Strona 7 z 17
: 12 lut 2019, 19:11
autor: Pchła Szachrajka
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Stojąc w Sosnowym Borze Psotna Łuska miała tylko okazję patrzeć w niebo i obserwować, jak jakiś obiekt latający, najwyraźniej trochę płonący w powietrzu, uderza gdzieś w Szklisty Zagajnik. Na szczęście nie w samą Psotną – taka strata by była, nie? – ale gdzieś nieopodal. Więc młoda prawie-łowczyni zniżyła łeb i zaczęła węszyć gorączkowo w powietrzu, zastanawiając się o cóż to, u Riromi ciężkiego, chodzi światu tym razem. Na szczęście umiała latać. Jakby zimowy las zaczął płonąć, mogła szybko uciec. Małe uśmiechy losu, którymi należało się cieszyć.
Końcówka jej ogonka drgnęła lekko, zdradzając spięcie adeptki.
: 12 lut 2019, 22:07
autor: Melodia Ciał
Biegł jak szalony przez łąki i las, biegł jakby od tego zależało jego życie ( a że wysportowany nie był to przy tym biegu czuł się jakby miał wyzionąć ducha), głęboki śnieg utrudniał podróż, ale smok biegł dalej na złamanie karku. Kiedy przebiegał przez Sosnowy Bór, zahaczył o ukryty w śniegu korzeń, przewrócił się a z winy prędkości jaką zdążył nabrać, przekoziołkował kilka razy po sniegu aż zatrzymał się na pniu jednej z sosen. Trącone przez gada drzewo zadrżało a z jego korony spadła czapa śniegu, która zasypała Sosnowego. Samiec dopiero po chwili wygrzebał się z zaspy, ale nie ruszył do dalszego biegu bo gdy tylko wstał, padł znowu na ziemię, zamroczony uderzeniem w drzewo. Kręciło mu się we łbie, musiał odpocząć bo czuł ze zaraz sie udusi, paliły go płuca, a łapa przez którą potknął się, bolała. Smok syknął cicho i zaczął drugą łapą rozmasowywac bolce miejsce, włożył jednak łape pod śnieg, jeśli ją schłodzi to może przestanie boleć.
Przez całą tą sytuację Sosnowy dopiero po chwili wyczuł obecność innego smoka. Powiódł wciąż nieco jeszcze zamglonym spojrzeniem za zapachem "intruza" po czym zatrzymał spojrzenie na niebieskiej plamie. Po chwili wróciła mu ostrość widzenia i mógł dostrzec każdy szczegół na ciele nieznajomej. Błękitna smoczyca nie mogła być od niego starsza, a z wyglądu, pomimo różnicy kolorystycznej, przypominała mu nieco Cytrynową.
– K-kim jesteś ? – spytał słabym głosem.
: 14 lut 2019, 20:51
autor: Pchła Szachrajka
Wytrzeszczała oczy na Sosnowego Kolca, który odprawił całkiem niezłe przedstawienie przed nią tutaj. Całkowicie nieumyślnie, to jasne, ale to po pierwsze było niezwykle imponujące, a po drugie chyba nawet nic sobie nie zrobił, więc Psotna mogła odetchnąć z ulgą.
– Jestem Psotną Łuską z Wody – powiedziała, nie zbliżając się do obcego, najwyraźniej oszołomionego jeszcze smoka.
Tak, była dość nieufna wobec nieznajomych z innych stad. Po jej pisklęctwie... Nie było w tym absolutnie nic dziwnego. Napady na obóz, poparzenia i porwania. Straszne rzeczy.
– Żyjesz? – zapytała dla pewności.
Może miał rany, których nie widziała ze swojego stanowiska obserwacyjnego. Raczej nie mogła przejść obojętnie koło potrzebującej osoby. Chyba.
: 15 lut 2019, 23:23
autor: Melodia Ciał
Samiec stał przez moment w miejscu, a kiedy przestało mu się kręcić w łepetynie, podszedł bliżej do nieznajomej . Niegdyś też bał się obcych, teraz umiał się bronić więc strach wśród innych smoków mu nie dokuczał.
– Żyję jak widać. Uh co za upadek.– stęknął ale po chwili przypomniał sobie o manierach i przedstawił się
– Ja jestem Sosnowy Kolec, ze stada Ognia. Najwyraźniej przeciwieństwa faktycznie się przyciągają– zaśmiał się po czym za pomocą magicznej kuli ciepła roztopił trochę śniegu po czym usiadł na ziemi, a ciepłą kulę zawiesił między swoim łbem a Psotną. Miał jeszcze czas zobaczyć kamień z nieba, przecież nie dostanie nóg i mu nie zwieje.
– A tak właściwie co tu robisz o tej porze ? Polowałaś ? Ja chciałem gdzie spadł płonący kamień– wydusił z siebie a dopiero potem zastanowił się czemu on to wszystko gada obcej smoczycy.
