Strona 2 z 2
Tablica Samotników
: 01 sty 2024, 19:49
autor: Riromi
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Na oszlifowanym głazie leżała nieduża karta wielkości smoczego palca. Była sztywna, nieprzemakalna. Nie oddziaływała na nią żadna magiczna sztuczka, ani nie można było jej zniszczyć. Lśniła w blasku słońca, a najbardziej w oczy rzucały się ciemne litery zapisane smoczymi runami, na tle zakrytego, niezidentyfikowanego obrazka:
,,Przeznaczeniu oddaj siłę. Zamknij oczy i zwyciężaj lub zniknij w pyle."
–
Pierwsza osoba, która przyjdzie i znajdzie przedmiot, może zraportować go w "Innych":
nieodkryta karta* – użyj przy dowolnej akcji do końca stycznia '24
Tablica Samotników
: 01 sty 2024, 19:52
autor: Oblicze Determinacji
Czasami wychodził na dłuższe spacery, tym razem towarzyszył mu jedynie Bitri. Oczywiście w pysku niósł patyk, jakże inaczej, do tego w pewnym momencie zwiał mu na bok.
– Po co tam... – mruknął pod nosem, idąc za kompanem. Mała pogoń zakończyła się na cmentarzu. Popatrzył po zapisanych głazach.
– Tylko nie mówił, że masz ochotę na kostkę... – Nowy wpis zwrócił jego uwagę. Huh? Do tego jakaś karteczka? Rozejrzał się i ją podniósł, obejrzał. Finalnie zabrał o ruszył dalej.//zt
Tablica Samotników
: 06 paź 2024, 17:13
autor: Laryssa
Dalej ciężko było jej przywyknąć do tych terenów. Była tu w końcu zaledwie kilka dni, nic dziwnego, że czuła się tu obco. I że wszystko wydawało się tu takie... przytłaczające. Jej uszy oklapły, kiedy przywitała się z Prip i jednocześnie pożegnała, ledwie biorąc coś na ząb i ruszając w wiadomym celu – skoro świt wyszła do świątyni na codzienne modły. Wszystkie te rzeczy, które słyszała od napotkanych smoków, nieprzerwanie rozbijały się gdzieś w jej umyśle, zazwyczaj niegłośne, acz wyczuwalne w momentach szczególnej ciszy i zadumy. Dlatego też starała się znajdywać sobie jak najwięcej zajęć.
Aby zwiedzić tę część terenów, musiała przebyć rzekę. Nie miała z tym większych problemów, choć musiała przyznać, że zmoknięte futro nie należało do najprzyjemniejszych. Zadrżała, kiedy niczym zmokły pies wynurzyła się z rzeki Samnar, trzęsąc się z zimna. Że też akurat musiała przybyć w momencie, kiedy się ochładzało... nie byłoby problemu, gdyby nie to, że naprawdę niewiele ćwiczyła lotu. Zawsze była bardziej podróżnikiem na własnych łapach, szczególnie, że na pielgrzymkach i wyprawach zawsze nosili ze sobą wiele przedmiotów. Ciężko by było poruszać się w większej grupie w powietrzu. Czasem się czuła, jakby już zapomniała, jak powinno się latać. Tak się czuła niepewnie.
Jak zawalidroga.
Ciiicho. Nie potrzebowała teraz więcej negatywnych myśli. Westchnęła do samej siebie, postanawiając się przebiec truchtem w nadziei na rozgrzanie mięśni. Nie minęło dużo czasu, a błądząc po nowych ziemiach natrafiła na niezwykle ciekawy przypadek. Tablice upamiętniające, zdaje się. Zaintrygowana, postanowiła się zbliżyć. Jej wzrok nie zatrzymywał się dłużej na imionach, lecz zatrzymała swój krok centralnie przed ostatnią, napustszą, najbardziej zapuszczoną – tablicą samotników. Przekrzywiła głowę, czując, jak w jej żołądku zagnieżdża się nieprzyjemne uczucie opuszczenia. Czy... to były wszystkie smoki spoza stad? Czy była jedną z nielicznych, która nie dołączyła? A może nikt tutaj nie umierał, optymistycznie, a ruszał w dalszą podróż i dlatego go tu nie było?
Albo...
...nie, wolała o tym nie myśleć. Przełknęła nerwowo ślinę. Nic by to nie zmieniło.
Ołtarz Wyniesionych
Tablica Samotników
: 09 paź 2024, 1:52
autor: Ołtarz Wyniesionych
Czemu właściwie udała się na cmentarz? Cóż, śmierć była naturalną częścią życia smoków. Każdy z nich był inny, ale wszyscy mieli dwie wspólne cechy. Ich życie zaczynało się od wyklucia, a ostatnim etapem było odejście w zaświaty. Początek i koniec. A może... koło? Pewne rzeczy powtarzają się, mimo iż nie powinny. Dziadkowie popełniają błędy swoich wnuków, mimo iż nie miało to sensu. Czas to wąż zjadający własny ogon.
Veir ostatnio miała ze śmiercią wiele wspólnego, odeszło kilku jej dobrych znajomych, pochowała już trójkę dzieci, ale znosiła to wszystko bardzo dobrze, jak na okoliczności. Przyszła tutaj niesiona impulsem, może szukała inspiracji do kurhanów? A może... szukała jednego imienia, od którego zaczął się jej pobyt w Wolnych Stadach? Dostała wieki temu zadanie od Wybrańca, jego słowa wciąż były wypalone w jej głowie, jakby świeżo nałożono metal na ciało, jeszcze czerwony od ognia kuźni. Podejrzewała, że to droga bez powrotu, że w momencie w którym przekroczy horyzont zdarzeń, nie będzie mogła postawić już łapy w swoim domu. A jednak chciała tu przybyć. Iść jego śladami, być może nawet go spotkać! Smoki czasami żyły bardzo długo, jak ona teraz, dlatego nie było to niemożliwe. Przybyła jednak za późno i co najwyżej się na echa przeszłości tej osoby, jak rosa na jesiennych liściach.
Nigdy dobrze nie zbadała Kurhanów i teraz był dobry moment. Przeglądała wszystkie tabliczki, głównie te należące do Stada Ziemi, ale nie znalazła tej osoby. Nikt już zapewne o nim nie pamiętał, nikt oprócz jej i Strażnika, chociaż ten zapewne również o nim zapomniał. Może trzeba będzie gdzieś wyryć jego imię?
Gdy tak Veir przyglądała się licznym kurhanom, łapą czyszcząc tabliczki od kurzu, by móc się rozczytać, spostrzegła w oddali jakiegoś smoka. Gdy pojawiała się okazja do spotkania z kimś, Sakralna zawsze się na to decydowała. Nie była super rozmowna i ekspresywna, ale to żaden problem.
– Witaj. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Jestem Veir. – Przedstawiła się swoim imieniem pisklęcym, gdyż tym właśnie była. Nie Ołtarzem Wyniesionych, czy Wrotami Dziejów. Po prostu Veir. Veir, córka nikogo, tak na nią czasami mówili, gdyż jej matka była zdrajczynią, a ojciec właściwie nie był nikomu znany.
