Strona 6 z 30

: 31 paź 2014, 22:59
autor: Szeptucha Roju

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Rhan szukała miejsca, które chociaż odrobinę przypominałoby jej ciemności jaskiń, które przynosiły jej nieco spokoju. Co prawda na powierzchni żyła już od przeszło dziesięciu księżyców – nie miała pojęcia, kiedy ten czas upłynął, niczym wartki strumień będący poza naszą kontrolą – ale nadal wolała nie widzieć ogromu przestworu nieba, jakoby ten miał ją zaraz pochłonąć.
Do swego celu, mało trafnie zresztą, wybrała rozległe Puszcze, zwane Dziką, gdzie jakoby zadomowił się klan Spiczastouchych spoza Bariery. Matka opowiadała jej o ich przybyciu, sama bezpośrednio brała w tym udział. Zupełnie nie rozumiała, czemu musiało się to skończyć ich osiedleniem tutaj. Stwory te, łyse niczym Skaveni, wzięli sobie prawo do skrawka Puszczy, jakoby było ich własne, do tego ich Szamanka zgarniała wszystkich rannych, znana z braku niepowodzeń w swej pracy.
Smoczyca mimowolnie zastanawiała się, jaką tajemnicę skrywa Ostroucha... Tajemnicę swych powodzeń.
Prychnęła schodząc stromym zboczem wąwozu usłanego wielobarwnym dywanem liści, pod którym znajdował się równie miękki, co wilgotny mech. Czy tu wszystko musiało być wilgotne i zimne? Czy tylko na skrawku pustyni należącej poniekąd do Ognistych, mogła zaznać nieco skwaru?
Przeklęta kraina.
Spojrzała na gąszcz częściowo wyłysiałych drzew i ryknęła wyzywająco, chcąc zwrócić uwagę pewnego Łowcy, który uratował jej skórę już dwukrotnie, może zechce i trzeci raz.

: 01 lis 2014, 17:17
autor: Pasterz Kóz
Łowca zareagował w miarę szybko na wezwanie i przybył w to miejsce. Wylądował w wąwozie na miękkim mchu, po czym posłał Cienistej lekki uśmiech.
-Witaj ponownie- powiedział, przyjaźnie mrugając przy tym jednym okiem. Domyślał się czemu go wezwała, więc nie marnował czasu. Za pomocą magii wezwał ze swojej jaskini dwa muflony (4/4) i postawił przed nią. Pochodziły one z wymiany kamieni szlachetnych na mięso od pewnego elfa, który zamieszkiwał te ziemie wraz z resztą gatunku niedaleko. Martwe zwierzaki wyglądały na świeże oraz smakowite. Na pewno nie były przed chwilą upolowane, ale dzięki maddarze i naturalnym warunkom, były jadalne, jak gdyby długo nie minęło od momentu śmierci.
-Smacznego- powiedział. -Co tam się u Ciebie zmieniło od naszego ostatniego spotkania? Oprócz tego, że nie macie dalej łowcy, choć zadbałem już o to- stwierdził nawiązując do testu, który ostatnio przeprowadził, a co niekoniecznie musiała wiedzieć Klątwa.

: 04 lis 2014, 17:08
autor: Vailen
Shuri nudząc się kolejny dzień w jaskini, postanowił przyjść i poćwiczyć swoją umiejętność Biegu. Bo co miał lepszego do roboty jak nie ćwiczenie. W końcu również chciał zaimponować swojemu ojcu. Postanowił zacząć od definicji.
-Bieg to rutynowa czynność, bardzo często się przydaje chociażby do dogonienia kogoś, czy uciekania. Tak. Z pewnością kiedyś się to przyda, może jak tata wpadnie w gniew? Shuri potrząsnął łbem żeby nie uciekać myślami od ważnych spraw. Więc, na początek trzeba się ustawić w odpowiedniej pozycji, to jest absolutna podstawa.
Mały ustawił się w stronę północy, najpierw schylił łeb, następnie podniósł nieco ogon, żeby pomógł mu w utrzymaniu równowagi. Skrzydła przycisnąć lekko do swojego ciała, ale nie tak żeby były sztywne, krępowało by to jego ruchy, szczególnie podczas wchodzenia w zakręt. Pisklak wciągnął powietrze i ruszył przed siebie. Na początku biegł truchtem żeby rozgrzać swoje kończyny, ale już zaraz przeszedł w pełny bieg. Pamiętał o tym, żeby łapy poruszały się naprzemiennie, najpierw prawa przednia a potem lewa tylnia, następnie na odwrót. Tak, z tym nie miał najmniejszego problemu.
Spojrzał przed siebie i zobaczył na drodze wystające z ziemii kamienie. Mogą posłużyć mu do wykonania slalomu, to też pamiętał. Łapy lekko pod kątem, trzeba wygiąć swoje ciało w łuk ale pomóc ogonem utrzymać równowagę. Jak pomyślał tak też zrobił, kiedy mijał pierwszą przeszkodę, łapy postawił na ukos, delikatnie pod kątem, wygiął swoje ciało w prawo i rozluzował delikatnie ogon, żeby nie był taki sztywny. Ostro wszedł w zakręt, następnie wygiął się w lewo , łapy ponownie postawił na ukos i minął kolejny głaz. Zostały jeszcze dwa ale Shuri nie miał najmniejszego problemu żeby sobie z nimi poradzić, minął je i zatrzymał się.
Chyba czas wracać do jaskini, robi się późno.

Dodano: 2014-11-03, 18:20[/i] ]
Shuri z nudów postanowił ponownie przyjść w to samo miejsce gdzie i wcześniej odbył trening biegu. Chciał ponownie trochę poćwiczyć aby jeszcze bardziej wyszkolić swoje umiejętności biegu, na pewno mu się kiedyś przydadzą. Zaczynało padać, więc Shuri zdecydowanie będzie miał trudniejsze zadanie niż ostatnim razem, będzie musiał biegać w deszczu, ale nieszczególnie mu to przeszkadzało, jego ojciec również uczył go w trudnych warunkach więc był na to gotowy. Tym razem pobiegnie w drugą stronę, nie do skał a do zakrętu, który był widoczny już z takiej odległości. Podejrzewam, że to będzie trudne zadanie. Będę musiał mocniej stawiać łapy na ziemii ale przede wszystkim nie mogę stracić czujności nawet na chwilę. Mały błąd i wyląduje w błocie.
Shurikan ustawił się w pozycji do biegu, otrzepał swoje ciało z kropel deszczu, ugiął łapy, napiął je delikatnie, podniósł nieco ogon aby ten pozwalał mu utrzymać równowagę, w taką pogodę był jeszcze bardziej potrzebny, skrzydła przyciągnął mocniej do ciała, ale nie tak żeby były sztywne. Ostatnią rzeczą jaką by chciał w takiej sytuacji, to niemożność dobrego wejścia w zakręt. Obniżył nieco łeb i ruszył, na początku oczywiście spokojnie, aby przyzwyczaić się do śliskiego podłoża i rozgrzać odrobinę mięśnie. W krótką chwilę dobiegł do pierwszego zakrętu, malec zgiął swoje małe ciało w łuk, łapy postawił na ukos i pod lekkim kątem mocno wbijając je w ziemie. Zakręt był ostrzejszy niż wydawało się Shuriemu na początku, więc musiał skorygować swoją pozycję, łapy wybił bardziej na ukos a jego ciało gwałtownie zgięło się jeszcze bardziej, aczkolwiek było to naturalne, w końcu nie pierwszy raz to robił, miał już trochę wprawy. Udało mu się bez problemu, pobiegł dalej rozchlapując błoto dokoła siebie, przed jego oczyma ukazał się kolejny zakręt, tym razem Shuri nie dał się zwieść i od razu porządnie ustawił swoje kończyny i ciało, aby móc wejść w zakręt. W pewnym momencie trochę poluzowało mu się skrzydło, przez co musiał skorygować pozycję swojego ogona, przyciągnął skrzydło do siebie i tak pokonał drugi zakręt. Ponownie tuż przed oczami pisklaka pojawił się kolejny zakręt, ugiął tylną prawą i przednią lewą łapę i postawił na raz bardziej przed sobą a tylne podciągnął niemal pod sam brzuch, mocno wygiął swoje ciało w łuk i minął kolejny zakręt.
Mały przystanął i odetchnął pełną piersią, jego mięśnie się paliły od wysiłku. Zrobił to co powinien i się nie przewrócił! Zaczęło padać jeszcze bardziej więc Shurikan postanowił wrócić do jaskini Wrzasku i trochę odpocząć.

