Strona 9 z 35

: 21 sty 2016, 18:21
autor: Zawierzony Kolec

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Gdy poczuł coś twardego pod łapą, podniósł ją i ze zdumieniem spojrzał na rubin. Motyl odleciał, ale zostawił Piewcy dar, którym wyraźnie samczyka uspokoił. Skoro młodzi dostał kamień, to zapewne owad wcale nie zrobił krzywdy Światłu. Odetchnął z ulgą i spojrzał na dwa smoki Ognia, po czym skłonił im się i trzymając w pysku kamień ruszył z powrotem do obozu Życia. Nie obawiał się już, dziwny spokój go wypełnił. Złocisty owad jednak nie był omenem śmierci i nieszczęścia, jak spodziewał się po zniknięciu Zwiastuna, lecz był znakiem radości i darem dla smoków w ten ciężki dla większości zimowy czas. Samiec zniknął z oczu reszty będących tu gadów już po chwili, bo w końcu ciągłe wyjątkowo intensywne opady śniegu skutecznie obniżały widoczność. Gdyby jednak teraz ktoś biegł bok w bok przy niebieskim smoku Życia, usłyszałby jak ten nuci piosenkę o złocistym motylku nadziei niosącym szczęście gadom wśród śnieżyc.

//zt

: 29 sty 2016, 22:33
autor: Popielaty Kolec
Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwy samiec to taki, który nigdy nie zgadza się na narzucane mu warunki. Odważny, mężny, zbuntowany... Ale troskliwy i stoicki, zachowujący takt i elegancję nawet zbierając wypływające flaki z własnych trzewi wśród oślizgłej woni nadchodzącego końca. A Popielatego właśnie nie dało się lepiej opisać. Mróz, śnieg i lodowaty wiatr niepodzielnie rządziły rozległym światem, swoim zamarzniętym łapskiem zapędzając wszystko co żywe do ciepłych schronień, podczas gdy on przemierzał nieprzerwanie białe, nieprzystępne i ciche pustkowia. Świat tańczył mu przed ślepiami szklistymi plamami oślepiającej bieli, kiedy próbował wypatrzeć cokolwiek na rozległych równinach w zimowym, acz pełnym słońcu. Pogoda sprzyjała, zrzucając wesołe promyki na martwy i pusty świat. Czy tak wyglądała każda zima w tym przeklętym miejscu? Najwidoczniej. Odkąd nikomu poza nim nie sprawiała żadnych problemów.
Nawet nie zauważył, kiedy biała pustka zmieniła się w obdarte z liści, uschnięte krzewy i szarobrązowe pnie, dzielnym milczeniem nosząc kajdany pogody. Ponura świadomość wkroczenia na łono martwego lasu uderzyła go dopiero, gdy pierwszy z tłumu poskręcanych gałęzi przejechał po pomarańczowo-złotej błonie skrzydła, tępym bólem zapraszając do upiornej zabawy. Siwołuski syknął. Sam się o to prosił. Mógł nie ruszać zadu z pustyń swego stada.
Kiedy tylko pomiędzy drzewami zamajaczyło wyróżniające się wśród płaskiego horyzontu wzniesienie, bezmyślnie skierował się w jego kierunku. Przeprosił się z mijanym drzewem, zaklął siarczyście na krzak za wszelką cenę starający się wpleść w jego drogę i splunął ogniem w podejrzanie równą połać śniegu wprost przed pyskiem. Niewielkie zagłębienie natychmiast wypełniło się wodą. Lód tuż pod śniegiem... A więc tak ci wszyscy nieszczęśnicy łamią sobie łapy.
Zamarł, wynurzając się za pni otaczających ckliwą polankę zwieńczoną małym pagórkiem. Niezwykłym pagórkiem. Pośród całego tego bezruchu, padołu zamrożonych łez i czarnej rozpaczy wyłaniało się naprzód skromne ciepło, mały, nieśmiały promyk nadziei, ogrzewając przeszyte na wskroś nićmi gorzkiego cynizmu serce ognistego. Jasny snop światła opadał spokojnie wprost na niewielki pagórek, pokrzepiającym złotym blaskiem zamieniając trywialne kryształki śniegu w skrzące się, wesołe brylanty. Żądza zamigotała w jadowicie zielonych ślepiach. Zapragnął ich. Wszystkich dla siebie.
Sztywno ruszył łapą naprzód, wpatrzony w niezwykły widok. Kolejna łapa dołączyła do urywanego rytuału i w końcu postawił pierwszy krok, czując jak oleiste uczucie narasta mu pod miechem serca. Przyspieszył, tak jak jego tętno. Szybciej, szybciej...
I wtedy wszystko się skończyło. Ucięte, wyszarpnięte szarej rzeczywistości. Czar prysł. Bezsilna Jasna Twarz skryła się za majestatem chmur i ciepły snop urwał swój żywot, kąpiąc okolicę w gnuśnym półmroku. Niemalże biegnący adept zatrzymał się gwałtownie, przerażonymi ślepiami wodząc bezsilnie po zwykłym, brudnawym teraz śniegu.
Nieee... – wyrwało mu się rozpaczliwym półszeptem.
Nie dostanie ich już. Nikt ich nie dostanie!
Potężna struga ognia zalała polankę jasnym, burzliwym pomarańczowym światłem, niosąc z sobą ciepło i zniszczenie. Śnieg zniknął, ogień przerwał barierę lodu i strawił zwiędłą trawę, wypalając ją do samej ziemi. Czarnej, spopielonej. Przestał, opuściwszy łeb ciężko łapiąc oddech. Splunął na bok resztką ostałego w gardle gazu.
Nie minęła chwila jak zwinął się na zgliszczach w ciasny kłębek i okrył skrzydłem, napawając się ciepłem falującego powietrza. Poczuł zmęczenie. Takie... Wewnętrzne.