– Szukasz kogoś? Ja rozglądałam się za jedną osobą, ale chyba jej tutaj nie znajdę. – Powiedziała i usiadła sobie obok. Rozejrzała się trochę... czy miała wrażenie, czy tego dnia było bardzo mgliście? Może tylko jej się wydawało. Po chwili wróciła wzrokiem do Laryssy i na niej skupiona już pozostała. Obręcze i inne ozdoby Veir były wypolerowane, jak gdyby stworzono je wczoraj, mimo iż kryły się pod nimi paskudne blizny. Pachniała jak zawsze kadzidłami świątynnymi, ostatnio jedną, specyficzną mieszanką. Sól kamienna, drzewa iglaste i łagodne w zapachu kwiaty, które można spotkać tylko wysoko w górach.
Laryssa
Tablica Samotników
: 11 paź 2024, 22:12
autor: Laryssa
Zatopiona we własnych przemyśleniach, wpierw w ogóle nie dostrzegła czytającej tabliczki stada Ziemi smoczycy. Jej wzrok utkwił martwo w zaledwie dwóch wyrytych imionach, jakby zaraz miały jej się objawić duchy tych smoków i przekazać wiedzę tajemną. Na dźwięk nieznajomego głosu ocknęła się z ledwie dostrzegalnym drgnięciem, od razu odwracając głowę w stronę rozmówczyni i strzygąc uszami.
– Nie, nie robiłam nic ważnego. Po prostu... myślałam – zaczęła, przerywając w chwilę myśl, kiedy poczuła, jak jej wzrok mimochodem próbuje wrócić w stronę wyrytych imion. Laryssa, ocknij się, samico! – Jestem Laryssa, prawie-kapłanka Larimara. Mam misję na tych ziemiach, ale nie podoba mi się sposób, w jaki traktują tutaj gości. I świątynię, święte miejsce! Wierzą w jakieś wielobóstwo, zagarniają tereny i każą płacić, chociaż są święte i powinny być dostępne dla wszystkich i... i... – zamarła, patrząc przepraszająco na północną, lekko speszona nieco obniżając głowę. – Nie mam nic do was, tubylców. Po prostu to ciężkie, żeby do tego wszystkiego przywyknąć – poczuła palącą potrzebę wyjaśnienia.
Poszło świetnie.
Och, zamknij mordę. Nie potrzebowała samosabotażu w takich chwilach. Takie myśli jedynie rozsierdzały ją jeszcze bardziej. Odetchnęła głęboko, odwracając uwagę od negatywności tlącej się we własnej głowie.
– Przepraszam. Nie tak powinno się zaczynać rozmowę. Mówiłaś coś o tym, że kogoś szukasz? Mogę ci pomóc, znam tutejsze runy – dodała szybko, bardzo szybko, splatając palce przednich łap ze sobą i przykładając do futra na piersi w pełnej nadziei próbie odwrócenia uwagi od tego wszystkiego, co właśnie wylało się z jej pyska.
Ołtarz Wyniesionych
Tablica Samotników
: 16 paź 2024, 16:50
autor: Ołtarz Wyniesionych
– To miejsce skłania do przemyśleń. – Odpowiedziała krótko, po czym dała Laryssie mówić, nie przerywała jej już w ogóle. Trochę uniosła jeden z łuków brwiowych z zainteresowaniem, słysząc rzeczy, które spodziewała się usłyszeć tylko ze swoich własnych ust. Wyglądało na to, że Laryssa nie tylko przyszła tutaj z podobną misją, co Veir wiele księżyców temu, a do tego sama również dostrzegała pewne nieprawidłowości w zwyczajach Wolnych. Cóż, różowofutra nie wiedziała jeszcze najgorszego, czyli tego, że samotnika można po prostu zabić. Sakralna mogłaby to zrobić tu i teraz, nie spotkałaby ją za to żadna kara, jakby życie samotniczki nie miało żadnego życzenia. Jak szlachcic uśmiercający chłopa, który przecież jest nikim, to też bogatego magnata można za to co najwyżej pochwalić.
– Kim jest Larimar? Kim ważnym zakładam, skoro wyznajesz wiarę tylko w jednego boga. Nie słyszałam o kimś takim ani tutaj, ani na północy, ale świat jest wielki, znacznie większy, niż nam się wydaje. Chętnie bym o nim posłuchała. – Zaczęła swoją wypowiedź od tego pytania. Jak na smoka głęboko wierzącego w jedną religię, Veir często zaczynała ten temat. Być może było to podejście w stylu "znaj swojego wroga", a może po prostu temat wiary sam w sobie był ciekawy, nawet jeżeli wszyscy modlą się do kogoś innego.
– Mi sporo czasu zajęło dostosowanie się do tutejszych zasad i zwyczajów, pochodzę z wielkiego państwa na północy. Tutaj życie było... inne, prostsze, momentami równie surowe, ale w innym sensie. Zakładam, że jesteś samotnikiem, skoro mówisz o sobie jak o gościu. Tak długo jak masz znajomości, tak długo dasz sobie radę. Mogę pomóc ci z zawarciem dobrego układu z Przywódcą Mgieł, bądź z dołączeniem do naszego stada. Ale nie będę cię do tego zmuszać, ani zachęcać bardziej niż przez te kilka słów. – Dodała po chwili dosyć przyjaznym głosem. Zapewne wielu samotników było łatwymi kąskami dla smoków trzech stad, ale Veir nie zamierzała robić tutaj elaboratów, tak jak uczyniła to z Trzmielem. Jeżeli ktoś chciał dołączyć do Mgieł, to zrobi to sam, nie potrzebuje zachęcenia.
– Jest nieskończona ilość sposobów, na które można zaczynać rozmowy, żaden nie jest gorszy od drugiego. Tak, szukałam smoka o imieniu Kuhu, zwanego także Insygnium Żywiołów, ale nie widziałam tutaj jego imienia. Wiem, że odszedł dawno temu, ale ktoś mógł zostawić tutaj dla niego pamiątkowy wpis. – Dodała na koniec i rozejrzała się trochę po zamglonym cmentarzu, delikatnie "odpływając", chociaż po chwili wróciła wzrokiem do Laryssy. Była ostatnią osobą, która go pamiętała, nawet jeżeli nie zdołała go poznać. Babcia za młodu opowiadała Veir wiele historii. Matka Sakralnej była zdrajczynią, wychowywaniem zajmowała się zatem Valgerd. Często mówiła o Kuhu, wielkim smoku z segmentu Keleti, hitaryjczyka. Młoda Veir chłonęła te opowieści niczym wodę po wspinaczce na najwyższe z gór, z oczami rozwartymi jak dwa, olbrzymie i zielone kwarce górskie. Na zewnątrz panował niesamowity ziąb, do tego stopnia, że północni musieli chodzić w zwierzęcych skórach, ale nie przeszkadzało im to. W grotach mieli ciepłe ogniska.
Kuhu był dla niej ojcowskim wzorem, mimo iż tego prawdziwego nigdy nie poznała. Wyobraziła sobie siebie w tamtym momencie, treningi były intensywne, patrzono na nią jak na trędowatą, mimo iż nie zawiniała temu, że była córką zdrajczyni. A jednak dobrze spędzała czas z babcią i bratem, coraz wyżej wspinała się w świętym Łańcuchu Wyniesienia. Chciałaby kiedyś wrócić do tych chwil, ale zostały jej jedynie wspomnienia. Na szczęście zachowały się bardzo dobrze.