Dodano: 2014-11-04, 17:08[/i] ]
Ale nie, chciał jeszcze coś sprawdzić, czy jest w stanie rozpędzić się do maksymalnej prędkości na śliskim podłożu i to dodatkowo w czasie deszczu. Z pewnością nie było do łatwe zadanie. Poczekał jeszcze chwilę aż na dobre się rozpada.
Stanął w pozycji do biegu, tak samo jak zawsze opuścił swój łeb, ogon lekko podniósł aby stworzyć przeciwwagę oraz żeby ten pomógł mu w utrzymaniu równowagi, skupił swoje spojrzenie na zakręcie, który był dosyć daleko oddalony od niego. Tak, jeszcze spróbuje skręcić z tą maksymalną prędkością. Wystrzelił przed siebie niczym poparzony wybijając się mocniej z prawej tylnej łapy , wyciągając przed siebie jednocześnie lewą przednią łapę najdalej jak potrafił. Ledwo dotknął ziemi to w ruch szła lewa tylna noga i prawa przednia łapa. Nie było to nic trudnego dla niego więc szybko przeszedł w bieg, ale jak na razie utrzymywał się na tej samej prędkości co zwykle.
Trzeba przyspieszyć. Jak pomyślał , tak też zrobił. Mocniej odbił swoją przednią łapę i zaraz za nią przeciwległą tylną. Nabierał prędkości, jego łapa niebezpiecznie przesunęła się po mokrym gruncie ale ogon pomógł mu się nie przewrócić. Jak dobrze , że go mam... Mały widział już zakręt i zbliżaj się do niego z zastraszającą prędkością. Dobra, trzeba to zrobić nieco wcześniej niż zawsze i zdecydowanie mocniej niż zwykle, biegnę szybciej a i podłoże nie jest suche.. Shuri postawił łapy na ukos jeszcze kawałek przed zakrętem, wygiął swoje ciało w łuk i wpadł w poślizg, taki był jego plan, w tym momencie wybił się mocno z tylnej prawej łapy i szybko wyciągnął lewą, skrzydła mocniej docisnął do siebie żeby nie zawadzały mu podczas robienia zakrętu. Minął go bez problemu i pobiegł do domu. Nie uśmiechało mu się moknąć dłużej na deszczu.

: 06 lis 2014, 15:52
autor: Szeptucha Roju
Rhan nie spodziewała się tak rychłego pojawienia się Ziemistego, a kiedy dostrzegła jego drobną, karminową sylwetkę pośród brązów i pierwszej bieli, zmrużyła nieznacznie ślepia, wyginając smoliste wargi w nieco sardonicznym uśmiechu, co w jej wykonaniu, chociaż dodawało jej psotliwego uroku, było pojęciem pokojowym. Lubiła nawet tego samca, a chociaż wydawał się bardzo spokojny i ułożony, czasami zmiana towarzystwa była miłą odskocznią od temperamentnych smoków Cienia.
Skinęła mu delikatnie łbem, a dostrzegając zwierzynę, westchnęła z zadowoleniem i zabrała się za jej pałaszowanie, rozdzierając bebechy, łykając krwiste ochłapy, aż w końcu pozostały tylko resztki. Otarła zakrwawiony pysk o trawę, a jednym ze szponów poczęła wydłubywać resztki ścięgien spomiędzy zębisk.
Dobry z ciebie Łowca, dziękuję ci za twą pomoc – wymruczała ochrypłym głosem, kołysząc mięsistym ogonem na boki.
Spojrzała w jego ślepia własnymi szafirowymi, z zaciekawieniem.
Nie wiele. Poza tym, że wedle waszych standardów zostałam Uzdrowicielem i zwą mnie teraz poza Cieniem Klątwą Przyrzeczenia. Szczerze mówiąc nie rozumiem tej waszej tradycji ciągłego zmieniania imienia, dla mnie zawsze jedynym imieniem będzie to, które uzyskałam podczas wyklucia – sarknęła cicho, jakby rozbawiona.
Niewidoczne źrenice zwęziły się lekko.
A co dzieje się u ciebie, Łowco? Wieść niesie, że o niebo u was ciekawiej. Czyżby na dniach miała się rozpętać między Ziemią, a Ogniem wojna? – zagadnęła.
Celowo używała pierwotnej nazwy jego Stada, samica nie zbyt akceptowała dziwne zmiany i dla niej Życie zawsze będzie Ziemią.

: 06 lis 2014, 16:44
autor: Pasterz Kóz
-Nie ja ustalałem tą tradycję, ale rozumiem ją jako oznaczenie tego, że wchodzimy w nowy etap życia. Pisklę czyli czas zabawy, adept czyli czas nauki, dorosły smok czyli czas obowiązków. Mogę się mylić, lecz sądzę, że moje rozumowanie jest chociażby blisko tego- stwierdził. Jemu było bez różnicy czy byłby nazywany pisklaczym imieniem czy obecnym. To tylko imię, próba określenia kogoś za pomocą słów, a i nie zawsze.
-Uzdrowicielka? Nieźle. Pomogłabyś mi może co nieco wyleczyć? Przez tą truciznę, mam spore problemy z drapieżnikami. Zrozumiem jeśli odmówisz z braku czasu czy przez niechęć- stwierdził. Najwyżej poprosi Słodycz albo Liliową w najbliższym czasie, jeśli któraś znajdzie nieco czasu dla niego. Najchętniej to chodziłby z tyloma ranami, ale przecież nie mógł, bo jeszcze pogorszy swój stan albo zemdleje w środku lasu.
-Jakaś kradzież ziół czy jakoś tak. Wiesz, drobny powód, by zachować honor i móc zaatakować. Może nawet fałszywy. Jeśli jednak byłaby to prawda, to nie wydaję mi się, żeby ktoś z Życia zrobił coś takiego. Nie posądzam też Cień, choć nie wiem jak z wami. Po prostu coś mi nie pasuje w tym wszystkim- uznał, lekko się uśmiechając do niej. Robił się z niego fan teorii spiskowych.


