A: S: 3| W: 4| Z: 2| M: 5| P: 2| A: 1
U: B,L,W,O,MP,MA,Kż,Skr,Śl,Prs: 1| A,MO: 3
Atuty: Regeneracja, Wytrzymały, Szczęściarz, Twardy jak diament, Utalentowany, Przezorny
***
Ból?
Trójnoga zwolniła kroku. Idący za nią koziołek wyprzedził ją lekko, żeby przyjrzeć się czy wszystko w porządku. Tak przynajmniej jej się zdawało, nawet jeśli wciąż miała wrażenie że nie pierwszy raz mogła nie mieć prawidłowego rozeznania wobec jego intencji. Rozumowała na prostych zasadach więc nic dziwnego, że nie potrafiła połączyć większości zjawisk z adekwatną do nich konsekwencją. Dyskomfort cielesny, w zestawieniu z tym niemożliwym do logicznego podsumowania niezdecydowaniem wywołał w niej iskrę niechęci, która pochłonęła zmysły, w miarę z nasilającym się żarem bólu.
Zarzuciła łbem nerwowo, wycofując się od samca, choć z dodatkowym ciężarem w brzuchu miała wrażenie, że zaraz straci równowagę.
Nie rozumiała co i dlaczego się z nią działo. Skąd w jej ciele wzięły się te obce elementy i dlaczego ją krzywdziły?
W żaden sposób jej to nie gruntowało, bowiem tak jak wtedy, gdy straciła nogę – jedyną pewnością był jej brak kontroli nad własnym ciałem. Jakby coś przejęło nad nim władzę, a ona musiała poddać się cierpieniu, bez zrozumienia ani nadziei wobec tego kiedy dobiegnie końca.
Jej oddech przyspieszył, a drżące tylne nogi niemal ugięły się pod ciężarem jej ciała. Materia w jej brzuchu znów poruszyła się boleśnie. Miała wrażenie, że pęknie.
Koziołek również miał o obecnym procesie zerowe pojęcie. Chciał wesprzeć partnerkę, ale zaskoczenie wypisane na jej pysku i strach wpleciony w jej mowę ciała pozostawiał go zupełnie bezsilnym. Wiedział, że jest ciężarna i należy ją traktować z ogromną ostrożnością, dlatego że w środku nosi młode, ale pojęcie dlaczego dokładnie znalazła się w tym stanie było dla niego trudne do pełnego zinternalizowania.
Bardzo ją lubił, dlatego byli razem. Dlatego nie chciał żeby spotkało ją coś złego.
Gdy koziołek zbliżył się do niej z profilu, żeby nosem dotknąć jej brzucha, nieprzyjemny prąd wstrząsnął jej ciałem, w końcu posyłając na ziemię. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku, choć zgrzytnęła zębami, a jej serce przyspieszyło, choć zdawałoby się że już wcześniej biło jak oszalałe. Otworzyła pysk, dysząc jak ukąszona przez węża, a jej wzrok utkwił bezradnie na horyzoncie.
Drzewny podniósł się zaskoczony, gdy całe spektrum niezrozumienia i lęku uderzyło w jego umysł. Nie wystarczyło to by wiedział co dokładnie ma miejsce, gdyż równie dobrze sarny mogły zmagać się z drapieżnikiem, ale pojmował dość, by porzucić obecne zajęcie i natychmiast ruszyć im na spotkanie. Zostawianie saren bez opieki nie było mu po drodze, ale wiedział że nie mógł nosić ich ze sobą tak po prostu, zwłaszcza gdy trójnoga była drażliwa na każdą formę dotyku.
Wspólne rzadko gościły drapieżniki, więc czyżby rzeczywiście nadszedł moment porodu? Oh.
Cholera. Nie miał pojęcia jak to wygląda, ani jak długo trwa. Jedyna jego wiedza dotyczyła tego, że ssaki nie są jajorodne, a wtedy logicznym następstwem byłaby świadomość iż wyrzucanie z ciała w pełni ukształtowanego zwierzęcia mogło być zwyczajnie nieprzyjemne. Nie chciał sobie nawet wyobrażać jak bardzo. Już zwyczajne procesy fizjologiczne brzydziły go bez reszty, by był w stanie empatycznie utożsamić się z doświadczeniem wyrzucania na świat nowej formy życia.
Pojmował jednak, że to nie trójnoga była winna. Im dłużej trwał lot, i im intensywniejsze było zagubienie obu saren, tym większy ścisk winy towarzyszył jemu samemu. Dlaczego pozwolił by kozioł ją zapłodnił, skoro samica ledwie rozumiała w jakim stanie dokładnie się znajduje? Jak mógł tak zlekceważyć jej bezpieczeństwo, zupełnie wykluczając buchający w zwierzętach instynkt? Jak mógłby w takim momencie negować, że więzią nie skazał jej jedynie na wydłużone cierpienie?
Gdy wylądował nieopodal drzewa, jego obawy prędko okazały się rzeczywistością. Jasne, poród był mniej tragiczny, niż śmierć w paszczy drapieżnika, ale zachowanie saren wskazywało, że nie było to wcale przyjemniejsze doświadczenie.
Wyczuł uderzenie serca ulgi dobiegające od spiętego kozła, który natychmiast podbiegł do niego, nerwowo kopiąc powietrze i kiwając łbem, jakby błagał o jakąś pomoc.
Ale co mógł zrobić smok? Dać zioła przeciwbólowe, coś na uspokojenie, ale to wszystko. Cała reszta powinna, zgodnie z prawami natury, wydarzyć się sama.
Podchodząc bliżej do dyszącej samicy zorientował się że nie do końca. Być może nie parła tak jak powinna albo młode utknęło jej gdzieś w środku – nie potrafił stwierdzić niczego ponad to, że po prostu nie radziła sobie z wypchnięciem młodych na zewnątrz.
