Strona 11 z 15

Strzeżony Dąb

: 20 kwie 2023, 23:49
autor: Strażnik

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Zadbawszy o oczyszczenie kamyka, w końcu odstawił go na planszy.
Sam nie wiedział jakiej odpowiedzi z jej strony oczekiwał. Być może zwyczajnie większej niż... żadna.
Wypuścił powietrze powoli, gdy zadała pytanie. Fakt, że nie pamiętała mógł wiązać się zarówno z jej przepracowaniem, jak i jakąś dobitną formą podkreślenia, że żadna interakcja, którą odbyli w przeszłości nie miała dla niej znaczenia. Do tego stopnia wręcz, że negowała nawet tak nieistotne detale.
Zacisnął zęby nerwowo, czując kolejne iskry frustracji zmieszane z żalem. Jak dwie różne barwy błyskające na jednolitej, mdłej powierzchni, próbując się nawzajem zdominować. Mimo regresu, którego znów doświadczał, potrafił zauważyć, ze przynajmniej nauczył się na dłużej przyjmować smutek, nie zastępując go, a przynajmniej nie w pełni, żadną inną emocją.
Męczył go okropnie i odbierał siły, ale przynajmniej przychodził mu naturalnie. Jeśli odczuwanie go tak po prostu w czyimś towarzystwie miało być jedynym co otrzyma, najwyraźniej musiał się z tym pogodzić.
Tak – odparł cicho, tłamsząc nerwowość.
Białe zaczynają – dodał z większą apatią, jakby się poddał.
Skupił wzrok na pionkach.

Może był po prostu zapatrzonym w siebie egoistą?
Co jeśli zmagała się z czymś i nie potrafiła przez to przebrnąć? Wtedy całe to napięcie i dysocjacja czyniłyby więcej sensu, nie musiały być nawet tak personalne. Przełknął ślinę nerwowo, jak zwykle pozwalając by cisza zraniła go głębiej niż słowa.
Był zmęczony i rozżalony ale to przecież nie dawało mu prawa, żeby się nią wysługiwać, bez żadnego baczenia na jej komfort.
Wiedział, że nie jest osobą od której chciała go otrzymać, ale mimo to dawała się zatrzymać, nawet gdy wiedziała, że gra będzie musiała pochłonąć więcej jej wolnego czasu i nerwów.

Samica wykonała pierwszy ruch. Prorok namyślał się chwilę nim wykonał własny, choć nie potrafił w żadnym stopniu skupić się na strategii.
Myślał tylko o tym, że więził ją w jakiś sposób i męczył, ale nie chciał i nie potrafił przestać, dopóki mu pozwalała.
Kolejne stuknięcie białej figury sprawiło że zakotwiczył na niej spojrzenie, nie podejmując żadnego ruchu.
Czy... – zaczął, wahając się nad kontynuacją.
Źle się czujesz? – domknął łagodnie, bez ponaglenia. Jakby rzeczywiście nie wiedział.
Oczywiste, że czuła się źle. Przez niego, przez wojnę, przez własne stado. Ale nie wiedział jak zacząć, jak inaczej sformułować pytanie, żeby go od siebie nie separowała. W końcu też spojrzał na nią, zawieszając lewą łapę nad planszą.

Strzeżony Dąb

: 22 kwie 2023, 20:10
autor: Infamia Nieumarłych
  • Zamruczała tylko krótko na jego potwierdzenie. Jej ruch, podobnie jak w ich pierwszej grze, był natychmiastowy, jakoby pozbawiony namysłu. Z niezwykłą delikatnością przeniosła pion, szturchając jego podstawę końcówką szczerozłotego szponu. Może i nie dorównywała finezją czterołapym smokom, ale w poprzednim życiu była uzdrowicielką, więc to nie tak, że jej palce u nadgarstków skrzydeł były całkiem bezużyteczne i prymitywne w swoim działaniu.
    Gdzieś też, sprzed trzech pokoleń, tliły się w niej ledwo wyczuwalne skrawki drzewnych genów, a co za tym szło, jakaś chwytność się tliła, chociaż zdecydowanie większy wpływ na to miał jej dawny fach, aniżeli krew nieżyjącej od setek księżyców Ankai.

