A: S: 2| W: 3| Z: 1| M: 5| P: 3| A: 4
U: B,Pł,L,A,O,W,MP,Kż,Skr,Śl,Prs: 1| MO: 2| MA: 3
Atuty: Okaz zdrowia, Szczęściarz, Twardy jak diament, Magiczny Śpiew, Uzdolniony
Adept jak nigdy skupił się na swojej obronie. Efektywność zaklęć miała szerokie spektrum i o każde z nich należało właściwie zadbać. Czar musiał być skuteczny, ale musiał też wyglądać imponująco. Estetyka czaru przede wszystkim wpływała na lepszą jakość pozostałych detali. Tworząc obrony proste, można wpaść w pułapkę wyrafinowania się wyłącznie w prostych tworach, gubiąc się przy szczegółach. Dzięki więc tworzeniu zaklęć o wyglądzie ciekawiącym i zwracającym uwagę, w ten sposób też ćwiczyło się własny umysł – lepszą koncentrację i uwagę na każdy detal w tworze. Wydawało się więc że czarodziejka z Ziemi wiedziała o tym już od dawna, skoro jej twory były bardzo zróżnicowane, mimo iż wciąż skupione wokół jednego elementu jakim były insekty. Ciekaw był, czy to jej własne upodobanie w kwestii tkania czarów, czy może jej własne własne źródło naturalnie naprowadzało ją tą drogą. U niego fakt że większość tworów była związana z żywiołem lodu nie był przypadkowy.
Na jej mruknięcie w żaden sposób nie odpowiedział, a jedynie opowiedział na jej pytanie przesyłając mentalną nić. W odpowiedzi też nastąpiła cisza. Nie dziwił się. Niektórzy czarodzieje pragną uszanować ciszę potrzebną do skupienia się nad tworami. Inny zaś podejmowali to dodatkowe ryzyko, znów ćwicząc swoje skupienie w różnych sytuacjach, nawet potencjalnej dekoncentracji. To jednak była nauka obrony, więc nie miałby żadnej korzyści z rozpraszania jej uwagi. Chciał wyciągnąć jak najwięcej z tej nauki.
Nie minęło dużo czasu gdy nagle poczuł kolejne drgania maddary. Czarodziejka znów tworzyła czar w bliskiej odległości od niego, co było odczuwalne. Mimowolnie więc spojrzał najpierw na górę za siebie, a potem bez zmiany położenia pyska, natychmiast dostrzegł drugi atak, idealnie nastawiony na jego lewą część pyska. Co bardziej przerażające, srebrny motyl wydawał się celować wprost na jego oko.
Dwa ataki na raz szybko zaalarmowały go do działania. Każda chwila zwłoki mogła się dla niego paskudnie skończyć. Musiał więc wymyślić dwa sposoby obrony, odpowiednie do rodzaju wykonywanego ataku. Nawet nie miał czasu na określanie priorytetów, ale instynktownie zaczął od motyla. Utrata wzroku byłaby znacznie poważniejsza niż rany na skrzydle, mimo iż bardzo żałowałby utraty ich piękna.
Zupełnie pod srebrną ćmą pojawiły się trzy zwierciadła płasko na ziemi. Ich struktura była cienka, ale szerokie były na jeden szpon. Były to tafle lodu o bardzo gładkiej powierzchni i jasnobłękitnej barwie. Każde ze zwierciadeł miało między sobą dwa szpony odstępu i zlokalizowane były w formie trójkąta, każda zajmując odpowiednio jeden róg. Wraz z pojawieniem się tych tafli lodu, wystrzelić z nich miały z niesamowitą prędkością lodowate winorośle w kierunku ćmy. Chodź stworzone były z lodu, były elastyczne i wytrzymałe. Każda z winorośli była również porośnięta ostrymi cierniami które posłużyć miały do pacyfikacji wielkiego owada.
Każda z mroźnych winorośli miała owinąć się dookoła motyla i ściągnąć go w dół. Pierwsza z winorośli celowała w lewy tylny bok i ocierając się o górną część ciała ćmy, skierować się w najbliższą wolną przestrzeń w prawym przednim boku, by złapać i ściągnąć twór w dół. Druga postąpiła podobnie, ale zaczęła od lewego przedniego boku i potem skoczyła w prawy dolny bok nocnego motyla. Ostatnia z winorośli owinęła się najpierw w połowie drogi o pierwszą winorośl, by potem przez środek owinąć się dookoła tworu i potem znów wykonać pętle, tylko o drugą winorośl. W ten sposób wszystkie winorośle miały mocno ściągnąć się z powrotem do ziemi, tak by stworzyć miażdżąca pętlę i zgnieść twór Ziemnej czarodziejki.