: 30 sty 2016, 11:51
autor: Jeździec Apokalipsy
Wojowniczka nie przepadała za zimą, a jednak często udawała się na spacery po wspólnych terenach jak to miała w zwyczaju. Nie obawiała się tego, że była sama. Wiedziała, że nikt nie śmie się na nią rzucić.. ale skąd w ogóle wzięły się te myśli? Apokalipsa skrzywiła się nieco, czując nieprzyjemny chłód po łapami. Mimo to nie zawróciła, tylko ruszyła dalej. Nawet nie patrzyła gdzie się kierowała, bo po co? Znała niemal wszystkie tereny, więc umysłowa mapa jej z pewnością wystarczy. Wtem stwierdziła, czy nie byłoby dobrym pomysłem poćwiczenie magii ataku, której tak nie cierpiała. Może nadszedł odpowiedni moment? Drzewna cały czas szła przed siebie i zamierzała atakować magicznie poszczególne cele w ruchu.. Może coś jej wyjdzie. Spojrzała na kamienny blok kilka ogonów przed nią, idealny pierwszy cel. Wyobraziła sobie jak ową skałę zalewa silnie żrący kwas, który miał za zadanie pożreć owy kamień. Sam kwas był koloru jasnego zielonego z lekkim połyskiem, przez co wydawał się wyglądać dosyć.. nienaturalnie i podejrzanie. Kwas miał być od razu przy skale, tak aby proces pożerania przebiegł jeszcze szybciej. Kiedy tylko kamień zostanie pożarty, kwas miał przemienić się w zwykłą parę, która była koloru niebieskiego. Wojowniczka wcieliła w wyobrażenie maddarę i uważnie obserwowała. Kwas rzeczywiście się pojawił, ale samo pochłanianie trwało bardzo długo. Nawet para, która powstała na końcu była taka.. mdła i nie starannie stworzona. Smoczyca ruszyła jednak dalej, nie przejmując się, że atak nie wyszedł tak ładnie. Potem spojrzała na krzaczek, wysuszony.. bez życia. Biała pora go pochłonęła, raczej już nie odżyje. Drzewna o ogon od samej martwej roślinki, wyobraziła sobie jak uderza w nią kamienna kula wielkości smoczej łapy, o kolorze krwistej czerwieni z żółtymi plamami. Sam ogień, gdy tylko uderzy w cel miał się rozprzestrzenić i podpalić nic nie winną roślinkę. Jak wiadomo, ogień miał właściwości chroniące go przed mrozem tak, aby nie zniknął gdy zacznie trawić krzaka. Cienista wcieliła w twór maddarę i uważnie obserwowała, jak płomień pożera nic nie winnego bogom krzaczka. Smoczyca się nie zatrzymywała, szła powolnym krokiem tak aby się nie za bardzo nie rozproszyć. W pewnym momencie zauważyła kolejny interesujący ją punkt, a była to.. góra śniegu. Co by się stało, gdyby zalać górę wodą? Wojowniczka wyobraziła sobie jak na ogon długości powstaje wielka fala, która uderza w śnieg i ma go.. rozpuścić, po prostu. Sama woda miała błękitny kolor i była lekko podgrzana, tak aby śnieg się szybciej stopił. Cienista dodała do tworu trochę maddary i ze skupieniem wpatrywała się w falę, która uderzała w śnieg. Owszem, ten się stopił, ale niektóre części nie zostały naruszone. Woda utrzymywała się przez jakiś czas dziwnie wyglądając i.. zniknęła, pozostawiając za sobą dosyć sporą kałużę. Dopiero po chwili cienista wzięła się za ostatni atak, który z pewnością miał być tym najlepszym i najładniejszym. Za cel obrała sobie kolejnego krzaczka, który.. miał zostać zmiażdżony kamiennym głazem. Wyobraziła sobie wielki głaz, znajdujący się o pół ogona nad krzakiem. Owy głaz miał go po prostu zmiażdżyć. Był całkiem spory, bowiem miał około ogon szerokości. Głaz był jednak nieco cięższy niż jego zwykły przedstawiciel, o barwie podobnej do łusek samej cienistej, czyli taki dziwny jasny brąz. Miał z impetem spaść w dół, wprost na roślinę, miażdżąc ją. Wojowniczka wlała w twór maddarę i czekała, aż nagle.. skała opadła na krzaka, niszcząc go. Kiedy zniknęła, z roślinki nie pozostało nic konkretnego, była po prostu wbita w podłoże. Apokalipsa z uśmiechem na pysku stwierdziła, że tyle wystarczy. Zatrzymała się i rozejrzała uważnie, dostrzegając.. płomienie, które leciały w jej stronę! Syknęła wściekle, rozpoczynając bieg i turlając się przez poszczególne momenty. Czyżby jakiś żywiołak ognia się nudził? Coś błysnęło w jej ślepiach, żądza.. walki, zapolowania na intruza. Ryknęła, gdy przeskoczyła ognistą smugę i wylądowała tuż przed kulącym się samcem. Zmierzyła go uważnie. Miał szare łuski i pomarańczowe akcenty i zielone oczy. W dodatku był umięśniony i w zbliżony wieku do niej.. jak nie w tym samym. Smoczyca chuchnęła w jego stronę zimnym powietrzem, raz jeszcze się obracając i obserwując jak polankę trawią płomienie, którego prawdopodobnie należały do niego.
– Co Ty wyrabiasz jaszczurze? – Warknęła nieprzyjemnym głosem, patrząc na niego uważnie, cały czas będąc w pozycji gotowości. Może ten osobnik oszalała? Nigdy nie wiadomo co komuś może trafić do łba.. a cienista wolała potem tego nie żałować. Jej lodowato błękitne oczy wlepiały się w niego z intensywnością, jakby zamierzała przewiercić mu nimi duszę. Dlaczego tak się zdenerwowała? Ponieważ jako iż była smokiem drzewnym, szanowała roślinność. (pomijając fakt treningu) i nie lubiła gdy ktoś ją niszczył bez konkretnego celu. To było okrutne, tyle istnień mógł zabić.. w wojowniczce zbierała się złość.

: 30 sty 2016, 16:09
autor: Popielaty Kolec
Delikatne płomyczki tańczyły wokół leżącego na spalonej ziemi ognistego, zakreślając ogromny, niemalże rytualny czarny krąg. Spalenizna gorzko tańczyła w powietrzu, zamieniając gorącymi oparami zimny oddech Apokalipsy w ciepły wiaterek. Poderwał łeb, słysząc ryk i widząc jak w ułamku uderzenia czarnołuska smoczyca z gracją wylądowała przed jego zwiniętą, umięśnioną sylwetką. Z gracją i rządzą mordu. Skierował obojętne i wyprane z emocji spojrzenie ku jej rozwścieczonym ślepiom, wypalając do cna wirującą dotąd w szmaragdowych oczach delikatną iskierkę strachu. Dopiero teraz dotarł do niego jej ryk, tak żądny i tak instynktowny. Czego chciała? Zabić go, ukarać, przestraszyć? Charczące groźbą słowa uderzyły w jego uśpiony umysł, na moment przyspieszając tętno, kiedy zorientował się o swoim braku taktu i podniósł się, okazując chociaż odrobinę szacunku gotowej do ataku samicy. Niski, gardłowy pomruk westchnienia poniósł się po polance, subtelną, ale monumentalną wibracją dotykając każdego z osobna płatka śniegu, gałązki i skrawka mroźnego wiatru. Ledwie przepuszczał powietrze przez struny głosowe, a mimo to jakiś boski element niósł to niemalże metafizyczne drżenie nie tylko do uszu, ale i do serca, napawając ciepłem nawet w ten niesprzyjający, wrogi dzień. Mógł być odpychający, mógł być nieumiejętny. Ale potrafił dotrzeć tam, gdzie zwykłe słowa nie docierają.
– Lepiej powiedz mi, co ty tu wyrabiasz – ponownie mruknął, tym samym kojącym drżeniem osnuwając ozdobiony ostrymi kolcami łeb Kiary i szepcąc do umysłu uwalniający spokój, jaki towarzyszył każdemu ruchowi ognistego samca. Kontrast, plugawa aberracja na tle gotowej do mordu cienistej. Nieakceptowalna, ale taka... Kusząca.
– Zrobiłem coś nie tak, że tak napadasz na mnie jak matka na drapieżnika w obronie swoich młodych? – rzucił ku niej, a podczas gdy jego wzrok wyostrzył się i zabłysł łobuzerskim blaskiem. Wciągnął przesycone spalenizną powietrze w płuca i wysupłał umykającą nić zapachu stada cienia, rozkoszując się równie delikatnym zapachem wojowniczki. Gibka, sprawna, umiejętna. Piękna. Przymknął na moment ślepia, tłumiąc w sobie coś. Był bezbronny. Nie tak powinno wyglądać to spotkanie.

