OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
– Ceremonie nie trwają długo. Nie wiem skąd się wzięła ta tradycja, ale tak często zmieniane są te imiona.. – spojrzała wymownie w niebo. – Adept, czarodziej, starszy.. a jak jeszcze zostałabyś przywódcą, to i to. Lub zastępcą. – Mimowolnie się tu skrzywiła, leciutko. Wspomnienie Szyszkowego Kolca dalej powodowało u niej niesmak.Nie uraziła jej jednak. Sejsej, choć nie rozumiała tradycji, szanowała ją. Nie zmieniłaby jej gdyby mogła, bo to część dziedzictwa, kultury. Niemniej jednak uważała większość tych ceremoniałów za zbędne.
– Chyba nie. – Odpowiedziała niepewnie. – U nas jest Feeria Ciszy, oraz mój brat Modrzewiowy Kolec jako kleryk, dopiero się uczy tej sztuki. Nie wiem nic o uzdrowicielu lub kleryku w Cieniu. Woda niedawno miała Pozłacaną Łuskę, dawno jej jednak nie widziałam. W Ogniu jest najstarszy uzdrowiciel, Żar Zmierzchu. – Mówiła jakby z pamięci, bo faktycznie była to dla niej pusta regułka. Nie znała części wymienionych, a innych zaledwie z głupiego "cześć, wyleczysz mnie?".
Na pytanie o jej mentora skuliła lewe ucho. Nie była szczęśliwa z tego powodu. Wolałaby jakiegoś mieć. Może on by ją pokochał tam, gdzie matka nie potrafiła? Westchnęła.
– Nikt. Poza mną jest tylko jeden czarodziej pod barierą, a uczyłyśmy się równolegle. Wszystkiego co wiem nauczyłam się samodzielnie. Poza podstawami, których nauczyła mnie matka. – Oznajmiła. – Tutaj sztuka tkania maddary zanika.. smoki wolą polegać na własnych mięśniach.. – zwiesiła lekko pysk. – Mam jednak nadzieję, że niedługo ulegnie to zmianie.