OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Samiec w końcu widząc pojawiające się zainteresowanie jego osobą, nastroszył ponownie swoją błonkę na łebku i tę na końcówce ogona.– Rrrawr. Oczywiście. Dostanę się przez kolce wprost do twego płonącego serca. – zawarknął zaczepnie, kontynuując swe zalotne wygibasy. Kiedy go okrążała, nie tracił swej pewności siebie w postawie, podążając za nią swym wzrokiem i dając się zobaczyć z każdej strony. Po otrzymaniu wyzwania, od razu był pewien, w jaki sposób się za nie zabierze.
– Jestem równie najlepszym łamaczem serc, jak i łamaczem gałęzi, mój najostrzejszy kaktusie. – odrzekł dalej pewny siebie, trzymając już podekscytowane łapki na swoim źródle maddary.
Sprawił on, że jeszcze zanim Ciumkagawa wręczyła mu konar, ten zaczął w jej łapkach delikatnie podskakiwać.
– Już sama ma obecność sprawia, że trzęsie się na mój widok – Skomentował, po czym przyłożył teatralnie tylko dwa paluszki swej brązowołuskiej łapki do kory konara. Tak po prostu pstryknął jego środek, mając zamiar posłać w jego głąb falę maddary, mającej za zadanie jak najszybciej podgrzać cieńki krążek przekroju całej gałęzi, aby jednocześnie sprawić, że ta przepali się na dwie części. Rozpadaniu się miał towarzyszyć mały, niegroźny dla bliskiego obserwatora wybuch wraz z sypiącymi się wokół płomiennymi iskrami, nadającymi całej tej akcji więcej uroku!
– Spoójrz, z jaką prostotą ulega sile mej osobowości. – odpowiedział, nachylając się swoim pyskiem bliżej niej i...
Już chciał postępować dalej, kiedy z zauroczenia wybiła go jakaś czarno-biała postać! Kto to?! Oh, to Astral, wrócił! Khamsin zamerdał pierw radośnie ogonkiem, po czym podkulił go widząc jego kolory... i słysząc, że został pobity.
– Rety, faktycznie, blado wyglądadsz. Może potrzebujesz pomocy. Mogę zawołać jakiegoś uzdrowiciela. – przekrzywił łebek, martwiąc się o Astrala. Co, jeśli zaraz rozpadnie się na trójkąty?! Oby nie, bo miał ważne informacje, przydatne w planowanej prawdziwej randce z Agawą.
Podrapał się skrzydłem po rogu w zastanowieniu, na to co zrobić. Przeczytał notatki, jeśli były zapisane po smoczemu. Vivien kojarzył już ze spotkań.
– Dużo warczy... Hm... ludzie na zbyciu... no nie, ci, których porwaliśmy już dawno umarli, kurczę... Ale skoro lubi egzekucje... Rety, ale mam pomysł! – podskoczył nagle jakby go piorun trzasnął, ale zaraz potem błonki mu oklapły.
– Ah, zaraz, niee, to nie wyjdzie... Rety, myślałem może, żebym zaprosił ją na wspólną podróż, której głównym celem byłaby Arena Viliara. Tam na pewno jej by się spodobało, ale... Erm, według zasad tylko smoki stadne, będące rangą walczące mogą się tam udać. No i w pojedynkę. Chyba, że spytać Viliara, może... może by się zgodził. Co myślicie. Chyba że macie jakieś fajniejsze miejsce na wspólne sianie grozy i zniszczenia. – Przekrzywił łebek, dreptając przednimi łapkami z podekscytowania w miejscu.
Mistrz Gry


















