nagle jednak Nagietkowa popełniła mały błąd, który w innej sytuacji mógłby sporo ją kosztować. Trzymała ogon nad ziemią, ale nie pilnowała go wystarczająco. Końcówką zahaczyła o niewielki krzew, którego listki i gałązki zaszeleściły – na szczęście dla niej dokładnie w momencie, gdy zerwał się wiatr, który zaszeleścił wszystkim w okolicy.
Kiedy Nagietkowa zahaczyła ogonem o krzak, zadrżała na całym ciele. „O nie, nie, nie? Całe skradanie na nic” – myślała. Czuła, jak ogarnia ją panika. Tyle że jednocześnie zaczął wiać wiatr i zaszumiały wszystkie pozostałe liście. No, już dobrze. Nagietkowa mogła z powrotem skupić się na utrzymywaniu spokojnego, miarowego oddechu…
Oddech. Węch.
Niedobrze. Nagietkowa przeszła z jednych tarapatów do drugich. Musiała jak najszybciej sprawdzić, w jakim kierunku wieje wiatr. Bo jeśli wieje w stronę demona, bo razem z wiatrem powędruje do niego zapach adeptki. Musiała zmienić swoje położenie i zacząć skradać się tak, by wiatr wiał jej prosto w pysk lub w bok ciała… Ale dobrze byłoby też skradać się do demona od tyłu.
Nagietkowa wybrała najlepszy (według niej) kompromis między jednym a drugim, po czym przystąpiła do roboty: ruszyła w odpowiednim kierunku na ugiętych łapach, miękko stawiając palce na ziemi. Badała podłoże czujnym spojrzeniem, żeby nie nadepnąć na coś, czego zniszczenie wywołałoby hałas – omijała wszystkie przeszkody tego typu. Korzystała z osłony, jaką dawały jej drzewa, krzewy i inne spore obiekty, i chowała się za nimi, kiedy tylko mogła. Oddychała spokojnie (i miarowo), nie dopuszczając do siebie żadnych myśli, które mogłyby ją zdenerwować. Tym razem uważała, żeby nie zahaczyć o nic swoim ogonem (trzymanym nisko nad ziemią) oraz skrzydłami (dalej blisko ciała). W ten sposób szła po okręgu aż do momentu, kiedy wiatr nie wiał jej w zad, a demonica nie mogła jej z łatwością zauważyć. (Ten proces powinien trwać dosyć krótko, bo Nagietkowa poruszała się energiczniej niż wcześnie – w końcu musiała się uwijać, żeby zdążyć nim jej zapach dotrze do Banshee z powodu złej pozycji względem wiatru!)
A co potem? Po prostu kontynuowała skradanie w kierunku demonicy, w wolniejszym tempie. A kiedy tamta wyglądała na bardziej czujną albo zaczynała się rozglądać, Nagietkowa zamierała w bezruchu i przeczekiwała niebezpieczny moment. A potem ruszała dalej. Ostrożnie i bez pośpiechu.
___Adeptka zrehabilitowała się po popełnieniu stosunkowo niewielkiego błędu i nie popełniła go już kolejny raz, zamiast tego znacznie ostrożniej zbliżając się do... Hmm, potencjalnej ofiary. Demonica czasem zrobiła krok do przodu lub w bok, ale były to odległości na tyle niewielkie, że nie miały raczej większego wpływu na położenie Banshee. Tymczasem Nagietkowa podchodziła coraz bliżej. Ale to nie był jeszcze koniec. Pozostała jedna kwestia, bowiem Zmora chciała mieć pewność, że po wypuszczeniu Nagietkowej na polowanie, ta rzeczywiście poradzi sobie w każdych warunkach. ___Na gałęzi jednego z drzew, około dwa ogony po prawej i nieco po ukosie, od przodu, siedział czarnopióry kruk. I rozglądał się to w prawo, to w lewo, jedynie co jakiś czas przeczesując dziobem pióra. Kto wie, czy złośliwe ptaszysko nie zaalarmuje demonicy, jeżeli dostrzeże smoczycę...