Laryssa
Tablica Samotników
: 23 paź 2024, 23:40
autor: Laryssa
Milczała przez dłuższą chwilę. Jej ślepia powróciły do patrzenia na Veir. Czuła się co najmniej dziwnie, kiedy nie patrzyły na nią żadne ciemne źrenice, tylko bezdenna zieleń, lecz była świadoma, że to była po prostu aparycja smoczycy. Nie mogła jej za to winić ani oceniać. Prędzej czy później przywyknie, i tyle. Jak do tych Trzmielojada... hm. Docierało do niej właśnie, jak dziwnymi futrzastymi smokami byli tutejsi.
W końcu będzie miała okazję się sprawdzić.
Prawda. I oby tym razem nic nie sknocić!
– Larimar to stwórca świata i smoczych dusz. Żyjemy z nim w zgodzie, a on wybacza nam zło, które uczyniliśmy, o ile w sercu przeważało dobro. Najgorsze, co może się stać, to powrót. Każde kolejne wcielenie jest coraz gorsze i coraz bliżej mu do Aneglosa. Znaczy, Larimar zsyła smoka z powrotem, aby się poprawił, ale zazwyczaj wtedy dusze są już na tyle sfrustrowane, że łatwiej im zostać omotanym przez Aneglosa – splotła ze sobą swoje łapy, niepewna, jak wiele powinna przekazać, szczególnie po niedawnym wybuchu. A jednak bardzo ją paliło, aby przekazać jak najwięcej i tak zrozumiale, jak tylko potrafiła. Też wyłapała, że rozmówczyni musiała nie pochodzić stąd... hm. Właściwie to kogoś jej przypominała, miała wrażenie. Tylko kogo? – Nie wiem, jak dużo słyszałaś o legendach, ale jego szkielet naprawdę istnieje. Larimar uwięził go w skale, ale on dalej szepcze swoje pokusy – wzdrygnęła się na samo wspomnienie. – I jeśli im się poddasz, to wykręcasz się w paskudną, obrzydliwą, skażoną istotę, zupełnie jak on. I popełniasz grzechy przeciwko Larimarowi. Czcigodny wysyła do takich jednostek swoich kapłanów, co jakiś czas, jeśli trafi się ktoś tego miana godny, a potem... – westchnęła, czując jak na jej barkach nawarstwia się coraz większa odpowiedzialność. A jeszcze nawet oficjalnie nie była żadną kapłanką. – ...no, musi udowodnić swoją wiarą i oddaniem, że da radę pomóc chociaż jednemu potępionemu. Ale oni dobrze się ukrywają. I zazwyczaj pierwsi, uhm. Zabijają kapłanów, jeśli ci nie są dostatecznie pewni swojej wiary – wymamrotała, jakby powiedziała właśnie jakieś zakazane słowo. Jakoś tak wywoływało w niej nieprzyjemności. – Ale to prawda. Można mnie nazwać samotnikiem. Nie przybyłam tu, żeby dołączać do innych grup. Jestem oddana swojemu ludowi, plemieniu, hm, stadu, czy jakkolwiek tubylcy lubią to tutaj nazywać – machnęła łapą, uśmiechając się nadzwyczaj łagodnie, przepraszająco; miło było zostać zaproszonym do grupy z otwartymi ramionami, ale dalej miała w pamięci rozmowę z Pąkiem. Nie chciała zdradzać swojego ludu.
Na wspomnienie o Kuhu nie odezwała się, lecz rzuciła jeszcze raz okiem na tabliczkę samotników. Zdecydowanie nie było go na tej smutnej skale praktycznie pozbawionej imion. Powstrzymała się przed niechętnym drgnięciem, posyłając jej delikatny uśmiech, kiedy skupienie powróciło do ciała Veir.
– Nawet jeśli nie spisany, to musi być w czyjejś pamięci poza twoją. Rodzina zawsze pamięta – powiedziała w końcu, optymistycznie, wodząc wzrokiem po okolicznych tablicach. – Przybyłaś tu go znaleźć, tak? Znaczy. Żywego, nie na... tabliczce – przełknęła nerwowo ślinę dopytując ciszej i uznając z góry odpowiedź za twierdzącą. Wszystko na to wskazywało.
Ołtarz Wyniesionych
Tablica Samotników
: 09 lis 2024, 21:32
autor: Ołtarz Wyniesionych
– Kim jest Aneglos? To jakiś zły bóg? Demon? – Zapytała jeszcze. Zawsze była ciekawa idei złych bóstw, u niej nie występowały, ale to samo można było powiedzieć o dobrych. Wszystkie po prostu były.
Słuchała z zaciekawieniem o Larimarze (chociaż na pysku nie było tego widać) i co jakiś czas lekko kiwała głową, dając znać, że rozumie. Próbowała w tym wszystkim szukać analogii do swojej własnej wiary i być może nawet jakąś znalazła.
– Może Larimar zsyła smoka, żeby mógł urosnąć w siłę? Może widzi w nim potencjał? Jeżeli daje mu szansę, to musiał być wartościowy, zapewne to wielki wojownik, który może tylko wspinać się wyżej. – Powiedziała i spojrzała po grobach. Jak wielu z nich umarło honorową śmiercią i zasłużyło na ucztowanie i przeżywanie swych największych zwycięstw w krainie zwanej Horidor? Ilu z nich odgrywa nieskończoną ilość razy swoją śmierć, próbując bezskutecznie zmienić wynik zdarzenia. Najwięksi grzesznicy umierają do końca świata, zamknięci w pętli czasowej trwającej kilka sekund. Wystarczająco, żeby poczuć ból.
– Tam, skąd pochodzę wierzymy, że smok, który zginął trafia do jednego z dwóch miejsc, odprowadzany przez Wielkie Wrota przy boku Havardra, Strażnika Dusz. Khainak jest tym gorszym. Nie ma z niego ucieczki, krążą legendy, że jednej osobie się udało... ale zapewne to kłamstwo, żeby jego mieszkańcy mogli łudzić się do samego końca. Do Horidor zaś trafić może każdy, kto żył i umarł z honorem. – Powiedziała i przesunęła łapą po jednej z tablic, odsuwając warstwę kurzu. Kumo. Agnar. Kim byliście? Jakie pętle czasu teraz przeżywacie? Dobre? Czy cierpicie do kresu czasu? – Przeżywa raz jeszcze swoje wielkie bitwy, szczęśliwe momenty i ucztuje w wielkim pałacu na krańcu czasu, ze swoimi przodkami. Może z własnej woli powrócić do krainy śmiertelników, by przeżyć kolejne życie i stać się silniejszym. A reszta... – Sięgnęła do swojej torby i łapą znalazła drewniane pudełeczko. Zawsze miała tam odrobinę mieszanki do tworzenia szklanych ozdób, jedną z nich były górskie kwarce. Wyciągnęła jeden i uniosła w górę, tak, by odbijało się od niego światło. Był całkiem gładki i przeźroczysty, lekko pomarańczowy.
