Strona 2 z 8

: 28 gru 2017, 16:21
autor: Tialdreith

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Przeżuwał resztki mięsa, podczas gdy jego ojciec znów coś do niego mówił – a do małego łebka nie trafiały praktycznie żadne informacje, bo czego można oczekiwać po tak młodym pisklęciu? Nie potrafił mówić, nie znał też znaczenia żadnych słów, więc do jego uszu trafiały jedynie pozbawione jakiegokolwiek sensu dźwięku. No, może mógł się nieco sugerować tonem jakim mówił Rhae – i wychodziło na to, że to coś ważnego. Ale co z tego, skoro młody i tak nie wie co?
Pionowe źrenice na moment powędrowały do góry, skupiając swój wzrok na płomieniu, na który wcześniej nie zwróciły uwagi. Mały na moment przerwał jedzenie i zaczął obserwować magiczny twór z zainteresowaniem. Niezwykle zaciekawiło go to, jak płomyczek rozświetla całą grotę, w czego efekcie nie muszą siedzieć w ciemności.
Ale mimo wszystko jedzenie okazało się bardziej interesujące, dlatego Tial zaraz wrócił do posiłku, a zaraz po tym jak skończył, powoli wstał i zamruczał zadowolony. Najchętniej poszedłby spać.
Jedyny problem w tym momencie tkwił w tym, że duży najwyraźniej nadal nie zamierzał dać mu spokoju. Młody przymrużył oczy, spoglądając na starszego z lekkim znudzeniem, ale tym razem przyłożył większą wagę do wypowiadanych przez niego słów. Być może coś tam zostało w tym małym, głupim łebku, być może zapamiętał jakieś pojedyncze słowo lub mniej więcej zrozumiał co znaczy... ale jakoś nie śpieszyło mu się do tego żeby któreś z nich powtórzyć.
Polecenie wydane przez samca też raczej nie zostało zbyt dobrze zrozumiane i gdyby nie to, że zdecydował się wskazać na oddalony od nich kamień to młodzik w życiu nie domyśliłby się o co mu chodzi. Przez chwilę pomyślał, wpatrując się w ojca, po czym doszedł do wniosku, że tym razem łaskawie go posłucha i nie będzie z nim "walczyć". Odwrócił się w stronę swojego "celu", po czym zaczął dreptać w jego stronę. Powoli, niezgrabnie, najpierw lewa łapa, potem prawa i od nowa. Długie ciało niezbyt mu w tym pomagało, tak samo ogon, który jak na złość nie chciał trzymać się z tyłu, bo uznał, że dużo wygodniej będzie mu pod łapami pisklęcia. Mimo to młody usilnie go pilnował i starał się nie popełnić żadnego błędu – no bo w końcu nie może się tak po prostu potknąć i pozwolić żeby duży to zobaczył! Pewnie znowu poczuje się lepszy, a do tego nie można dopuścić. A to, że jest większy też nie oznacza, że może się tak czuć. Niech tylko poczeka aż Tial urośnie!
Wracając do pisklęcia, gdy tylko poczuło się nieco pewniej, przyśpieszyło kroku. Stawiało na przemian łapy, cicho stukając pazurami o podłogę jaskini. Ogon mimowolnie zaczął lekko kiwać się na boki, ale przynajmniej nie dotykał ziemi. A skrzydła, które wcześniej zwisały mu po bokach, prawie ciągnąc się po ziemi, nieco uniósł żeby go nie spowalniały, choć nadal nie wiedział co ma z nimi zrobić. I w ten sposób dotarł do kamienia, obok którego stanął, będąc niezwykle zadowolonym z samego siebie.

: 30 gru 2017, 12:48
autor: Rhaegranthur
W końcu jego synek ruszył zadek i poszedł w kierunku kamienia. Kilka razy niemal przewrócił się o własny obok, drugie tyle walczył ze skrzydłami. Swoją drogą Rhae nie wiedział skąd jego potomek wytrzasnął te bezużyteczne wyrostki skórne pokryte piórami. Zadumał się wydymając lekko wargi i mrużąc ślepia. To nie szło tak jak powinno. W dodatku mały ciapciak wcale nie rozumiał jego słów.
-Trzeba cię będzie nauczyć sensownie mówić, bo inaczej ktoś weźmie cię za idiotę.– westchnął w międzyczasie jakby to był ich największy problem w tej chwili. Z resztą jakby go miał przedstawić samicom jeśli by się ślinił i nic nie gadał?! To jego syn musiał się jakoś prezentować nawet z niepotrzebnymi kurczakowymi skrzydłami.
-Teraz do mnie.– rzucił nie wiedząc po co skoro i tak go nie rozumiał.
-Tu do taty, ale szybciej.– dodał wskazując miejsce przed sobą.
/tu opisz drogę
Po tym jak dotarł do ojca, Rhae wciągnął ku niemu łapy. Najpierw przygiął mu skrzydła do boków ciała i przyginał je dopóki mały nie zrozumiał, że tak mają być ułożone. Następnie ogon... uniósł go lekko do góry i znów unosił dopóki mięśnie nie załapały, że ogon ma nie wlec się za smokiem po ziemi. Samiec otarł niewidzialny pot z czoła i klasnął przednimi łapami. Znów wskazał kamień i klepnął młodego w zadek by go popędzić. Pozycje już miał dobrą... może teraz przyspieszy, musiał tylko poradzić sobie z długim ciałkiem. Swoją drogą bieg był strasznie nie wygodny... W wodzie młodemu będzie lepiej.