    Nie naciskała rozmowę, odnajdując swego rodzaju... Komfort w tej ciszy, nawet, jeśli nie trwała długo. Łączyła w sobie możliwość segregacji cwałujących po jej głowie myśli z dosyć miłym środowiskiem, sytuacją, która przypominała jej początki nawiązywania jakiejś głębszej znajomości z samcem. Dziwne, że wcale nie było to nie wiadomo jak dawno, a mimo to nie potrafiła jakoś sensowniej zempatyzować się ze swoim stanowiskiem z tamtych czasów. Ile jeszcze wewnętrznych zmian będzie musiała przejść w swoim życiu?

    Obserwowała jego ruch, i dosyć szybko odpowiedziała własnym, ze wzrokiem wbitym w planszę – mimo, że zdawał się być częściowo nieobecny. Pytanie samca sprawiło, że musiała zamrugać kilkukrotnie, jakby wyrwana z głębokiego transu. Spojrzała na niego przelotnie, nim znów nie przesunęła jednego z pionów na następne pole.

    – Jestem w trakcie samodzielnego leczenia układu nerwowego. Głównie elementów odpowiedzialnych za pamięć. – wyjaśniła neutralnym tonem głosu. – Buduję w wyobraźni znane sobie obrazy, głównie bliskich mi miejsc, albo takich, które zapadły mi w pamięć, aby podtrzymać jakość i siłę tych wspomnień i uniemożliwić im zaniknięcie.
    Suche, akademiczne wręcz wyjaśnienie, ale takie już miała podejście do magii. Liczyła zresztą, że nie będzie za bardzo drążył. Jak zwykle. I jak zwykle podejrzewała, że wręcz przeciwnie, samiec będzie drążył bardzo intensywnie, jak to miał w zwyczaju.
    Westchnęła.

Strzeżony Dąb

: 24 kwie 2023, 14:08
autor: Strażnik
Nie był pewien co dokładnie miała na myśli, lecz skonfrontowany w ten sposób, poczuł kolejną falę zażenowania przemykającą mu po kręgosłupie.
Czy doprawdy perspektywa jakiegokolwiek dzielenia się z nią własnym dyskomfortem, przestała być już opcją dozwoloną? W końcu jakże śmiał karać ją za to, że nie radziła sobie z jego mentalną niepełnosprawnością, gdy sama była w strzępach?
Żałosne, że oczekiwał czegokolwiek, ale tedy przynajmniej wiedział, że ich relacja od początku była czysto transakcyjna, a nawet i w tym zakresie cholernie wymuszona. Jakby złapał za szyję dzikie zwierzę i ciągnął ze sobą, a każdy moment gdy zmęczyło się i przestało warczeć traktował jako przejaw sympatii.
Kolejne stuknięcie figury o planszę.
Mahvran nie ociągała się z wyprowadzaniem ruchów, w przeciwieństwie do niego, który głowił się zarówno nad strategią, ale i sensem gry jako takiej.
No bo co właściwie robili? Dlaczego miał chcieć jej wysłuchać, dlaczego miał ochotę pytać, jeśli każda cenna nić mogła zostać zerwana jednym ruchem łapy? Nie miał w sobie tyle bezinteresowności ile by pragnął. Cisza i łagodność stresowały go. Cierpliwość była tylko odkładaniem dyskomfortu na później, a na to nie miał już siły. Choć może żadne "już" nie byłoby tutaj adekwatnym słowem. Zawsze widział wszystko w ten sposób.
Zapewne dlatego nie potrafił w zupełności przejąć się jej stanem. Chciał, ale paraliżowała go myśl, że jeśli nie powie i nie zrobi nic co będzie miało dla niej znaczenie, samica zdoła znów zepchnąć go na dalszy plan uciążliwej konieczności. Nie mógł jej wtedy pomóc, ani nie mógł zrozumieć. Roił sobie tylko nierealistyczne scenariusze.