– Została uwięziona w kwarcach, ich esencja. Przekuwając je w ozdoby dajesz im szansę na to, by raz jeszcze zostały osądzone. Ale to oczywiście tylko moja wiara, poznałam ich wiele przez całe życie. Lubie znajdować podobieństwa. Ty szukasz potępionych, ja kwarców. Chcemy pomóc tym, którzy sami tego nie zrobią, a ich jedynym ratunkiem są kapłani. – Dodała dalej, na wyciągniętej dłoni dając Laryssie kawałek kwarcu. Czyżby chciała, żeby samotniczka go sobie wzięła? To dosyć uniwersalny minerał, można było robić z niego nie tylko ozdoby, mieszane ze szkłem.
– Kiedyś? Tak. Moja babka opowiadała mi o nim historie, był hitaryjczykiem. Dlatego tu przybyłam. Nasz prorok znał go, ale przelotnie, więc jest jeszcze w czyjejś pamięci. Trafiłam jedynie na echa, wiedziałam, że odszedł za granicę. Teraz... – Wzięła głębszy wdech i zastanowiła się. – Sama nie wiem. To ciekawy dzień, coś mnie pchnęło, żeby sprawdzić cmentarz. Myśl. Impuls. Może ktoś zostawił tu coś dla niego, miejsce pamięci, a jeżeli nie... to trzeba je stworzyć. – Dzieliła się z Laryssą wieloma personalnymi informacjami, ale nigdy zbyt wiele nie ukrywała przed innymi. Wszystko, co nie przyniesie jej konsekwencji, czemu miałaby to zachowywać dla siebie?
– Straciłaś kiedyś kogoś bliskiego? Mogłybyśmy stworzyć tu coś dla niego, jak i dla Kuhu. Co ty na to? – Zaproponowała. Ostatnio całkiem często zajmowała się tworzeniem kurhanów. Temat śmierci trzymał się jej od dawna.
Laryssa
Tablica Samotników
: 16 lis 2024, 21:19
autor: Laryssa
Zamarła, spoglądając na boki.
– Ja... to ciężko powiedzieć. Był... był pierwowzorem ideału wierzącego smoka – wymamrotała pod nosem. Zawsze czuła się dziwnie łatwym celem, kiedy o nim mówiła. Ba, nawet kiedy tylko o nim myślała. Jakby ciągle obserwował jej poczynania od tamtej chwili, kiedy go zobaczyła po raz pierwszy. Kiedy usłyszała jego historię i zdała sobie sprawę, co czeka tych, którzy zejdą z prawej ścieżki. – Teraz zdecydowanie nie można go nazwać smokiem. Larimar uwięził go w skale, lecz nawet jeśli nie fizycznie, to wpływa na świat dookoła swoimi szeptami. A sięgnąć może każdego umysłu. I to jest w tym najbardziej przerażające – jęknęła, wykrzywiając pysk w nieco zlęknionym wyrazie. Błękitne tęczówki spoczęły z powrotem na Veir. – Tak długo, jak smok mu się nie podda, to jest dobrze. Jest spora szansa, że i tak będzie w łasce Larimara. Ale jeśli da się przeciągnąć na drugą stronę... wtedy Larimar wybiera kapłanów, którzy mają zająć się najniebezpieczniejszymi osobnikami. Tak było wtedy, kiedy Aneglos wydał na świat równie przeraźliwe potomstwo, które w jego imieniu także zaczęło szerzyć jego obrzydliwe plany. W odróżnieniu od kapłanów nie boją się mordować. I chodzą po kolejnych wioskach, próbując szerzyć zamęt – przełknęła ślinę przez zaciśnięte gardło. Zrobiło jej się sucho w pysku, kiedy przypomniała sobie te wszystkie historie o kapłanach. O tym, z jaką siłą się mierzyli. – Najczęściej kapłani umierają, Veir. I to nie jest przyjemna śmierć – jej słowa były ledwie słyszalne, kiedy pochyliła głowę, a włosy częściowo przykryły jej pysk. Wbiła ślepia w kurhan samotników, jak gdyby w poszanowaniu dla tych, którzy poświęcili swoje życie w imię wiary. Wiedziała, z czym to się wiązało. I wiedziała, że prawdopodobnie najprostszym rozwiązaniem byłoby morderstwo. Lecz czy wtedy... sam kapłan nie stałby się bestią? Czym innym była przypadkowa, nieumyślna śmierć rozumnej istoty, a czym innym zaplanowane zabójstwo. Nawet, jeśli w imię dobra wyższego. Czy naprawdę cel miałby uświęcać środki?
Nie.
Pierwszy raz od dawna poczuła pełną zgodę z samą sobą. Jakkolwiek sensowne by się to nie wydawało, morderstwo nigdy nie było rozwiązaniem. Czymże dobrym była wymiana bestii na bestię o innym wyglądzie?
Reszty słów Veir słuchała przez długi czas w ciszy; co nie oznacza, że jej nie słuchała. Jej ucho drgało co jakiś czas, a ślepia nadal krążyły, niby to licząc źdźbła traw, a tak naprawdę po prostu odpływając. Nie widząc tam traw i ziemi, lecz Wielkie Wrota, tak przecież podobne do tych świątynnych, wielkich wojowników na wzór wuja Gardiana, z którego wartościami wcale przecież się zgadzać nie musiała, i wielkie kryształy, które przywodziły na myśl Świątynię Larimara czy Żołądek, do którego prowadziła Szczęka Oświecenia. I niesamowicie długi kręgosłup Aneglosa, który wystawał powykręcanymi kręgami ponad jej ściany. Otrząsnęła się w pełni dopiero, kiedy kątem oka dojrzała ruch jej łap. Zamrugała zaskoczona, widząc w jej łapie kryształ.
– To... dla mnie? – zapytała nieśmiało, niepewna, czy powinna go przyjąć. Wyciągnęła jednak łapę. Cóż... nie chciała, aby Larimar zrozumiał ten gest jak akceptację innej wiary, lecz jednocześnie widziała jej podarunek bardziej jako wspólne podanie sobie łap na znak życia w pokoju zamiast rywalizacji. Kimże więc była, aby odmówić?
Sięgnęła od razu wolną łapą do swojego skórzanego woreczka na szyi. Zawahała się wyraźnie, widząc tam prezent-piórko, które dostała wcale nie tak dawno temu. Zdusiła wszelkie myśli w zarodku, kręcąc do samej siebie głową. Wyjęła za to maleńkie, zupełnie okrąglutkie nasionko, przytrzymując je między kciukiem a palcem wskazującym.
– Z tego co wiem, roślina, która wyrośnie z tego nasionka, występuje tylko w jednym miejscu na świecie. Lubi zimno i wilgoć, ale jest bardzo wytrzymałe, dopóki jest w swojej skorupce. Jest z nim związany pewien cud, choć mój tata uważa, że to zaledwie legenda – spojrzała z pewnym ciepłem w sercu na nasionko, nim z westchnieniem wyciągnęła łapę, gotowa je przekazać. – Przewędrowałam kawał świata i nigdzie indziej go nie znalazłam, ale może będziesz je znać, jako była podróżniczka – dodała. Specjalnie postanowiła nie wchodzić w szczegóły, choć miała niesamowitą ochotę. Ale co, jeśli wtedy by ją jeszcze do siebie zraziła? I nasionko również, więc nawet by go nie przyjęła?
