OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
... Oh.Nie miała pojęcia jak na to zareagować i jak się do tego odnieść. Zabił kogoś. No w porządku. Dla kogoś takiego jak ona nie było to specjalnie druzgocące, bo osobiście miała okazję wykopać kilka smoków tuż pod bramy Krainy Wiecznych Łowów, Otchłani, czy gdziekolwiek ktoś się po śmierci wybierał. Rzecz w tym, że teraz nie chodziło o nią, tylko o niego, a to komplikowało sprawę na multum sposobów.
Zamrugała niepewnie, zerkając nieco nerwowo to w prawo, to w lewo, jakby sprawdzając, czy ktoś może ich podsłuchuje. Ale nie, nikogo tu nie było oprócz ich dwojga oraz absolutnie niezainteresowanej smoczymi niesnaskami Vidblainn, która uznała – całkiem mądrze – że to doskonały moment na zanurzenie się pod wodą, jak na jej żywiołaczą naturę przystało.
Niestety, chwilowe odejście kompanki nijak nie dostarczało wymaganej odpowiedzi. Nie musiała być ostoją intelektu by domyślać się, po jak niepewnym gruncie stąpali teraz i jak bardzo łatwo byłoby sprawdzić, by owy kruchy lód się pod nimi załamał.
Jakie więc miała opcje?
Mogła siedzieć cicho i liczyć, że samiec sam zbierze w sobie siły, by kontynuować. Mogła też spróbować lekko dodać mu otuchy, niczym podczas jakiejś popieprzonej terapii, ale wiedziała że jest ostatnim smokiem w wolnych stadach odpowiednio wykwalifikowanym do czegoś takiego. Mogła też spróbować przyznać się do tego, że sama zamordowała uzdrowiciela Ziemi wieki temu i do dzisiaj nie wiedział o tym nikt, poza nią, ale nadpisywanie jego własnych, morderczych doświadczeń swoimi własnymi byłoby oznaką wybujałego ego.
... Co byłoby chyba najbardziej Mahvranowym zagraniem ze wszystkich możliwości, ale coś ją blokowało od pójścia tą drogą. Może to ta pieprzona litość?
Zakołysała się subtelnie, kładąc palce prawego nadgarstka na te lewego, w ten sposób zdradzając konsternację. No i co ma teraz zrobić? Łatwiej było gdy to ona się rozpadała, a nie on. Do niego to w ogóle nie pasowało, więc nie wiedziała, jak ugryźć taki rozwój wydarzeń.
Przeniosła na chwilę wzrok na jego tyły, na wyróżniającą się w mroku jasną końcówkę ogona kołyszącą się za jego zadem, nim nie spróbowała znów, ostrożnie, spojrzeć mu w pysk.
– Zamieniam się w słuch. – Powiedziała, momentalnie tego żałując. Aaaaaah, szlag, to zabrzmiało złowróżbnie, paskudnie, jakby chciała wykorzystać to co potencjalnie mógłby jej powiedzieć. Do cholery jasnej, dlaczego głębokie rozmowy mocno bazujące wokół emocji i ciężkich przeżyć były takie... Śliskie? To w ogóle nie był grunt, do jakiego miała być rzekomo stworzona.
– C-chyba że jednak nie chcesz mówić. Um. – Wymamrotała, czując nagłą potrzebę naprawienia swojego błędu. – Tak czy inaczej, jestem tutaj.
OH TAK, bo to na pewno go pocieszy! Bo to jest właśnie to, czego potrzebował. Od razu jego dzień – noc? – się polepszy, pewnie nawet piękny księżyc wysunie się spośród tych ciemnych chmur. No cudownie zagrane.
Chciała przejechać sobie palcami po pysku, ale powstrzymała się.



