: 24 lut 2019, 20:40
autor: Pchła Szachrajka
Szachrajka zmierzyła Sosnowego Kolca uważnym spojrzeniem, ale chyba biorąc pod uwagę jego wcześniejsze popisy nie uznała go za zagrożenie, bo pozwoliła mu do siebie podejść. Ba, uśmiechnęła się do niego szeroko, co mogło mieć nieco złowróżbny efekt. Przynajmniej taki by miało na pewno, gdyby Sosnowy wiedział co jej chodziło po głowie.
– Zwiedzałam tereny – powiedziała zgodnie z prawdą. – A nazywam się Pchła Szachrajka, łowczyni Wody – ta ostatnia informacja w zasadzie była zbędna, bo przecież to Sosnowy mógł na niej zwęszyć, ale mniejsza o to.
Popatrzyła na jego magiczne światełko, ale nie skomentowała jego istnienia.
– Słyszałeś już co to mogło być, czy jeszcze nikt z Ognia nie trafił tam? Bo zastanawiam się czy tam iść, ale... – zmrużyła ślepia, patrząc w przestrzeń i urywając wypowiedź w połowie zdania.
Dodano: 2019-02-24, 20:40[/i] ]
//Z uwagi na nadchodzącą nieobecność niestety muszę się zwijać :< wybacz. Od jutra mam ograniczoną aktywność.
Pchła Szachrajka wyprostowała się gwałtownie, patrząc na zachód. Białe wąsy zadygotały jej z przejęcia, kiedy patrzyła w dal, majac nieco szkliste spojrzenie. Czyżby odbierała jakąś wiadomość? Chyba tak. Ach, ta maddara i jej cudowne właściwości.
– Wybacz mi, Ognisty! – powiedziała, wyrzucając z siebie słowa z prędkością błyskawicy. Były ledwo zrozumiałe. – Jestem potrzebna gdzieś indziej. Dokończymy naszą rozmowę kiedy indziej, obiecuję!
Wstała na równe łapy i pobiegła niczym wystraszona sarna w tym kierunku, w który wcześniej patrzyła.
: 14 kwie 2019, 15:29
autor: Posępny Czerep
// Wrodzony talent (łowiectwo)
Niosły ją emocję, jak gwałtowną burzę, która sprawia, że czubki wiekowych drzew kłaniają się runu leśnemu. Kolejny raz chodziło o to samo. Błądziła po tym świecie po omacku, prowadzona już tylko przez własną abstrakcyjną perspektywę i presję bycia kimś więcej dla stada, niż bezużyteczną gębą do wykarmienia.
Rzadko ktoś chciał poświęcić jej czas, zwłaszcza z rodziny. Właściwie widywała ojca tylko na Ceremoniach, a matkę wcale. Bała się o nią, ale nie chciała dopuścić do siebie myśli, że coś jej się stało – wolała być na nią zła. Zła, że jej nie kocha i nie poświęca jej czasu. Złość była prostsza i bardziej bezbolesna. Presja pomyślała o wszystkim czego się nauczyła przez ostatni czas: właściwie tylko Opiekunka chciała się z nią spotkać sama z siebie, na resztę smoków albo trafiała zupełnym przypadkiem i trochę wymuszała na nich naukę – w to przynajmniej wierzyła – albo to oni wymuszali coś na niej. Zadrżała na wspomnienie wody przesłaniającej jej świat i zabierającej oddech, gdy czarna smoczyca z impetem wepchnęła ją pod taflę jeziora. Zamarła na chwilę z bijacym sercem, bo wspomnienie było aż nadto żywe. Cóż, tej lekcji nie zapomni tak długo, jak tylko dycha.
Coś odwróciło jej uwagę od potoku własnych myśli i emocji. Było to bardzo przyjemne śpiewanie czarnopiórego ptaszka. Drobne, dostojne zwierzątko stało na ziemi, dumnie wypinając pierś i donośnie rozsławiając swą melodyjną fletową pieśń na cały bór. Zachwyciła się na krótki moment, stawiając uszy na sztorc i próbując wyłapać powtarzalna zwrotkę. Nawet sama usiłowała zagwizdać. Nie brzmiało to może dobrze, ale spodobało jej się.
Poczuła jednak coś jeszcze. Jej barki same napięły się niemal boleśnie, jedna z łap ugięła pod jej piersią, wczepiając palczastą łapę w grunt. Druga lekko unosiła się nad trawą i wyciągała w przód. To co czuła, to był instynkt. Instynkt, który kazał jej zacisnąć szczęki na zdolnym gardziołku ptaszka. Spodziewała się, że go pożałuje, że wysokorozwinięta empatia i zachwyt nad talentem czarnopiórego nie pozwoli jej chcieć go zabić. Ale chciała. i doskonale wiedziała co robi.
Kos nie przejmował się nią, nawet jeśli ją zauważył. Znajdywał się spory kawałek od niej, dreptał radośnie po ziemi, przystępując co jakiś czas, by zaśpiewać lub poszukać czegoś w ziemi. Oczy Aank były niemal czarne, ledwo widoczne na tle ciemnych smug na jej pyszczku, źrenica była równie cienka do blada aureola wokół niej. Wszystkie jej zmysły zdawały się być skupione na tej kulce pierzu cieszącej się własnym życiem.