Zaś dookoła dwójki nicieni rozpętać się miała wichura. Mała, bo jej lokalna siła była skupiona w obszarze dwóch szponów gdzie prądy powietrza miały wręcz unieruchomić nicienie w miejscu. Krążące z zawrotną prędkością powietrze wirowało z wielką siłą tworząc potężne prądy powietrza. Wiatr był bardzo mroźny. Wraz z nim cały czas materializowały krople wody, które natychmiast ulegały zamrożeniu. Lodowe igiełki lądowały z impetem na tworach czarodziejki, pokrywając je najpierw w szronie, a potem w coraz grubszej warstwie lodu. W ten sposób w obszarze o kształcie kuli powstała mała, szaleńcza burza śnieżna. Chłód emanował z niej i był bardzo mocno wyczuwalny, wyjący wicher dawał odczuć potęgę zaklęcia bez potrzeby jego sprawdzania. Jego twór miał działać aż do zupełnego unieruchomienia dwóch nicieni oraz ćmy.
Zmaterializował oba z tych tworów, chwilę po tym jak te ruszyły do ataku. Zacisnął kły mocniej widząc że oba ataki nieuchronnie się zbliżają, ale w tym samym momencie twory które miał pod stałą kontrolą i przelewał w nie maddarę, natychmiast unieruchomiły oba ataki. Samiec odetchnął z ulgą widząc jak motyl jest zaczyna tracić formę i ulega sile jego winorośli a nicienie właściwie stają się lodowymi rzeźbami.
Gdy wszystkie twory zniknęły, samiec uśmiechnął się zadowolony. Bynajmniej się pysznił. Był wielce uradowany że udało mu się w porę zareagować na tak wyjątkowe i niebezpieczne ataki. To była jak prawdziwa walka z czarodziejem, ale pod pewną kontrolą. Wszak zielonołuska nie wyglądała jakby specjalnie chciała mu zrobić krzywdę. Z drugiej strony, gdyby faktycznie zawiódł, nie liczył że w porę by odwołała atak. Wyglądała na kogoś kto z przyjemnością pozwala się innym uczyć na błędach, zwłaszcza tych bolesnych.
Niemniej, zdobyte doświadczenie pozwoliło mu spojrzeć lepiej na nadchodzące walki. Dzięki odbytej nauce oddał respekt różnorodności w tworach czarodziei. Wielki umysł potrafił wymyślić nieskończoną ilość rzeczy, a więc zawsze musiał się mieć na baczności i nie polegać wyłącznie na sprawdzonych schematach, zwłaszcza w walce z czarodziejami.
– Dziękuję ci czarodziejko Ziemi. Twoje metody walki są wyjątkowe i zróżnicowane. To czego dziś się nauczyłem z pewnością pomoże mi w przyszłych potyczkach z czarodziejami. Myślę że z tą wiedzą mogę dalej sam ćwiczyć sztukę magiczną. Pozostaje mi więc życzyć tobie udanego dnia i powodzenia w przyszłych potyczkach. – Podziękował skromnie, utrzymując odrobinę powagi. W końcu była takim.. małym mistrzem. Poprawiła go. Uświadomiła jak mogą wyglądać jego przyszłe pojedynki magiczne. To bardzo cenna wiedza za którą przypłacić można wieloma, paskudnymi ranami, albo nawet kalectwami do końca życia.
Ukłonił się przed nią i cofnął o parę kroków.
– Żegnaj! – Odparł wesoło, zostawiając ją samą sobie. No.. miała też w końcu jeszcze bagno które wydawała się lubić! Więc jeśli liczyć je.. To nie była tak zupełnie sama. Niemniej zamiast dokonywać takich mało istotnych przemyśleń, adept po prostu odwrócił się, wykonał rozbieg i odbił od ziemi, łapiąc w skrzydła wiatr i odlatując na tereny Ognia.
Licznik słów: 1015