: 30 sty 2016, 17:18
autor: Jeździec Apokalipsy
Apokalipsa nie odrywała od niego ślepi, pomimo jego chłodnego i beznamiętnego spojrzenia zachowała już spokój. Wyprostowała się lekko i rozluźniła pozycję. Kiedy wstał, skinęła mu lekko łbem. Nie była taką bestią jak kiedyś.. czemu ten nawyk jej powrócił? Skraciła siebie w myślach, a jej błękitne ślepia lekko błysnęły. Głos samca był taki.. dziwny, wręcz manipulujący.
– Udałam się na spacer i zauważyłam jak polana staje w płomieniach. – Wyjaśniła gardłowym pomrukiem, który nie ociekał w złość. Jej zachowanie uległo zmianie gdy zauważyła, że nie ma się czego obawiać. Przestała się wpatrywać w jego ślepia gdy zrozumiała, jakie są niesamowite. Odchrząknęła, kierując kolczasty łeb w bok. Wzięła głęboki wdech, czując nieprzyjemną spaleniznę.
– Wiesz ile drobnych istnień mogłeś zabić Nieznajomy? – Wyjaśniła poważnym głosem. Nie będzie jednak mu matkować, przysiadła na ziemi i uśmiechnęła się delikatnie. To nie była jej sprawa, mógł robić co chce. Dlaczego jej reakcja była taka.. agresywna? Przecież sama przed chwilą podpalała i równała z ziemią biedne roślinki. Zaśmiała się lekko, gdy sobie o tym przypomniała.
– Wybacz mi moje niestosowne zachowanie.. pozwól, że się przedstawię. Zwą mnie Jeźdźcem Apokalipsy i jestem Wojowniczką Cienia. – Mruknęła, licząc, że i jego imię będzie dane jej poznać. Skąd mogła wiedzieć, że coś mu się w niej spodobało? Drzewna przypominała czasem bardziej samca, który wszystkim rzuca się do gardeł. Na myśl o tym skrzywiła się. Nie, chyba aż tak źle nie było.. pomimo zdobytego doświadczenia, na jej ciele nie widniały blizny. Stoczyła wiele walk, a ze smokiem przegrała tylko raz. Nie walczyła jednak po to, żeby zwyciężać. Pomimo tego iż sprawiało to jej niezwykłą przyjemność. Wbiła lekko pazury w ziemię, raz jeszcze obracając smukłą szyję. To miejsce latem musiało wyglądać niesamowicie, jak długo roślinność będzie się leczyła po takim ataku płomieniu, których twórcą był ognisty samiec?

: 31 sty 2016, 21:55
autor: Popielaty Kolec
Bez trudu dostrzegł zmianę ze spiętej, gotowej do skoku krwiożerczej bestii w odrodzoną, majestatyczną i ułożoną smoczycę, nieśmiało odwracającą ozdobiony zabójczymi kolcami łeb na bok. Jakby wojowniczka walczyła sama ze sobą, gasiła wewnętrzne instynkty nakazujące w tym momencie oderwać czaszkę ognistego od reszty i stawała się kimś kim chciała zostać, ale nie była pewna czy powinna. Popielaty zawahał się na moment, wsłuchując się głos cienistej. Czuł, że coś było nie tak. Nie powinien oceniać jej po pozorach.
Na pysku wykwitł mu niewielki, acz pokrzepiająco ciepły uśmiech, kiedy przysiadł z lekko meandrującym ogonem z sobą, nie odrywając jadowicie szmaragdowego spojrzenia od delikatnie turkusowych ślepi Apokalipsy. Wskazówka, podpowiedź, szukał jakiegoś śladu, który podszepnie mu coś więcej niż półprzejrzysta mowa ciała nie zawsze adekwatna do stanu duchowego. Nie zareagował na pierwsze zdanie nieznajomej. Kochał ogień, a ten trawił wszystko na swojej drodze, zanim jeszcze Popielaty mógłby się chociaż zastanowić nad pogorzeliskami skutków igrania z tak potężnym żywiołem. Ślepia samca drgnęły, a uśmiech się wyostrzył, nabierając odcienia okrutnej satysfakcji z własnych czynów. To płomienie ją tutaj przyciągnęły. Buchające, śmiertelne, hipnotyzujące. Niemalże jakby właśnie sprawiła mu komplement.
– Zapytaj raczej, jak wiele drobnych istnień zdążyłem już zabić... – odparł makiawelicznym półszeptem, niemalże pełznącym mrocznym echem po półmroku osnuwającym okolicę. Przez pysk ognistego przemknął cień, ulotne wrażenie momentalnie wrzucone w niebyt wraz z prostującą się posturą szarołuskiego. Przez rozbudowaną muskulaturę młodego przeszedł niewyraźny dreszcz, kiedy nabrał w kolejną porcję gryzącego narkotyku i przywołał na pysk pulsujący, przyjacielski spokój. Powinien przestać udawać. I tak nikomu nie zaimponuje.
– To nie było niestosowne – Cichy pomruk ponownie rozległ się po polance ze stłumioną mocą, niemalże wchodząc w ostatnie słowa wybrzmiewające w paszczy wojowniczki. Zielone ślepia błysnęły rozbawieniem rozpraszając na moment błogą obojętność i delikatnie przymrużone wwiercając się w ciemnołuską rozmówczynię – Drrrrapieżne imię.
Prześlizgnął się lubieżnym wzrokiem po kształtnej sylwetce smoczycy, odbiegając wkrótce od niechcenia na zamienioną w smolisty popiół polankę, smutno emanującą podobnym, niemym pytaniem. Ile istnień zabił? Ile czasu zajmie temu miejscu ponowne odrodzenie się, przywrócenie do normalności i zapomnienie o tym dniu? Kiedy czarna otchłań zamieni się z powrotem w żyjącą i zieleniącą się roślinność, wypełniając gorejącą pustkę w sercu puszczy? Ostatni ognik zdążył zgasnąć pośród drgającego powietrza, kierując ukontentowany zniszczeniem pysk samca z powrotem ku cienistej. Wtedy do niego dotarło. Wojowniczka, wyćwiczona, zaprawiona w boju, ale mimo tego nie nosząca na smukłym ciele żadnych blizn. Zmroziło go na moment, gdy z dozą lęku w oczach z powrotem zerkał ku turkusowemu błękitowi zwierciadeł jej duszy. Chyba powinien się uważać na to co mówi. Bo zbyt długo nie pożyje.
– Czasami trzeba coś zniszczyć, żeby odbudowało się silniejszym – rzucił niby luźno w powietrze, kwitując całą przegryzioną spalenizną rzeczywistość wokół. Rozluźniony ton zabrzmiał jakby lękiem, strachem, chwiejnością. Był cichszy. Zdecydowanie.
Mnie zwą Zmarnowany Świt.
Wziął bezszelestny wdech pod nosem, zbierając siły po bluźnierczym akcie, który właśnie cichł gdzieś pomiędzy nićmi płaszczyzny wszechświata. Skłamał. Krwiożercza mogła coś wyczuć, nerwowość, zmianę w zachowaniu, ale tylko na tą jedna krótką chwilę, gwałtownie zepchniętą z piedestału przez dominujący spokój. Maska, pod kolejną maską. Ale czy życie nie jest jedynie jednym wielkim kłamstwem losu?
– Brzmisz jakby ci zależało na tym skrawku przyrody... – zarzucił jej mrużąc ślepia i szybko zmieniając temat. Przesunął się wzrokiem na moment po jej kusząco gładkiej szyi, z powrotem wracając do wiązania niewygodnego kontaktu wzrokowego. – ...Czemu?