: 09 sty 2018, 19:52
autor: Tialdreith
Łatwo można było zauważyć, że świeżo wykluty pisklak nie był zachwycony pomysłami swojego ojca. Od czasu do czasu posyłał mu poirytowane spojrzenie, które wyrażało całe, zgromadzone w rogatym łebku niezadowolenie spowodowane "treningiem". Dopiero co musiał męczyć się ze skorupą jaja, a już łaził jak głupi po jaskini, bo jakiemuś staruchowi tak się podobało. Ile jeszcze będzie musiał z nim wytrzymać?
Ciche mruknięcie wydobyło się z gardła młodego, podczas gdy do jego uszu trafiały kolejne, niezrozumiałe wyrazy i dźwięki. Powoli kiwał łbem dając znak, że przynajmniej słucha tego, co mówi wężowy, po czym siłą dedukcji doszedł do wniosku, że chyba znowu musi iść z powrotem przez całą grotę. Ugh.
Stawiał kolejne kroki, tym razem już sprawniej, nie brakowało mu też pewności siebie. Mimo to wciąż był daleko od ideału, co wprowadzało go w lekkie zakłopotanie i poirytowanie, które usilnie starał się zignorować. Oddychał spokojnie, podczas gdy jego ślepia spoglądały na teren przed nim, który na szczęście był pozbawiony wszelkich przeszkód. Ot, zwykła, twarda i zimna podłoga jaskini. Charakterystyczny stukot rozchodził się echem po grocie, przy każdym zetknięciu pazurów młodego z podłożem. Polubił ten dźwięk.
Pilnował każdego swojego kroku, mimo, że poruszał się znacznie szybciej niż wcześniej. Drobne łapki lekko odbijały się od ziemi, podczas gdy niewielkie ciałko delikatnie podskakiwało. Jego długość raczej nie sprzyjała w tej nauce, bieg był po prostu... niewygodny. Tym bardziej, że młodzik jeszcze nie do końca rozumiał jaką pozycję powinien przybrać.
Dopiero pomoc ojca była w stanie coś zdziałać. Jak zwykle, z grymasem niezadowolenia na pysku, młody pozwolił żeby rodzic "ustawił" go tak jak trzeba. Cicho prychnął, dając dużemu do zrozumienia, że wcale tego nie potrzebował i na pewno poradziłby sobie sam.
I teraz, gdy czuł się już odpowiednio przygotowany, był w stanie ruszyć na kolejną "wędrówkę". Po jaskini znów rozległ się echem dźwięk pazurków stykających się z twardym podłożem, gdy młody z całkiem zadowalającą prędkością mknął przed siebie. Tym razem nie przykuwał już większej uwagi do każdego kroku, pozwalał myślom zająć się czymś kompletnie innym, podczas gdy łapy prowadziły go do celu.
A tam się zatrzymał i odwrócił krótki łeb w stronę ojca, który mógł zauważyć, że wyraz pyska młodego nieco się rozpogodził. Ciekawe na jak długo.

: 17 sty 2018, 16:48
autor: Rhaegranthur
Obserwował wśród stukotu młodych łapek poczynania swojego syna i musiał przyznać, że całkiem nieźle sobie radził. Uparciuch przez to, że chciał być niezależny całkiem szybko łapał. Najgorszy moment miał jednak dopiero nadejść... Rhae nie spodziewał się zobaczyć pogodnego wyrazu pyska u Tiala. Co to miało być? Jakiś podstęp?! Za chwilę znów pewnie chciał mu się rzucić na wąsy... Czemu serce zabiło mu mocniej. Chciałby klasnąć w łapy, ale zamarł dumając co miałby teraz zrobić. Odchrząknął i skinął łbem.
-Dobrze mały, teraz wróć do mnie.– i w sumie wiele więcej nie potrafił wykrztusić. Już wystarczająco dziwnie się czuł. Poklepał miejsce przed sobą dając mu znać by przybiegł do niego.
-Tym razem machnij co jakiś czas skrzydłami by zabrać więcej pędu. Widziałem jak czasem smoki tak robią.– dodał i pokazał mu na sobie o co chodzi. Przednie łapy udawały skrzydła... czy więcej trzeba było dodawać?
-Musisz mnie okrążyć.– tu znów pokazał o co mu chodzi.
-Następnie skrzydła ciasno do siebie i głowa nisko.– stanął w pozycji po czym klepnął miejsce obok siebie i wskazał kamień przy którym stał młody. Miał więc wypróbować dwie metody szybkiego biegu i zakręcić... Ciekawe co mu z tego wyjdzie...

: 04 mar 2018, 15:53
autor: Tialdreith
O dziwo Tial długo się nie zastanawiał, tylko posłusznie wykonał polecenie. Znów pobiegł miękko stawiając każdy krok, a cichy stukot pazurów o kamienną posadzkę rozchodził się echem po całej grocie. Przebierał łapami na zmianę, z każdą chwilą nabierając coraz więcej pędu i choć jego bieg nie należał do najlepszych to z czasem wychodziło mu to coraz lepiej.
Ostrożnie uniósł niewielkie, pierzaste skrzydła, które do tej pory spoczywały przy jego bokach. Delikatnie je rozprostował, nieprzyzwyczajony do wykonywania za ich pomocą zbyt dużej ilości ruchów, po czym zgodnie z instrukcją, delikatnie nimi machnął, nie zatrzymując się nawet na moment. Nie wyszło mu to najlepiej i prawie doprowadziło do utraty równowagi, lecz poczuł delikatną zmianę. Odrobinę przyśpieszył i jeśli wystarczająco dużo potrenuje to w przyszłości powinno być dużo lepiej.
Następnie przeszedł do zakrętów. Musiał okrążyć swojego ojca, więc i wykorzystać poznane wcześniej umiejętności. Wyginanie długiego, wężowego ciała nie należało do najprostszych, ale musiał się do tego przyzwyczaić. Skrzydła powróciły do boków, a samczyk delikatnie wygiął ciało, razem z ogonem, a pysk skierował w stronę w którą chciał pobiec. Chwilę później musiał wykonać kolejny zakręt, dlatego po prostu powtórzył te czynności z jak największą dokładnością, przykładając uwagę do każdego, nawet najdrobniejszego ruchu. Nie chciał popełnić błędu, bo mogłoby to być równoznaczne z upadkiem czy zrobieniem sobie krzywdy.
Znów rozprostował podłużne ciało i wsłuchał się w kolejne polecenie. Skrzydła, które do tej pory tkwiły przy bokach przycisnęły się do nich jeszcze mocniej, a uniesiony wysoko łeb obniżył się razem z szyją. A łapy wciął pracowały.
W ten sposób młody poruszał się jeszcze szybciej. Czuł wyraźną różnicę między zwykłym chodem a biegiem. Łapy, które do tej pory zamiennie stykały się z ziemią poruszały się w nieco inny sposób, sprawiając, że młody praktycznie podskakiwał, momentami całkowicie odrywając się od ziemi.
Gdy tylko dotarł do wskazanego kamienia, ponownie spróbował zakręcić, chcąc okrążyć swój "cel". Przy tym sposobie biegu zdawało się to być nieco cięższe, ze względu na prędkość jaką udało mu się osiągnąć. Kiedy wygiął ciało, jego łapy przejechały po ziemi, sprawiając, że prawie utracił równowagę i wylądował na kamiennej powierzchni, lecz udało mu się ją odzyskać w ostatniej chwili. Odrobinę zwolnił, dając sobie trochę czasu, po czym znów ruszył z nadzieją, że przy kolejnej próbie pójdzie mu lepiej – i tak się stało. Tym razem nie popełnił poprzedniego błędu i udało mu się odpowiednio wykonać ćwiczenie.
A wtedy zaczął hamować, aż w końcu całkowicie się zatrzymał i usiadł na ziemi. Westchnął cicho i spróbował uspokoić przyśpieszony oddech. Był zmęczony.

