OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Po raz pierwszy zawitałem w tym miejscu. Ale nie przyszedłem tutaj, by zwiedzać, o nie. Miałem swój konkretny powód, a jaki? Otóż musiałem jeszcze troszeczkę potrenować magię ataku. Tym razem samodzielnie. Przez jeden krótki moment stałem rozglądając się wokół. Właściwie chyba nietrafnie wybrałem to miejsce. Jedna pojedyncza sosna i nic więcej. I jak tu trenować? No najlepiej stworzyć sobie swój własny cel. Tak też zrobiłem. Stworzyłem sobie dwa cele. Pierwszy- stare, spróchniałe drzewo, stworzone na wzór i podobieństwo tej samotnej tutaj. Był spora, ale zmizerowana, zaś drugim celem był głaz. Duży szary kamień, stojący po przeciwnej stronie mojej sosny.Teraz można się wziąć do pracy.
Na początek oczywiście trzeba się wyciszyć. Przymknąłem na moment oczy oczyszczając swój umysł. Wymiatałem z niego każdą niepotrzebną myśl, wszystko, co mogło zakłócać prawidłowe tworzenie ataków było albo wyrzucone, albo zepchnięte w najdalszy kąt świadomości. Wszelkie dystraktory zewnętrzne, jak dźwięki, zapachy, nawet niespodziewany dotyk nie miały teraz do mnie dostępu. Odgrodziłem się od nich.
Wyciszony, sięgnąłem w głąb siebie. Nie musiałem szukać długo swojej maddary. Jak zwykle znajdowała się nieopodal serca. Fiołkowa mgiełka, która powodowała lekkie mrowienie i przyjemne ciepło czekała, aż ją użyję.
Na rozgrzewkę stworzyłem coś prostego. Niezbyt zmyślnego. Ogień. Zwyczajne, gorące kule ognia w liczbie- trzech. Miały znaleźć się nieopodal mojej sosny. Pomarańczowe i czerwone płomienie kotłowały się, plącząc w swym szaleńczym tańcu. Powietrze wokół nich falowało z gorąca. Kule nie były bardzo duże, na około dwa szpony. A więc średnia wielkość, ale za to temperatura! Miała być bardzo wysoka. Na tyle, że gdybym atakował smoka, jego łuski bardzo szybko zostały by zniszczone, a tkanka i mięśnie wyżarte przez płomienie. Oczywiście, większość Czarodziejów bez problemów by się obroniła, ale przecież teraz walczę z sosną. Bo to na nią skierowałem atak. Kule miały uderzyć :jedna w pień u podstawy, a dwie pozostałe pomiędzy igły w środkową i najwyższą część sosny. Dzięki temu drzewo miało w całości stanąć w płomieniach. Tak też się stało, by gdy mój atak wcielił się w życie sosna zajęła się ogniem. Pomarańcz i czerwień rozlały się po starej, spróchniałej sośnie, które nie dała im rady. Słychać było trzask łamanych gałęzi, które leciały w kierunku ziemi, ale nim opadły zdążyły już w połowie się spalić. Śnieg wokół drzewa zmienił się w wodę.
Nie tracąc więc czasu zająłem się kolejnym atakiem. Wykorzystując owy śnieg postanowiłem zatopić sosnę, która chwiała się niepewnie i w każdej chwili może paść na ziemię. Dlatego też Wyobraziłem sobie jak śnieg wokół sosny topnieje pod wpływem wysokiej temperatury, to akurat nie było trudne, bo przecież tak się działo. Zwiększyłem jednak prędkość topnienia i już po chwili miałem na tyle wysoką falę, że bez problemów mogła zalać całą sosnę.
Woda miała być lodowata. Tak, że gdybym atakował smoka, poraziłoby go zimnem, zmroziło, a do tego, siła uderzenia mogła przewalić go na ziemię. Z sosną miało stać się jedynie to ostatnie, a mianowicie wysoka na dwa i pół ogona fala lodowatej, pieniącej się i kotłującej wody uderzyła z rozmachem w moje drzewko, które wydało z siebie dźwięk, jakby coś pękało (bo tak było) i już po chwili sosna leżała na ziemi złamana w pół.
Ogień zgasł, woda rozmyła się po całym Terenia, a sosna zniszczona i niezdatna do niczego znikła.
Został już tylko kamień. Jego potraktowałem czymś specjalnym. Na początek wyobraziłem sobie jak pod nim powstaje trzęsienie ziemi. Niewielkie, rozchodzące się tylko w jego obrębie drgania płyty tektonicznej miały na celu spowodować niewielkie pęknięcia na jego powierzchni. Dlaczego? Dlatego, że gdy tylko owe pęknięcia powstały wlałem w nie wodę. Niewielkie delikatne stróżki zimnej wody wypełniły powstałe pęknięcia. Gdy upewniłem się, że woda znajduje się w każdym zakamarku kamienia zacząłem powoli ją ochładzać. Aż doszło do takiego momentu, w którym woda zmieniła się w lód. A jaki to miało cel?: A no taki, że gdy woda zmieniła się w lód rozsadziła kamień od środka. Wiadomo przecież, że lód ma większą gęstość od wody w stanie ciekłym. Przez to też, gdy woda zamarzła lód rozepchnął małe szpaki tworząc ogromne pęknięcia, a w ostateczności rozpłupał kamień na kilka mniejszych części.
Po tym ataku ostatecznie stwierdzam, że już nie mam siły. Za dużo magii, zwłaszcza ataku. Skoro rozwaliłem dwa twory tylko trzeba atakami to znaczy, że chyba dobry ze mnie mag, prawda? Muszę nad rym pomyśleć, ale dopiero gdy się wyśpię.