: 03 lut 2016, 16:53
autor: Jeździec Apokalipsy
Apokalipsa była dosyć znaną smoczycą. Być może ze względu swojego pochodzenia bądź walk w których brała udział dosyć często. W mgnieniu oka potrafiła przywołać siebie do porządku i stać się poważną Kiarą, taką jaką kiedyś była. Zmiana nadeszła tak szybko, że samcowi mogło się wydawać, że wstąpił w nią jakiś duch. Jej oczy stały się pogodniejsze, ale wciąż czujne, obserwujące każdy, nawet najmniejszy jego ruch. Dostrzegła coś dziwnego w jego ślepiach. Czyżby odczuwał satysfakcję z tego co właśnie uczynił? Był z tego dumny? Płomienie nie zwabiły jej tu ze względów estetycznych, a takich, że ktoś mógł znajdować się w niebezpieczeństwie i potrzebować jej pomocy.
Bycie Bohaterką z pewnością ułatwiłoby jej życie.
– Oby Ciebie coś nie zabiło. – Wzruszyła barkami, nie pochwalając jego reakcji. Zmrużyła ślepia w jego zielone oczy, które cały czas się w nią wbijały. Z pewnością był ostrożny.. i pachniał siarką. Ci ogniści mieli w sobie coś dziwnego, ale i przyciągającego. Na moment odwróciła łeb, raz jeszcze obrzucając okolicę smutnym błyskiem w ślepiach. Szkoda, że znalazła się w tym miejscu i czasie.
– Myślę, że było. Mogłeś poczuć się zagrożony.. i dziękuję. – Skitowała nie za bardzo wiedząc jak ma się zachować. Samiec był nieco zmienny, niczym wiatr. Nie zawsze wiał w jedną stronę. Delikatnie napięła mięśnie, które tylko czekały na sygnał. Och.. przyjemnie byłoby skąpać szpony w jego posoce i móc skosztować magicznej krwi. Odgarnęła od siebie dziwne myśli jednym, energicznym ruchem łba. Coś jej strzeliło. Położyła łapę na szyi, dostrzegając jak wzrok samca wędruje po jej sylwetce. Był odważny, skoro ośmielał się tak robić. Zazwyczaj smoki patrzyły w jej oczy bądź w jakiś martwy, bliżej nieokreślony punkt. Wtedy zauważyła jego strach, z pozoru niewielki, ledwo dostrzegalny.. ale jednak. Cóż, Apokalipsa dobrze wiedziała, że przy niej wielu samców czuło się po prostu.. gorzej. Cóż, nawet to jej schlebiało, ale i utrudniało życie.
– Czasami jak coś się zniszczy, to już się nie odbuduje. – Sprostowała, słysząc jego słowa. Ach, była aż taka przerażająca? Nie sądziła, że mogła wprawić w samca w tak dziwny stan. Zrozumiał, że to ona miała przewagę? Potem się przedstawił, ale nie skomentowała jego imienia. Zauważyła przez ułamek sekundy jakąś dziwną zmianę w jego zachowaniu. Był podenerwowany, ale.. może to się jej tylko wydawało. Znów był spokojny, tak jak wcześniej gdy tu przybiegła. Chłodne ślepia znowu przeszyły jej duszę.
– Ten skrawek przyrody ma w sobie życie, które należy cenić. Nie może sprawiać nam przyjemność coś co jest niezgodne z naturą.. wiele drobnych stworzeń spaliłeś żywcem bo taki miałeś kaprys. A gdybyś był jednym z tych owadów? Wtedy nie byłoby Ci do śmiechu. – Sapnęła spokojnym, ale stanowczym głosem. Przyglądał się jej szyi, o dziwo nie sparaliżowało to ją. Zgorzkniała wojowniczka pamiętała, ile drapieżników wybierało właśnie ten punkt. Patrzenie więc w tym kierunku nie kojarzyło jej się z niczym innym jak z walką.
To trochę smutne.
Ale tylko troszeczkę.

: 09 lut 2016, 16:04
autor: Popielaty Kolec
Szyja, szpony, serce, krew... Ciało to tylko narzędzie, nurzający się w jusze nóż oprawcy, albo świetlista tarcza bohatera broniącego słabszych. A kim ty jesteś, Kiaro?
Ozdobiony upiornie spokojnymi szmaragdami łeb przekrzywił się lekko, wpatrując się w turkusowe ślepia Apokalipsy. Uśmiechnął się pogodnie, jakby samym sobą nadając mieszance siarki i spalenizny lekko słodkiego, mdłego posmaku, drażniącego nos. Groźba, delikatnie przepraszający ton, nieśmiałe podziękowanie. Nieskrępowana i nieustraszona wojowniczka... A mimo wszystko jednak ukłuta igłą obawy, że ktoś mógł poczuć się zagrożony. Stanowcza, ale zarazem troskliwa i współczująca, kiedy razem z ognistym przyglądała się czarnemu zniszczeniu. "Kim naprawdę jesteś?... – przemknęło ognistemu przez łeb, gdy łakomy wzrok ponownie przejechał po gładkiej sylwetce.
Tak, miała rację, śmierć to ostateczna kara. Czyhała za każdym rogiem, chowała się pośród myśli i promyków słońca, zamykając glob wszechświata w swych zimnych, kościstych dłoniach. Nic przed nią nie ucieknie; drwi sobie z wyznawców życia i harmonii, lśniąc białymi kłami znad linii czasu, z odwiecznego tronu mroku dziejów. Śmiała się w twarz swoim kultystom, jedyną przyjemność czerpiąc z siania niezgody i smutku pośród śmiertelnych bytów. Ale nie była samoistna. Nie istniała bez przemijania, przemijanie nie miało miejsca bez cudu życia, a to bez jego obrońców zgasłoby, zamykając nieskończony cykl. Zawsze tam, gdzie coś ginęło, musiało narodzić się coś innego. Tak jak Żar i Kiara. On niszczył. Ona budowała.
– Każdy kiedyś umrze – uderzył w mosiężny, przepastny dzwon, niskim, gładkim brzmieniem mknąc gdzieś w dal – Tylko od nas zależy, czy będziemy umierać marni jak owady, czy czczeni niczym bogowie.
To nie on. Zamarł spięty, zaniepokojonym spojrzeniem podświadomie szukając ratunku w turkusowych ołtarzach. Nie, nie potrafiłby sam ślubować takich słów. A może... Tknięty przelotnym wrażeniem wyszczerzył się półgębkiem w łobuzerskim uśmieszku. A może... Ona w nim to wywoływała?
Szara sylwetka zerwała się na równe łapy, zamykając gwałt ruchu na przestrzeni w rozluźnionych, rozprostowanych mięśniach. Spojrzał na Apokalipsę z góry i odwrócił łeb, z utęsknieniem żegnając niknące drżenie ciepłego powietrza ostatnim, ukontentowanym oddechem spalenizną. Zerknął na czarnołuską, zastanawiając się nad jej słowami. Chciał się zgodzić... Ale cała jego wewnętrzna natura stawała przeciwko niemu. Czuł, jak gdzieś tam za tymi szlachetnymi wartościami krył się duch stagnacji, mordujący równie skutecznie, co nagłe, jadowite ukąszenie zmiany. Szmaragdowe ślepia zmrużyły się delikatnie, rozważając coś przez moment, po czym otworzyły się, spowite jak zwykle, błogim spokojem.
– Z jednej strony masz rację – daru życia nie można lekceważyć... – zaczął łagodnie, odwracając wzrok i sięgając nim daleko poza krąg wypalonej ziemi. Drzewa, krzewy, zwierzęta... Wszystko tak bardzo jednolite, a jednocześnie tak bardzo różne.
– ...Ale czy jednocześnie natura nie jest brutalną dzi*ką, rządzącą się prawami zjedz lub zostań zjedzony? Miałem taką zachciankę, ale wyklułem się jako smok, nie jak uśpiona głęboko w glebie dżdżownica. To właśnie kaprys natury posiadł dla mnie władzę obracania życia w popiół zaledwie kilkoma strzępkami myśli... Ja tylko używam tego, co było mi dane.
Nim jeszcze skończył swój wywód, cała dumna poza szarołuskiego drgnęła, wpadając w powolny, lekceważący rytm kroków. Pionowa źrenica dźgnęła na moment lustro błękitu cienistej, szybko zsuwając się niżej, na szyję, bark i skrzydło. Przyglądał jej się. Wraz ze zmieniającym się horyzontem. Nie zdążył nawet oddalić się na odległość ogona, nim szarołuka sylwetka zawinęła się jak wąż i skręciła, zmieniając kierunek marszu. Okrążał ją. Swawolny wzrok tańczył po jej sylwetce, przewiercając nieustannie, napawając się cichym chrzęstem mięsistego popiołu malującego kruczoczarne arkana wzdłuż stąpających po nim łap. A jednak, zachowywał odległość. Nie śmiał zbliżyć się, dotknąć, podświadomym strachem trzymany na odległość niczym ćwiekowaną obrożą. Kolejne kilka kroków, smolisty żar przesuwający się falami pod ubabranymi kończynami... I wojowniczka mogła poczuć jak coś napiera na jej ogon, bez ostrzeżenia prześlizgując się po nim jak smyczek po strunach skrzypiec. Zniknęło. W porównaniu do niego, wyłaniającego się zza smoczycy i bez ostrzeżenia zwiększającego odległość, zakreślając przechadzką jeszcze większe koło. Gdy znowu mógł spojrzeć jej prosto w oczy, nie siedział już tuż przed; teraz stał dumnie wyprostowany niemalże na granicy czarnego kręgu, szczerząc białe kły w tym samym, chytrym uśmieszku. Prowokacja, jakiś wynaturzony błysk ślepi z satysfakcją zlizujący złocisty nektar reakcji, który spływał po sylwetce wojowniczki. On to zrobił? A może to było tylko... Wiatr?
– Zagrożenie nadaje życiu smak, dozą ryzyka przyspieszając puls i doprawiając szarość codziennego dnia... – zaoponował niską gładką wibracją, odpowiadając na już dawno niknące w eterze wytłumaczenie agresywnego nastawienia czarnołuskiej. Podobało mu się to? A może był po prostu głupi?
– Jak długo przeżyłabyś, nie stawiając sobie wyzwań?