: 19 lis 2018, 16:11
autor: Nocny Tropiciel
Opuszczona grota stanowiła dokładnie to czego Khuran szukał właśnie w tej chwili. Miał za sobą bardzo ciężkie kilkanaście godzin polowań bez przerwy. Polował cały poprzedni dzień i noc, a teraz gdy w końcu zaczęło świtać uznał że jest zbyt zmęczony by kontynuować. Nie czuł potrzeby wracania do obozu, nie miał czego tam szukać. Jeszcze natknie się na coś od czego teraz uciekał w stronę ciągłych, długich i morderczych sesji polowań podczas których nie miał czasu myśleć, a gdy robił przerwy był na myślenie zbyt zmęczony. W ten sposób w ciągu ostatnich kilku dni spędzał swój czas nie pokazując się ani na moment w obozie. Jednak jego instynkt samozachowawczy aż krzyczał na niego w tym momencie że nie może dłużej łazić po terenach ziemi w tym stanie. Gdyby zaatakowały go drapieżniki nie miałby sił by się bronić. Ba, nie miał nawet sił by upolować coś większego od królika, a i z tym było ciężko. Tak więc skierował się w stronę bezpiecznych terenów wspólnych. Po dotarciu na nie i po dłuższej chwili spędzonej na poszukiwanie schronienia znalazł coś co wyglądało na opuszczone smocze leże. Wlazł do niego i po wejściu wgłąb na zaledwie ogon położył się na gołej skale i próbował usnąć.

: 24 lis 2018, 23:51
autor: Enigma Horyzontu
Szukała towarzystwa. Bójki. Kłopotów. Czegokolwiek. Ostatnie dwa dni były tak korpnie nudnee, nieznośne i bezbarwne. Spała do południa a potem latała bez celu po terenach Ognia i poza nimi. Nie znała jeszcze terenów na pamięć, nie znała ich nazw a dotarcie do poszczególnych miejsc opierała na charakteerystycznych dla niej punktach orientacyjnych. Miała wrażenie, że wszystkie smoki pochowały się w jakichś szczelinach. W sumie to mogłaby zajrzeć.
Była na terenach wspólnych, przy Czarnym Wzgórzu – tą nazwę pamiętała bardzo dobrze. Szybko wypatrzyła szczelinę w dolinie i ślady łap smoka. Wylądowała więc przed wejściem do wnętrza i wsadziła tam swój łeb. Hmm...trochę ciemno. Dmuchnęła w ziemię niewielkim, lekkim strumieniem ognia aby nieco rozświetlić wnętrze. I dopiero wtedy zauważyła tam smoka, czarno-szarego i cuchnącego Cieniem. Tajmenica od razu cofnęła się w tył niczym poaprzona. Warknęła niezadowolona i powiedziała
– Wyłaź stamtąd Cienisty, co ty tam w ogóle robisz

: 25 lis 2018, 17:10
autor: Nocny Tropiciel
To wszystko mało nie skończyło się bardzo nieprzyjemnie. Khuran spokojnie sobie leżał w grocie i próbował usnąć, gdy nagle usłyszał straszny harmider za grotą którą wybrał sobie za tymczasowe schronienie. Chwilę później jakiś smok wetknął w nią swój łeb i zionął ogniem w jego kierunku. Czarnołuski z racji swojego zmęczenia i niekorzystnej pozycji jaką przybrał do snu nie miał czasu na wykonanie uniku na szczęście położył się zadem w kierunku wejścia, więc niewielki płomień nieszkodliwie polizał jego łuski nie wyrządzając szkody. Niemniej łowca podniósł się szybko na równe łapy bardzo niezadowolony że jakiś smok bez powodu mu przeszkadza. Z wnętrza groty spojrzął się na smoka który to uczynił.Samica, śmierdząca ogniem. No oczywiście. Z jakiego innego stada mógł to być smok który napada losowe smoki próbujące w końcu się wyspać?? Słysząc pytanie parsknął głośno.
-Co robię? Pilnuję własnych spraw i dobrze ci radze byś zajęła się tym samym. Lepsze pytanie to ty robisz?
To nie był dobry początek rozmowy o ile samica chciała ją nawiązać.

: 28 lip 2019, 14:14
autor: Kuszenie Diabła
Doliną Rozpaczy wstrząsały jęki brzmiące zupełnie jak smocze głosy. Zapadł już zmrok i blade oczy mlecznołuskiej dostrzegały tylko zarys mrocznych ziem po których stąpała. Zza chmur nie wyszła jeszcze Srebrna Twarz i nie pamiętała nocy tak ciemnej jak dzisiejsza. Jednak właśnie tę wybrała sobie na wędrówkę, dochodząc do wniosku, że nikt inny nie wpadłby na równie szalony pomysł. Daleko w górze przez granat zaczęły przeświecać pierwsze gwiazdy, zbyt blade jednak, aby oblać światłem ziemię.
Miękkie poduszki łap stykały się z podłożem bezszelestnie prowadząc białą dalej przez ciemność. Wiedziała już, że przekroczyła granicę, nie była ona jednak tak silnie zaznaczona jak tam, gdzie spotykały się stada. Musiała więc dotrzeć na tereny wspólne, których istnienie było dla niej niemałym zaskoczeniem. Także powiewem świeżości po spędzeniu połowy swojego życia w małej, zamkniętej społeczności rodzinnej.
Instynkt zaprowadził ją na wzgórza, pomimo, że małe, przyjemnie było poczuć skosy i twarde skały pod łapami. Truchtała tak jeszcze przez chwilę, dopóki nie napotkała ciemności jeszcze czarniejszej niż otaczająca ją noc. Stała tak przez chwilę, wpatrując się w otchłań i wsłuchując się w otoczenie. Po tej krótkiej chwili wahania, wywołanej raczej chęcią wykrycia potencjalnego intruza – weszła w głąb.
W następnej chwili wokół mlecznołuskiej zaczęły się wynurzać z ciemności niewielkie świetliki. Tańczyły w swoim osobliwym tańcu wokół jej szyi i wystrzeliwały naprzód, oświetlając jej dalszą drogę. Rozpierzchały się gdy szła i zawieszały na stropie szczeliny, niczym dziesiątki maleńkich Złotych Twarzy. Było jasne, że podlegały woli pachnącej lasem i krwią smoczycy.
Nie miała powodu tu być. Jak wiele razy w swoim życiu zdawała się na intuicję, zachcianki i po prostu chęć rozwiania wiecznie męczącej ją nudy. Poddawała się więc swoim impulsom, trafiając na śpiących olbrzymów, rozbite stada, także na lekko przygłupie osobniki, a dzisiaj także na opuszczone jaskinie w środku nocy. W niektórych miejscach utrzymywały się jeszcze niknące, stare zapachy, ale nie zaprzątała sobie nimi głowy. Zamiast tego przy pomocy świetlików zaczęła rozglądać się po ziemi, za skałami i stalagmitami, być może w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby jej się przydać. Bezdźwięczne światełka podążały za nią posłusznie, dając blade, ale wystarczające złociste światło. Tańczyło na jej mlecznobiałych łuskach niczym płomyki ognia.

