OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Podobało mu się obserwować emocje, zmieniające nieznacznie piękny pyszczek rozmówcy. Wydawał się raczej podekscytowany, a nie zawiedziony tym, że zgadłem historię, jaką chciał mi opowiedzieć. I chyba też dlatego właśnie Delavir czuł się tak swobodnie w jego towarzystwie – Mango emanował radością i pozytywnym nastrojem, więc nie dało się przy nim za długo myśleć na mało przyjemne tematy. Fioletowołuski uśmiechnął się, jednak nie odpowiedział od razu.– Dziękuję za pozwolenie! Słyszałem ledwo urywek opowieści, ale już wiem, że będzie interesująca. No i... właściwie to ów Ziemisty nie wydawał się zbyt chętny do dzielenia się tą historią, więc nie wiem, czy chciałby, bym mówił, od kogo o tym wiem... Ale ufam, że nic się nie stanie, jeśli powiem ci, że to Zamącony Błysk zdradził mi urywek opowieści. Sam nie wiedział za dużo, podobno gdy przybył na wezwanie, było już po krzyku. Ale nie mogę się doczekać usłyszeć przebiegu wydarzeń od pierwszej osoby! – Delavir wyszczerzył się wesoło, choć gdy zastanawiał się, czy ujawniać imię Błysku, na jego pysku widać było zawahanie. Mimo to szybko się go pozbył, bo zaufał intuicji i nici porozumienia, jaką nawiązał z owocowołuskim.
Samotnik zachichotał na komentarz o rozpraszającej urodzie i odpowiedział ze śmiechem, ale szczerze:
– Owszem, z tak czarującym smokiem przed oczami trudno jest skupić myśli! – obserwował błyszczącymi wesołością oczami drapiącego się z zamyśleniem po brodzie samca, skupiając wzrok na jego pysku. Trudno było zaprzeczyć temu, że Mango był naprawdę piękny. Soczyste kolory, rozlewające się po jego łuskach błyszczały ładnie i przywodziły na myśl prawdziwe świeże owoce lub pióra rajskich ptaków, którymi Delavir zawsze zachwycał się we wczesnych pisklęcych księżycach. Nawet gdy samiec był pogrążony w myślach, wyglądał tak, jakby planował rozjaśnienie całego świata tęczą radości. Nawet błyski smutku, które dostrzegł na początku fioletowołuski nie potrafiły naruszyć tej aury istoty, niosącej jedynie szczęście. I to właśnie samotnik uważał za wyjątkowo piękne.
Delavir zdawał się zamyślić znacznie bardziej, niż Mango, więc gdy ten się odezwał, wzrok samotnika oprzytomniał dopiero na widok idealnego uśmieszku. Fioletowołuski zamrugał parę razy i przeniósł nieco zdziwione spojrzenie z ząbków na oczy Mango i odruchowo sam się uśmiechnął. Wreszcie dotarły do niego słowa owocołuskiego, więc z lekkim opóźnieniem odpowiedział pośpiesznie.
– Tak! To znaczy... Tak, tak. Zacząć od początku. Świetny pomysł. – wyszczerzył się głupio i wrócił myślami do opowieści. Tak, uroda Łupieżcy naprawdę była rozpraszająca, gdy już tak o tym wspomniał. Delavir szybko przegrzebał wspomnienia, a w tym czasie mina mu się zmieniła na skupioną. Zamyślonym wzrokiem przyglądał się swojemu odbiciu w kryształowym pniu pobliskiego drzewa, aż znalazł początek opowieści i twarz mu się rozjaśniła.
– No tak! A więc zaczęło się od tego, jak rozpoczęliśmy z ojcem podróż na Wolne Stada. To było... jakieś 15 księżyców temu? Hm, tak, coś gdzieś koło tego. Podróż nie zaczęła się przyjemnie – pokłóciliśmy się i na początku zupełnie ze sobą nie rozmawialiśmy. To znaczy ja nie rozmawiałem, a sam rozumiesz, dla mnie to ogromna męka! Pierwszy nocleg mieliśmy na skraju lasu deszczowego, gdzie wychodził on w kierunku plaży. Całkiem niedawno na tej plaży był zapewne jakiś huragan, bowiem wszystko było chaotycznie porozrzucane, a niektóre konary drzew powyrywane z ziemi. Ojciec zrobił ognisko w gęstwinie, gdzie miało być bezpieczniej, ale ja, skrajnie na niego obrażony stwierdziłem, że będę nocować na plaży. Nie powstrzymywał mnie – najwyraźniej myślał, że jak zmarznę, to sam wrócę. Jego niedoczekanie, byłem uparty! Znalazłem sobie jakiś wywalony konar gałęziami zanurzony we wodzie, wlazłem na niego i zacząłem rozmyślać, wpatrując się w gwiazdy. Nie minęło dużo czasu, a niepostrzeżenie usnąłem na tym konarze, głęboko pogrążony w myślach i snach. Droga była długa i męcząca, więc nic dziwnego, że padłem niczym trup, niemożliwy do obudzenia. W końcu jednak się przebudziłem... – zrobił groźną pauzę i znieruchomiał dla lepszego efektu. – ...na środku oceanu. Nie pomyślałem o tym, że fale mogą zgarnąć drzewo, a ono sobie spokojnie popłynie w dal! Co gorsza – trafiłem w środek burzy i niemal się utopiłem! Cud, że znalazł mnie ojciec i wyciągnął z opresji. Po tej sytuacji nauczył mnie latać, żebym więcej