: 10 lut 2016, 18:01
autor: Jeździec Apokalipsy
Jestem szyją, szponami, sercem i krwią otoczonymi twardymi łuskami, które zatrzymają każdy cios. Kimże jestem?
Nie poruszała już łbem, tylko wlepiała swoje ślepia w samca, które były chłodne i zdystansowane. Łatwo było jednak z nich coś wyczytać, może była to nutka obawy, może lekka radość. Kto wie..
Zapach spalenizny nie był dla niej przyjemny, kojarzył się jej ze zniszczeniem i śmiercią. Nawet gdyby należała do Ognia, stosunek do tego żywiołu nie uległby zmianie. Stojąc nieruchomo starała się wyczytać coś z jego podejrzliwych ślepi. Ponoć oczy są zwierciadłem duszy, ale niczego konkretnego nie mogła doszukać się w tej niezwykle ładnej barwie. Znowu na nią spojrzał.. tak dziwnie, tak nieznajomo.. nikt nigdy tak na nią nie patrzył. Coś z nią było nie tak?
Śmierć.. to takie nieprzyjemne słowo, które dotyka każdego. W głębi serca chyba każdy odczuwa ten dziwny strach przed nią.. w końcu kto wie co następuje po tym, gdy wydamy ostatnie tchnienie? Apokalipsa starała się nie myśleć o tym co będzie później, żyła chwilą. Nikt nie zwycięży śmierci, więc trzeba się z nią po prostu pogodzić.
Ale co się dzieje wtedy, kiedy dwie siły się spotkają? Życie i Śmierć tak potężne i tak intrygujące, czy można było porównywać do nich Żara i Kiarę?
''Każdy kiedyś umrze'' Te słowa rozbrzmiewały w jej umyśle, wprowadzając ją do lekkiej melancholii, przez co straciła czujność. Przecież to takie oczywiste, a jednak ciężko było myśleć o tym, że kiedyś jej zabraknie, jej dzieci, rodziny, przyjaciół i innych ważnych smoków. Czemu wszystko musiało się kończyć? Dopiero po chwili zamrugała, spuszczając łeb.
– To prawda. Niestety. – Sapnęła nieco zamyślonym głosem. Czy to boli, gdy się odchodzi? Przyjrzała mu się, dostrzegając tę dziwną obawę w jego ślepiach, a potem uśmiechnął się w ten swój uroczy sposób. Wojowniczka lekko drgnęła gdy się poruszył. Nie lubiła tego. Zawsze wtedy czuła taką niepewność. Krew przyspieszyła krążenie w rozgrzanych żyłach, obserwowała go uważnie. Czemu miała wrażenie, że starał się z niej uczynić swoją ofiarę? Machnęła kolczastym łbem w jego stronę, a jej pysk nie wyrażał niczego konkretnego.
– Owszem, nie jesteś dżdżownicą. Ale otrzymałeś niezwykły dar, który powinieneś wykorzystywać w dobrej wierze, a nie słuchać się własnych pobudek i instynktu, który jest niebezpieczny i może krzywdzić innych. Zbyt bardzo ulegasz biologizmowi. – Wyjaśniła stonowanym i przyjemnym dla ucha głosem. Skręcił, okrążając ją. Cienista milczała, oddychając płytko. Pochyliła lekko łeb ku dołowi, na moment zamykając oczy. Liczyła w umyśle jego kroki, a także czas odstępu pomiędzy nimi. Zastanawiała się czy powinna spodziewać się z jego strony jakiegoś ataku. Coś nagle raptownie przerwało jej obliczenie i poczuła lekkie parcie na ogon, w mgnieniu oka obróciła się i błyskawicznie do niego doskoczyła, ukazując śnieżnobiałe kły skąpane w blasku Złotej Twarzy. Czego w końcu mógł się spodziewać?
– Gra w którą grasz jest niebezpieczna. Pamiętaj, że inni mogą się nie dostosować do Twoich reguł i je złamać.. przez co możesz spotkać się z niechybnym końcem i przegraną. – Burknęła, jakby do czegoś nawiązywała. Odważni samcy ją imponowali, ale trzeba znać pewne zasady. Drzewna może i była staroświecka, ale nie była delikatną smoczycą, o której marzyli samce. Raczej jej się unikano, jakby naprawdę mogła sprowadzić na rozmówcę apokalipsę. Uroki bycia wojowniczką. Zmierzyła ognistego, kiedy ten tak wypinał pierś. Wyglądał całkiem dumnie, ale.. czemu miała te dziwne obawy? Odległość między nimi wynosiła naprawdę mało, niemal stykali się nosami. Cienista dobrze znała swoje szybkie i zwinne ciało, które tylko namawiało ją do walki. Jednak nie chciała działać pochopnie, wolała nie żałować późniejszych czynów.
Błękitne ślepia wywiercały się w jego z intensywnością, tym razem oddychała szybciej. Ciśnienie się podniosło, być może nie mogła znieść tego jego stoickiego spokoju i tajemniczego charakteru. Jej ogon lekko drgnął, aż nagle zaczął przecinać zimne powietrze. Napięcie urosło i jak na to zareaguje nic nie winny ognisty? Kiara była spokojna, ale i nieobliczalna. Naprawdę strach z nią było się zadawać.
A więc samcze.. czy zagrasz teraz rycerza na białym koniu?