//Rany nie ważne, temat chyba też przedawniony :)

: 01 lut 2015, 23:56
autor: Zorza Północy
Czasami w życiu każdego przychodzi moment, gdy chęć odczucia uścisku samej samotności jest tym, co może ukoić duszę. Czasem tylko cień i srebro Bladej Twarzy mogło pozwolić zaznać spokoju skołatanym myślom, zbyt rozbieganym, aby utworzyć harmonijną całość.
Ulotne Wspomnienie zmierzchem wyruszyła ze swej Kamiennej Jamy, cichutko wzbijając się w przestworza, aby móc połączyć się z bezkresnym horyzontem obleczonym w skrzydła księżycowej nocy. To zabawne jak słownictwo dwunogów potrafiło przesiąknąć do świata gadów, niczym ich własne.
Wzleciała wyżej, niż kiedykolwiek, aż świat na dole wydał się jedynie mglistym snem – wspomnieniem majaczącym na skraju jaźni, coś bliskiego i odległego zarazem.
Wszystko wydawało się takie spokojne, ciche i piękne. Równiny srebrzyły się migotliwie od białego puchu, który przykrył swą zimną pierzyną cały świat. Dalej majaczyły ciemne sylwetki drzew, tych dawno uśpionych pozbawionych listowia i tych wiecznie zielonych, o oszronionym igliwiu.
Chłonęła nocny krajobraz migocącymi morskimi oczyma, czując na sobie spojrzenie setek Przodków, mrugających, jakby chcących dodać jej otuchy, ale nawet oni byli poza jej zasięgiem, niezależnie od tego, jak wysoko wzlatywała, aż w końcu okazało się, że wyżej nie potrafi – tam brakło dla niej miejsca pomimo ogromu przestrzeni i tchu w obolałych piersiach.
Przymknęła powieki z głębokim westchnięciem, a następnie złożyła skrzydła i poczęła spadać w dół. Wiatr furkotał, gwizdał w przylegających do czaszki uszach, grzywa plątała się na szyi, a ona czuła się wolna od wszelkich trosk, zmartwień i niepewności. Tutaj mogłaby znowu zacząć się śmiać, rozgorzeć pełnią swej energii, zgarniać życie skrzydłami i łapami, tyle ile potrafiłaby tylko pomieścić w swych objęciach. Jednak nie zdobyła się na zakłócenie ciszy, a i energii zabrakło do podtrzymania tych resztek radości, które dzisiejszej nocy w niej pozostało.
Dręczył ją niepokój i myśli bliżej niezbadane, jedynie majaki i jawa nieprzejednana.

: 02 lut 2015, 1:02
autor: Śnieżny Kolec.
Nie myślała i nie widziała, a on tam był. Schowany wśród zasp puchatych niczym północne pisklęta. Siedział jak zwykle nieporuszony mroźnym powietrzem wgryzającym się pod łuski. Ten chłód za bardzo przypominał mu jego własny by być mu wrogiem. Biała pora była mu przyjaciółką. To ona go zrodziła i w jej objęciach czuł się najbezpieczniej. Choć przez chwilę jak na swoim miejscu. Choć przez chwilę u siebie.
I gdy ona oślepiona porywającym grzywę wiatrem spadała z przestworzy, jemu serce zabiło boleśnie. Bezbłędnie dostrzegł na usianym gwiazdami niebie barwną smugę. Niczym rajski ptak rażony błyskawicą. I zerwał się, pobiegł jak głupi na złamanie karku. Potykał się w śniegu, zahaczał o konary. Przerażony widokiem i nagłością uczuć jakie rozpaliły mu trzewia, pędził by zdążyć. Strach, ale jakże piękny! Bowiem pierwszy raz od bardzo dawna nie bał się jedynie o siebie. Obawiał się za to, że nie zdąży i przyjdzie mu przeczesywać morską grzywę u bezwładnego ciała. A on chciałby choć raz... choć raz... choć raz jeszcze ją do siebie przytulić.
Ciszę nocy rozciął huk potężnych skrzydeł gdy młody smok ufnie wyskoczył w przestworza. W życiu skrzydła unosiły go jedynie dwa razy, ale teraz lęki nie miały znaczenia. W tamtej strasznej, a zarazem pięknej chwili żadna obawa, żadna moc nie mogła utrzymać go w miejscu. Strach i uniesienie dały mu siłę, naprawdę uskrzydliły.
Pędził jej na spotkanie, choć płuca rozpaliły się bólem. Gnany przemożną chęcią zamknięcia jej w swoich objęciach, nie zwracał uwagi na własne cierpienie. Nawet na to, że samiczka znając swe możliwości spadała bez cienia strachu. Nic nie było ważne, nic prócz świadomość, że może być świadkiem jak jej onyksowe oczy na zawsze tracą blask.
Wpadł na nią. Uderzył, nieporadnie chwytając jej ciało łapami, oplatając zachłannie. Jeśli spadną, to uchroni ją przed cierpieniem i śmiercią. Byle tylko nie patrzeć jak umiera. Ach jakże był głupi... Wszak okazał się być zagrożeniem nie wybawieniem. Bo to sekundy, kilka uderzeń serca i sam ściągnął ją w dół. Mimo to w plątaninie łap skrzydeł i ogonów, to jego skrzydła uderzyły kolejny raz, tuż nad ziemią podrywając dwa ciała, chroniąc je przed niechybną śmiercią. Upadek i tak był bolesny. Z impetem wbili się w zaspę. Śnieżny uderzył grzbietem w śnieg w ostatnim momencie oplatając samiczkę także skrzydłami. I gdy wirujące płatki zaczęły opadać, a ciszę przerywały tylko ich śpieszne oddechy, chwycił w łapy jej smukły pysk i spojrzał w oczy... Dlaczego zapamiętał, że miały inną barwę? Nie ważne. Nieświadomy pokazał jej całą gamę uczuć od rozpaczy poprzez panikę aż do ulgi.
– Bogowie, tak się cieszę... – Szepnął czule i przytulił ją do siebie. Serce wyrywało mu się z piersi. Udało mu się. Udało! Cokolwiek by mu teraz nie powiedziała, jakkolwiek by się nie zachowała, to wolał zobaczyć jej gniew. Wszystko byle nie tylko puste, pozbawione błysku oczy. Sam do końca nie wiedział dlaczego to zrobił... jak? Ale to co teraz czuł przewyższało wszystko inne. Teraz czuł się naprawdę na swoim miejscu.

