OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Odetchnął cicho z ulgą, bo obawiał się, że jego błąd zezłości Wieczne Ukojenie. Całę szczęście, że nie, bo po co mu stres? Chciał być najlepszy we wszystkim... oprócz magii. To nie była jego dziedzina.Znowu skinął głową i powrócił do stanu w którym uzyskał najlepsze skupienie. Na pierwszy ogień poszedł... ogień. W jego wyobraźni powstała ściana ognia, która stopniowo zaczęła się kurczyć w sobie. Kurczyła się i kurczyła zmniejszając swoje rozmiary aż osiągnęła wymiar jabłka. Była okrągła, ale stworzona wyłącznie z ognia i mająca jego wszystkie właściwości. Tzn. była gorąca, zdolna spalić wszystko co by się z nią zetknęło. Miała też jasną poświatę, koloru płomienia, czyli żółtawo-pomarańczową. Nic nie ważyła, dlatego unosiła się w powietrzu na wysokości jego oczu, w odległości kilku ogonów.
Potem przyszedł czas na ożywienie tworu. Jak dobrze pamiętał, wystarczyło tej maddarze pozwolić przeistoczyć się w wyobrażony twór i dzieło powinno samo się zmaterializować. Więc zrobił tak samo jak poprzednio. Odnalazł swoje znienawidzone, drugie "ja", zwane energią i poprowadził je do tworu, a dalej już ono wiedziało co z tym zrobić. Poczuł znajome wibracje w powietrzu i zauważył jak znikąd pojawia się pomiędzy nim, a Wiecznym Ukojeniem, gorąca kula ognia.
Pierwsze zadanie miał już za sobą.
Następnym tworem jakim teraz miał się zająć, to lód. Sopel lodu, jaki kiedyś widział daleko na południu. Wyobraził sobie wydłużony szpikulec, złożony z zamarzniętej wody. Miał być lodowaty, przeźroczysty, lekko zabarwiony na biało. Ot taki sopel. Miał też osiągnąć długość pół ogona i ważyć tyle co kilka mniejszych kamyczków. Sopel miał się pojawić obok kuli ognia, ale nie za blisko, żeby gorąco bijące od jego pierwszego tworu nie stopiło za szybko tego drugiego.
Wziął głęboki wdech czując jak maddara na chwilę opuszcza jego podświadomość i zajmuje się materializacją kolejnego przedmiotu. Lodowy sopel pojawił się dokładnie w tym samym miejscu w którym to sobie wyobraził. Lewitował tak samo jak kula ognia.
Ale Lśniący nie był zadowolony. Miał wielką ochotę przerwać naukę i odejść. Ale pozostało mu jeszcze jedno zadanie.
I to dużo przyjemniejsze. Bo nie widział w tym zła. Chciał, żeby tym razem Wieczne Ukojenie usłyszał jego głos wewnętrzny. Skupił się na swojej myśli, którą miał zamiar jednym impulsem posłać właśnie do tego smoka. Nie patrzył na niego. Po prostu sobie wyobraził, że stoi tuż obok niego. Obok jego umysłu. Jakby ich jaźnie na chwilę połączyła cieniutka nić i pozwoliło to na przepływ myśli. Musiał uważać, żeby nie wywołać jakiegoś echa, więc wysłał telepatyczną, jedną myśl do białego smoka:
Czy słyszysz moją myśl? – to było proste pytanie, które maddara mogła przenieść bez ujawniania się.