: 14 mar 2016, 21:50
autor: Cichy Potok
Cichy w zasadzie miał wiele spraw do przemyślenia. Nic więc dziwnego, że nie pędził od razu do Obozu Wody. Tylko odszedł od Obozu elfów i zaczął myśleć nad wszystkim, co już usłyszał, co już wiedział odnośnie mgły...to było bardzo, ale to bardzo dziwne...i niebezpieczne. Czy dzięki temu Wolni odrzucą wszelką niechęć i się zjednoczą? Być może tak, być może nie. Tak czy inaczej wkrótce do miedzianołuskiego dotarła dwójka kompanów, oboje czarni, niczym bezgwiezdna noc: kelpie i kruk. Dwa cienie podążające za złotym samcem.

: 15 mar 2016, 12:31
autor: Martwy Kolec
Pogoda zaś była dość przyjemna. Słońce zaczęło się chować za horyzontem, a otoczenie ciemniało. Temperatura zaś nie była ani lodowata, ani ciepła. Było po prostu przyjemnie. A przynajmniej dla Martwego. Wędrował przed siebie bez żadnego planu, czy celu. Jego cielsko kołysało się na boki, a samemu stawiał dość ciężkie kroki. Nie podnosił nawet wzroku wyżej niż metr od jego łap. Patrzył jedynie na podłoże, by nie potknąć się o jakiś korzeń, czy dziurę. Po dłuższej wędrówce dotarł pod sam pagórek. Zaśmierdziało mu wilgocią i stęchlizną. Była to woń stada wody. Nie przepadał za nim, chociaż nie miał ku temu żadnych powodów. Zmarszczył nos i zmrużył ślepia, po czym kichnął odrzucając na bok głowę. Bez większego entuzjazmu i siły zaczął kopać wnękę, w której mógłby się ułożyć do snu. Robił to dość flegmatycznie nie zdając sobie sprawy z tego, że po drugiej stronie leży smok. Wolał raczej przejmować się miejscem do spania. W końcu jego legowisko znajdywało się spory odcinek drogi stąd.

Dodano: 2016-03-15, 12:31[/i] ]
Podczas kopania nory, Martwemu cały czas przeszkadzał ten smród stada wody. Przerwał swoje roboty, po czym postanowił wdrapać się na pagórek. Zobaczył, że dosłownie po drugiej stronie leży jakiś stary smok. Był od Martwego znacznie większy, a skóra już pomarszczona. Mimo to emanował wielką siłą, której cienisty nie był w stanie pojąć. Biła od wodnistego wielka magiczna aura, która wręcz sama z siebie ostrzegała przed smokiem. Mimo to ciekawski smok podszedł bliżej i przechylił łeb. Bowiem oprócz smoka i aury były jeszcze dwa stworzenia. Pierwszym z nich był jakiś ptak. Drugiego zaś nie rozpoznawał wcale. Nie odzywając się wcale zaczął skradać się do ptaka, by następnie chapnąć go szybkim ruchem dzioba w paszczę. Niestety zdążył uciec, zanim do niego doszedł. Nagle smok się poruszył. Dostrzegł, że otwiera ślepia. Wyprostował się więc, lecz wciąż mając delikatnie ugięte nogi na wypadek ucieczki. Niczego nie mówił, a jedynie gapił się na niego ze zdziwieniem. Po dłuższej chwili spytał jednak.-Co tu robisz?-spytał swym ochrypłym głosem, a ogon zaczął mu sztywno machać na boki.

: 15 mar 2016, 23:07
autor: Cichy Potok
//pomarszczona skóra? Chyba ty xD Toć smoki stare są w wieku 85 księżyców! I prosiłbym nie kierować ani poczynaniami mojego kompana, ani moimi własnymi!

Nero jednak wcale nie był zadowolony z tego, że ktoś próbował na niego polować. Widocznie przysiadł na głowie smoka, kracząc rozwścieczony. Wtem tuż przed nosem Cienistego smoka wbił się kamienny kolec, a smok mógł widzieć, że drugie, nie rozpoznane przez niego zwierzę patrzy nań krwistymi, wrogimi ślepiami, prychając i żłobiąc kopytem w ziemi. Smok zaś wciąż leżał, spokojnie obserwując całe to widowisko. Po chwili na jego pysku zamajaczył delikatny uśmiech. – To raczej ja powinienem zapytać, co u licha robisz mojemu kompanowi. Nie uczono cię, że nie należy atakować cudzych towarzyszy? A może życie ci nie miłe i to twój sposób na popełnienie samobójstwa? – zapytał śmiertelnie poważnie. W tym czasie Martwy mógł poznać jedno: smok, z którym miał do czynienia miał bardzo cichy głos, spokojny i głęboki.

: 20 mar 2016, 0:51
autor: Martwy Kolec
// Przepraszam, że tak długo trwał odpis, ale dopadła mnie dość poważna grypa i nie miałem siły by napisać cokolwiek co by wymagało myślenia/wyobraźni itp. Oraz wybacz za tą drobną wypowiedź z mojej strony odnośnie Twoich czynów. :P

Widząc spojrzenie wodnistego na Martwym smok cofnął się o krok. Do tego jego głos i to co powiedział. Jego oczy były szeroko otwarte, a pysk trochę rozwarty. Po chwili cofnął się o jeszcze jeden krok.-Przepraszam. Myślałem, że ten ptak, to po prostu jakiś zwierz, a nie twój przyjaciel. Nie popełniałem samobójstwa. Czemu tak sądzisz?-zaczął trochę drżącym głosem, skrzydła docisnął mocno do ciała wbijając w tułów pazury. Jego źrenice były wielkie, a sam cienisty zaczął nagle zachowywać się dość dziwnie. W jednej chwili zaczął się śmiać pod nosem, po czym spojrzał na starszego od siebie smoka. Już nie było w nim strachu. W oczach można było dostrzec szaleństwo i obsesję. Językiem dotknął się w miejsce blizny za dziobem, po czym znów rzekł do smoka. Tym razem z wyczuwalnym wyzwaniem i groźbą.-A co mi zrobi taki Wodnik jak ty? Zdechniesz jak pozostałe smoki, które weszły mi w drogę.-powiedział z szerokim uśmiechem. Pazury wręcz na przemian wbijały się w ziemię i podnosiły. Czekał aż smok wykona jakiś ruch. Miał wielką ochotę coś mu zrobić. Najlepiej by umiał walczyć. Chciał poczuć kolejne pieczenie spowodowane ranami.

: 20 mar 2016, 12:01
autor: Cichy Potok
Cichy uniósł łuk brwiowy ku górze. – Cóż, ja jeszcze nie widziałem żadnego ptaka, czy innego drapieżnika, który siedziałby tak blisko smoka, a nie byłby jego kompanem. Dedukcja...czasem ratuje ci rzyć. – oznajmił spokojnie, ale chłodno, po czym uśmiechnął się lekko i wskazał łbem kolec wbity u łap Martwego. – Widzisz...moja druga kompanka nie jest wyrozumiała, a gdyby nie moja interwencja, ten kolec byłby już wbity w twoją czaszkę. – wytłumaczył mało spostrzegawczemu smokowi po czym przechylił lekko łeb na bok, a w jego ślepiach widać było pobłażliwość. – Cóż...mógłbym na przykład cię zabić...ale po co? – uśmiechnął się lekko. – Och tak? A czy kiedykolwiek kogoś zabiłeś? Bo raczej umiejętnościami samozachowawczymi się nie popisałeś młodziku. – powiedział z powstrzymywanym śmiechem. Cóż, rzucać się w pojedynkę na wyszkolonego czarodzieja i jego dwójkę kompanów? Toż to jednak był samobójca.