: 02 lut 2015, 1:33
autor: Zorza Północy
Opadanie było wolnością, czystym jej posmakiem, esencją, o której zapominali Ci, co wyrzekali się piękna prostoty. I myśli w tej chwili uleciały, niczym spłoszone ptaki. Była jednością z niebem, stała się jego cząstką, ale czuła, że nadszedł właśnie kres pokrewieństwa, gdyż życie domagało się tętnienia – nie urwanego szlochu, który zrodził się w jej gardle zduszonym niemym krzykiem.
Uchyliła powieki, a wtedy ból wgryzł się w jej obolałe ciało, gdy zderzyła się z nienazwaną przeszkodą. Oddech uwiązł w piersi, zamierając na trwającą, zdawać by się mogło wieki, chwilę. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie znajduje się ziemia okryta puchem, a gdzie niebo pełne Przodków. Była tylko kotłowanina łap i skrzydeł, a także owijających się ogonów. Wczepiła się resztkami sił i przemożnej woli życia, palcami w ciało, które sprowadziło ten chaos. Ulotna woń popiołu i siarki wypełniła jej nozdrza, ale w tym wszystkim dominował smak śniegu i wiatru, kiedy ukryła pysk w szyi oplatającego ją smoka. Dostrzegła w końcu zbliżającą się ziemię, poczuła szarpnięcie towarzyszące spazmowi próbujących udźwignąć ich potężnych skrzydeł.
Czy to była śmierć?
Maddara zapulsowała w jej ciele, niczym budząca się ze snu istota. Migotliwa energia wypłynęła z każdego poru skóry, osiadła na futrze, a także łuskach zmagającego się z nieuchronnym smoka, amortyzując nieznacznie upadek. Powietrze opuściło jej płuca ze świstem, serce pędziło galopem, niczym stado spłoszonych saren. Adrenalina i życie buzowały w arteriach. Była tylko ciemność, słodki zapach rozpoznania i ciepło bijące od obejmującego ją ciała. Skrzydła okryły ją ochronnym całunem, a ona próbowała zrozumieć, czy to Nieistnienie już wyciągnęło po nią szpony, czy też Istnienie napełniło nowym tchem. Uczuła czyjeś delikatne palce chwytające jej poliki. Zamrugała powiekami, zdając sobie sprawę, że miała zamknięte oczy. Źrenice rozszerzone u granic swych włości, dominowały w soczystej zieleni morskich fal. Dostrzegła jasny pysk i pyszny karmin piór. Nie rozpoznawała złota ślepi, płynnego i ciepłego. Może dlatego, iż wcześniej były martwym kruszcem zamkniętym na nią, chłodnym i niedostępnym?
Śnieżny? – wyszeptała zduszonym głosem, niepewna jeszcze swych sił.
Czy śniła? Może to był sen, jak wiele ostatnich nocy? To musiał być sen... Pomyślała, gdy objął ją czule, szepcząc miękkie słowa, tak niepodobne do tych sprzed księżyca. A może dwóch?
Tak, czy inaczej nie potrafiła się mu oprzeć. Może to przez strach, który zajrzał w jej ślepia, a może ulgę i chęć sięgnięcia po pociechę w tej jednej chwili? Bała się, że zaraz rozwieje się w podmuchach mroźnego wiatru, niczym mgła, efemeryczna zjawa, nierealna, nierzeczywista tęsknota.
Śnieżny – ciche słowa wsączyły się w śnieżną łuskę na jego szyi, gdy przycisnęła pysk do jego barku, drżąc ni ze strachu, ni z radości. Chłonęła jego ciepło i bliskość, niczym życiodajną wodę. Gasiła pragnienie bliskości, licząc pozostałe jej sekundy.
W końcu westchnęła i uniosła pyszczek, aby móc spojrzeć na niego migocącymi morskimi ślepiami, a w nich mógł dostrzec pytanie.
Dlaczego to zrobiłeś? – i ponownie miękki tembr rozbrzmiał w lodowatej ciszy. Przesunęła palcami po jego barku, jakby sprawdzając, czy jest rzeczywisty, badając czy nic mu nie jest. – Żyjesz? – absurdalne pytanie, ale i troska najszczersza.

: 02 lut 2015, 21:18
autor: Śnieżny Kolec.
Patrzył na nią jak na największy skarb, najdroższy klejnot, ale powoli uśmiech na jego pysku gasł. Emocje zaczęły opadać wraz z białymi płatkami, które wzburzyli przy upadku, jednak ku obawom Śnieżnego, nie mógł uspokoić się zupełnie, uśmiech więc też nie zgasł całkowicie. Tylko teraz więcej w nim było niepewności niż radości. Więcej obawy niż determinacji. Był zaskoczony, tak swoją wcześniejszą odwagą, jak i jej ufnością. Dlatego nie potrafił cieszyć się szczerze. A przecież właśnie teraz czuł, że wszystko jest na swoim miejscu. Pragnął poddać się temu, śmiać się w głos, wyć do gwiazd i wykrzyczeć im, że oto znalazł własne miejsce na ziemi! Niestety lodowe okowy wiążące jego serce nie roztopiły się wystarczająco. Jeszcze nie. Wciąż niezrozumienie, ale i logika zmuszały go do zachowania choćby szczątków zimnej krwi. Byle nie oszaleć, byle nie zniszczyć swej lodowej obrony, którą tak dzielnie stawiał wokół siebie od wielu księżyców.
Słysząc swe imię wymawiane jej drżącym głosem w którym wyraźnie słuchać było ulgę, poczuł najszczersze zawstydzenie, ale nie zdławiło ono zupełnie rodzącej się w sercu radości. Pamiętała jego imię, czy to nie piękne? Tak jak zapragnął jeszcze chwilę temu, tak teraz wsunął palce w miękkie pukle jej grzywy przeczesując je nieśpiesznie, jakby tym gestem chciał ją zapewnić, że już wszystko jest dobrze. Jakby chciał pokazać jej, że może na niego liczyć. Choć to irracjonalne i takie uczucia nie powinny mieć prawa bytu, to właśnie przeczył temu wszystkiemu. Każdym gestem, spojrzeniem i biciem rozszalałego serca.
Gdy uniosła się i spojrzała mu w oczy, nieśmiało odwrócił wzrok walcząc ze szczerością swych pragnień. Na pytania nie odpowiedział od razu, ale gdy już zdecydował się odezwać głos miał delikatny i ciepły, tak różny od tego do czego ją przyzwyczaił.
– Nie chciałem patrzeć jak umierasz. Gdybyś zginęła... – Nagle spojrzał na nią, a błyszczące złoto rozgorzało podobnie jak przed chwilą, gdy jeszcze zuchwale obejmował jej pyszczek, ze strachem zaglądając w oczy. Zawahała się przebiegając spojrzeniem po jej pysku. Szukał odpowiednich słów, a może po prostu podziwiał jej oblicze, które było teraz tak blisko? – ...Ciężko to wytłumaczyć. Sam tego nie rozumiem. To jak coś ponad mnie. Ponad wszystko co do tej pory mnie spotkało. Jakbym znał cię od wieków, choć to nie możliwe. Po prostu... – Zamilkł w połowie zdania. Z rozpędu miał zamiar powiedzieć coś, co przychodziło mu z wielkim trudem, ale w końcu jedynie wypuścił powietrze. Zacisnął szczęki. Poddał się. Wyraźnie się poddał. Nie był w stanie przyznać się przed sobą do tego co czuł, a co dopiero przed nią. Nie mógł pozwolić by usłyszała coś tak... niemożliwego. – Cieszę się, że nic ci nie jest. – Dokończył wolniej i ciszej, pozbywając się pełnego żaru tonu, którym mówił dotychczas. Zamknął ślepia i odchylił głowę układając ją w śniegu. Jego pierś wciąż unosiła się szybko, ale oddech wracał do pierwotnego rytmu. Samiec był wyraźnie oszołomiony, prawdopodobnie nawet bardziej niż samiczka,jednak zdawał się wracać do prawdziwego siebie. Sam to sobie nakazywał. Jego łapy nie trzymały Wspomnienia już tak kurczowo. Teraz po prostu lekko wspierał je na jej bokach.

