A: S: 1| W: 1| Z: 2| I: 1| P: 1| A: 1
U: L: 1| A,O,Skr,Kż,Śl: 2| B,S: 3
Atuty: Ostry Węch; Pamięć Przodka;
Lilliathreven przechadzała się po terenach wspólnych Wolnych Stad. Powoli oswajała się z tym miejscem, z zapachami i zwyczajami... Czas więc i podszkolić swoje umiejętności, by móc dorównać innym smokom. Jak dotąd wystarczało jej to, co potrafiła – tutaj czuła na sobie jakąś presję, że powinna więcej. To akurat całkiem niezła forma motywacji.
Jako, że Lilliath jeszcze nie potrafiła posługiwać się magią, musiała sobie radzić tylko z naturalnymi obiektami jako utrudnieniami. Postanowiła zacząć od biegu, który był podstawową umiejętnością. Oczami wyobraźni wyznaczyła sobie tor biegu. Potem przyjęła odpowiednią pozycję – ugięte łapy, długi ogon z kitką uniesiony, ogromne skrzydła luźno przy ciele. Obniżyła nieco łeb, by tylko ledwie ponad kręgosłupem był. Chwilę trwała w tej pozycji, poprawiając szczegóły – takie, jak rozstawienie łap, ułożenie skrzydeł i jeszcze lekkie uniesienie i naprostowanie ogona. O, teraz była gotowa do nauki! A jako, że bazowała na zwinności, postanowiła zacząć od lekkiej rozgrzewki, by potem z rozgrzanymi mięśniami móc pójść na całość!
Ruszyła spokojnie, zahaczając pazurami mocno o glebę. Pilnowała, by się nie poślizgnąć, bo na śniegu i lodzie było to nie takie trudne, jak mogłoby się wydawać. Truchtała przed siebie, stawiając pewne kroki i odrywając prędko łapy od ziemi, by po chwili postawić je kawałek dalej. Ogon wahał się od lewej do prawej, wspomagając ją w utrzymywaniu równowagi. Żeby choć odrobinę urozmaicić sobie rozgrzewkę, zrobiła kilka skrętów. Najpierw skręt w prawo – skręciła w tę stronę łeb, tułów i ogon, a także delikatnie pochyliła się na prawo. Jak dotąd wszystko szło gładko – jej ruchy były płynne, krok pewny, a cała sylwetka dostojna. Lill zawsze była gotowa na to, że ktoś może ją podglądać, wolała więc zawsze wyglądać na taką... z klasą. A wracając do treningu – zrobiła dwa pełne okrążenia w prawo, dosyć duże o małym skręcie, by przypadkiem nie upaść. Przecież nie to było jej celem! Po wykonaniu dwóch okrążeń, wyprostowała całe ciało, chwilę znów truchtała przed siebie, a potem skręciła ponownie, ale tym razem w lewo. Przechyliła się na tę stronę, skręciła łeb, tułów i ogon. Zaczęła skręcać, wykonując najpierw delikatny łuk, który powiększał się i wydłużał – aż w końcu zamknął w pełne okrążenie. Po tym oczywiście wykonała kolejne, by w obie strony wykonać równą ilość okrążeń. Po drugim okrążeniu na chwilę zwolniła, ale przede wszystkim ponownie wyprostowała całe swoje ciało. Chwilę niby truchtała, ale znacznie wolniej, by już po chwili... Lilliath zerwała się z całych swoich sił do biegu! Nie, nie zwykłego biegu. To był sprint! Naprzemiennie odbijała się łapami od ziemi – to oboma przednimi, to tylnymi. Robiła długie susy, a ogon tym razem balansował nie tylko w lewo i prawo, ale także w górę i dół! Ciało to uginało się, wyginając kręgosłup niczym koci grzbiet, to prostowało maksymalnie, jednocześnie sięgając przednimi łapami jak najdalej w przód, a tylnymi będąc świeżo po mocnym wybiciu. Nie zapominała jeszcze mocniej ryć ziemię pazurami, by nie poślizgnąć się... to by dopiero była wtopa! Zrobiła sobie tor przeszkód. Musiała je wymijać, by oniknąć zderzenia czy upadku. Najpierw niewysoki, chudy krzew. Smoczyca pochyliła się w lewo, skręciła w tę stronę łeb, ciało i ogon i wyminęła go, mając krzew po prawej stronie. Kiedy tylko się z nim zrównała, skręciła w drugą stronę, a potem wyprostowała, by wrócić na swój "tor". Potem jakieś głazy... Samotniczka skręciła, tym razem w prawo – tak łeb, jak tułów i ogon oczywiście, przechylając ciało na tę samą stroną. Skręciła i wyprostowała się, biegnąc wzdłuż nich. Ah! Przed każdym skrętem nie zapominała odpowiednio zwolnić, oczywiście, inaczej jej sprint na pewno zakończyłby się jednym z największych upadków! Lill była zręczna, ale niewystarczająco, by w nieskończoność biec tak szybko – w pewnym momencie zaczęła oddychać przez pysk, zamiast przez nozdrza, a potem całkiem go otwarła, dysząc ciężko. Powoli zwalniała, nie potrafiąc utrzymać morderczego tempa. Zwalniała, robiąc coraz krótsze susy, potem przechodząc do biegu, wolniejszego biegu, aż w końcu znów do truchtu. Chwilę truchtała dla uspokojenia, aż w końcu stanęła kompletnie z – o dziwo – zadyszką mniejszą, niż początkowo.
Dodano: 2016-01-19, 19:57[/i] ]
Po krótkiej przerwie – dosłownie króciutkiej, musiała wrócić do treningu. Jej zadyszka szybko przeszła, należało więc korzystać z rozgrzanych mięśni i gotowego do ruchu ciała. Lill odetchnęła raz jeszcze, ostatni, głęboko i spokojnie, a mroźne powietrze przyniosło jej ukojenie.