: 29 lip 2019, 23:08
autor: Zew Płomieni
Śpiew pasował do tej okolicy. Dolina Rozpaczy zdawała się dobrze oddawać to co młody samiec czuł i czego był światkiem w ostatnim czasie. Czy pojawił się w tym miejscu właśnie po to? By uciec od uczuć, świata i cierpień jakimi inni go obrzucają? Może jednak chciał po prostu pobyć sam? Nie chciał jednak znaleźć się w szczelinie. Samiec nawet pomimo tego, że leciał nisko nie dostrzegł jej w momencie lądowania i zwyczajnie do niej wpadł. Przez krótki moment wewnątrz dało się słyszeć ciche dudnienie spowodowane uderzeniem lekkiego, jak na smoka, ciała. Samiec jednak w końcu upadł ostatecznie wydając z siebie głuchy jęk. Całe szczęście nic poza kilkoma zdrapanymi łuskami mu się nie stało.
Gdzie teraz był? Nie pamiętał tego miejsca z żadnego z własnych spacerów. Samiec po podniesieniu się z gleby zaczął powoli stąpać wgłąb jamy. Nie wydawała się być chociaż trochę przytulna jak groty Ognia. Czuć było stęchliznę i pył unoszony krokami samca i... kogoś jeszcze. W słabym świetle dostrzegł zarys. Smok? Tak mu się wydawało na pierwszy rzut ślepia. Kilka kolejnych kroków w akompaniamencie stukania szponów skrzydeł o posadzkę.
~ Witaj.~ Rzucił wgłąb. Może jego przypadkowa towarzyszka to usłyszy. Sam Fern z pomocą magi stworzył drobnego duszka nie większego niż szpon. Duszek ten unosił się nad łbem czarodzieja i bladym błękitnym światłem oświetlał mu drogę.

: 01 sie 2019, 14:06
autor: Kuszenie Diabła
Jej wargi uniosły się ostrzegawczo, odsłaniając czarne kły w odpowiedzi na huk. Długa szyja wygięła się w łuk, gdy zaczęła wodzić wzrokiem po jaskini w poszukiwaniu źródła hałasu. Po jaskini poniósł się cichy warkot, ale gdy tylko ognisty zebrał się na nogi, nastała cisza. Chwilę potem iskry rozpierzchły się i znikły, a wokół zapanowała ciemność gęsta jak smoła. Srebrna Twarz była dziś nieobecna, pozbawiając noc ostatniej szansy na blask. Wykorzystała ten krótki moment, aby przesunąć się głębiej, chowając za ogromnym stalagnatem. Chwilę później po ścianach tańczyło już blade światło tworu czarodzieja, ale ona pozostawała w ukryciu, zdecydowana zabawić się chwilę z niespodziewanym gościem. Nie bała się, zresztą nawet nie potrafiła. W ciemności błysnęły kły, były jednak poza zasięgiem wzroku Śpiewu.
Komu zawdzięczam wizytę? – Odezwała się niskim i melodyjnym tonem, jakby zachęcając przybysza do wejścia głębiej. Dźwięk odbił się od ścian tunelu i powtórzył kilka razy, dając mylące wrażenie jednoczesnej bliskości i dalekości właścicielki głosu.

: 02 sie 2019, 22:33
autor: Zew Płomieni
Kroki samca nie wytwarzały dźwięku. Słychać było tylko stukot szponów, błony skrzydeł, które co chwila zmieniały położenie. Ślepia Śpiewu przyzwyczaiły się do słabego światła, a fiolet niemalże całkiem przykrył rubin. Wtem w jego nią uderzył znajomy zapach. Drzewa, mech, niemal las... Są jednak w czymś w rodzaju jaskini. Była więc tylko jedna logiczna możliwość. Śpiew jeszcze raz wciągnął powietrze przez nos. Utwierdzało go to w jego przekonaniu, lecz... Co ono ma właściwie do rzeczy? Są ma terenach wspólnych prawda? Każdy może tu być. Śpiew chyba za rzadko tu przebywał. Albo za rzadko wychodził poza samotne kąty Szklistego Zagajnika.
Wtem usłyszał głos. Głos melodyjny, wręcz syreni... Kuszący, zwodzący. Śpiew uśmiechnął się pod nosem.
~ Śpiew Szkarłatu, Fern... Szkarłatny duch nawiedzający Dolinę Rozpaczy, który zbyt dobrze nie potrafi utrzymać równowagi.~ Żart samca rozbrzmiał wewnątrz ciemnego pomieszczenia. Jego światełko zniknęło. Powietrze wokół samca jednak zaczęło drgać wytwarzając delikatny jasno niebieski blask. Prosta bariera w razie gdyby słodki głos miał być tylko przykrywką dla ataku.