Początkowo, stale gdy zastanawiał się nad strategią uwzględniającą przewidzenie ścieżek figur wyższej rangi, Mahvran przemieszczała pustelników. Krótko wypuszczał wtedy powietrze, znów poddając sytuację analizie, jedynie po to by otrzymać odpowiedź niemal natychmiastowo. Sama nagłość jej ruchów nie wywoływała na nim presji, gdyż nie mając żadnego limitu czasowego, mógł nie zwracać uwagi na narwany styl, który zdecydowała się wybrać jego oponentka. Niemniej pasowało to do nich. Obstawiała się murem prostych, ale skutecznych argumentów, będących jedynie przedłużeniem jej nieufnej, chaotycznej natury. Prorok natomiast miał w głowie jedną, konkretną strategię i zaciskał zęby, irytując się gdy coś stawało mu na drodze, lecz wciąż dążąc do jej realizacji.
Czarny koń przemknął nad pustelnikami, ustawiając się bezpiecznie, w gotowości do kolejnego ruchu. Pierwsza nieśmiała groźba wobec rządcy została udaremniona zrywem białego proroka, który zbliżył się pod sam front czerni, strasząc swoją obecnością. Nie mógł nic zrobić jako tako, nie ryzykując, że zbije go okoliczny pustelnik, lecz zrealizował swoje zadanie na tyle skutecznie, że drzewny zupełnie przeoczył łucznika, który natychmiast pozbył się jego jeźdźca.
Zmrużył ślepia w dłuższym namyśle. Choć Mahvran zlikwidowała konia, okupiła to utratą własnej, w perspektywie samca znacznie groźniejszej figury, więc nie była to sytuacja tragiczna.
Zachował łapę uniesioną blisko siebie, w myślach wyliczając parę potencjalnych ruchów, znów tylko po to, by wybrała najmniej zakładaną, a jednocześnie oczywistą opcję. Pustelnika.
Prychnął pod nosem. Nie była to zła strategia, gdyż ich odpowiednie rozstawienie potrafiło bardzo utrudnić albo ułatwić grę. Zabawny, czy irytujący był jedynie fakt, że ta oczywistość zawsze w jakiś sposób umykała jego rozważaniom.
Huh... – mruknął pod nosem, spoglądając na nią krótko.
Nie potrafił otrząsnąć się z pewnego powierzchownego zauroczenia zmieszanego z nerwową melancholią, gdy smoczyca, którą desperacko chciał zrozumieć, tak by i ona zrozumiała jego, poświęcała czas i uwagę niezobowiązującej, odwracającej uwagę od innych spraw grze. Być może nie miał prawa sięgać po nic więcej, zbyt interesowny i nierówny, by nie infantylizować jej albo demonizować, przy okazji to samo czyniąc samemu sobie.
Co się stało, że musisz go leczyć? – zapytał w końcu, zachowując chłodno neutralny ton, choć potrafiła wyróżnić obecne w nim napięcie. Oczhwiste, że nie było w nim takiej swobody i obojętności, jak podczas pierwszej gry. Odpowie, nie odpowie. Nic go to wtedy nie obchodziło. Niczego nie chciał udowodnić, ani niczego zrobić. Teraz każde słowo go męczyło, jakby nieodpowiednia postawa miała mu zabrać wszystko.