Przykucnęła na chwilę nieruchomo. Poczuła, że futro na brzuchu szura o leśne poszycie i zmarszczyła się. Usłyszy ją. Napięła brzuch, uniosła nieco grzbiet. Tak powinno być lepiej. Bladoróżowy ogonek wił się nisko nad ziemią, dając ujście dzikim emocjom. To zdecydowanie był jej żywioł. Dawno nie czuła się tak świetnie! Zrobiła pierwszy krok. Łapka miękko wpiła się między źdźbła świeżej, pachnącej trawy. Ruszyła się tylna łapa. Lekko zachrobotała o coś pazurkami – skuliła się w sobie, przyciskając uszy do czaszki, szczerząc na siebie kły.
Cśśś Aank! Uważaj jak leziesz.
Kos nic sobie nie robił jednak ze zbliżającej się futrzastej śmierci, poddreptał nawet nieświadomie lekko w jej kierunku. Uff.
Pochyliła łeb w dół i zajrzała pod własne nogi. Skorupka orzecha zaraz wbiłaby jej się w stopę. Ups. A więc należało przypomnieć sobie choć część nauki śledzenia i patrzeć nie tylko na ofiarę, ale i na wiodącą do niej drogę. Ślepia czujnie przesunęły się po trasie, którą zamierzała przebyć. W sumie orzech był jedyną większą przeszkodą, może po za niskimi krzakami, na których znajdowały się zeschłe liście. Na pewno trzeba było na nie uważać, żeby czasem nie zaszeleściły o jej grzbiet!
Dobrze, a więc jeszcze raz.
Luźno wiszący, machający na boki ogonek, brzuch i pierś unosząca się nad trawą, ugięte łapki, nisko pochylony pyszczek... Coś jeszcze. Rozluźniła skrzydła, które zaczęły już ją boleć z napięcia. Uświadomiła sobie, że krępowały jej ruchy.
Sama pomyślała o sobie z uznaniem, gdy uświadomiła sobie, że nie słyszy własnych kroków. Okej, co prawda w tempie, w którym ona pokonała zaledwie parę swoich długości, żywiołowy ptaszek zdążył sam się do niej zbliżać i oddalać – ba! Na chwilę nawet kompletnie zniknął jej z oczu. Ona dalej uparcie szła w to samo miejsce.
W końcu była naprawdę blisko! Pokonała już wredne hałaśliwe krzaczory, przeczołgując się niemalże pod najniższymi gałązkami, jej uwadze nie umknęły nawet luźne kamyczki, na których niemalże by się poślizgnęła! Jednak kos był bystrzejszy niż jej się wydawało.
Przerwał swoją flirciarską pieśń w połowie i przekrzywił główkę, patrząc prosto na nią. Oboje zamarli równie przestraszeni, ale zwierze nie czekało z reakcją – wydarło się, jazgocząc przeraźliwie i natymiast zrywając się do lotu.
Syk Aank było słychać dopiero gdy ofiara znacznie się oddaliła.
Smoczątko przestało brzydko wywijać wargi, zamknęło paszczę i podreptało w jakimś obcym sobie kierunku
//zt
: 21 cze 2019, 20:06
autor: Mgławica Nicości
***
Kręciła się powoli po Szklistym Zagajniku, zanurzając się w swoich myślach, przemyśleniach. Stawiała kroki wolno, bez jakiegokolwiek pośpiechu, jeżdżąc spojrzeniem po okolicy, jakby próbując jednocześnie zarejestrować każdy jej element. Zapamiętać. Zwiedzała nieznane sobie tereny, chcąc zapamiętać jak się po nich poruszać, zapamiętać położenie konkretnych punktów. Choć może nie to było jej głównym celem. W jej głowie czaiła się nieco inna myśl, która od jakiegoś czasu ją nawiedzała. Zwierzęta. Kompani, tak popularni tutaj. Jak oswajali zwierzęta? Tego nie wiedziała i to ją zastanawiało; nie wiedziała jednak kogo mogła się poradzić, uszczypnąć nieco wiedzy. Nie zamierzała odpuścić, dopóki nie znalazłaby odpowiedzi i... Może nie oswoiła sama jakiegoś stworzenia, bowiem to była interesująca dla niej perspektywa – stworzenie, które nie tylko pomagałoby jej, ale także stanowiło swego rodzaju ochronę. I wzajemnie, oczywiście. Odetchnęła, zatrzymała się. Znajdowała się w borze; rozejrzała się po otaczających ją drzewkach, a zaraz przymknęła nagle ślepia i zaczęła tworzyć w głowie swój przekaz mentalny. Może pozbawiony konkretnych słów, ale niosący za sobą oczywisty przekaz – chęć nauki, chęć rozwinięcia się i dowiedzenia więcej o kompanach i ich oswajaniu. Wysłała mentalny impuls i czekała.
: 21 cze 2019, 20:34
autor: Infamia Nieumarłych
Mentalny impuls dotarł do młodej wywerny, która postanowiła zareagować. Przyleciała do Sosnowego Boru, by, jak się okazało, spotkać znajomą sobie już sylwetkę. Nowoprzybyła, może nie do końca Cienista, ale mimo wszystko związana ze stadem. Czy to już czyniło ją godną udzielenia pomocy? Do pewnego stopnia. Pomoc to jedno, zaufanie to drugie.