Niebawem dostrzegła ptaszysko siedzące na gałęzi jednego z drzew. Dzikie zwierzę, a nie kompan Upiornego Rytuału. Przypadkowe utrudnienie nauki skradania. Nagietkowa musiała teraz zwracać uwagę na tyle rzeczy jednocześnie – czy da sobie radę?... Nie pozwoliła sobie na więcej negatywnych myśli. Nadal oddychała spokojnie, miarowo. Stale sprawdzała językiem, czy nie zmienia się kierunek wiatru. Żeby oddalić się od kruka, postanowiła zbliżyć się do Banshee od lewej strony, po łuku. Posuwała się w tym kierunku na ugiętych łapach z podbrzuszem blisko ziemi – każdy jej krok był stawiany delikatnie i ostrożnie. Choć ta pozycja zaczynała ją już męczyć, jednocześnie Nagietkowa nabierała wprawy w tym, co robiła. Jej ruchy były bardziej zdecydowane, szybsze. Oczy przyzwyczaiły się do ciągłego zerkania to pod łapy, to w kierunku demonicy i równie demonicznego kruka. Kiedy któreś z nich wydawało się bardziej czujne albo spoglądało w jej stronę, Nagietkowa przerywała skradanie i nie wykonywała najmniejszego ruchu. Potem ruszała dalej. Szyszki i gałązki zaśmiecające leśne podłoże nie stanowiły dla Nagietkowej żadnego problemu, bo swobodnie wymijała je w czasie skradania. To samo tyczyło się krzewów i drzew – smoczyca kluczyła między nimi, wyginając ciało to na lewo, to na prawo. Skrzydła trzymane swobodnie przy bokach i utrzymywany nad ziemią, często wyginany ogon nie ocierały się o żadne przeszkody. A każda większa przeszkoda stanowiła dla Nagietkowej cenną osłonę przed wzrokiem demonicy i kruka. Ach, ten drugi raczej już jej nie zaszkodzi – według jej obserwacji powinna już zniknąć z jego pola widzenia. Mimo to zachowywała czujność. Kruk był zwierzęciem latającym, więc w każdej chwili mógł przenieść się z tamtej gałęzi na inną, bliższą Nagietkowej.
Smoczyca szła dalej. Im bardziej zbliżała się do Banshee, tym trudniej było jej zapanować nad nerwami. Na szczęście “trudne” nie znaczy “niemożliwe”, więc zdołała stłumić swoje emocje i zachować cichy, spokojny oddech. Zostało jeszcze parę ruchów łap, parę ostrożnych kroków. Tak blisko zwycięstwa, a jednocześnie tak niebezpiecznie. Jeden błąd zniszczy cały postęp skradania się do Banshee. Nagietkowa nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała wytrzymać jeszcze moment, jeszcze odrobinę. Och, serce, nie bij tak szybko… Teraz albo nigdy?
Ostatni wdech i wybiła się z tylnych łap, skacząc ku Banshee. Wyciągnęła przed siebie przednie łapy, gotowa ciąć pazurami po ciele ofiary. ...Na niby, oczywiście. Wyląduje przy lewym boku kompanki Rytuału, nie robiąc jej żadnej krzywdy. A potem będzie się modlić, żeby Banshee nie uznała tego za prawdziwy atak i wyzwanie do walki.
Noceri.. siedział sobie pod drzewem, jednym z tych mniejszych i młodszych, owinąwszy wokół jego pnia swój długi ogon. Gapił się przed siebie zmrużonymi oczami, tak naprawdę nic nie widząc. Pogrążył się w rozmyślaniach, nieco zmartwiony. Próbował szukać jedzenia na Terenach tych smoków, ale chyba ich nadmierne liczby wypłoszyły całą zwierzynę. Przynajmniej stąd. Udało mu się znaleźć trochę tropów, ale nie na tyle licznych, by czuł się bezpiecznie jeśli chodzi o pusty żołądek. To nie była dla niego dobra wiadomość, ale... Zawsze mógł wyjśc poza barierę zapolować. Żył tam w końcu całe swoje życie, znał jej niebezpieczeństwa na tyle dobrze, by dać sobie radę. Nie miał zamiaru obrosnąć w tłuszczyk będąc tutaj.
Podrapał bok łba o korę pobliskiego drzewa, rozsiewając w okolicy trochę swojego zapachu, który ledwo dawało się wyczuć ponad woń Wolnych. Ciekawe jak on pachnął dla tutejszych. Zwłaszcza po swojej kąpieli w wodospadzie. Czy obcość ich drażniła czy ciekawiła?
Ciężko było poruszać łapami, gdy ich połączenia z kręgosłupem zawodziły, nie dały odtworzyć się do końca. A jednak Róża Kresu nie zamierzała się zatrzymać – uparcie, łapa za łapą szła dalej, żeby tylko się nie zatrzymywać. Szła, święcie przekonana, że uszkodzony kręgosłup można po prostu rozchodzić, a niedowład minie sam.
I idąc tak w swym uporze, dojrzała smoka. Z całkiem bliska, bo z oczami też miała problemy. Była może pół skoku od niego, gdy zdała sobie sprawę z jego obecności.
A więc spotkała smoka. Nieznanego i wyraźnie nie pachnącego żadnym ze stad. Nic więc dziwnego, że zatrzymała się, by zamglonym spojrzeniem wybadać sprawę, a węchem, jedynym sprawnym do końca zmysłem, wciągnąć woń obcego smoka.
Równinny. Niósł na sobie zapach Równin, w każdym razie. Nie była pewna, czy jej niedowidzące ślepia dobrze rozpoznają zarys skrzydeł, czy też samiec jest ich pozbawiony.
Uświadomiła sobie, że stoi i gapi się na smoka od paru uderzeń serca. Chyba czas coś powiedzieć? – Witaj. – mruknęła, nie mając pomysłu, co innego rzec.
Pierwsze spotkanie z kaleką było niemałym szokiem. Kaleką, bo innym słowem tej smoczycy opisać nie potrafił. Słyszał ją z daleka, jej łapy chyba nie poruszały się tak jak powinny, przez co swoją obecność zapowiadała sporą dozą hałasu. Ona sama go nie zauważyła póki prawie nie znalazła się na wyciągnięcie łapy od jego ogona. Chociaż, widząc jak mrużyła oczy, być może wiedziała że tu jest, tylko miała także problemy ze wzrokiem?