: 04 sie 2019, 2:09
autor: Kuszenie Diabła
Mlecznołuska pachniała leśnym poszyciem, krwią i tym słodkim zapachem dojrzewającej samicy, który przykułby uwagę niejednego samca. Różnił się znacznie od typowej woni członków Ziemi, ale czuć w nim było jej naleciałości. Jego delikatne echo docierało do nozdrzy Szkarłatu, zaskakując mnogością odcieni. Zaskakujące ile zapach mógł powiedzieć o drugim smoku. Z pewnością świadczył o tym, że się nie ukrywała, inaczej nie byłby tak dobrze wyczuwalny.
Mgliste cienie zatańczyły na ścianie jaskini, kiedy na nowo pobudziła do życia złociste świetliki. Przesuwały się chaotycznie po chropowatej powierzchni, zdradzając jej położenie. Po chwili cichy szelest i skrobanie drobinek piachu o łuskę przerwało ciszę.
Zza zakrętu wychynął rogaty łeb, a za nim reszta ciała młodej smoczycy. Panował półmrok, ale świetliki krążące wokół niej niczym żywe owady pozwalały lepiej przyjrzeć się jej sylwetce. Długie, smukłe łapy utrzymywały zgrabny tors pokryty białą łuską, na której tańczyły teraz złociste refleksy. Cienki ogon wił się z tyłu, jeszcze nie całkiem widoczny, a łabędzią szyję wieńczył trójkątny łeb rozświetlony w zadziornym uśmiechu.
– Dolina Rozpaczy to wyjątkowo trafne imię dla tego miejsca. Uważam, że wycie dodaje jej uroku. – Fioletowe powieki przysłoniły białe ślepia, kiedy roześmiała się cichutko. Czarnopurpurowe kły błysnęły na moment, aby zaraz zostać przysłonięte przez mleczne wargi.
Dostrzegła bladobłękitny blask bariery otaczającej smoka i kiwnęła łbem z uznaniem. Przezorność była wartościową cechą. Dlatego też zatrzymała się po chwili, w odległości mniej więcej skoku od ognistego czarodzieja. Pozwoliła iskrom zatańczyć na sklepieniu jaskini i oświetlić również jej rozmówcę. Przyglądała się przez chwile jego bujnej kryzie oraz tańcu złota i szkarłatu na łusce.
– Miło mi cię poznać szkarłatny duchu. Co skłoniło cię do wędrówek tak późną porą? – Przechyliła łeb na bok jak to miała w zwyczaju, wyczekując odpowiedzi ognistego czarodzieja.
Granat nocy sączył się przez wejście jaskini do środka, konkurując z światłem uwalnianym przez świetliki górskiej smoczycy.

: 13 sie 2019, 11:43
autor: Zew Płomieni
Śpiew czuł tą symfonię zapachów. Czuł hipnotyzujący powiew samiczych hormonów, który na samców w jego wieku działa jak sznur związujący łapy i serce. On jednak nie dał się zwieść. Nie tym razem... Czym on sam pachnął poza siarką? Samczymi hormonami i? Może tak jak Rek czuć było od niego brzoskwinie? A może bez, który tak lubił? Nos samicy da jej dosadną odpowiedź.
Czarodziej wpierw zwrócił uwagę na delikatne światło. Po chwili w tym delikatnym świetle dostrzegł smukły pysk samicy. Śpiew uśmiechnął się, delikatnie i serdecznie jakby na powitanie. Jego kolce delikatnie się uniosły, a ich szelest przerwał ciszę. Chwilę później zrobił to również głos samicy.
~ Wycie dodaje uroku nie tylko miejscom.~ Żart, którym odpowiada na żart. Czy właśnie rozpoczął niekończącą się spiralę żartów? Oby nie.
Bariera ta jednak zniknęła chwilę po tym jak samica doceniła samo jej powstanie. Nie zaatakuje go już. Przynajmniej nie tak by Fern nie zdążył zareagować.
~ Chęć nawiedzania śmiertelników, którzy traktują tą porę z równym szacunkiem co ja.~ Odpowiedział uśmiechając się trochę zaczepnie. Światło świetlików odbijało się od jego dwubarwnych ślepi wpatrzonych w ziemną.

: 13 mar 2020, 0:17
autor: Gasnący Wiciokrzew
Natłok obowiązków nie przygniatał póki co przywuzdrowicielki, tyle się nanosiła na wątłym grzbieciku tak pokaźne pisklę, jakim był Riavelo, to i wszystko inne udźwignie, ot co. Problem pojawił się taki, że w kółko latając od jednego Ziemistego do drugiego, chyba zatęskniła za przypadkowym spotykaniem i poznawaniem nowych pysków. Takich... nie wymagających tańczenia wokół politycznych wątków.
Zapas owoców szczuplał z każdą herbatą dla każdego kolejnego petenta, to i nie miała jak popuścić wodzów fantazji i artystycznej duszy, zrobiła... kompot. Cholera, tym naprawdę nie ma jak się pochwalić. Z braku laku wrzuciła trochę losowych przypraw i przemilczała smak. Pieczętujemy i pędzimy!
Idąc na wspólne znów pobłądziła myślami po spisie znanych sobie smoków, próbując zgadnąć, komu by zasmakował taki specjał. Pocisk? Szyszka wyglądała jej na kogoś, kto wolałby wspólne cztery rundki wokół łąki. Mavrahvah-rahmahvah-–-Infamia?
Właściwie – kim była sławetna Infamia? Na pewno zdolną czarodziejką, już sam Dar o tym mówił, ale po za tym – Lepkiej ciężko było cokolwiek powiedzieć samej o niej powiedzieć. Na pewno wydała jej się trochę... cóż, przyszło jej zaraz do głowy "nieśmiała", jak wtedy, na granicy, wycofana; a także dobrze ułożona, skoro zaakceptowała to, że już brak jest miejsca na daną rangę i nic a nic nie walczyła... A bagienna, mając do czynienia właśnie najczęściej z takimi cichymi i spokojnymi osobami, poczuła jakiś obowiązek odezwania się właśnie do niej.
Droga Infamio! Nigdy nie miałyśmy się okazji dobrze poznać, a już sama chęć na jedną rangę zwiastowała wiele wspólnego. Jeśli także masz wolny wieczór i właściwie nic więcej do stracenia, niż trochę rozruszać się i odwiedzić Wspólne, by porozmawiać, z przyjemnością zaproszę cię na luźne spotkanie. Zrobiłam kompot! Nie wiem, czy lubisz truskawki, ale to koniecznie daj znać i następnym razem przyrządzę coś innego. – no bo oczywiście po to zdobywa się przecież przyjaźnie, aby były następne spotkania. Ale bez przesady. Towarzystwo bywało kaprysem dla Dziewanny, nie potrzebą, może właśnie dlatego tak lubiła obecność nieśmiałych, samotnie siadających smoków – to ona była tą żywszą osobą z pary i to ona decydowała, kiedy musi się z kimś widzieć, a kiedy nie i ile słucha. Układ idealny.

: 13 mar 2020, 8:40
autor: Infamia Nieumarłych
Otrzymywała różne wezwania. Rozkazy przybycia nad Zdradliwe Urwisko. Wyleczenia kogoś, kto leżał z otwartym złamaniem w sercu lasu. Do walki, by sprać komuś pysk.
Ale czegoś takiego nie słyszała nigdy.
Zatrzymała się w pół kroku, marszcząc łuki brwiowe, powtarzając usłyszane słowa. Brzmiało jak zwyczajne zaproszenie, ale pytanie brzmiało – od kogo. Bo tajemniczy wielbiciel... A raczej, sądząc po głosie, wielbicielka, nie raczył nawet zdradzić swojego imienia. Mahvran zacmokała cicho, zakołysała ciałem. Odpowiedź na mentalną wiadomość zajęła jej trochę czasu, bo co rusz chwytała za magię, to zdawała się rozmyślić... Ale w końcu odpowiedź zaistniała, przesyłana mentalną nicią, tą którą Tajemnicza osobistość z nią zawiązała. Bo tego, że Wonna w swoim przekazie wspomniała o "chęci zyskania tej samej rangi" Mahvran nie wyłapała w porę, początkowo zbyt zaskoczona propozycją sama w sobie.