Ponownie wyznaczyła sobie w wyobraźni pewien schemat, coś na kształt planu treningu. Rozgrzewkę miała za sobą, teraz więc ogarnie skakanie. Czuła, że powinna nad skokami popracować. Ugięła mocniej łapy – bardziej tylne, rzecz jasna. Miała zamiar najpierw skakać z miejsca, przygotowała sobie więc wcześniej przeszkody. Najpierw nieduża skała. Lill wybiła się mocno z łap, przechylając mocno do przodu, by raczej poniosło ją bardziej w przód, niż w górę. Skałka była niska, nie było więc szans, by zahaczyła o nią łapą. A jednak pilnowała łap, delikatnie podkurczając je w trakcie bycia w powietrzu. Skrzydeł nie rozkładała, chociaż bardzo ją to kusiło – trzymała je przy ciele, ale pozostawiała luźno na tyle, by nie ograniczały swobody ruchów. Musiała przecież wyglądać przyzwoicie, mimo zmęczenia! Przechodząc do lądowania, jej sylwetka powoli się zmieniała w związku z wysunięciem przednich łap do przodu, w sumie podobnie jak tylnych, oczywiście tylko nieznacznie. Łapy były ugięte – musiały amortyzować dotknięcie ziemi, inaczej lądowanie na prostych łapach mogłoby się skończyć nawet jakąś kontuzją, albo, co gorsza, złamaniem. A nawet jeśli nie, to choćby upadek byłby przykry!
Po wylądowaniu, przeszła do wolnego truchtu. Kolejny skok miał zostać wykonany z biegu, dla utrudnienia. Dodatkowo, musiał być dłuższy – chciała przeskoczyć cały podłużny lód! W odpowiednim momencie wybrała miejsce, w którym dotknie wszystkimi łapami ziemi, tuż przed lodem. Zrobiła to, by od razu ugiąć mocno łapy i wyprostować je, silnie odpychając się od podłoża. Wybiła się, ponownie bardziej w przód niż w górę i przeleciała z wyprostowanym doskonale ciałem ponad lodem. Przednie łapy były mocno wysunięte w przód, zupełnie, jakby chciała czegoś bardzo sięgnąć, a tylne pozostały z tyłu po wybiciu. Przechyliła ciało do przodu, kiedy traciła prędkość i zaczynała opadać. Przygotowała łapy i ciało na dotknięcie ziemi, poprzez delikatne ugięcie przednich. To nimi jako pierwszymi dotknęła śniegu, dopiero potem wylądowały tylne. Przystanęła i rozejrzała się. Co by tu teraz?.. Ah! Podeszła prędko do kamieni obok. Były różnej wysokości i po różnych jej stronach, usadowiła się więc między nimi. Odetchnęła głęboko kilka razy, spokojnie, wyciszając się i skupiając. I znów – ugięła mocniej łapy i wybiła się. Z małym wyjątkiem. Tym razem mocniej wybiła się z lewej przedniej i tylnej łapy i przechyliła ciało nieznacznie na prawo. Tym sposobem skoczyła w górę i w prawo, wskakując na wyższą skałkę obok. Jednocześnie był to skok bardziej wzwyż niż na odległość. Przed lądowaniem ugięła łapy nieco mocniej – lądowała z większej wysokości, więc mogło to być jeszcze bardziej niebezpieczne. Dla pewności wolała łapy ugiąć mocniej, nic nie zaszkodzi, a na pewno tylko zapewni jej więcej bezpieczeństwa. Teraz postanowiła zrobić odskok – a więc w tył. Ugięła łapy i wybiła się z nich mocno, więcej siły wkładając w przednie łapy. W powietrzu szybko przechyliła swoje ciało w tył, jakby... do pozycji pionowej. Ogon został na dole, ale wciąż stanowił przedłużenie jej ciała i pomagał jej utrzymywać równowagę. Dopiero teraz zorientowała się, że skakanie po skałach, których powierzchnia może być zmrożona, śliska, jest... niezbyt mądre przy takiej pogodzie. Ale trudno! Trening to trening, teraz już i tak była w powietrzu ponad skałą, nic nie zmieni... Kiedy poczuła, że zaczyna opadać, ponownie przygotowała się na lądowanie, delikatnie uginając łapy, a w końcu opadając miękko na podłoże. Stawy zadziałały jak sprężyny, jak amortyzacja, dobrze działający mechanizm. Pozostał jej jeden, ostatni skok do przećwiczenia. Podobny jak ten, który wykonała chwilę temu w prawo. Była na skale, a więc skokiem w lewo ponownie znajdzie się na nieco bezpieczniejszym śniegu. W tym celu znów ugięła łapy i wybiła się z nich mocno, większą siłę wkładając w prawą przednią i tylną łapę. Pilnowała znów skrzydeł... w te skoki w bok jakoś wydawały się jej być bardziej potrzebne, ale przecież nie mogła ich użyć. Przechyliła swoje ciało także na lewą stronę i podkurczyła pod siebie łapy. Kiedy poczuła, że zaczyna zbliżać się do ziemi – znów ugięła łapy, ale nieznacznie. Nie zeskakiwała z dużej wysokości, ani nawet z dużą prędkością.
Odetchnęła po treningu, tym razem zupełnie gotowa na odpoczynek. Była zmęczona, ale czuła przypływ energii! Kondycja już jej się polepszyła, a ciało wcale nie wyglądało na wychudzone i słabe, jak wtedy, kiedy tu przybyła... wracała do formy!
Licznik słów: 1385