Skinęła natomiast głową na jej ostatnie słowa. Rodzina... ciekawiło ją, czy miała stąd jakiegoś przodka? Raczej mała szansa, ale nie mogła być tak naprawdę pewna. Podniosła nagle głowę na jej propozycję.
– Ja... nie jestem pewna. Zależy co liczy się jako strata – przez jej oblicze przeszedł cień złości i smutku, szybko jednak przysłonięty neutralnym zmęczeniem. – Miałam babcię, która zmarła, jeśli o to chodzi. Nigdy jej nie poznałam, ale popełniła paskudną zbrodnię przeciwko Larimarowi, zapewne nieświadomie. Nie wiem, jak Larimar spojrzałby na jej imię wyryte w kurhanie na jego świętych ziemiach. Co jeśli w ostatnich chwilach swojego życia oddała się Aneglosowi? – podzieliła się niepewnością, niepewna, czemu właściwie o tym mówi. To były stare dzieje i bardzo możliwe, że babcia krążyła właśnie gdzieś pośród nich, nieświadoma, że kiedyś była jej babcią. Mogłaby ją wpisać, gdyby była jej całkowicie pewna. A tak? Nie czuła, aby to do niej należała ocena. Do jej matki – owszem. Ale do samej Laryssy? Westchnęła. – Mogłabym tu wpisać drugą babcię, ale ona jest niewierząca, nie w Larimara. I prawdopodobnie jeszcze żyje, chociaż nie wygląda już najlepiej. Ciężko jej cokolwiek widzieć, z chodzeniem też nienajlepiej. Właściwie to nie jest nawet moją prawdziwą babcią, ale czasem do niej uciekałam jak byłam młodsza. Przed podróżami, znaczy się – czuła, jakby opowiadała kompletne, niepowiązane ze sobą bzdury. Ktoś, kto nie był w jej skórze, zdecydowanie nie mógł wiedzieć, o co jej chodziło tak samo dobrze jak ona. A jednak zdecydowała się nie dopowiadać nic więcej. Za to ponownie jej wzrok spoczął na kurhanie.
Ołtarz Wyniesionych
Tablica Samotników
: 24 lis 2024, 19:29
autor: Ołtarz Wyniesionych
Pierwowzór ideału, który stoczył się do swojej najgorszej wersji? Brzmiało to trochę jak Wybraniec, właściwie niemal każdy z nich. Stał na szczycie państwa zbudowanego na fundamentach siły, ale był perfekcyjny pod innymi względami. Jego oddanie, wiara oraz wyzbycie się niepotrzebnych emocji w imię lojalności bogom, to było niemożliwe do podważenia.
– Dlaczego tak odbiegł od ideału? Co zwiodło go na złą ścieżkę... ambicja? Pycha? – Zapytała. Jeżeli tak – nie był perfekcyjny, gdyż miał w sobie te emocje, które czyniły go słabym. Dlatego Veir nie przepadała za tutejszymi bogami, mieli w sobie te same uczucia, co doprowadziło... chociażby do sytuacji z Tarramem i Kaltarelem. To było nieuniknione i zapewne powtórzy się w przyszłości. Może za sto księżyców, może za tysiąc, bądź nawet dziesięć tysięcy, ale w końcu zgubi ich to samo.
– Namierzyłaś już takich złych kapłanów? Wiesz gdzie ich spotkać? Czy podejrzewasz, że są tutaj? – Zapytała. Możliwe, że znała imiona takowych smoków. Sekcja Zwłok, Pielgrzym Światła, a to dopiero pierwsza dwójka. Pasowaliby do opisu Laryssy. Nie chciała jednak napuszczać ją na nich jak psa myśliwskiego. Pielgrzym był smokiem niebezpiecznym i głupim, to było złe połączenie. Sekcja natomiast... Veir chciałaby oszczędzić smoczycy rozmowy z nią.
– Coś wiem o strasznych śmierciach, Larysso. Tutaj na pewno cię to nie czeka, za barierą znam za to kilka bezpiecznych azyli. – Dotknęła na moment przednią łapą jej lewego barku w akcie zrozumienia. W Horgifell zazwyczaj stosowano kryształowe wiertło, to i tak była "łaskawa" śmierć, gdyż w ten sposób przebaczano zmarłemu. Ale czy miało to dla niego znaczenie, gdy jego czaszkę rozrywało wiertło? Albo gdy nakładano na nią równie potworne urządzenie, zwane zgniataczem łbów? Wzięła głęboki oddech, a obrazy same przypłynęły do niej (Dźwięk strzaskanych kości, głowa wyżłobiona jak jesienna dynia, ciało podskakujące i wierzgające jak koń, mimo iż nie miało do tego prawa, błękitne oczy jej matki, zmieniające się w szarość).
Veir często dawała innym prezenty. Ale rzadko wiedziała, jak zareagować na te otrzymane od kogoś. Wiedziała tylko, jak tworzyć. Figurki ze szkła, kwarce, naszyjniki, posążki, ozdoby, koraliki... było tego sporo. To był jej sposób na wyrażenie emocji, głównie tych pozytywnych. Miłość, sympatia, szacunek. Nie wiedziała, w jaki inny sposób to robić, gdyż w Horgifell starano się tłumić w nich emocje, by zbliżyć ich perfekcyjnego obrazu boga, a także do bycia jak najlepszym wojownikiem. Często na drodze do największej chwały stały emocje. Czy zgubią cię, gdy trzeba ukarać kogoś bliskiego tobie? (Powracający obraz smoka z wyżłobioną czaszką, śnieg pokrył ciało, równie zimne jak otaczające ich góry. Oczy, które stały się równie białe, co sam śnieg. Z błękitnych ślepi jej matki nie zostało już nic. Wybaczono jej grzechy. Czerwony kwiat spoczął na odsłoniętej części ciała.)
Odsunęła od siebie wspomnienia, jak świeżą zaspę. Dla Laryssy była to niezręczna sytuacja, gdyż przez jakiś czas trzymała w powietrzu dłoń, jakby Veir nie chciała prezentu. Horgifellijka jednak ponownie skierowała ku samotniczce swoją dłoń, zapewne wtedy, gdy ta chowała już swoją.
– Zimno i wilgoć... Njada? Torvar? Może Brullund... – Zaproponowała kilka znanych sobie miejsc, z których mogło pochodzić nasiono. Na słowo zimno zareagowała bardzo entuzjastycznie. Gdyby nie to, że Mgły miały groty w podziemiach, zapewne by je zasadziła przed swoją jaskinią. Mimo to, znała miejsce, w którym mogła je zasadzić.
– Dziękuję. Zasadzę je w ważnym miejscu. Czy muszę coś jeszcze o nim wiedzieć? – Zapytała, biorąc nasionko. Otworzyła swoją torbę i wyciągnęła z niej drewniane pudełeczko. Proszek z niego przesypała luźno do torby, a dar od Laryssy włożyła do środka, żeby bezpiecznie przetrwał podróż do Mgieł.
– Popełniła zbrodnię przeciwko Larimarowi? – Powiedziała, a wspomnienia raz jeszcze przypłynęły do jej głowy. (Głos Wybrańca, roznoszący się echem po mroźnych szczytach Essyanu. Tłum obserwujący egzekucję. Błagalne spojrzenie jej matki, proszące o pomoc. Ciało pokryte licznymi bliznami, połamane kości. Już niedługo będzie po wszystkim. Błękitne Oczy. Wtedy jeszcze żywe.)