~ Umowa stoi. ~ Odpowiedź była stanowcza, ale nie zimna, raczej zwyczajna, neutralna. Infamia rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze, lecąc w wyznaczone miejsce. I wzywając ze sobą trójkę kompanów, nie wiedząc, czy "picie kompotu" to przypadkiem nie kryptonim dla misji "zarżnięcia wiedźmy Plagi".
Gdy jednak wylądowała w miejscu, w którym dostrzegła bezskrzydłą i dziwnie znajomą postać zorientowała się, że faktycznie w powietrzu czuć zapach kompotu. A przed nią stała zwyczajna, drobna uzdrowicielka, a nie potencjalny morderca. Chociaż może ci byli w okolicy?

– "Następnym razem przyrządzę coś innego". – Powtórzyła z cynicznym uśmiechem i zacmokała. – Optymistka, jak mniemam?
Pytanie zawisło w powietrzu, mogące brzmieć retorycznie, ale będące też swego rodzaju wstępem do potencjalnej rozmowy. Wonna planowała więcej niż jedną schadzkę? Hmm, ciekawe. Infamia przejechała rozwidlonym jęzorem po pysku, zlizując ściekającą intensywnie spomiędzy warg czarną, gęstą ślinę.
Trójka kompanów wiedźmy była jednak poza zasięgiem wzroku, kilkadziesiąt ogonów dalej, kryjąc się w różnych zakamarkach doliny.

: 15 mar 2020, 23:58
autor: Gasnący Wiciokrzew
Uśmiechnęła się sama do siebie na odpowiedź, kamień z serca! I, co lepsze, Infamia pochowała kompanów, to i uratowała Ziemistą przed problemem, jakim jest rozdzielenie dwóch miseczek pomiędzy pięć osób, z czego część z pewnością nie trawi owoców. Chwała!
Podniosła uszy pionowo jak stulone sosny, gdy sylwetka wiwerny zamajaczyła i przecięła niebo wpół, a potem ukłoniła się jej szybko, gdy wylądowała.
Mah-– – wrah? Ram? Cholera. Wesołe zawołanie się urwało nagle, ale Miodowa kontynuowała – Mogę tak do ciebie mówić? Czy wolisz pełnie, Infamio, bądź jeszcze inaczej – czas leci i nic nie wiadomo po takim czasie. – uśmiechnęła się serdecznie, samej nawiązując do nowego imienia – ale go nie podając, chyba za dużo rzeczy potajemnie podgryzało Ziemię, aby nie była choć odrobinę rozkojarzona. I trzecią niby-łapką, na pozór króliczą, w prawdzie taką, jak szybka iluzja mająca być przede wszystkim użyteczna może, złapała za mniejsze naczynko i zanurzyła je w misie z kompotem – przecież nie będą piły z jednego, o nie-nie, kiedy panuje sezon choróbsk? Z czegokolwiek szoruje płuca pacjentów, nie ma opcji, aby przeszło na nią.
Honi przeniosła wzrok na zaproszoną i od razu dojrzała gęstą ciecz ściekającą z ust Plagijki, niczym czarną żółć, smołę... i nadstawiła ciekawsko uszu, wnikliwie przyglądając się zlizywanej kropli. Czy wielkim nietaktem byłoby proponować byłej uzdrowicielce jakieś rozwiązania tej przypadłości? Z pewnością gdyby czuła się bezsilna, to by zapytała – i z pewnością w pierwszej kolejności współstadnych. Grunt, że wiwerna się nie krztusiła, bo estetyka jest już kwestią indywidualną.
Jakąś filozofię, aby nie zwariować, obrać trzeba. Chyba możesz mnie tak nazwać, tak. – zachichotała i przymknęła oczy w delikatnym, ale ciepłym uśmiechu. Jaki cudny kontrast pomiędzy cynicznym Infamii! Ale to dobrze, Uzdrowicielka czuła, że odrobina wkrada się i w jej duszę na starość, a tak mogła się pilnować – zupełnie, jak mogła przy Strażniku. Kochane, kochane towarzystwo tak przeciwnych jej charakterem smoków. Albo próbą charakteru. –A w końcu zazwyczaj to tylko ci, którzy mówią, że życie jest ciężkie starają się sprawiać, aby właśnie takie było, prawda? – Kiedy można prościej. Łatwiej, przyjemniej... Miękka klucha, jaką była wygotowana truskawka, trochę koloru podgotowanego żubrzego mięsa, zahaczyła o brzeg kubka dla Infamii i zrobiła radosne plop! wprost do środka. Szczęściara! – Ale nie powiem, domyślam się, co może być w tym zabawnego. Proszę. Nie miałam pomysłu, jak udoskonalić ten wywar, więc przyjmę z wdzięcznością każdą krytykę. – powiedziała skromnie i podsunęła Nieumarłej naczynko z trochę mdławym kompotem i sobie także nalała do osobnej, mniejszej miski, ahh, musi zacząć szukać przypraw, naprawdę.