nie pływał bezradnie na środku morza! – zachichotał. Opowiedział tę historię wyjątkowo szybko, jak nie on, ale miał jeszcze dużo do przekazania, a przecież nie chciał wyzionąć gdzieś w środku opowiadania. Musiał więc się streszczać. Najwyżej rozwinie historie, które zainteresują Mango. – Z lataniem nigdy mi zbyt dobrze nie szło – znacznie pewniej czułem się na ziemi lub na drzewach, gdzie miałem się czego trzymać. Jak więc musiały się czuć delfiny, których wyrzuciło na brzeg tego samego dnia, gdy trafiłem do burzy! Oj tak, resztę tamtego dnia spędziliśmy z ojcem na niedalekiej wyspie, gdzie też nieudolnie próbowałem latać. Wieczorem w końcu zakończyliśmy te męki i ojciec ruszył wgłąb wyspy po chrust na ognisko. Oddalił się dość mocno, ponieważ nie słyszał, gdy go nawoływałem. Bowiem gdy ja sobie odpoczywałem po cholernie męczącym dniu, niespodziewanie wraz z falami na brzeg wyrzuciło dwa delfiny – piękne i błyszczące. Miotały się rozpaczliwie przed moimi oczami, tylko bardziej oddalając się od wody. Nieudolnie próbowały poruszać się w nowym środowisku, a ja je doskonale rozumiałem po całym dniu spędzonym wpierw we wodzie, a potem w powietrzu. Nie miałem serca ich zabijać, choć jako drapieżnik najpewniej powinienem był. Miałem jednak ledwo osiem księżyców, a moja dobra pisklęca duszyczka chciała pomóc nieszczęsnym ssakom. Byłem wykończony i wiedziałem, że nie dam rady wepchnąć z powrotem do morza dwa wielkie delfiny, więc zacząłem wołać ojca, ale ten mnie najwyraźniej nie słyszał. Musiałem więc radzić sobie sam, bo widziałem, jak te piękne stworzenia tracą siły. Zacząłem więc je pchać. Szło mi niezwykle opornie, zwłaszcza że przerażone delfiny zaczęły się miotać, ale w końcu zaczęły przynajmniej dotykać ogonami napływającej falami wody. To mnie nieco podniosło na duchu, więc zacząłem się bardziej starać, napierając łapkami na śliskie ciała. Jeden delfin już w połowie był we wodzie, a drugi dalej musiał się zadowolić mokrym ogonem. Jednak się starałem, starałem z całych sił! W końcu mi się udało, kosztem ostatków energii, jaka mi pozostała, wepchałem zwierzęta do wody. Te zanim odpłynęły, popatrzyły jeszcze na mnie, bezsilnie leżącego na piachu, a ja niemal dostrzegłem w ich oczach podziękowania. Mogło mi się też zdawać, byłem w końcu wykończony! Delfiny odpłynęły, a wtedy zauważyłem, jak wraz z trójkątnymi płetwami oddala się na falach czerwona plamka na wodzie. Szybko ją rozpoznałem i z przerażeniem zacząłem gonić. Było to ledwo papuzie pióro, ale nawet sobie nie wyobrażasz, jak wiele dla mnie znaczyło. To była jedyna pamiątka po domu, który opuściłem – czerwone papuzie pióro. Rzuciłem się więc do wody – nie mam pojęcia, skąd wziąłem na to siły – i zacząłem pacać nieudolnie łapami po wodzie, tylko ją wokół siebie rozpryskując. Pod ciężarem wody pióro zaczęło tonąć, a ja w akcie rozpaczy zanurzyłem się i otworzyłem bezmyślnie oczy pod wodą. Była słona, więc natychmiast zaczęło mnie piec. Nie poddałem się jednak i zamknąłem oczy, na oślep usiłując płynąć. Tia, ojciec musiał mieć niezły widok, gdy wrócił – jego dziecko dobrowolnie usiłowało się utopić. Wyciągnął mnie z wody i zacząłem skrzeczeć o piórze, więc polazł też dalej i złapał to moje piórko. Tyle o niego zachodu! Pamiętam, że się chyba wtedy niemal popłakałem. A może to wszystko ta słona woda? W każdym razie kolejnego dnia ojciec nauczył mnie pływać, żeby nie musieć już oglądać tego cyrku ponownie. – zrobił krótką przerwę i kontynuował. – Po kilku dniach ruszyliśmy dalej i przeżyliśmy trzęsienie ziemi, "sialiśmy terror" w wiosce ludzi – no, oni tak twierdzili, my tylko pomogliśmy im zwolnić nieco miejsca w ich skarbcu! Łowili doprawdy dobrego łososia, jak mieliśmy się powstrzymać? A jak zaczęli nas poganiać swoimi śmiesznymi widłami, tośmy im pokazali prawdziwą magię! Ojciec nauczył mnie Ataku maddarą, więc oj paliły się tyłki! – zaśmiałem się na wesołe wspomnienie przerażonych różowiutkich twarzyczek. – Po tym ruszyliśmy dalej wgłąb gęstych lasów, gdzie na trochę sobie założyliśmy obóz. Od tamtego miejsca zaczyna się też opowieść o Entach! – uśmiechnął się z ekscytacją. Zanim jednak przeszedł do opowieści, którą chciał podzielić się z owocowołuskim od samego początku, zrobił pauzę na wypadek, gdyby Mango miał jakieś pytania do poprzednich opowieści. W końcu jako bard Delavir naprawdę uwielbiał udzielać odpowiedzi! Czuł się niemal jak mędrzec, który głosi innym prawdę o dalekich krainach.