Nie mógł na to nic poradzić. Był zafascynowany. Pierwszy raz w swoim całkiem długim już życiu widział nie do końca sprawnego smoka. Powód był prosty – za barierą takie osobniki nie przeżywały długo. A tu? Tu sprawy miały się chyba inaczej.
– Cześć – powiedział cicho, nie kryjąc się z tym, że taksuje ją wzrokiem.
Potężne mięśnie, świeże blizny, kilka starych blizn. Ta smoczyca, kiedy była w pełni sił, spokojnie mogłaby go wgnieść w ziemię. Bo nie wyglądało na to, że kaleką była od wyklucia. Raczej wciąż próbowała się przyzwyczaić do tego stanu.
– Nazywam się Noceri – dodał po chwili, licząc na to, że smoczyca uzna to za zaproszenie do konwersacji. Musiał ją lepiej poznać.
Ferida sztywno skinęła łbem, nawet przy tak niewielkim ruchu czując opór nieposłusznych mięśni. – Ferida. – przedstawiła się krótko. To imię nadano jej przy wykluciu, to z nim się utożsamiała. Różą Kresu była tylko oficjalnie, dla obcych. Jednak Noceri, choć obcy, podał jej swoje prawdziwe imię, czemu miałaby postąpić inaczej? – Nie jesteś stąd. – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Jednak cisza, jaka zapadła po tej wypowiedzi i zmrużone pomarańczowe ślepia, wpatrzone w Samotnika sugerowały, że jednak czeka na odpowiedź.
Nie pachniał żadnym ze stad, a na wolną łapę włóczył się po terenach wspólnych! To nie mogło się dobrze skończyć. Trudno jej było ocenić, czy byłby w stanie się obronić, gdyby ktoś uznał za zabawne na niego zapolować. Bez ochrony stada... Zasadniczo mógł go zabić każdy. Ciekawe, czy Noceri zdawał sobie z tego sprawę?
– A i owszem – przytaknął jej słowom. – Przybyłem tu stosunkowo niedawno i jeszcze nie znam wszystkich miejsc i praktycznie zadnych smoków. A ty? Czy spędziłaś tu całe swoje życie?
Spojrzał na nią uważnie, ale trudno było stwierdzić czy odnosił się do jej oczywistego kalectwa, czy do czegoś innego. Odetchnął głęboko jej zapachem.
– Na pewno pachniesz jak jedno ze stad. Ogniem? Jak tam jest? – wydawał się być szczerze zaciekawiony jej obserwacjami i jej wrażeniami.
Jakże mogło być inaczej. Te całe Wolne Stada były kolosalną zmianą jego dotychczasowego trybu życia. O ile zdoła tu przeżyć. Nie było to pewne. Ale, co zabawne i czego smoki tutejsze nie wiedziały, śmierć jakoś go nie przerażała.
Poruszył lekko barkami, próbując rozluźnić spięte mięśnie.
– Tak. – odpowiedziała, zaraz jednak uznała, że wypada rozwinąć tą wypowiedź – Wyklułam się pod barierą, a przekroczyłam ją tylko raz w życiu. Tutaj jest lepiej, bezpieczniej niż na zewnątrz.
Czuła na sobie wzrok samotnika. Odpowiedziała mu podobnym spojrzeniem. Oceniał jej stan? Może. Raczej nie podziwiał umaszczenia, prawda? – To dość dynamiczne stado. Dużo się dzieje, ogólnie dobre miejsce dla Wojownika. Jeśli szukasz lojalnych smoków, które wesprą cię swymi kłami w walce... Nie mogłeś trafić lepiej. Nie wyklułam się w tym stadzie... Przyjęło mnie, gdy byłam w potrzebie. Nigdzie indziej nie otrzymałam takiego wsparcia.
Należała z wyboru, nie z urodzenia. To chyba sporo znaczy, prawda?
Noceri spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Nie wyklułaś się w Ogniu, a jednak do niego przynależysz? – zapytał z wahaniem w głosie. – Czy to by raczej nie oznaczało, że stado twojego wyklucia oczekuje twojej lojalności? – dodał, klaryfikując punkt który go zdziwił.
Nie wypowiedział się co do Ognia, ale podejrzewał, że Róża by zrozumiała. Po całym życiu radzenia sobie sam... Czy byłby gotów dołączyć do szybko rozwijającego się stada, które najwyraźniej było dość zżyte? Nie był na tyle odważny. Jeszcze nie. Może kiedyś. Jeśli historia Róży faktycznie wydarzyła się tak, jak ona to opisywała. najwyraźniej stada można było zmieniać. Ciekawa informacja.
Szukam nauczyciela – Skr, Śl na 2, MA, MO, Kż na 1.
Chytry przeciwnik – W czasie pojedynku/misji/raz na dwa tygodnie w polowaniu/wyprawie smok może utrudnić akcję swojego przeciwnika, który ma dodatkowe +1 do ST.