: 20 mar 2016, 15:17
autor: Martwy Kolec
// Mam nadzieję, że nie wywołuję teraz wojny jakiejś... :c Po prostu...Martwy jest dość trudnym przypadkiem i chyba jeszcze nigdy mu tak nie odbiło jak teraz. Nie proszę o wyrozumiałość, ale jeśli przez to co piszę mam zginąć, to wolałbym chyba ogarnąć swoją postać. :B

-Hahaha! Zabiłem więcej smoków niż ci się wydaje. Wydajesz się być mocny w gębie, ale pewnie zgniotę Cię jak robaka.-Mówił z coraz to szerszym uśmiechem na pysku, po czym zbliżył się do wodnistego o krok. Nie przejmował się jego towarzyszami wcale. Otrząsnął jedynie łbem na boki próbując zrzucić z siebie ptaka, po czym spojrzał na drugiego towarzysza. Chwilę później spojrzał na Cichego.-Gdybyś miał w sobie choć trochę odwagi, to byś nie walczył w trójkę. Poza tym mówisz tak cicho, że jak mam się Ciebie bać?-powiedział prześmiewczo. Chociaż cienisty był znacznie mniejszy, wierzył, że jest po zwycięskiej stronie boju. Nie było w nim żadnej resztki racjonalnego myślenia. Nie był teraz sobą. Jakby coś go opętało. Lecz to go nie usprawiedliwiało. Patrząc w oczy nowo poznanego smoka usiadł sobie na pagórku i powiedział już potem tylko szeptem-Jesteś niczym, jak całą Twoja kałuża, z której pochodzisz...

: 20 mar 2016, 16:02
autor: Cichy Potok
Cichy pokręcił łbem z dezaprobatą. – Widzę, że trafiłem na znawcę wszelkiej istoty tego świata. Wiesz więcej o mnie i o wszystkim dookoła, niż ja sam. Interesujące... – Cichy cały czas nie unosił głosu, w zasadzie zrobił to dwa, albo trzy razy w ciągu długiego życia. – W przeciwieństwie do ciebie krzykaczu, nie muszę mówić głośno, by moje słowa dotarły do rozmówcy. A także nigdy nie mówiłem, że jestem odważny. – smok wzruszył barkami i wstał przypatrując się zimno Cienistemu. – Jeśli tak ci śpieszno do walki, to proszę...pokaż co potrafisz... – oznajmił ze spokojem, mrużąc lekko ślepia.

: 22 mar 2016, 21:09
autor: Martwy Kolec
Poczuwszy zniewagę Martwy rzucił się na Cichego. Znajdując się wyżej po prostu na niego wyskoczył z wyciągniętymi przednimi łapami do przodu, by łatwo ugodzić go pazurami. Pysk zaś szeroko otworzył eksponując przy tym swoje zęby. Martwy postępował instynktownie i bez żadnego planu. Po prostu spróbował rzucić się na smoka i trafić go wszystkim czym się dało by zadać maksymalne obrażenia. Gdy znajdywał się w powietrzu, rozłożył szeroko skrzydła ze skierowanymi szponami w stronę przeciwnika. Były przygotowane, aby w momencie zderzenia wbić mu je w oczy, lub przynajmniej odwrócić jego uwagę. Całe zdarzenie trwało bardzo szybko. Nie dał Cichemu nawet znać, że się na niego rzuca. Było to nierozsądne zachowanie z jego strony. Nie dość, że wodnisty był przywódcą, to jeszcze jednym z najpotężniejszych, a może nawet najpotężniejszym magiem w krainie smoczych stad. Jednakże na chwilę obecną Martwy był pozbawiony jakiegokolwiek racjonalnego myślenia.

: 23 mar 2016, 20:25
autor: Cichy Potok
Cichy był przygotowany na walkę. W końcu młody wręcz się palił do tego. Maddara była u niego już w pogotowiu i czarodziej wyobraził sobie, jak przed nim pojawia się kryształowa ściana. Zakrywała smoka od frontu od łap, po łeb. Ściana była prostokątna, gruba. Miała przynajmniej trzy szpony grubości. Kryształ był przeźroczysty, by Cichy mógł dokładnie widzieć to, co się dzieje wokół niego, a także przed nim. Oczywiście powierzchnia kryształu była gładka, więc Martwy jedynie boleśnie mógłby się na niej rozpłaszczyć. Kryształ jak to zwykle bywało był twardy. Cichy dodatkowo uodpornił go na choćby zarysowanie, czyli był odporny także na przebicie, czy skruszenie. Tarcza ta miała obronić czarodzieja przed agresywnym młodzikiem. Po chwili twór w umyśle Cichego była gotowa, a czarodziej tchnął maddarę w swój twór czekając na to, co się wydarzy. Smok nie powstrzymywał nawet swoich kompanów, którzy w obronie swojego towarzysza także przystąpili do ataku. Duma wyobraziła sobie kamienny kolec. Twardy, o stożkowym kształcie i chropowatej powierzchni. Kamień był zimny w dotyku, posiadał szarą barwę. Czubek kolca był skierowany dokładnie w prawy bok Martwego, na wysokości, gdzie znajduje się płuco. Kelpie dodatkowo wzmocniła kamień, uodparniając go na skruszenie i dodatkowo utwardzając czubek, by ten bez problemu przebił się przez skórę i mięśnie smoka, wbijając się w jego ciało głęboko. Kolec zaraz po materializacji miał z impetem wbić się w ciało smoka. Duma przelała w swoje wyobrażenie maddarę i czekała na efekty swojej pracy. Nero zaś wzbił się w powietrze z rogu Cichego i od razu pomknął na Martwego. Leciał nisko, ale na tyle wysoko, by znajdować się na wysokości pyska Martwego. Kruk młócił skrzydłami powietrze, by nadać sobie pędu, w pewnym momencie zaś wystawił łapy i wycelował dokładnie w ślepia smoka. Jednym, płynnym ruchem zamierzał przejechać pazurami z góry na dół po jego oczach, przecinając powieki i gałki Martwego, jednocześnie go oślepiając.

//Proszę o rzut MG. Fabuła rozpoczęła się przed rehabilitacją Dumy. Dodatkowo znając moje szczęście poproszę wybrańca bogów na moją obronę. Dodatkowo przypominam o niezdarnym wojowniku moim i opornym magiku Martwego :P

: 24 mar 2016, 12:57
autor: Mistrz Gry.
Czy Martwego można nazwać samobójcą? Tak, na pewno tak. Samiec rzucił się na o wiele silniejszego od siebie przywódcę wrogiego Stada, chcąc go najwyraźniej ładnie pokaleczyć... No właśnie – "chcąc" to bardzo dobre określenie, bowiem kto jak kto, ale Martwy powinien być świadomy faktu, że nie jest za dobry w sztuce walki – w przeciwieństwie do Cichego, przed którym w mgnieniu ślepia powstała potężną magiczna tarcza, która nie chciała przepuścić smoka Cienia. Czy na pewno smok o ptasim wyglądzie podjął słuszną decyzję atakując przywódcę? A może chciał wywołać tak wojnę? Tak czy siak teraz ruch należał do Czarodzieja.