Kontynuowali grę.
Samica zaczęła wystawiać naprzód silniejsze figury, mobilizując zarówno jeźdźca, jak i łucznika. Rządca nie był jeszcze zagrożony, lecz zignorowanie paru jej kolejnych ruchów z pewnością odcięłoby mu wszelkie drogi ucieczki. Samiec zmuszony do defensywy, w końcu odpowiedział tym samym, stopniowo godząc się z utratą pewnych rang, żeby nie ugrzęznąć w niewygodnej pozycji.
Poświęcenie ostatniego jeźdźca, kosztem złagodzenia sytuacji rządcy, oraz pozbawienia Mahvran wszystkich łuczników okazało się wstępem do aktywniejszej ofensywy.
Biały prorok czyhał w pobliżu czarnego rządcy, ale nie mógł przebić się w jego pobliże nie ryzykując zbicia, toteż stał, jak niewypowiedziana riposta i czekał. Na front w miedzyczasie wyruszył pełniący rolę czarnego proroka kamień, który bez żadnej konsekwencji wślizgnął się przed nos białego jeźdźca i stracił go z planszy.
Iskra satysfakcji zgasła natychmiast, stłumiona asekuracyjnością, a jednocześnie neurotycznym nastrojem drzewnego smoka.
Niemniej znów rzucił na nią ślepiem. Na ile radziła sobie z perspektywą potencjalnej porażki?
Parę kolejnych ruchów wykonał trochę szybciej, choć nigdy z takim pośpiechem jak ona. Stopniowo pozbył się jej ostatniego jeźdźca, samemu zachowując przewagę jednego łucznika i proroczego kamienia czyhającego, tuż przy białym rządcy.
Drzewny zacisnął wargi, nerwowo rozmyślając nad jej kolejnym krokiem.
Biały rządca obowiązkowo zaczął umykać, podczas gdy prorok zbił próbujący go osłonić taran.


X

Strzeżony Dąb

: 24 kwie 2023, 14:34
autor: Infamia Nieumarłych
  • Mogła patrzeć na to pod kątem zwykłej rywalizacji, tak jak zwykła robić w większości przypadków. Tak się jednak nie stało. Nie tym razem. Jej umysł szybko potraktował tę rozgrywkę w zupełnie inny sposób – tworząc cały scenariusz. Tam, gdzie normalny gracz widziałby po prostu figury mające doprowadzić go do celu, Infamia wyobraziła sobie konkretne jednostki, nakładając na nie stosowne priorytety. Mimo, że kilka pierwszych wymian ruchów zdawało się być w miarę zwyczajnych, z czasem stawało się dla niej coraz bardziej jasne, że musi stać na straży ojca, czyli symbolu jej ideałów i starych tradycji – czyli przywódcy, bądź też króla. Co za tym szło, doprowadzenie do szachu Strażnika zeszło na dalszy plan. Z trybu ofensywnego smoczyca przestawiła się na defensywę, pozostawiając jednak proroka – królową, a w jej wypadku Raktę – tuż przy liniach wroga, by w razie potencjalnego otwarcia użyć jej do nagłego kontrataku... Lub po prostu poświęcić ją, by tylko kupić więcej czasu sobie i swojemu ojcu.
    Siebie widziała jako obie wieże – podzielona na dwie części, z konkretnym, prostym zadaniem, jakim była ochrona Kheldara i tego, co sobą symbolizował, dla niej i dla świata. Bez wahania wystawiła się więc na potencjalny cios, byle tylko zagwarantować ojcu więcej czasu. Armię pustelników, zwykłych smoków bez wpływu na historię pozostawiła na pastwę losu, ostatnie ruchy w grze w pełni poświęcając na podtrzymywanie słabnącego szyku obronnego wokól Szydercy. Gdy widziała okazję, uderzała w pojedyncze jednostki, małe oddziały proroka, nawet w obliczu nieuchronnej porażki pragnąc zabrać ze sobą jak najwięcej ofiar, tak, by jego zwycięstwo było okupione dużymi stratami – nawet, jeśli w szachach jako suchej grze miało to znaczenie zerowe.
    Ale ona zawsze miała inne spojrzenie na świat. Tchnęła w swoje figury życie.