Mahvran wylądowała przed Ymrą, składając skrzydła i stawiając je na podłożu, potrząsając lekko trójkątnym łbem przyozdobionym koroną kręconych rogów. Przyjrzała się starszej samicy, nie odzywając się od razu. Minęło kilka dłuższych chwil, nim przemówiła. Znacznie pewniej i bez charczących nut, jakie towarzyszyły jej za czasów pisklęcych.
– Myślałaś o zdobyciu kompana? – Od razu przeszła do rzeczy, wyciągając wnioski z treści mentalnego przekazu. – Powiedz mi, co już wiesz. Nawet, jeżeli są to strzępy wiedzy. – Mruknęła, sama nie do końca pewna, od czego taką naukę zacząć. Prawdą było więc to, że zadała pytanie po to, aby kupić sobie kilka sekund cennego czasu. Potrzebowała go do namysłu. Więc nawet, jeżeli odpowiedź Ymry byłaby zabójczo lakoniczna, mogłoby to być wystarczające.
: 21 cze 2019, 21:29
autor: Mgławica Nicości
Nie czekała długo, bowiem niedługo po wysłaniu impulsu, przybyła do niej Cienista. Młodsza cienista, którą zmierzyła uważnie spojrzeniem. Nie patrzyła na wiek, nigdy nie miała nic przeciwko młodszym smokom, nawet jeśli te miały udzielać jej wiedzy. Wiedza to wiedza, istotna i potrzebna, nie ważne od kogo zdobyta. Kiwnęła lekko łbem na powitanie Mahvran, nie odzywając się samej, a pozwalając młodszej smoczycy mówić. Wysłuchała jej uważnie, ponownie kiwnąwszy łbem twierdząco na zadane pytanie. Na następne słowa, wypuściła nosem powietrze, zamyślając się.
— Najpierw trzeba uspokoić zwierzę, zapewnić o braku zagrożenia. Słowami, gestami, przekupstwem, tak myślę — odparła wolno, mówiąc wszystko to, co przychodziło jej do głowy, a przychodziło... Niewiele tak naprawdę, bowiem kompletnie nie miała pojęcia jak można oswoić stworzenie, sprawić, by to zechciało stać się kompanem smoka. — Zwierzęta nie rozumieją słów, ale rozumieją ton głosu, uczucia w nim zawarte, zatem mówienie spokojnie, bez agresji mogłoby być tutaj kluczem — dodała wreszcie i zmierzyła młodą spojrzeniem. To tak pokrótce o tym, czego domyślała się, jeśli chodziło o oswajanie. W jej grupie nie spotkała się z takimi przypadkami. Jej towarzysze nie byli chętni, by próbować zdobywać zwierzęcych kompanów, więc też nie miała z tym aż takiej styczności do momentu, gdy przybyła pod barierę.
: 21 cze 2019, 21:47
autor: Infamia Nieumarłych
Mahvran kiwnęła lekko rogatą głową, wypuszczając powoli powietrze z obszernych płuc. Czyli ciemnofutra miała jakieś ogólne pojęcie na ten temat. Dobrze, nie trzeba będzie zacząć od zera. Wywerna z kolei miała wystarczająco dużo czasu, by ustalić strategię.
– Generalnie to nazywa się mediacją. Przekonywanie do swoich racji i tak dalej. Z reguły używane przy kontaktach z innymi rasami rozumnymi, ale przy uspokajaniu zwierząt też pełni istotną rolę. – Młoda rozejrzała się przelotnie po okolicy, raczej z czystej ostrożności aniżeli faktycznej potrzeby. Chciała mieć jednak pewność, że nikogo nie było w pobliżu. Tereny wspólne były bezpieczne tylko w teorii. – Mediacja to tak naprawdę ugodowy sposób rozwiązywania spraw, do których nie chce się – lub zwyczajnie się nie może – podejść siłowo. Niekoniecznie oznacza to spokojne podejście, grunt w tym, by argumenty przechyliły zwycięstwo w rozmowie na twoją stronę. Jeżeli jednak mowa o zwierzętach, to tutaj wygląda to nieco inaczej. Trzeba je uspokoić, a można to zrobić na różne sposoby. Cichym szeptem, śpiewem, rozluźnioną postawą, zależy od gatunku i stopnia agresywności. Zasugeruj mi sposoby na uspokojenie i zdobycie nici zaufania pegaza, demona, delfina, kruka i hydry. – Poleciła, przekrzywiając lekko głowę na bok. Prawy kącik pyska Mahvran wygiął się w niezbyt przyjemnym uśmiechu. Jakby mówiła "powodzenia", bo z pewnością będzie wymagała porządnych propozycji. I weź tutaj traf w jej gust...
: 21 cze 2019, 22:26
autor: Mgławica Nicości
Słuchała wszystkiego, co mówiła Mahvran, jednocześnie wszystko starając się zapamiętać; chwytała kolejne informacje, nie mając zamiaru ich już wypuszczać. Słuchała uważnie, nie przerywała, nie mówiła nic, bowiem i nie miała czego mówić – ta kwestia, póki co, należała do młodszej samicy. Mediacja. Zapamiętała to, jak i samą definicję, acz to na kwestii oswajania zwierząt skupiła się najbardziej. Chociaż nie mogła powiedzieć, że sama w sobie umiejętność mediacji była niepotrzebna, a wręcz przeciwnie – była czymś, co z pewnością interesowało Ymrę, czymś, co chciała opanować.