– Twoje oczy... są ładne. Odziedziczyłaś je po kimś?– Powiedziała, intencją nie było flirtowanie z Laryssą, lecz stwierdzenie faktu i skojarzenia. – Myślę, że każdy zasługuje na pamięć. I przebaczenie. – Odpowiedziała. (Głos Wybrańca, ciągle krążący w jej głowie. Ale mimo iż zdradziłaś nas wszystkich, naraziłaś swoich bliskich... ja okazuję ci litość. Przebaczenie. Jestem wyrozumiały, daję ci szansę. Prawda jest okruchem lodu. Pamiętaj o tym. Ból oczyszcza z grzechów. Tylko w ten sposób możemy z siebie zmazać to plugastwo. W swym cierpieniu odnajdź spokój i prawdę, Visegre.)
– Możesz wpisać je obie. Jestem pewna, że nie każdy z tych smoków był tutaj wierzącym. Jedna z twoich babek nadal żyje, ale nie chodzi tylko o spisanie czyjejś śmierci. Chodzi o pamięć. A ty o niej pamiętasz. A co do tej drugiej... to już osądzi Ogn... Larimar. Jeżeli poddała mu się, czeka ją kara po śmierci. Ale ty możesz uczcić jej życie na ziemi. – Zaproponowała. I spojrzała na Tablicę Samotników. Było tam jeszcze trochę miejsca... ale równie dobrze mogły stworzyć coś nowego!
– Zastanawiam się, czy ustawić nową tablicę obok, czy dopisywać do tej. Mam... duża kamienia, niedaleko stąd, którego już do niczego nie użyję. – Podzieliła się swoimi myślami, może nie ze smutkiem w głosie, ale niestety w duszy. Zakazano jej budowy kapliczek. Głupi, słabi bogowie. Ale to symbol ich strachu. Wiedzą, że Ognvar był jedynym. Nie chcą go tutaj, boją się jego wpływów. Są przepełnieni żalem kogoś, komu przez całe życie należało się wszystko. Z taką perspektywą była w stanie to zaakceptować. Chociaż nadal wolałaby swoją ukochaną kapliczkę.
Spojrzała raz jeszcze w ślepia Laryssy (Błękitne oczy, białe oczy, błękitne, białe... ptaki roznoszące ciało na krańce Horgifell. Ognvar jej nie przebaczył. Gdyby to zrobił, zwierzęta zostawiłyby zwłoki przywiązane do stołu.)
– Wiesz, Laryssa... przypominasz mi trochę mnie. Gdy byłam młodsza. – Stwierdziła fakt i spojrzała ponownie ku tablicy.
Laryssa
Tablica Samotników
: 05 gru 2024, 16:24
autor: Laryssa
Zagryzła wargę, zagłębiając się we wspomnieniach.
– To zawsze chęć wypełnienia pustki, prawda? – wtrąciła, nawiązując do tematu wyjątkowo luźno. Westchnęła, spoglądając w bok w krótkim zamyśleniu. Zdała sobie bowiem sprawę, że to, co uważała dotychczas za pewność, wcale nie musiało nią być. Historie wykorzystywały konkretne określenia, które ona za pisklęcia widziała bardzo czarno-biało. Dopiero teraz powróciła do tej myśli, rozgrzebując ją nieprzyjemnie. – Zawsze byłam pewna, że Larimar za bardzo mu ufał i był pewien, że podarowanie mu znacznie więcej mocy do czynienia cudów doprowadzi do samoistnego powstania prawdziwego ośrodka dobroci. Ale Aneglosowi czegoś musiało brakować – zamilkła na chwilę, by przełknąć ślinę, nim kontynuowała. – Właściwie to był silniejszy od wszystkiego innego wokół. Może zaburzył w ten sposób równowagę? Albo sfrustrowało go to, że nikt inny nie widział świata w taki oczywisty sposób, jak on? Nie ma jasnej odpowiedzi – wzruszyła barkami. Kimkolwiek był przed całkowitym spaczeniem, tego smoka już tu nie było. Jej ślepia jednak zabłysły na jeszcze jedną myśl. – Jest jeszcze jedna sprawa. Jako pierwszy wierzący mógł być naczyniem dla tego, co już istniało przed nim. Może słyszał jakieś głosy, które podszywały się pod Larimara? Może był pewien, że czyni dobro, dopóki kompletnie nie odjęło mu rozumu? – był tylko nędzną powłoką, jak każda inna. Podatną na ból i cierpienie. Może to dzięki niemu reszta była w stanie przeciwstawiać się złu? Gdy przyjął go na siebie już tak wiele, reszta przyszłych wierzących byłaby bezpieczeństwa. Z jej gardła wydobył się bliżej nieokreślony, przypominający ni to parsknięcie, ni kaszlnięcie, niekomfortowy dźwięk. – Poświęcenie czy nie, w swojej obecnej postaci jest groźny. Następni wierzący musieli się przejmować tym, co im robił. Nie tym, dlaczego taki się stał.
Nie miała nic więcej do dodania. Czuła się niekomfortowo na samą myśl, że Aneglos mógł być kiedykolwiek tak ludzki, a raczej w tym kontekście smoczy jak ona.
Przyjemnie było wierzyć w idealistyczny obrazek bożka.
Larimar nie musiał być idealny w stu procentach. Nawet, jeśli popełnił błąd, to był istotą wyższą, niosącą najwyższe wartości i wynagradzającą tych, którzy się go słuchają, którzy czynią dobro. Karał tych, którzy nieśli innym cierpienie, jako sprawiedliwy, mający na nich wpływ wszechmogący byt.
Czyli sekta. Albo niewolnictwo.
Czysty nonsens. Wartości religijnych niesionych przez boga nie dało się tak łatwo podciągnąć pod którąkolwiek z tych definicji. Nie zmuszał nikogo do niczego. Wiara wynosi się ponad przyziemne wartości.
Czasem po prostu nie dało się jej przemówić do rozumu.
Może i nie. Dzięki temu tak daleko zaszła.
I to będzie jej zagłada.
Jeśli Larimar pisał jej to od początku, to zaakceptuje każdy wynik jej misji. Nawet najczarniejszy.
Nie wiedziała, co się działo w umyśle Veir, lecz uśmiechnęła się ciepło na jej gest. Miło było poczuć nić zrozumienia, nawet na tak powierzchownym poziomie. Nawet, kiedy wiara tak się przecież różniła. Nie miała jednak powodu ani chęci jej zmuszać do wiary w Larimara. Od Veir biła ta aura stanowczości, dzięki której była przekonana, że żadne wywody w życiu by jej nie przekonały do porzucenia swojej wiary.
I, zaskakująco, było to dla niej komfortowe.