: 17 mar 2020, 5:59
autor: Infamia Nieumarłych
Zdołała wyłapać krótką chwilę zawahania, gdy samica się do niej odezwała. Już chciała pomóc i dopowiedzieć "...vran", ale Ziemna szybko i zgrabnie się pozbierała. Eh. Nawet nie znali pełnej wersji jej imienia, może to i lepiej, skoro nawet ten krótki człon sprawiał wszystkim aż takie problemy. Nie rozumiała tego – trudności w wymowie imienia, dajmy na to, Delirium była jeszcze w stanie pojąć, ale tutaj już miała wrażenie, że wszyscy sobie z niej żartują.
– Jak już tak bardzo chcesz imionami, to Infamia ujdzie. – Odparła, wzruszając lekko barkami. Pominęła fakt, że tym mianem już właściwie nie dysponowała. Ziemna nie musiała wiedzieć, co się ostatnio w życiu Mah miało okazję wydarzyć. – Swoją drogą, moja popularność sięga już tak daleko, że ktoś zaczyna kojarzyć mnie po imieniu?
Pytanie mogło brzmieć nieco żartobliwie, ale było szczere – wiedżma nie bez powodu nie szastała swoim imieniem na prawo i lewo, chcąc sprawdzić, jak szybko i kto konkretnie podłapie ten ciąg głosek nadających jej jakiś rodzaj. Słuchała Lepkiej, zaczynając być już minimalnie podirytowaną jej generalną wesołością i melodyjnym głosikiem, ale nie dając tego po sobie na razie poznać. Zamiast tego skupiła się na obserwowaniu jej ruchów – głównie tego, co robi z kompotem. Na jej retorycznie pytanie nie odpowiedziała. Głównie dlatego, że nie do końca je wyłapała. Myślami była w nieco innym miejscu, a przynajmniej częściowo, ale to wystarczało by jej uwaga chwilami wymykała się spomiędzy palców i odskakiwała gdzieś w bok, sprawiając że pewne niuanse rozmowy zanikały bez śladu równie szybko, jak się pojawiały.
Wydęła nozdrza, chłonąc zapach podsuniętego w jej stronę naczynia, chwytając je w wyćwiczone palce nadgarstków. Usiadła powoli, owijając zadnie łapy zdecydowanie zbyt długim jak na resztę ciała ogonem i wysunęła rozwidlony koniuszek języka, zanurzając go w cieczy. Zamlaskała, po czym uniosła lekko łuki brwiowe i wydała z siebie ciche "hmm", będące swego rodzaju wyrazem zadowolenia. Na tym etapie wszystko mogło jej zasmakować – nawet nieco mdławy kompot. Cóż, ciężkie życie z reguły odbiera wybredność. I bogom niech będą dzięki.

– Ze dwie krople miodu pewnie by nieco pomogły. – Odparła, w ostatniej chwili zlizując kolejną kroplę ciemnej śliny, grożącej wpadnięciem do czerwonawego napoju. – Ale nie jest źle. Na pewno ciekawsza alternatywa dla nieustannego wychlewania pełnej mułu wody.
Nie wiedziała, dlaczego poczuła nagłą potrzebę jakiegokolwiek skomplementowania wywaru, ale nie zastanawiała sie nad tym dłużej. Całkiem możliwe że gdzieś w najciemniejszych głębinach swojej duszy, Mahvran nie przepadała za byciem jędzą wobec tych, którzy okazywali jej jakąś nutę sympatii, chociaż ledwie samicę znali. Wywerna wyłowiła z naczynia wygotowaną truskawkę, chwyciła ją delikatnie pomiędzy onyksowe zębiska i zarzuciła lekko łbem, połykając miękki owoc, po czym pozwalając sobie na kolejny łyk kompotu. Ah, tak, znacznie lepsze niż zwykła deszczówka.
– Widzę, a raczej czuję, że w przeciwieństwie do mnie ty nadal wolisz otoczenie leczniczych ziółek? – Zapytała od niechcenia, bo i faktycznie, charakterystyczna, uzdrowicielska woń trzymała się Wonnej i najwyraźniej nie zamierzała jej puszczać.

: 25 mar 2020, 3:24
autor: Gasnący Wiciokrzew
Och, pytanie, jakie padło z pyska Infamii rozbrzmiało tak szczerze, że Honi nie miała serca podobnie szczerze odpowiedzieć – no bo co jeśli Plagijka tak już ucieszyła się na myśl, że rozeszła się fama jej podboju aren, że taka z niej czempionka – a tutaj Honi tak właściwie pamiętała jej pierwsze imię sprzed księżyców, gdy to ich stada jeszcze dzieliły jedne ziemie i dorosłe, gdy to uczyła się o maddarze i o tym, że niektórym czasem odmawia posłuszeństwa brutalniej niż innym, i tyle, i tylko tyle – i to oznacza albo, że pragnienia rozmówczyni nie sięgnęły zbyt daleko, oby nie!, albo, że to bagienna żyje pod kamieniem. Ubolewała, że czasem pewnego rodzaju zgorzkniałość wkradała się w jej duszę im dalej w życiu, to chociaż teraz mogła pilnować się, aby nie zabrnąć ani w niszczenie marzeń, ani serię kłamstewek.
Ach, musisz mi wybaczyć, mało angażuje się w walki – słyszę głównie o tych, o których mamroczą mi Ziemiści podczas łatania. Pamiętam cię głównie z przeszłości, stąd i zawahanie z imieniem, a postanowiłam zaprosić i dowiedzieć się, jak ci się żyje – i czy w ogóle żyje! Tyle znajomych już pochowała, że może chociaż skreślania z pamięci obcych los jej daruje – trochę przez przypadek, a trochę z ciekawości. Na przykład – jesteś zadowolona ze zmiany z Uzdrowicielki? Ufam, że arena dobrze cię traktuje? – mimo dość neutralnego wyrazu pyska zapytała z zainteresowaniem, a uszy przyjaźnie skierowane miała w przód.
Pysk jej się potem rozpromienił na słowa Infamii, w serdecznym uśmiechu, choć bez pokazywania kłów – i nawet to lekkie rozkojarzenie zostało na chwilę przegonione; i skłoniła łbem, na znak podziękowania za tak ochocze podzielenie się radą i drobne słowa uznania. Nie wymagała wiele, aby się ucieszyć, choć na pewno cieszyłaby się bardziej, gdyby przyszła z pełnym ekwipunkiem, z jakim wybywa na wezwania, gdzie zwykle słoiczek miodu się znajduje i mogła zaraz zweryfikować poradę. A dzisiaj pustka. Cóż, następnym razem!
Wszystko jest lepsze od takiej wody. – odpowiedziała pół-żartem, samej biorąc łyka, patrząc, jak miękka truskawka o smutnym kolorze spotyka się z rychłym końcem.
A tak – ja na walkę się nie nadaję, ani na przykład – na bycie piastunem, nie mówiąc już o tym, że w ogóle bym nigdy nie chciała. – żażartowała – Chociaż! Awansowałam całkiem niedawno, ale imię Ziemi nie umniejsza zielarskim obowiązkom. – zielarskim, bo przecież nie uzdrowicielskim – Lepka najchętniej oddałaby się tylko pustelniczemu zbieractwu roślin i niczemu więcej, ale powinność często się mijała z kontynuowaniem chęci i zapału na poziomie takim, jak za dzieciaka. Upiła jeszcze trochę ze swojego naczynka, delikatnym kiwnięciem łba wskazując na miskę, jakby dając znać, że jeśli Czarodziejce braknie, lub zmiesza się jej z... śliną i zechce wylać, niech się nie krępuje potem dolać, skoro jeszcze trochę jest.