Odetchnęła, kiwnęła głową, kiedy druga smoczyca przestała mówić, a samej bezskrzydłej dała swego rodzaju zadanie. Zastanowiła się najpierw, przywołała w umyśle obraz każdego ze stworzeń, jakie przyszła uzdrowicielka wymieniła. Pegaz, skrzydlaty koń, z pewnością waleczny, acz agresywny do smoków jedynie w razie potrzeby. Demon byłby już większym problemem, jednakże może i przez to stawał się bardziej intrygujący. Agresywny, brutalny stwór. W przeciwieństwie do delfinów, które były stworzeniami łagodnymi i inteligentnymi. Inteligentnymi, tak samo jak niezbyt groźne dla smoków kruki. Kolejnym niebezpiecznym stworzeniem była hydra. Odetchnęła. Skrajnie różne podejścia.
— Do pegaza zbliżałabym się ostrożnie, jednocześnie nucąc; stanęłabym w bezpiecznej odległości, tak, by nie był przytłoczony moją obecnością, by nie czuł zagrożenia. Rozluźniłabym się, nie robiła gwałtownych ruchów. Dawałabym mu sygnały, że nie jestem zagrożeniem. Pochyliłabym przed nim łeb w wyrazie szacunku. Nuciłabym do skutku, aż zwierzę nie uspokoiłoby się, jednocześnie podchodząc co jakiś czas coraz bliżej, nie nachalnie. Do demona podeszłabym nieco inaczej; nie zbliżałabym się. Znowu zaczęłabym nucić, by zainteresował się, może skupił bardziej na moim śpiewie, niż chęci atakowania. Nie wykonywałabym gwałtownych ruchów, stałabym w miejscu, a po chwili zaoferowałabym mu pożywienie – mięso, by to na nim się skupił, skojarzył, że jestem w stanie zapewnić mu jedzenie — mówiła, długo, swoim monotonnym głosem, cały czas utrzymując spojrzenie na drugiej samicy, jakby wypatrując jej reakcji na słowa Ymry. Zrobiła sobie chwilę przerwy w mówieniu, nieprzyzwyczajona do tak długich wypowiedzi. Złapała oddech, uporządkowała myśli, skupiając się na kolejnych stworzeniach. — Delfiny są stworzeniami niezwykle inteligentnymi i nieagresywnymi. Zaczęłabym do takiego mówić, ze spokojem, łagodnie, rozluźniając się, by i on czuł, że może samemu się rozluźnić, zaufać mi, a nawet zbliżyć się, zobaczyć, że nie mam złych zamiarów. Nie ruszałabym się gwałtownie, by go nie spłoszyć. Delfin szybko mógłby zrozumieć, że go nie skrzywdzę. Tak samo postąpiłabym w przypadku kruka, bowiem i one są inteligentne, więc szybko wyłapałby z mojego tonu głosu, że nie jestem zagrożeniem. Inaczej wyglądałoby to z hydrą; tutaj postępowałabym podobnie, jak w przypadku demona. Zaczęłabym nucić, by skupiła się na moim głosie, zaoferowała mięso. Nie zbliżałabym się aż nadto, by jej nie prowokować do ataku — wypowiedziała i... Zamilkła, mrużąc lekko powieki, wlepiając spojrzenie w Mahvran. Powiedziała wszystko, co wiedziała, co przychodziło jej do głowy i co wywnioskowała ze słów smoczycy, jak i informacji o danych stworzeniach.
: 21 cze 2019, 22:50
autor: Infamia Nieumarłych
Słuchała Ymry, analizując jej sugestie. Gdy mówiła o pegazie, Mahvran nie odezwała się. Nie musiała nic dodawać, propozycja ciemnofutrej była dosyć sensowna. To, czy sprawdziłaby się w praktyce było ciężkie do jednoznacznego określenia, bo każde zwierzę było nieco inne. Można zgadywać jego zachowanie na podstawie ogólnego zarysu charakteru gatunku, ale wszystko może być niespodzianką.
– Możesz zaśpiewać demonowi, moja babka w ten sposób uspokoiła swojego, ale to wyjątkowo ryzykowne. Gdy masz do czynienia z istotą tego pokroju lepiej jest próbować mu, że traktujesz go jak równego sobie. Nie kajaj się, ale też nie przyjmuj bojowej postawy. Okaż szacunek, nie naruszaj przestrzeni prywatnej, podchodź do niego bardziej jakbyś oferowała mu sojusz. Trochę tak, jakbyś miała do czynienia ze smokiem, ale bardziej zdziczałym. – Stwierdziła, drapiąc się pazurem skrzydła po ciemnołuskiej gardzieli. – Delfiny są inteligentne i raczej pokojowe, więc możesz wręcz spróbować potraktować go jak przyjaciela. Uśmiechnąć się. Są bystre, rozpoznają oznaki wesołości, chęć nawiązania przyjaźni. W przypadku hydry powinnaś postąpić podobnie jak z demonem. Szacunek, równość, sojusz. – Podsumowała, stukając końcówką przydługiego ogona o podłoże.