: 02 lut 2015, 23:47
autor: Zorza Północy
Samotność nie była niczym nowym dla Ulotnego Wspomnienia, jednak większość czasu odpychała ją od siebie, skupiając się na naukach, które były dobrym sposobem na zapomnienie. Przynajmniej chwilowe. Ciągłe taplanie się w ponurych myślach nie mogło być zdrowe, musiało przysparzać wiele bólu i niepewności. Biedny ten, kto nie potrafił rozjaśnić swego życia innym odcieniem uczucia. A ona nie pragnęła niczego więcej, jak czuć, żyć i odnaleźć w sobie tą całkowitą pewność, że nie jest bezwartościowa, że jest kochana i potrzebna.
Dlaczego patrząc w jego oblicze miała wrażenie, że zna go całą swą duszą, dlaczego w sercu pojawiała się ta nieopisana radość, a także tęsknota?
Dlaczego to on nieświadomie zawładnął jej światem, myślami, a także snami, które nawiedzały ją w zatrważających częstotliwościach, napełniając niepewnością tym większą od czasu spotkania z matką?
Wiedziała jednak, że każde uczucie jest cennym darem, gdyż jego odczuwanie dawało im świadomość, iż żyli. Czasami zdarzało się, że nie odczuwali nic więcej poza smutkiem, rozgoryczeniem i żalem, ale z czasem na pewno pojawi się ktoś, kto pokaże im, jak odkryć inne smaki emocji, by się nimi rozkoszować, radować, odnaleźć w sobie tą istotę, która tak od dawna była w nich ukryta.
Uśmiech zanikał na jego pysku, tak jak Blada Twarz, którą poczęły okrywać strzępy cieni przepływających po nocnym roziskrzonym firmamencie nieba. Wiedziała, że zostało jej tylko kilka uderzeń serca i ta piękna chwila rozpłynie się, już ginęła za okowami strachu. Rzeczywistość miała gorzki smak.
Przymknęła powieki, kiedy jego palce wplątały się w sploty wilgotnej od topniejącego śniegu grzywy. Wtuliła ufnie pysk w wnętrze jego łapy, pierwszy raz od dawna czując się bezpieczną i na swoim miejscu. W tej chwili czuła, że istota w niej opłakująca powracającą w snach przeszłość jest spokojna.
A potem palce zniknęły, a złociste ślepia umknęły przed nią, gdy próbowała go poznać na nowo. Odkrywała dziewiczy ląd, który bezustannie stawiał przed nią coraz więcej tajemnic. Potykała się w gąszczu zwątpienia, grzęzła w bagnie strachu. Zwilżyła zielonkawym językiem gadzie wargi, kiedy przemówił, pełnym pasji i ciepła.
Czym zasłużyła na jego sympatię? Czasami czuła, że nie zasługiwała na czyjekolwiek względy.
A potem płynne złoto rozlało się w jego oczach, gdy spojrzał na nią.
Serce w jej piersi drgnęło boleśnie.
Nie rozumiała jego strachu, wszystko mieszało się w jej głowie, nie wiedziała kim jest i kim była. Poczuła z ogromną siłą, jak otchłań zagubienia pochłania ją, gdy zamilkł. Tyle chciała mu powiedzieć! A jednak nie była w stanie. Patrzyła jak odchyla łeb, kładąc się w śniegu i tylko jego palce obejmujące jej barki sprawiały, że przestawała wierzyć, iż to sen.
Nie umarłabym, dlaczego bym miała? – szepnęła, przełamując ciszę, która ich otoczyła.
Przełknęła ciężko, kładąc łeb na jego piersi, dociskając doń ucho, słuchając uspokajającego rytmu zwalniającego serca. Mocne tętnienie uspokajało, nawet nie potrafiła odczuć zawstydzenia z faktu, iż nadal na nim pół leży. Jakaś jej część wiedziała, że to nic złego. Czuła się jak złodziej, jak uzależniony od ziół biedak, który pochłaniał większą dawkę po długim czasie odwyku, jakby to miało zaspokoić jej niedosyt i pragnienie.
Nie wiem czemu, ale czuję, że cię znam – że powinniśmy się znać od dawna. Wszystko było nie tak, a teraz mam wrażenie spokoju, jakby chaos ustąpił miejsca harmonii – mruknęła cicho w takt melodii jego serca.
Wspominała delikatne oblicze perłowego ciała, pełne miłości perłowe ślepia, które nawiedzały ją nocami od czasu ich pierwszego spotkania.
Rozpłakała się. Wspomnienia? Czym były wspomnienia? Jedynie narzędziem tortur, niczym innym!

: 24 lut 2015, 11:38
autor: Śnieżny Kolec.
Właśnie, dlaczego miałaby umrzeć? Irracjonalny strach? Pokręcił głową zaciskając mocno powieki. Był skołowany.
– Nie wiem. Widziałem jak spadasz i wpadłem w panikę. – Nieoczekiwana szczerość po prostu się wylała, a on nie zdążył jej powstrzymać, a nawet więcej. Czuł, że nie byłby w stanie jej powstrzymać. Jego łapy z niewłaściwą dla niego zuchwałością i czułością przesunęły się po miękkim futrze Wspomnienia, a on tylko na poły to kontrolował coraz bardziej poddając się niezwykłemu wspomnieniu. To było tak, jakby już kiedyś działał podobnie, jakby już nie raz dotykał jej w taki sposób. Nic zdrożnego, niewłaściwego. Jej ciało było ważne, ale nie w tak trywialny sposób. Było ważne, bo było... naczyniem dla duszy.
Słuchał słów. Wyczuł ciepło łez na gładkiej łusce. Więc ona czuła to samo? Bogowie...
– Zwariowałem. – Zaśmiał się nerwowo. – Zwariowałem do reszty... oboje zwariowaliśmy. – ścisnął jej barki podrywając głowę, wzburzając stroszącym się pióropuszem białe okruchy zimna. Złoto znów rozgorzało. – Kim jesteś? – Pytanie zawisło w powietrzu ciężkie jak ołowiane chmury, które zaczęły przesłaniać rozgwieżdżone niebo. Drugie pytanie, którego nie wypowiedział na głos tłukło mu się boleśnie w głowie. Kim ja jestem? Na dnie jego głosu brzmiała gorzka obawa, która niezmordowanie kłóciła się z niepojętym poczuciem przynależności i ciepła. Przecież to nie miało żadnego sensu, najmniejszego. Ale gdyby tak poddać się temu? Odpuścić? Co stałoby się gdyby po prostu... zaufał jej i losowi, który usilnie zmuszał ich do złączenia ścieżek? Śnieżny doskonale wiedział, że to nie było dobre ani dla niego ani dla niej. Znał siebie, wiedział jaki jest. Znał realia w których żyli i one też nie były po ich stronie, ale całe jego istnienie, które zwykle wydawało mu się bezsensowne nabierało barw właśnie przy niej. Choć właściwie się nie znali, choć zamienili ze sobą ledwie kilka słów. Wziął głęboki oddech przesyconego jej zapachem powietrza, na chwilę odwracając wzrok od jej pyszczka doszukując się w niebie zabłąkanych pomiędzy chmurami gwiazd. – To szalone co teraz powiem i sam w to do końca nie wierzę, ale... to połączenie dusz. – Wsunął łapę pod jej pysk i uniósł go zaglądając w jej oczy ze spokojem i powagą, która nie należała do niego. Nie była ostra jak chłód, jak Śnieżny, a delikatna i łagodna niczym szelest motylich skrzydeł. – Jesteś częścią mnie. Należymy do siebie. – Głos stał się miękki i melodyjny i przez chwilę Śnieżny poczuł, że te słowa nie należą do niego. Jakby już kiedyś to słyszał, ale na pewno nigdy nie wypowiedział... aż do teraz.