: 25 mar 2020, 9:55
autor: Infamia Nieumarłych
Tak po prostu? Zaprosić, zapytać, porozmawiać? Dla Infamii było to abstrakcyjne, a i zdezorientowanie było wyraźnie widoczne na jej pysku przez dwa do trzech uderzeń serca. Wywerna zakołysała się delikatnie, jakby przetwarzając informacje. Hm, czyli Ziemna była po prostu istotą uprzejmą. Czyli albo słabą, albo bardzo dobrze manipulującą innymi. Na chwilę obecną Mahvran nie była pewna, który scenariusz bardziej by jej odpowiadał.
– Nigdy nie miałam cierpliwości do ziół. Więc tak, arena to zmiana na lepsze. – Mruknęła, przypominając sobie jednak o tym, że dwa razy jej własne życie wymknęło jej się spomiędzy palców. – Z pewnymi wyjątkami.
Przyjazność w głosie i gestach wytrącała nieco Plagijkę z równowagi, ale nie dawała tego po sobie poznać. Wonna bez wątpienia była podobna w swoim zachowaniu do Burdiga... Tylko, co zaskakujące, mimo wszystko mniej irytująca. Chociaż nadal zbyt słodka jak na Mahvranowe gusta. Ale może faktycznie to było tylko przykrywką, a pod warstwą przesadnej słodyczy uzdrowicielka kryła w sobie coś bardziej przydatnego?
– Przynajmniej w górach jest lepsza. – Dodała do tematu jakości i czystości wody. Była to raczej mniej lub bardziej udolna próba podtrzymania rozmowy, by uniknąć niewygodnej ciszy. Niestety, Mahvran nigdy nie miała talentu do prowadzenia rozmów. Wolała raczej działać. Albo po prostu czekać na odpowiedni moment, by to zrobić.
– Oho. – Wywerna uniosła lekko łuki brwiowe. Czyli Ziemia jednak lubiła takich słodziaków sadzać na tronie? – Od początku planowałaś wspiąć się na tak wysoki szczebel hierarchii, czy po prostu tak wyszło?
No tak, rozmowy na temat czyichś planów i osiągnięć z reguły były ciekawsze, bo dało się więcej z nich wywnioskować. Ot, delikatne podpytanie o ambicje raczej nie zaszkodzi. A uchyli nieco rąbka tajemnicy. Czekając na odpowiedź, samica znów łyknęła trochę kompotu, z lekkim przerażeniem stwierdzając, że jest naprawdę niezły. Do tego stopnia, że chętnie by wzięła trochę w ramach zapasu.

: 31 mar 2020, 15:14
autor: Gasnący Wiciokrzew
Pokiwała subtelnie głową na jej słowa – och, zawsze były wyjątki. Ona sama podczas pewnych ran po prostu odmawiała leczenie i już, cudowny przywilej jakiego nikt nie mógł jej zabrać. Ciekawe, jak walczący odreagowują gorsze dni? Na szczęście temat śmierci pozostał niewypowiedziany.
Muszę kiedyś spróbować. – odpowiedziała lekko dodając i swoje trzy szpony do tej typowej rozmowy jak o pogodzie, jak to się potrafiło ciągnąć w nieskończoność i jak tak właściwie Lepka lubiła, bo nie trzeba było się mocno w to angażować – szczególnie, gdy i sama rozmówczyni nie pozwalała zapaść ciszy, więc wszystko tak przyjemnie się toczyło. Kto by przypuszczał, po tak skrytej Czarodziejce? A nuż to temat gór był jej tak po prostu miłym, Infamia ładnie przeleciała przez niebo i równie wdzięcznie wylądowała, tego Uzdrowicielka nie mogła jej odmówić, a pewnie ćwiczyła i bywała teraz gościem gór tak ochoczo, jak Honi czasem odwiedzała głębiny.
Oho! I już rozmowa się ożywiła.
Tak naprawdę była to chyba ostatnia rzecz, jaką planowałam. – powiedziała całkowicie szczerze, bez żadnej udawanej skromności, wszakże się nie chwaliła, a chciała... chyba pożalić. Zwierzanie się z naprawdę męczących spraw zawsze wywoływało w samicy pewną odrazę, ani to powód do rozmów, ani coś, o czym druga strona powinna czy chciałaby wiedzieć, wszyscy mieli swoje role i pozory a jej była dana być tą słuchającą i mówiącą, ile melisy brać i kogo przeprosić aby lepiej sypiać. A jednak rozmowa doszła do tego punktu i wracać do górskiej wody... ciężko. Ziemia kontynuowała, powstrzymując się od ciężkiego westchnięcia, do sednum i idziemy dalej.
Ale kiedy widzisz, że do roli przewodzenia stadem nad którym ty też pracowałaś jak nad niczym innym, występują dwa smoki niedojrzałe i niepewne siebie, traktujące to jako konkurs popularności... Nie wiem, chyba się przestraszyłam wyniku. – i jak Zamąconego cudnie byłoby zobaczyć uczącego się życia, wreszcie wyrobionego, choć może nie na tym stanowisku i tym bardziej nie u jej boku – tak nie poznała nigdy bliżej Hojnego i nie mogła kierować się żadnym przywiązaniem i pewnym rodzajem czułości, a jego nieufność wobec wszystkich zrodziła chyba tylko więcej nieufności i jak widać – słusznie. – I najwyraźniej ten strach dobrze mnie poprowadził. – dopiła resztę swojego kompotu duszkiem, już nie rozwodząc się nad smakiem. Za to chyba rozmówczyni posmakował, to i nie dolewała sobie, co to za gospodyni, co zaprasza gości na kompot i sama wypija?
Jak to się mówi – ja oceniłam ich, mnie oceni historia? – i ku zapewne nieuciesze biednej Infamii, Dziewanna znów zachichotała, lekko rozbawiona tą wizją, historii kusić by nie chciała, tylko przygotować wygodne miejsce pod pisanie swojemu Zastępcy lub komukolwiek, kto się wyłoni i porwie tłum. Jak najbardziej może być okresem przejściowym pomiędzy jedną ambicją a drugą a potem wrócić do spokoju wypraw. Póki co wróciła do swojego typowego wyrazu pyska który mógł albo uspokajać, albo bardzo szybko irytować – A ty, Mahvran, planujesz coś dalej poza czarodziejstwem? – chwila, jak? Pytanie zapadło, a uśmiech drgnął na moment, jakby przerażona, że jej się wymsknęło, a że pamięć znów mogła zwodzić i pokalać miano samicy na głos. Wypatrzyła się w nią w oczekiwaniu na odpowiedź, choć bardziej na reakcję, czy przepraszać, czy dziękować łbu za objawienie.