– To ci powinno wystarczyć. Jeżeli nie, to może kiedyś znajdę twoje bielejące kości gdzieś w głuszy. – Uśmiechnęła się złośliwie. – Baw się dobrze.
: 22 cze 2019, 0:24
autor: Mgławica Nicości
Smoczyca odezwała się dopiero, gdy bezskrzydła skończyła mówić. Skupiła się na jej słowach, od razu wbijając sobie do głowy jak traktować dane zwierzęta, a także to jakie błędy popełniła w swoim myśleniu. Kiwnęła głową, zrozumiała; demona traktować na równi ze sobą, jak sojusznika, bez agresji, z szacunkiem. Tak samo z hydrą. Delfina, jako stworzenie niesamowicie inteligentne, traktować jak przyjaciela. Wszystko było całkowicie zrozumiałe, więc odezwała się dopiero, gdy Cienista skończyła mówić, jednocześnie nie reagując w żaden konkretniejszy sposób na jej ostatnią, kąśliwą wypowiedź.
— Dziękuję za pomoc, Mahvran — rzuciła, mierząc spojrzeniem rozmówczynię. Zamyśliła się, przenosząc spojrzenie na bok, przejeżdżając nim po otoczeniu. Zmrużyła ślepia. — Jak założyć więź? — zapytała nagle, na nowo wracając spojrzeniem na młodszą, a w błękitnych oczach zalśniła ciekawość. To była ostatnia potrzebna jej rzecz do tego, by mogła sama spróbować znaleźć dla siebie towarzysza. Choć... — Czy byłabyś w stanie użyczyć mi nieco mięsa? — Kolejne pytanie, które padło z jej pyska niespodziewanie.. Pozbawione emocji, wypowiedziane obojętnym głosem. Nie liczyła na aż taką łaskawość ze strony Cienistej, niemniej jednak – postanowiła zapytać. Kto pytał, nie błądził. A skoro dzieliły jedno stado, to może, może jednak Mahvran skusi się, by pomóc jej nieco bardziej. A jeśli nie, to... Cóż, nie.
: 26 lip 2019, 23:54
autor: Horyzont Świata
Być może próba wzbicia się w górę, centralnie pomiędzy drzewami, nie była najlepszym pomysłem. Jednak Tweed miał w sobie to, że pomimo swojego wieku nie zachowywał się jak ktoś, komu niedawno stuknęło 10 księżyców. Wręcz przeciwnie, problemy z mową i zachowanie typowe dla dużego pisklaka w cale nie zniknęły, jakby stanęły w miejscu. Tak więc Tweed wyskoczył w górę, po czym od razu tego pożałował. Machając skrzydłami, poczuł jak gałęzie szarpią jego boki i skrzydła. Nie stała mu się jakaś większa krzywda, jednak poleciało w dół trochę liści a po ciele rozbiegło się nieprzyjemne pieczenie. Tweed, jak to miał w zwyczaju, spojrzał na drzewa z obrażonym pyskiem i powiedział
– Sss...aaaa! Tou dudszo. Za dużo og-ranczein! Znowu!
: 27 lip 2019, 2:06
autor: Kojąca Głębia
Ziemisty nie był jednak jedyną osobą przebywającą w okolicy. Do Sosnowego Boru zabłądziła również pewna morsko-wężowa smoczyca z sąsiadującego stada Wody. Szła spokojnie przed siebie, rozglądając się, dopóki nie usłyszała głośnego trzasku łamanych gałązek oraz odgłosu upadającego ciężko smoka. Czyżby coś się stało?
Nieco zaniepokojona, ostrożnie ruszyła w kierunku źródła podejrzanych dźwięków. Znalazła się w zasięgu wzroku Tweeda, jakieś pięć ogonów naprzeciwko niego. Spojrzała się swoimi szarymi ślepkami i z ulgą stwierdziła, że to jedynie rozrabiające pisklę. Nic się nie stało... Całe szczęście.
Khriza mając nadzieję, że brykający Ziemisty jej nie zauważył, położyła się pod jednym z pni drzew, kładąc łeb na korzeniu, przymykając nieco oczy.
: 22 wrz 2019, 14:04
autor: Spuścizna Krwi
Przybyła do Sosnowego Boru z kusząca myślą, by zasadzić tu nie szyszkę, a dąb. Czy nie czułby się idealnie w otoczeniu igieł, które zakwaszają glebę, nie pozwalając większości roślin na swobodny wzrost? Im więcej drzew sadziła, tym bardziej zirytowana się stawała. Chyba nie tego chciała Alaleya, ale... Miała to w nosie. Zrobi co trzeba i odzyska swój płomień. Jej myśli należały do niej, nie do jakiegoś tam duszka. Wykopała dołek wśród sosnowych igieł i gleby, a następnie umieściła w środku szyszkę sosny niech rośnie z kuzynkami. Zasypała ziemią powstały dołek i zasadzoną w nim szyszkę, a następnie przy pomocy magii stworzyła trochę wody, którą zwilżyła ziemię dookoła, podlewając roślinkę. W sumie nie obchodziło jej za bardzo, czy drzewko wyrośnie czy nie. Zostało jeszcze jedno, dlatego nie tracąc czasu ruszyła w kolejne miejsce.