– Źli kapłani lubują się w zakłócaniu małych, łatwych do wtargnięcia i niczego nieświadomych społeczności. Często takich, które zrzeszają wielo... hm, wielokulturowe? Miejscowości – z palców zrobiła młynek, próbując nazwać te zjawiska, o których się nasłuchała. O niewielkich miasteczkach przepełnionych mordem i strachem mieszkańców, którzy nie mieli nawet pojęcia, kto ich zabija przez cały ten czas. Aż do ostatniego. – Nie wydaje mi się, aby Larimar wpuścił ich tutaj na tereny. Raczej ktoś by się zorientował. Ale możesz mi opowiedzieć o azylach. Może nawet w jednym z nich byłam – zaproponowała, patrząc teraz z zaciekawieniem na rozmówczynię i oczekując jej opowieści.
Cóż. Laryssa w istocie zamarła, niepewna, dlaczego starsza smoczyca nie reaguje, gotowa już po prostu położyć nasionko przed sobą, dopóki nie usłyszy stanowczego "nie". Szybko się jednak zreflektowała, gotowa jednak je położyć na wyciągniętej przez fioletową łapie.
– Nie, uh, nie znam tych nazw, ale to na pewno bardzo wysokie szczyty. Z ukrytą jaskinią idącą wgłąb góry. Ukrytą w sumie przez śnieg, bo nietrudno ją przeoczyć, kiedy sypie śniegiem po oczach – przypomniała sobie, czując, jak ściska jej się serce na samą myśl. – Cóż. Nazywamy je Oczami Larimara, bo niegdyś posłużyły jako drogowskaz dla zagubionych w burzy wędrowców. Nawałnica kompletnie przysłoniła im widok, ale zdołali znaleźć kryjówkę. Nawałnica jedynie się nasilała, a obawiając się, ile będzie mogła potrwać i czy nie zasypie ich kompletnie, zaufali Larimarowi, który objawił im, że dzięki tym roślinom i zaufaniu w Niego zdołają zejść niezranieni w bezpieczniejszą część gór. Niektórzy podają, że pielgrzymi byli niewierzącymi i udali się na górę, by rozkazać Czcigodnemu się objawić i udowodnić cudotwórczą moc. To bez znaczenia, bo tak czy inaczej Larimar udowodnił swoją obecność i dobroć. Inni też mówią, że po przegotowaniu sok potrafi wyleczyć ślepotę. N-nie jestem żadnym zielarzem, żeby się na tym znać, ale na pewno do czegoś się przydaje. Moja mama i babcia go czasem używały do wywarów – powiedziała lekko niepewnie. Nie chciała jej teraz nagadać nie wiadomo czego. Przyglądała się chwilę, jak Veir przesypuje proszek, nagle unosząc uszy i wyraźnie się ożywiając. Dotknęła lekko swojego woreczka na szyi.
– Używasz ich do czegoś? – wtrąciła wtem, cicho, wskazując dłonią na proszki.
Lekko się zarumieniła na pytanie Veir. Milczała jednak, postanawiając odpowiedzieć na wszystko po prostu zbiorczo. Nie była pewna, czy chciała, czy nie chciała o tym wszystkim mówić. Przełknęła nerwowo ślinę.
– Moja babcia, mama mojej mamy, była bardzo wierząca. I to dobrze. Ale po śmierci dziadka coś złego się z nią zadziało. Była chaotyczna i dużo do siebie mówiła. Do Larimara też. Moja mama i wujek byli jeszcze w dosyć młodym wieku, kiedy znaleźli ją w... no – zamarła, nerwowo zwilżając wargi. Zaczęła gestykulować łapami do swoich słów. – Mamy taki zwyczaj, tradycję. Przygotowujemy dary dla Czcigodnego. Nie co modły, które się odbywają codziennie, chociaż jest to dozwolone. Po prostu samemu się często czuje taką potrzebę, aby dać mu coś od siebie w ramach podziękowania, prawda? I często po prostu decydujemy się to robić grupowo. I, uhm, moja babcia dosyć mocno się zamknęła w sobie i zorganizowała taki... krąg darów dla Larimara samej – nie miała na to słów. Jej barki opadły w pokonanym geście. – Po prostu, po prostu nie rozumiem. Dawanie Larimarowi siebie, uhm. Swojego ciała jest zabronione. Larimar nie chce, aby ktokolwiek pokazywał wdzięczność, odbierając sobie samemu życie – wyjaśniła w końcu, wzdychając ciężko. Przejechała łapą po czole, układając sobie włosy. Musiała uspokoić nerwy. Wdech i wydech. Nie odpowiedziała na jej komplement, kontynuując jednak po chwili przerwy swoją odpowiedź. Uderzyły w nią znów słowa smoczycy. Przebaczenie... czy naprawdę mogła być tak głupia? Tak nierozumiejąca? Potrzebująca smoka kompletnie niepowiązanego z jej wiarą, aby faktycznie móc myśleć trzeźwo? – Ja... nie pomyślałam o tym w ten sposób. M-masz rację, Veir. Masz rację. Czemu mam ich nie wpisywać? Jeśli moja babcia będzie teraz kimś innym, to dlaczego mam nie upamiętnić tego, że jednak była wierząca. Przez... przez całe życie, nawet kiedy... – znów westchnęła, niezliczony już raz. Jej wzrok również spoczął na tabliczce. Jak Veir. Czy mogły w istocie być tak podobne? Czy smoczyca miała te same rozetki co ona? Czy i ją Wolne Stada pragnęły z niezrozumiałego powodu kompletnie zniszczyć? Siedziała chwilę w ciszy, niezdolna jakkolwiek skomentować jej słów. – Zróbmy to – odpowiedziała niesamowicie cicho, przez zaciśnięte ciasno gardło. W jej głowie huczało wiele myśli. I miała problem, aby je sobie poukładać w sensowny sposób.
Ołtarz Wyniesionych
Tablica Samotników
: 21 gru 2024, 18:23
autor: Ołtarz Wyniesionych
– Wierzysz w równowagę? Że musi być tyle samo dobra, co zła? – Kiwnęła głową na kwestię wypełnienia pustki i odpowiedziała na część jej słów. – Jak długo żył Aneglos? Być może widział wszystko, znudził się wszystkim. Jego bliscy umierali, on zaś pozostawał taki sam, nie mógł wyleczyć wszystkich ran świata i to zepchnęło go na złą ścieżkę. To, co z niego zostało, to zgorzkniałość, żal i złość. Znam jednego smoka, który tak skończył. Historia zatacza koło, a wąż Uroboros gryzie własny ogon... – Uroboros, węże, feniksy, to wszystko było bardzo popularnym motywem w Horgifell, oznaczało nieskończoność, wieczny cykl, nieśmiertelność, odrodzenie. Wszystkie najważniejsze filary wiary w państwie. Niektórzy mieli dar zaglądania w utkane już przez Ognvara nici przyszłości, jej przepowiedziano właśnie to. Powtórzenie cyklu, podzielenie losu matki.
– Na ratunek dla Aneglosa już za późno, ale można przebaczyć tym, którzy w najgorszym momencie uwierzyli w jego słowa. Przebaczenie można okazywać różnie. Co nie znaczy, że nie można ich powstrzymać. – Powiedziała, dosyć zagadkowo. Chciała już nawiązać do kryształowego wiertła, narzędzia wielu egzekucji i takich procesów "przebaczania", chciała jednak ostatecznie oszczędzić wyobrażania sobie tych obrazów Laryssie. Veir nie chciałaby, żeby ktokolwiek inny to widział. Horgifellczycy byli skazani na niektóre widoki. Dobre i złe, cuda światów, budowle niemal niemożliwe do stworzenia, objawienia bogów, ale też najciemniejsze zakamarki wiary.