: 28 lut 2015, 9:45
autor: Zorza Północy
Dociskała delikatnie łeb do klatki piersiowej samca, wsłuchując się w tą pełną dzikiego tempa melodię. Czuła, że nawet, jeżeli ta chwila przeminie, samiec ją wyśmieje i każe iść precz, ona zawsze już będzie pamiętać rytm jego bijącego serca.
Miała do siebie żal, że nie potrafiła być w tej chwili, jak starsza siostra – pełna dumy i pewnej wyniosłości poznanej na zupełnie innym poziomie, niedostępnym póki co, lub całkowicie Ailli.
Zawsze była bardziej wylewna, niż reszta rodzeństwa. Poddawała się emocjom, przeżywając je całą sobą, nawet teraz wylewała łzy, niczym pisklę. Czuła do siebie pogardę, czyż to nie przez to jej rodzice unikali z nią kontaktu od najmłodszych lat? Ojciec wolał dumną Velum i słodką Lwią, idącą jego drogą. Matka zaś obrała za towarzystwo Milczącego, spokojnego, rozważnego…
Zganiła się w myślach za to, iż w ogóle pozwala im pojawiać się w takiej formie! Czyż nie była żałosna? Czyż nie użalała się nad sobą, niczym jakaś tępa krowa? Zacisnęła kurczowo szczęki, prężąc drobne ciałko, gdy w tej chwili poczuła, jak dotąd nieruchome łapy samca, spoczywające na jej barkach poruszają się, zsuwają delikatnie, acz zaborczo ku ramionom i przedramionom.
Zadrżała, rozluźniając się, mając wrażenie chaosu, nie tylko w umyśle, ale i cieleśnie. Odczuwała to niczym eksplozję przeróżnych doznań, drażniących te połączenia nerwowe, które dotąd były zapomniane, uśpione.
Śmiech rozbrzmiał w jego piersi, niczym grzmot, a potem palce wróciły na barki, przyszpilając ją wręcz. Łeb poderwał się, więc i ona uniosła własny, patrząc w jego oczy. Długa grzywa muskała jego pierś.
Kim jesteś?
Niemalże się zaśmiała. To było bardzo dobre pytanie, które nurtowało ją od bardzo dawno. Nawet teraz patrząc na niego, nie wiedziała, kim jest i kim on jest. Wszystko się jej mieszało, obrazy nakładały na siebie, perłowe oblicze, biało czerwone. Perłowe ślepia, złote ślepia, czarne oczy zielone oczy.
Zamrugała powiekami, zdając sobie sprawę, iż przez ten cały czas wstrzymywała oddech. Wypuściła wolno powietrze z płuc, szepcząc.
Ulotne Wspomnienie.
Uśmiechnęła się lekko, a łzy poczęły wysychać w jej oczach. Pojawił się swego rodzaju spokój, głęboki, jakby nakrywając cały ten chaos panujący w jej głowie i sercu.
Ulotne Wspomnienie, czyż to nie brzmiało tak pompatycznie?! I ironicznie? Tyle znaczeń… Tyle niewiadomych. Tyle pragnień i lęku, nie tylko jej, ale i jego, bo czuła go. Wiedziała, że jest obecny w każdym słowie, w każdym geście, niczym widmo nawiedzające potępionych.
Byli zatem potępieni? Przeklęci? Czyż nie zasłużyli na to, ku czemu dążyli? Kto im zabroni? Kto ich powstrzyma?! No właśnie, kto byłby wstanie przeciwstawić się im?
Gdy zaczął odwracać spojrzenie złocistych ślepi, na jej pysku pojawiło się pewne zacięcie. Już miała wyciągnąć łapy i zmusić go, aby na nią spojrzał, aby nie uciekał od niej, na przeklętego Tarrama! Nie mógł uciec, nie mógł jej zostawić!
A potem spojrzał na nią z tą łagodnością i jakby niepewnością, wszelka buta uleciała z niej, niczym powietrze z przekłutego balona. Spojrzenie nabrało miękkości, a serce zadrżało ekscytacją, radością najwyższą i miłością! Tak, właśnie – miłością.
Pokrewieństwo Dusz – smakowała te słowa, poznając je na nowo, oswajając, wtapiając w swą duszę.
I ponownie jej pysk znalazł oparcie w jego łapie.
Uśmiechnęła się ciepło, z pewnością, przysuwając pysk bliżej jego własnego, opierając polik o jego polik.
Należymy, nikt ani nic tego nie zmieni – szepnęła miękkim głosem, a jej ślepia zamigotały wojowniczo, gdy obserwowała lawirująca nad nimi płatki białego puchu.
Nikomu nie pozwoli zniszczyć tego, co dawało jej szczęście.