: 31 paź 2019, 17:28
autor: Wędrówka Słońca
Pierwszy łyk powietrza podziałał na Wędrowca odurzająco. Ponaglało go do działania, do znalezienia Wodnych. Obawiał się, że Ateral zorientuje się w swojej pomyłce i odesle ich wszystkich do Krainy Wiecznych Łowów.
Prawdę mówiąc, Słońce był lekko zmartwiony. Czy bóg ukarze ich za nieposłuszeństwo?
Zapadał już zmierzch. Piastun szedł powoli wśród drzew, obserwując jak jego niematerialne łapy przenikają przez mokrą trawę. Było to bardzo... dziwne. Ale przyzwyczaił się szybciej, niż możnaby się spodziewać. Może to była kwestia tego, że był pogodzny ze swoją śmiercią? Hm.
Zatrzymał się i zadarł łeb do góry. Księżyc już wschodzil... Tęsknił za tym. Kraina Wiecznych Łowów była inna. Piękna, ale inna. A to był jego dom.
Jego uwagę przykuł ruch. Zbliżył się ostrożnie, zapominając, że w takim stanie i tak nic nie jest w stanie mu zaszkodzić.
: 31 paź 2019, 19:04
autor: Niespokojna Toń
Przedzierała się przez to, co zostało z terenów Wody, a przejmujące ją rozczarowanie i niezadowolenie nie chciało odpuścić. Rozumiała. Wiedziała, że Fen nie miał wyjścia, ale i tak serce płonęło. Miała ochotę skoczyć i wydrzeć im to, co zabrali. Woda nie miała jednak szansy, była dużo słabsza od Plagi, opanowana przez młode, niedoświadczone smoki. Należało przeczekać, zdusić w sobie ból. Odwrócić wzrok od terenów, gdzie uwielbiała przebywać i które wciąż uważała za własne...
Drgnienie serca. Samica znieruchomiała, gdyż jej wzrok dostrzegł coś nietypowego... Pomiędzy drzewami... Czy ona dobrze widziała? Zbliżał się do niej smok, którego nie widziała nigdy wcześniej! Tylko jego ciało... Wydawał się wręcz niematerialny. Czy to magiczna sztuczka? Samica nieświadomie przyjęła ostrożną pozycję, przygotowana na wszystko. A wraz z każdą skracającą się odległością smoczego ogona między nimi coraz silniejsze miała wrażenie, że widzi przed sobą ducha. Czy to możliwe?!
Otworzyła szerzej oczy, a futro uniosło się, zdradzając zdenerwowanie. Serce zaczęło szarpać się w piersi, jakby miało wyskoczyć przez gardło na zewnątrz! Przeciwko niematerialnej energii czuła się kompletnie bezbronna... A smok był już tak blisko.
: 01 lis 2019, 17:25
autor: Szlachetny Nurt
Dla niego nie było specjalnej różnicy – martwy, czy nie, wychodziło na to samo. Jednak była to jedna, niepowtarzalna okazja, by móc zrobić coś, na co czekał od dawna. Pamiętał moment swojej śmierci, ale nie wiedział jeszcze wtedy, że pociągnie to za sobą Promyka, chociaż on i tak by już długo nie pociągnął sam w sobie. Co za grzyb. Ale jego grzyb. Kawka wyruszył za nim, gdy ten postanowił się po prostu przejść. Jak to się stało, że są tutaj? Nurt nie do końca rozumiał to, co zaszło, ale szedł. Niestety w postaci ducha nie zmienił się za bardzo i nadal preferował powolne, wręcz ślimacze ruchy, ale w końcu doczłapał się do miejsca, w którym stanął Promyk.
– Spokojnie, wystraszysz ją. – Powiedział cicho swojemu bratu, chociaż to on sam w tym momencie był bardziej przerażający. Milczące, zbłąkane dusze, to jedno, ale takie gadające? Chciał jeszcze dodać coś Słonecznemu w stylu "przepraszam, że cię zabiłem i w sumie siebie też". Ale to nie był dobry moment na tego typu zwierzenia i rozmowy. Usiadł więc niedaleko Koralowej Łuski, w klasycznym dla siebie stylu. Ogonem zawinął łapy, na ile duchowa postać mu pozwalała. Następnie zastygł w pozycji posągu, a swój jeszcze bardziej martwy wzrok skupił na adeptce. Obserwował ją tak przez chwilę, chociaż nie był pewien, czy ona widziała jego.