– Widziałam jednego podejrzanego smoka, wyglądającego na takiego kapłana, ale już się nim zajęłam. Teraz powinien być spokojniejszy i zostawić w spokoju... cudze kapliczki. – Wytłumaczyła i chociaż nie zdradziła tożsamości tego osobnika, to lekko do niego nawiązała.
– Słyszałam o gaju entów na południu, który odwiedzała moja przyjaciółka. Może wiedziałaby coś więcej o nasionku, które mi podarowałaś. Na północy znajduje się natomiast przyjazny klan orków, jeżeli wspomnisz im o mnie, na pewno przyjmą cię do siebie na jakiś czas. Możesz im się odwdzięczyć polując razem z nimi. Są podobnie jak moje państwo... kulturą nastawioną na walkę. – Niestety, gaj entów, o którym wspominała przeniósł się w inne miejsce, o czym Veir nie wiedziała. Po ich dawnym gaju i przyjaznej wiosce ludzi obok, zostały jedynie zgliszcza i śmierć, a na miasto przyszła zagłada. – A gdzieś na północy, nieco na zachód, widziałam stado skavenów. Jakieś zanieczyszczenie wdarło się do ich wodopoju, przez moment oszalały od tego, ale zajęliśmy się tym. Teraz powinny być już o zdrowych zmysłach. Uważaj tylko na swój mieszek. – Dodała, a to dopiero początek! Miała nadzieję, że ze skavenami wszystko było już w porządku. Prip zależało na nich, jej samej natomiast bardziej na przyszłościowej możliwości handlu z nimi. Ta rasa dużo kopie, a Veir przydałoby się trochę kryształów i metali do produkcji szkła.
– Nie wspominając o czterech smoczych segmentach. Wiesz już o Essyanie, z którego pochodzę. Wschód to Keleti, z niego był mój dziadek, a dokładniej z Avalaru. Na zachodzie znajdziesz Yikeleti, a południe to Yiessyan. Każde królestwo podzielone jest na wiele państw, a takie są często większe niż Wolne Stada. Chciałabym kiedyś zwiedzić Keleti. – Opowiedziała o królestwach i słychać było w jej głosie delikatne rozbudzenie. Na początku chciała powiedzieć tylko o segmentach, ale zaczęła od osad przyjaznych ras, o których wiedziała.
– Uleczyć ślepotę? Hm, nie widać tego po moich oczach, ale... nie najlepiej widzę. Pamiątka po walce z tamtym kapłanem. – Z zaciekawieniem słuchała słów Laryssy, czasami odruchowo chodziła jej przednia łapa, jakby chciała ją ogrzać przy ognisku, którego tutaj nie było. Bo właśnie tak spędzała dzieciństwo. Na treningach oraz opowieściach w jaskiniach. Na zewnątrz panowały niemal zawsze śnieżne zamiecie, w środku było palenisko. Na zmianę wszyscy cytowali fragmenty ze świętych ksiąg, bądź dzielili się właśnie takimi legendami o bogach oraz zasłużonych jarlach, wielkich wojownikach. Ci, którzy własnymi łapami pokonali... różnie, olbrzymiego trolla górskiego, lodowego giganta, stado drapieżnych huldr, karmiącą się koszmarami demonicę marę, a niektórzy nawet sam czas.
– Twoje przypowieści, skąd je znasz? Pochodzą ze świętych ksiąg? – Zapytała się jeszcze, nim przeszła dalej. Potem spojrzała na proszek (Proszka!?) i dotknęła go za pomocą dwóch palców, trochę przecierając po nim.
– Horgifellczycy są znani z tworzenia ozdób i innych rzeczy ze szkła. To moja mieszanka. Odrobina metalu z ludzkich zbroi, sproszkowany kwarc górski, według mojej wiary – skrystalizowane dusze umarłych, które nie dostały się do zaświatów. A na koniec czysty piasek, pozbawiony zanieczyszczeń. Istnieje jeszcze minerał zwany Krwią Ognvara, krew bogów. Sprawiał, że szkło było wytrzymałe jak najznamienitsze pancerze, ale nie występuje tutaj. Z niego mam obręcze. Przetrwałyby bez problemu ciosy mieczem, czy strzały z balisty. – Wytłumaczyła, pokazując na swoje ozdoby. Czasami widziała siebie, w ciemnym pomieszczeniu. Widać było tylko płynny, lekko pomarańczowy z gorąca kwarc, który rozlewał się po jej ciele, tworząc ozdoby, a następnie płynął dalej, tworząc piękno połączone z bólem. Nie miała ust, lecz musiała krzyczeć. Istota prawdy. Tak widziała swoje źródło i tak materializowała własne twory.
Słuchała następnych słów Laryssy, które ją zaskoczyły. Co stało się z jej babcią? Może opętała ją mara, albo huldra? Oddała siebie? Wśród horgifellczyków też często to robili, ale w inny sposób. Poświęcali się w bitwie i walce, to była ostateczna forma oddania Wybrańcowi i bogom. Śmierć wielkich, honorowych wojowników i czarodziejów, którzy w ten sposób dostaną się do krainy Horidor, na skraju czasu. Ale raczej nikt nie robił... tego. Mieli jednak wiele rytuałów oczyszczenia.
– W Pałacu Wybrańca, naszego... proroka, istniało pomieszczenia, do którego zabierano osoby, które zbłądziły. Nie wiem, co z nimi się stawało, ale albo nigdy nie wracali, albo stawali się inni, nieobecni. Trochę jak po... – Przełknęła ślinę, przypominając sobie ponownie bolesne wspomnienie jej matki (Dlaczego nic nie zrobiłaś, Veir? Nieobecne spojrzenie jej brata, wstyd na pysku babci, smoki patrzące na ich rodzinę z góry. Błagalne ułożenie ciała Visegre. Róża Przebaczenia w wydrążonej głowie).
– Po prostu... pewne rzeczy się dzieją, chociaż nie powinny. Ale możemy się nawzajem wspierać, prawda? Zawsze myślałam, że Procesja Pokuty to proces, przez który można przejść samemu. Zostawić tylko swój ślad krwi na białym szczycie. – Spojrzała na swoją prawą przednią dłoń, na jej dolnej części miała mnóstwo blizn, większość była widoczna jedynie pod blaskiem ognia. – Ale to nieprawda. – Dodała i ułożyła ową dłoń na lewym barku Laryssy.
– Poczekaj tu chwilę, dobrze? Zaraz wrócę. Chyba, że chcesz iść ze mną po kamienie. – Dodała na koniec. Trochę niezręczny moment wybrała na tę podróż po nie? Ale jeżeli chciały stworzyć tutaj coś ładnego dla ich bliskich, musiały mieć dobry budulec! Veir zbierała przez długie księżyce najładniejsze skały i minerały, nosząc je pod ruiny jej kapliczki. Tylko po to, by Strażnik Gwiazd na koniec miał powiedzieć, że decyzją bogów będzie to, by takie ołtarze były zakazane. Wszystko przez niego, ucieleśnienie zła, Aneglosa we własnej postaci, wcielenie pychy... Kammanora.
Laryssa