OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Końcówka ogona półpustynnego zadrżała niespokojnie. Zmrużył swoje dwa ślepia, przyglądając się całemu ciału rozmówcy rozświetlonego przez promienie słońca przebijające się przez puste gałęzie drzew. Gdy tylko ruszył skrzydłami, Khamsin przeniósł natychmiastowo na nie wzrok. Potem jednak szybko skupił się na pysku rozmówcy. Muszę się w końcu odzwyczaić, że nie wszyscy pokazują emocje cały czas ciałem, jak ja – ukarcił się w myślach.Ślepia Khamsina jednak wydawały się mimo wszystko nie słuchać jego myśli i praktycznie nie skupiać przez większość czasu na wzroku rozmówcy. Przyglądał się bardzo uważnie jego ruchom ciała. Każdej łapy, każdego z czterech skrzydeł, każdego ucha, każdego ślepia. Oczywiście, nieco zdziwił go fakt aparycji napotkanego smoka z innego stada (było czuć...), ale był już ostrzegany przez jedną smoczycę ze Słońca, że smoki są tu wszelakiej maści, futra, piór, ilości skrzydeł i innych rzeczy. To też nadprogramowe kończyny aż tak bardzo go nie zszokowały. Może i nawet... lekko zachwyciły? Załopotał łagodnie swoimi skrzydłami. Więcej skrzydeł oznacza... więcej sposobów na zróżnicowane okazywanie tego, co się czuje!
– Ah. Myślałem wcześniej, że to naturalna roślina z tych ziem. Nie jestem stąd i nie wiem do końca co mnie może tu spotkać. Wiem tylko, że mój tata tu żył. – odpowiedział, robiąc małe zygzaki prawą, przednią łapą po ziemi.
– Wyglądasz osobliwie. – Rzekł ciągle tak samo płasko jak tafla spokojnego jeziora. Ugiął lekko wszystkie łapy i je wyprostował, choć nawet nie podskoczył w miejscu. Skrzydła ponownie załopotały. – I jakbyś był głodny. – Cóż, tego oblizywania się nie mógł nie zauważyć. Tu pacnął niezbyt mocno swym małym wachlarzykiem z błon o ziemię za sobą i na moment spuścił łeb w dół. Nie siadał jeszcze na ziemi i ciągle lustrował każdy ruch ciała rozmówcy, jakby bardzo rzadko skupiając się na ekspresji jego pyska, choć czasem zahaczał o jego poczwórny, wywołujący w jego środku dziwny niepokój wzrok. – Pytanie. Jak ci na imię. – Zadał kolejne pytanie, które brzmiało jak zwykłe zdanie. Znowu. Wszystko, co mówił, brzmiało dokładnie tak samo. Przekręcił odrobinę swój łebek na prawo. Jego pysk cały czas zdobił ten sam, kamienny, niezmienny, dość groźny wyraz. Jednakże poza i gesty ciałem, jakich wykonywał sporo jak na swój nieruchomy pysk zdawały się okazywać coś znacznie innego. Zupełnie, jakby w zasadzie... nie potrafił się nawet uśmiechnąć.
Samotny Kolec