– Gdzie jest Hexaris? Gdzie jest moja Hexaris? Muszę się z nią zobaczyć. – Wypowiedział to chłodno, bez żadnych emocji, mimo iż całym sercem pragnął zobaczyć córkę, nie ważne, czy było to serce z kamienia, czy nie. Pewien mądry smok powiedziałby teraz "to trzeba było się nie zabijać". Ale dla Nurtu nie miało to już znaczenia, musiał odnaleźć Hexaris teraz. Przeszłość się nie liczyła. Była jeszcze Toffinka... ją też musi odwiedzić, ale najpierw jego córka z plamką przy oku. Musiał wiedzieć, że jest bezpieczna, że nic się jej nie stało.
: 01 lis 2019, 19:47
autor: Wędrówka Słońca
Wędrówka po byciu dostrzeżonym zamarł. Ta reakcja była instynktowna – jak gdyby nie chciał spłoszyć smoczycy. Przyglądał się jej w milczeniu, katalogując kolory i kształt jej pyska. Była unikatowa. Wyglądała jak cór...
Nagły i cichy komentarz Nurtu spowodował, że Słońce drgnął jak ukłuty i spiorunował brata wzrokiem. Całkowicie zapomniał o opanowaniu i dyskrecji.
– JA ją przestraszę? – żachnął się. Mimowolnie podniósł łapę do piersi w geście niemego zdziwienia. – Może jeszcze na śmierć? Ty byś wiedział, ekspercie – burknął, wykrzywiając pysk w grymasie niedowierzania. Co za insynuacje, naprawdę! Ale nie minęła chwila, a pysk Wędrowca zmiękł i pojawił się na nim lekki uśmiech. Nie chciał obrazić Nurtu.
Ani przestraszyć smoczycy! Och! Obrócił się do niej przodem, z wyrazem niejakiej paniki na przejrzystym pysku. Błękitne ślepia rozszerzyły się nerwowo.
– Wybacz, Koralowa, och, to nie tak miało być! – zapewnił żarliwie. Zrobił krok przód, jakby szykował się do przytulenia smoczycy, jednak rozum wziął górę. – Wybacz. Tak. Ekhm. Mam na imię Wędrówka Słońca, byłem Piastunem Wody. To Szlachetny Nurt, dawny Przywódca. Mój syn to Remedium Lodu, pamiętasz go może? Bez obaw. Nic Ci nie zrobimy. – Uśmiechnął się i miał nadzieję, że wypadł pokrzepiająco. – To nie żadne sztuczki. Dzięki drobnemu rozproszeniu Aterala część Przodków mogła odwiedzić Wolne Stada. Strasznie liczyłem na to, że Cię zobaczę!
Słońce promieniał: radością, światłem i delikatnym ciepłem. Zdecydowanie nie był typową zmorą.
: 01 lis 2019, 21:09
autor: Niespokojna Toń
Jakby tego było mało, zaraz obok pierwszego ducha zjawił się jeszcze drugi! Byli niezwykle do siebie podobni, może to jacyś bracia? Niezdecydowana wlepiała w nich wzrok, aż zaczęli się odzywać. Potem wlepiała wzrok jeszcze bardziej... ale przynajmniej sytuacja zaczęła się troszkę rozjaśniać.
–Gdzie jest Hexaris? – Powtórzyła za nim cicho, a wtedy zaczęło coś jej świtać. Hexaris... Hexaris... Axarus! On wspominał o kimś o podobnym imieniu. O jakimś swoim rodzeństwie... Smoczycy coś tam dzwoniło nie wiadomo gdzie, ale złapała się tej kruchej myśli, gdyż czuła przymus odpowiedzenia w jakiś sposób na lamenty widma. – Nie znam nikogo takiego... Ale znam Axarusa. A on kiedyś wspominał o jakimś.. Hexarusie? Ale to było dawno, mogłam coś przekręcić... – Wymamrotała trochę niezręcznie. Czy to mogło jakoś pomóc nieszczęśliwemu duchowi?
Wtedy jej uwagę przykuł drugi duch. Ten wydawał się wręcz łagodny i... nerwowy? Nie sądziła, że duchy mogły byś tak smocze w wyrazie! A może to powrót do świata rzeczywistego przywracał im część starego życia?
Zamarła, słysząc wyjaśnienia Wędrówki, nagle świadoma, z kim dokładnie ma do czynienia!
–Och.. – Zająknęła się, z szacunkiem skinając głową dwójce duchów. – Remedium Lodu gdzieś zaginął zanim się urodziłam. Tylko o nim słyszałam. – Odparła, żałując, że nie ma nic więcej do powiedzenia na ten temat. – ...Ale Szlachetny Nurt... Mój przyjaciel, właśnie ten Axarus, wspominał, że jego ojciec był przywódcą i miał złote łuski... – Zaczęła mówić, przyglądając się uważnie drugiemu z duchów. Czy tylko aby na pewno Axarus czegoś jak to on nie pomieszał i nie miał na myśli na przykład Wędrówki Słońca? Nieco zagubiona w tych powiązaniach rodzinnych czekała w napięciu na reakcję duchów.
Na końcówkę wypowiedzi Słońca przeniosła na niego zdziwione i zaciekawione spojrzenie. Chciał spotkać się konkretnie z nią? – Na prawdę? A jaki jest powód, że chciałeś właśnie mnie zobaczyć? – Zapytała, nieco przekrzywiając głowę. Kompletnie nie domyślała się, o co mogłoby chodzić.