: 01 mar 2015, 23:37
autor: Śnieżny Kolec.
Śnieżny zaś dopiero teraz na nowo odkrywał jak to jest poddać się emocjom i to tak różnym od tego co zwykle czuł. Odtrącił gniew i żal, a zagarnął całe ciepło, całą radość pozwalając by rozgrzały mu serce, roztopiły skuwający je lód.
Poddał się, ale nie czuł goryczy porażki. Dopiero teraz smakował czym jest nieskrępowana wiara we własne uczucia. Przez chwilę śmiałość jego pragnień i marzeń otumaniła go, ale jej słowa grały na delikatnych, dawno nie trącanych strunach jego duszy piękną melodię wiary.
Odetchnął drżąco. W jego ślepiach przejrzały się wszystkie gwiazdy, które wychynęły zza chmur jakby sami przodkowie koniecznie chcieli zobaczyć tę piękną, ulotna chwilę wyznań. Smok miał wrażenie, ze spokój, który ogarnął jego umysł był tym czego pragnął od początku swego istnienia, a może i jeszcze dalej? To nieopisane uczucie było mu znajome i nieznajome zarazem, ale nadal ukochane i pożądane. I wiedział już, ze za nic nie może pozbawić się tego uczucia. Że umrze jeśli pozwoli sobie porzucić je na rzecz wiecznej zmarzliny, którym do tej pory było jego serce. Mógł być głazem dla wszystkich, ale nie dla niej. I choć to zapewne niepojęte dla kogoś kto patrzył na to z boku, dla nich wszystko właśnie zaczęło się układać. Mieli dla kogo żyć. Odzyskali cel swego istnienia. Śnieżny nigdy nie przypuszczałby, że właśnie czyjaś bliskość da mu to czego zawsze pragnął. Sądził, że uczucia jedynie wprowadzą zamęt w jego życiu, a okazywało się, że jest zupełnie inaczej.
Przycisnął ją do siebie. Ich serca biły jednym rytmem zupełnie tak, jakby byli jedną istotą. Wonie mieszały się, stapiały w jedno. Nic ich nie dzieliło i nic nie miało znaczenia. Przeszłość, stada... Na świecie byli tylko oni. Samiec pragnął zatrzymać tę chwilę. Trwać w niej po wieczność nie bacząc na chłód kąsający grzbiet i podstawowe potrzeby. Ciepło Ulotnej rekompensowało każdy ból.
Lekko potarł policzkiem o jej policzek... co teraz? Marzenia były wspaniałe, to co czuł także, ale przecież nijak miało się to do ich obecnego położenia. Żyli w świecie podziałów, jakże Śnieżny miał ustosunkować się do tego? Rozluźnił spięte dotąd mięśnie i nieśpiesznie zaczął przeczesywać palcami morską grzywę.
– Obiecuję... – Szepnął – Obiecuję, że nigdy nie będziesz sama. Wciąż będę ci powtarzać, że nie jesteś sama. – Wiedział, że może jej to obiecać. Właśnie dzisiaj, pod uważnym spojrzeniem milionów przodków przyrzekł sobie i Ulotnej oddanie, tym piękniejsze, ze nie podszyte jedynie fizycznym pragnieniem. Bowiem miał ją teraz przed sobą. Przylegała do niego ufnie całym ciałem, a on pragnął ją jedynie chronić. Dotykać duszy. Ciało było tu na drugim miejscu. Gdyby nie miała cielesnej powłoki, gdyby była jedynie głosem w jego głowie... kochałby ją równie mocno. Miłość? Czy to była miłość? Jeśli tak w niczym nie przypominała tej, którą znają i rozumieją śmiertelnicy.
– To kłóci się z moja naturą, ale nie chce sprzeciwiać się czemuś co sprawia, że pierwszy raz od wieków jestem na odpowiednim miejscu... Dlatego... Nawet jeśli cały świat stanie się twym wrogiem, zaufaj mi. Możesz płakać, możesz być spokojna, a ja zdecydowałem, że wszystko wezmę na siebie. – Szeptał natchnionym, pełnym pasji głosem tak do niego nie podobnym. – Jestem tu, nieważne dokąd pójdziesz. Zawołaj mnie, a staniemy się jednością. – Odsunął pysk. – Spójrz na mnie. – W jego słowach nie było prośby. Była łagodność, którą już znała, ale tym razem splotła się ze stanowczością i charyzmą, którą przecież zwykle przejawiał. Gdy zrobiła o co prosił, podarował jej cień uśmiechu, ale ten znów nie zupełnie był tym, czego mogła się spodziewać. Uczucie mieszało się w nim z czymś mrocznym, jeszcze nie poznanym. Przez chwilę lustrował jej pysk. – Zamienię moją siłę na twój ból. – mówił poważnie, mając świadomość, ze śmiałość jego słów i gestów jest przez nią pożądana. A jemu tak bardzo brakowało swobody, że gdy już mógł się nią upajać, pragnął jak najwięcej. Bezmyślnie odegnał o siebie obawę przed tym co się stanie gdy będą musieli się rozstać i... to powinno być pierwszym co go zaniepokoi, bowiem już dawno nie zdarzyło mu si gubić racjonalności, ale teraz... o tym nie myślał. Zapomniał... albo właśnie przypomniał sobie jak to jest żyć dla kogoś, a nie jedynie dla siebie.

: 19 kwie 2015, 15:33
autor: Tejfe
Leciała po błękitnym nieboskłonie, mrucząc cicho i wsłuchując się w przepiękny śpiew ptaków. Wszystko było idealnie. Wiaterek w miarę cieplutki, promienie grzały jej łuski, a wokół zielono i zielono, bo przyszła wiosna! Tehanu była zdenerwowana. Nie cieszyły ją ptasie serenady, ani nawet przyjemność z lotu (!), gdyż dzisiaj będzie musiała stawić wyzwanie dość trudnej rozmowie. Może nie będzie tak źle.– Uspokajała się, przecież rozmowa z Aillą również miała być przerażająca, a zamiast tego zrodziło się szczere wyznanie żalów, pogodzenie się i wzmocnienie więzi. Jednak to nie było wcale tak pocieszające. Już samo wyrzucanie żalów ją przerażało. Niemniej chciała jednak to zrobić. Musiała się z nimi spotkać. Także wylądowała na miękkiej trawie i rycząc głośno wezwała swoich rodziców na spotkanie, które tak odwlekała.

: 19 kwie 2015, 22:38
autor: Iskra Nadziei
Usłyszawszy zew od córki, postanowiła niezwłocznie przylecieć na wyznaczone miejsce. Choć właśnie spacerowała, to jednak nie zamierzała zaniechać wezwania. Przyleciała jak najszybciej potrafiła i wylądowała obok córki. Z uśmiechem podeszła do niej i otarła się o jej bok. Wyczuła coś czego się nie spodziewała. Wyczuła inny zapach, to nie był zapach stada Życia, choć było go jeszcze czuć. Nie zamierzając podejrzewać, po prostu się przywitała i czekała na to co córka ma jej do powiedzenia. Może po prostu chciała się spotkać, albo miała jakąś ważną sprawę.
-Witaj kochanie, coś się stało? -matczyny instynkt wyczuwał gdy coś trapi dziecko. Dlatego wiedziała że coś jest na rzeczy, ale nie chciała jej wypytywać milionem pytań. Po prostu czekała na dalszy rozwój wydarzeń...

: 20 kwie 2015, 16:17
autor: Pasterz Kóz
Rzuciwszy wszystkie zajęcia, od razu ruszył na spotkanie i pojawił się chwilę po Iskrze. Wylądował obok obu samic, ale jednak nie okazywał zbyt wielkiej radości. Wyczuł inny zapach od córki, tak bardzo różnicy się od Życiowej woni, choć jeszcze zostały subtelne nuty. Słyszał od swych synów o tym co się stało, kompletnie nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Wciąż była krwią z jego krwi, lecz przecież nie wybrała życia z rodziną. Skoro zaś zostali tutaj wezwani przez nią, najwidoczniej chciała porozmawiać, co z pewnością się przyda. Teraz jednak Niebo stał przygaszony w oczekiwaniu.