Niemal nie dostrzegła smoczej obecności, choć wyczuła jego zapach. Miała nadzieję, że będzie tak jak wcześniej. Że on albo ktoś mu podobny przyniesie ukojenie w bólu.
Obecność krwi również zdecydowanie go zaskoczyła. Być może odrobina była zupełnie naturalna? Ale co jeśli nie? Co jeśli coś w środku popękało i teraz umrze z powodu krwotoku wewnętrznego?
Najgorsze możliwe myśli kotłowały mu się w czaszce, gdy zacisnął szczęki, przysiadając przy tylnej partii ciała samicy. Dwie czarne nogi wystawały na zewnątrz. Wahał się czy chwycić je i pociągnąć, czy skupić na samej matce. Być może gdyby oferował jej trochę mentalnego wsparcia, byłaby w stanie jakoś przebrnąć przez poród bez zewnętrznej pomocy?
Nie potrafił jednak oferować duchowego podbudowania, gdy sam czuł jedynie niepokój i obrzydzenie. Żałował, że sarna musiała doświadczać jego reakcji przez więź, bowiem z pewnością nie ułatwiało jej to samego procesu. Jeśli bowiem bał się sam smok, jaka była szansa na to iż ból ustanie.
Jak mógł nie wpaść na to, że samiec sarny zechce w końcu się pieprzyć? Czy nie dlatego tak kleił się do samicy? Czy nie dlatego tak zależało mu na jej uratowaniu? Oczywiście, że instynkt w końcu przejął nad nim kontrolę, do tego stopnia iż nawet nie dostrzegł jak upośledzona mentalnie musi być jego partnerka. Najgorszym w tym wszystkim nie był jednak oczywisty gwałt, ale fakt że on jako opiekun do niego dopuścił, pozostawiając niekompatybilne sarny samym sobie. Za jej cierpienie mógł winić jedynie samego siebie.
Kogo miał wezwać? Znał paru uzdrowicieli, więc skorzystanie z ich pomocy powinno być oczywiste, ale...
Był egoistą. Nie chciał by Topola zobaczyła go od najgorszej strony, ani nie chciał o pomoc prosić Pasterza, od którego próbował stworzyć większy dystans. Jego prywatne uprzedzenia i lęki były najwyraźniej znacznie ważniejsze niż życie sarny, które naraził.
Wypuścił powietrze nerwowo.
Może to żadna filozofia. Ciało było przystosowane do porodu, więc dlaczego proste pociągnięcie miałoby nie wystarczyć?
Wysunął łapę w stronę ciemnych kończyn i ujął je obie palcami. Odliczywszy do czterech, pociągnął lekko, żeby ocenić ile siły powinien włożyć w swoje działanie.
Dreszcz wstrząsnął ciałem trójnogiej do tego stopnia, że spróbowała zerwać się na równe nogi. Bezskutecznie, zarówno ze względu na zmęczenie, jak i rozdzierający ból. Poczuł go przez więź, więc natychmiast wycofał kończynę.
– Przepraszam, przepraszam – jęknął przez ściśnięte gardło. Kończyny nie drżały mu, choć nieprzyjemny chłód przemknął mu po kręgosłupie.
Chyba nie mogła umrzeć od samego porodu, prawda?
A zamierzał się przekonać?
Wypuścił powietrze ze świstem, próbując bezskutecznie się uspokoić.
~ Witaj Inmh...-Mahvran ~ spróbował zacząć oficjalnie, ale nie miał pewności czy powinien, więc rozkojarzył się w trakcie. Czy powinien wzywać akurat ją? Staż uzdrowicielski miała przecież dawno temu, czemu miałoby być w tej sytuacji lepsza niż Topola?
Pokręcił łbem nerwowo, jakby nie chciał wsłuchiwać się we własną argumentację, a potem sięgnął do torby, w poszukiwaniu czegoś przeciwbólowego.
~ Czy możesz... ~ Żadnych ziół przeciwbólowych, serio?! Gniew niemal automatycznie wtłoczył w swoją wiadomość mentalną.
~ Nie wiem jak.. a samica rodzi i nie potrafi.. wiem że nie masz żadnego obowiązku, ale czy.. ~ nie miał pojęcia jak sformułować pytanie. Perspektywa proszenia o pomoc wydawała mu się w tej sytuacji tak cholernie abstrakcyjna. Nienawidził tego robić. Niemniej odetchnął głośno, starając się zbudować wiadomości z większą, emocjonalną rezerwą.
~ Czy możesz... być tu? ~ Nie było krzty logiki w jego prośbie, ale wyjątkowo – to nie nią się kierował. Teoretycznie nie, bowiem czy strategicznego separowania się od osób, których nie chciał widzieć nie mógłby nazwać parszywie wyrachowanym?
Wiedział zwyczajnie, że tylko Mahvran zdawała sobie sprawę z relatywnie największej skali jego słabości. Miała też konkretne opinie na temat więzi, a nie potrzebował niczego poza krytyką.
Jak mógł w takim momencie myśleć tylko o sobie i własnym komforcie?
To nie tak, że nie wiedziała nic, prawda? Była wprawną czarodziejką więc mogła... coś.
Licznik słów: 1301
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
♣ szczęściarz ♣
odwrócenie porażki akcji na 1 sukces
raz na walkę/polowanie/raz na 2 tygodnie w misji
♣ twardy jak diament ♣
stałe -1 ST do testów na Wytrzymałość
♣ przezorny ♣
+2ST do kontrataków przeciwników
[color=#585858] ♦ [color=#755252] ♦ [color=#B69278] ♦ [color=#C63C3C] ♦ [color=#B88576]