~
Martwy Kolec: nic

Ciche Wody: nic

Zużyte atuty: Wybraniec bogów (CW)

: 03 kwie 2016, 20:08
autor: Martwy Kolec
W jednej chwili oprócz przywódcy wody zaatakowały Martwego jego dwaj towarzysze. Był zdezorientowany, a ślepia przeskakiwały co sekundę na inny cel. Jego ptaszysko leciało z niezwykłą prędkością. Spróbował zająć się najpierw nim. Był bardzo pobudzony i zawarczał w stronę ptaka, próbując go złapać pyskiem i skruszyć swoimi szczękami. Jednakże był zbyt szybki. Pazury, które wystawił potargały język Martwego i przebiegły dalej wzdłuż łuku brwiowego. Na szczęście nie trafił w oczy. Lecz język krwawił i to obficie. Dodatkowo intensywnie piekł. Ból brudnych pazurów sprawiał, że ból był rwący i pulsujący. Odwrócił łeb momentalnie po tym jak ptak przeleciał by spróbować go złapać jeszcze raz. Jednakże bez skutku. Następnie podbiegło do niego Kelpie. Martwy nie zdążył nawet zareagować. Od razu oberwał z całych jej sił. Przewrócił się bezwładnie wydając przy tym głośny grzmot upadającego ciała o ziemię. Zamknął na chwilę ślepia z bólu i myślał o tym, czy by nie wezwać pomocy. Ale byłby to wstyd. Nie dał rady smoka nawet trafić, a wzywa o pomoc. Miał dość upokorzenia. Parsknął, po czym patrząc na kryształową ścianę splunął w nią i uciekł. Krew małym strumieniem spływała po jego dziobie. Ten nic nie mówiąc zawrócił i biegnąc rozłożył skrzydła po czym wybił się z nich w powietrze i odleciał. Tak szybko jak smoki walczyły ze sobą, tak szybko Martwy zdążył odlecieć...


Dodano: 2016-04-03, 20:08[/i] ]
Obrazek

Nie minęło wiele czasu by Martwy wrócił w to miejsce, z którego musiał wcześniej uciekać. Na szczęście nie spotkał nikogo. Tym bardziej się cieszył, że nie spotkał Cichych Wód. Wszedł na samotny pagórek by rozejrzeć się wkoło. Tak. Tu było idealnie. Chociaż mogłoby być więcej drzew osłaniających przed słońcem, to pod ziemią nie będzie mu ono przeszkadzało, a do lasu nie ma daleko. Zszedł więc z pagórka by u jego dołu zacząć kopać swoją nową norę. To legowisko miało być większe niż poprzednie, z lepszą klimatyzacją i większą ilością korytarzy. Oczywiście nie może być tylko jedno wejście. Na wypadek ataku musi mieć drogę ucieczki. Nie marnował czasu i brał się do roboty. Ziemia okazała się być dość jałowa i sucha. Nie była ona zbyt przyjemna. Wolałby by po wyjściu z legowiska wciąż było wilgotno. Przynajmniej wiatr nie był suchy, a dość chłodny i przyjemny. Im głębiej Martwy kopał tym ziemia stawała się twardsza i wilgotniejsza. Ostatecznie jednak miejsce, które wybrał było wręcz idealne. Legowisko było stabilne i nie groziło mu zawalenie. Wielkość wejścia wymagała pochylenia, ale smok i tak nie wyciągał łba do góry, więc się tym nie przejmował. Ostatecznie udało mu się. Choć gdy skończył był już zmrok. Legowisko posiadało korytarz, który rozgałęział się w różne strony. W dół po lewej biegł korytarz, którym trzeba było długo podążać, by dojść do spiżarni. Na tym samym poziomie był korytarz, który nagle wychodził z drugiej strony góry na wyższym poziomie. Była to jednocześnie klimatyzacja, jak i droga ucieczki. Zaś na dole po prawej trzeba było się przeciskać pomiędzy zakopanymi tu głazami i korzeniami, by ostatecznie dojść do legowiska. Było obsypane różnymi patykami, liśćmi, kośćmi małych zwierząt oraz mokrym błotem. Miejsca wystarczało na dwa dorosłe smoki, choć musiałyby leżeć blisko siebie by było dość miejsca. Oprócz tego w norze unosił się zapach wilgoci, zgnilizny i obumarłych szczątków roślin i zwierząt. Zapach ten był nieprzyjemny dla pospolitego smoka, lecz Martwy w takim miejscu czuł się znakomicie. W końcu był to teraz jego nowy dom. Miejsce nie było często odwiedzane więc może będzie mieć spokój. Lecz towarzystwem raz na jakiś czas nie pogardzi. W końcu trzeba ozdobić sobie norę i wypełnić spiżarnię.

: 03 kwie 2016, 22:11
autor: Złakniony Kolec
Podczas ostatnich lotów na plecach ojca zrozumiałem, że świat jest większy niż sobie wyobrażałem. Zafascynowany jego ogromem i różnorodnością postanowiłem oddalić się nieco od rodzinnego legowiska, nie mówiąc przy tym nikomu, by na własną rękę zbadać nowe zakątki, a także nieco zmężnieć. Przecież jedna mała przygoda nie mogła skończyć się katastrofalnie, a jedynie nauczyć mnie wielu nowych rzeczy, które z pewnością pomogą mi w przyszłym życiu.
Tak więc szedłem przed siebie, uważnie oglądając otoczenie. Wymyśliłem nawet, według mnie niezawodny, system, dzięki któremu będę mógł spokojnie wrócić do domu, tzn. podróżowałem wzdłuż rzek. Owa wycieczka sprawiła mi wiele radości. Z zainteresowaniem spoglądałem na wielkie polany, gęste lasy i pustkowia na horyzoncie. Oddychałem głęboko, by zaczerpywać jak najwięcej wilgotnego powietrza. Raz na jakiś czas można było zauważyć niewielkie wzniesienie, na które się wdrapywałem, by dostrzec odleglejsze tereny. Wreszcie po długiej wędrówce doszedłem do jakoby wodnego ronda. Dalej nie mogłem iść, gdyż niedługo znalazłbym się na terenach mojego stada, które w całości jest pokryte dziwną mgłą.
Minąłem cmentarz smoków i miałem zawracać, kiedy nagle moim oczom ukazało się dziwne zwierzątko, o połowę mniejsze ode mnie, po drugiej stronie rzeki (chodzi tu o rzekę Samnar). Nie wydawało się groźne, więc postanowiłem pójść w jego kierunku. Podążając wzdłuż rzeki, znalazłem przesmyk i przeszedłem na drugą stronę. Rozejrzałem się za obiektem mojego zainteresowania, po czym ostrożnie ruszyłem ku niemu. Za nim się spostrzegłem zgubiłem z oczu rzekę, a owe żyjątko znikło, jak tylko zdałem sobie z tego sprawę. Zgubiłem się i wylądowałem z dala od domu na jakimś samotnym pagórku – powiedziałem do siebie w myślach, po czym rozejrzałem się w poszukiwaniu sposobu na odnalezienie drogi powrotnej.
Na szczęście była tu jakaś grota. Zbliżyłem się do niej, a następnie krzyknąłem do jej wnętrza:
-Jest tu ktoś?! – Zaraz po tym uderzył mnie straszny smród zgniłych roślin i zwierząt, więc zatkałem sobie nos palcami w oczekiwaniu na odpowiedź.