: 20 kwie 2015, 17:34
autor: Tejfe
Przylecieli. Serce uderzyło jej dwa razy szybciej, niż zwykle kiedy Iskra wraz z Bezchmurnym pojawili się tutaj, w cichym wąwozie. Może powinnam była jeszcze poczekać.– pomyślała, denerwując się. Z niewiadomych dla niej przyczyn, oboje i Iskra i Bezchmurny wydawali jej się jakoś dziwnie spokojni. Czy w ogóle ich nie przejęło spotkanie z nią? Nie kochają już mnie?– martwiła się niczym pisklę, którym po części była. Iskra jednak przejęła kontrolę. Podeszła do córki i otarła się o jej bok, Tehanu nie za bardzo wiedzieć co ma zrobić stała niewzruszona. Jednak na słowa matki, w ślepiach zapiekły ją łzy. Tak dawno nie słyszała jej głosu. Zarówno głosu jej jak i ojca, który był jakiś lekko smutny. To przeze mnie?Nie odprowadziliście mnie na granicę. – palnęła od razu, tak jakby się żaliła. Jednak to nie oto chodziło. –Nienawidzicie mnie?– pytanie było skierowane głównie do ojca, który nie odzywał się ani słowem. Bała się odpowiedzi.

: 22 kwie 2015, 19:33
autor: Pasterz Kóz
-To nie tak...– zaczął, lecz nagle urwał, wzdychając lekko. Okazywanie uczuć było dla niego w pewnym sensie problematyczne, nie był bowiem otwartym na każdego smokiem. Oczywiście, kochał swoją córkę, ale czasami nie potrafił tego okazywać w sposób jaki by chciał. Przez to zazwyczaj inaczej odbierano to co myślał.
-Sądziłem... Że skoro odeszłaś ze stada... Ba! Dopiero na spotkaniu cokolwiek się dowiedzieliśmy o Twojej decyzji. Nie pozwoliłaś dać się nam przekonać, po prostu... Odeszłaś- odpowiedział melancholijnym głosem. Iskra straciła dużo czasu, gdy wpadła w długi sen, więc nie mogli jej winić, ale Bezchmurny poświęcał więcej czasu partnerce oraz polowaniom, niż reszcie swojej rodziny. Wierzył, że skoro dorastają to poradzą sobie i nie chcą, żeby ciągle nad nimi stał, pilnując ich. Nie chciał być nadopiekuńczy, choć miał na to straszną ochotę, biorąc pod uwagę jak szybko i jak wiele jego piskląt odeszło. Wolał jednak, by każdy kto wyprowadził się z Iskry Nieba żył własnym życiem, założył własną rodzinę, a tylko czasami odwiedzał swoich staruszków i opowiadał jak się żyje. Czyżby jednak źle zrobił? Najwidoczniej.
Milcząco stał niczym posąg tam gdzie wcześniej. Nie mówił nic więcej, a po jego postawie czy mimice pyska ciężko było określić coś innego niż smutek. Ogon delikatnie oplatał łapy, zaś łeb miał lekko zwieszony, ze wzrokiem wbitym w ziemie, jakby było mu też wstyd za swoje zachowanie, niegodne rodzica. Zawiódł przecież swoją córkę, sprawił, że ta sądziła, iż ją nienawidzą. Czy mógł nazwać siebie za to dobrym ojcem? Nie, to byłoby kłamstwo.

: 23 maja 2015, 10:06
autor: Dwuznaczna Aluzja
Powoli wracała do formy. Oczywiście, nie było to jak pstryknięcie palcem – ale trzymała się znacznie lepiej. Wyglądała niemal tak dobrze jak zawsze, może nadal brakowało jej kilku kilogramów – ale za kilka tygodni będzie akurat. Dobrze walczyła, zwyciężyła ostatnio jedną walkę z Ognistą adeptką. Dobry trening na początek.
Teraz powoli, niespiesznie szybowała nad terenami wspólnymi. Przemierzała Dziką Puszczę, polany, łąki, drzewa liściaste i iglaste. Była obecnie nad Cichym Wąwozem, gdzie postanowiła wylądować, by się nieco przejść. Tak też zrobiła, pikując gwałtownie i lądując z cichym hukiem na ziemi, kontynuując wyprawę drogą lądową.

: 23 maja 2015, 11:26
autor: Oddech Pustyni
Rany nadal dawały jej się we znaki, ale zdążyły nieco powierzchownie się zasklepić, ograniczając nadmierne ubywanie krwi. Piaskowa zastanawiała się czy zostaną po tym jakieś blizny oraz co zrobiła źle, że jej nauczycielka zdołała ją trafić. Jakby nie było, jej porażce nie towarzyszył żal, bowiem Adeptka cieszyła się z każdej potyczki, bez względu na jej wynik. Miała nadzieję, że kiedy już spotka się ze Słodyczą, uzdrowicielka zasklepi wszelkie uszkodzenia, a młoda będzie mogła powrócić na arenę. Tak sobie rozmyślając krążyła pierw po swojej grocie, potem terytorium ognia, i nim się spostrzegła przybyła aż tutaj, na wspólne. Gdzie też te łapy ją prowadziły?
Miejsce wydawało się bardzo miłe, czy to na jakąś rozmowę czy wypoczynek. Z daleka, oprócz kilku drzew i krzewów samiczka wypatrzyła istotę, która na tle zielonego krajobrazu mocno się wyróżniała. Z tego co zapamiętała ze spotkania, była to Dwuznaczna Aluzja. Naprawdę ona, cudownie! Tyle o niej słyszała, najwięcej w prawdzie negatywnych opinii, ale teraz, wreszcie na własnej łusce ma możliwość przekonać się jaka jest.
Ognista podążyła niespiesznie w jej kierunku. Nie chciała przeszkadzać Cienistej, więc wolała już ze sporej odległości określić jej chęć do rozmowy. Oczywiście to się nie udało, bo samiczka kompletnie się na tym nie znała, więc musiała zaryzykować.
Witaj– Odezwała się kiedy była jeszcze jakiś ogon przed nią. –Jestem Piaskowa Łuska– Nie miała pojęcia jak zacząć rozmowę, więc po prostu się przedstawiła, a potem zdecydowała poczekać na rozwój wydarzeń.

: 23 maja 2015, 11:35
autor: Dwuznaczna Aluzja
Tak, to pstrokate ubarwienie Aluzji było jakimś przekleństwem. Fioletowo-złote łuski z dodatkiem bieli na brzuchu i szyi sprawiały, że była niczym czarny smok na tle śnieżnobiałego śniegu. Jedno i to samo.
Zatrzymała się, gdy zobaczyła zmierzającą w jej kierunku Ognistą, jak wyczuła po zapachu. Poza tym coś jej świtało – chyba widziała ją na spotkaniu, wiele księżyców temu. Z każdym krokiem Piaskowej mięśnie Aluzji napinały się, oddech stawał się głębszy, jakby szykowała się do obrony. Ale co takie chuchro może jej zrobić? Dwuznaczna nie uważała Piaskowej za jakieś bardzo duże zagrożenie. Gdy usłyszała powitanie jej ekscytacja nieco ustała, a zastąpiło ją zażenowanie. Z deszczu pod rynnę. Najpierw małe pisklę, a teraz dziecięco zachowująca się adeptka. Gdzie są te wspaniałe smoki, prawdziwe gady, prawdziwe drapieżniki?
– To Ty jesteś tą ze spotkania – mruknęła bez większych emocji, unosząc głowę i mrużąc złote ślepia.
– Dwuznaczna Aluzja, wojowniczka Cienia – rzekła tylko beznamiętnie, oblizując pysk rozwidlonym, złotym jęzorem.
– Czego chcesz? – spytała ostro.