    Z nienaturalnym jak dla siebie spokojem akceptowała zbliżające się widmo porażki, z pragmatyzmem i determinacją poświęcając się defensywie. Była to swego rodzaju metafora jej całego życia. Jedyną różnicą między życiem a szachami było to, że szach-mat kończył żywot króla i definitywnie zamykał rozgrywkę. Mahvran zaś chroniła ojca nawet ponad sto księżyców po jego śmierci, z tą samą, nieustającą wolą walki, nawet jeśli okupioną własnym zdrowiem psychicznym.
    Wychowywano ją w specyficznym rygorze, który częściowo nałożyła też sama na siebie. Była zaprogramowana tak, by działać w taki a nie inny sposób. Nie potrafiłaby już inaczej. Nie chciała inaczej. Wybór innej ścieżki oznaczałby skazanie poprzedniej na bycie bezwartościową i straconą, a to czyniłoby bezwartościowym jej całe, dotychczasowe życie.

    Słysząc pytanie nie podniosła nawet spojrzenia znad planszy, muskając jej krawędź końcówką ogona. Delikatnie, finezyjnie, świadoma że jedno gwałtowne szarpnięcie pośle rząd kolców pomiędzy figury, rozrzucając je na wszystkie strony.
    Wygrywanie poprzez przewrócenie stołu było znaną jej taktyką. I zdecydowanie jedną z ciekawszych, ale tutaj byłaby absolutnie zbędnym posunięciem.

    – Robię to raz na kilka księżyców. Profilaktycznie. – wyjaśniła krótko, z dziwną czułością chwytając figurę króla pomiędzy dwa palce i przesuwając go o punkt niżej. Bliżej swojej drugiej połowy, jedynej, jaka jeszcze się ostała i jedynej, jaka wciąż mogła go bronić.
    Widać było, że co jakiś czas jej wzrok na ułamek sekundy kierował się ku Rakcie, zastanawiając się, gdzie ją przestawić, gdzie poświęcić, by zyskać jedną turę więcej.

    – Przydatne przy długowieczności. – dodała po kilku chwilach, spoglądając na proroka znacząco. Też by mu się coś takiego przydało, by poukładał coś w swoim łbie.

Strzeżony Dąb

: 25 kwie 2023, 17:39
autor: Strażnik
Zdziwiło go zdefiniowanie ładowanej zdarzeniami pamięci jako uszkodzoną, ale jeśli czuła się przytłoczona, najwyraźniej takie określenie pasowało najlepiej. Nie sądził, że dzielił z nią to doświadczenie. To o czym pragnął pamiętać, regularnie przewijało się w jego myślach, wszystko inne natomiast wygasało z księżyca na księżyc, tak jak powinno. Parę długotrwałych medytacji wciąż pozwalało mu z niejaką skutecznością odtworzyć przynajmniej ogół dawnych zdarzeń, choć dla własnej wygody nie polegał już tylko na tym, stale skrobiąc coś na znalezionym pergaminie albo skórach.
Tyle jeśli chodzi o tę techniczną refleksję. Gdyby komunikował się właśnie z kimkolwiek innym, być może na tym pozostawiłby szwędanie się po swojej głowie, dorzucając ewentualnie teoretyzowanie na temat możliwie wrogich intencji rozmówcy.
Spojrzał na planszę. W międzyczasie podjęli parę kolejnych ruchów.
Biały rządca nie miał wielkiego wyboru, jak odsunąć się od kamienia reprezentującego czarnego proroka.
Stopniowo sytuacja drzewnego wyglądała coraz lepiej, zarówno pod względem pozycji taranów, łucznika i proroka, które utrzymywały ofensywę, podczas gdy piony Mahvran przesuwały się w ostrożnej manierze.
Z kraty za sprawą czarnego taranu zniknął biały pustelnik, po czym smoczyca zaczęła zabezpieczać pozycję rządcy, z jednej strony taranem, z drugiej prorokiem, który nie miał sposobu przebić się do czarnego rządcy.
Samiec wypuścił powietrze nerwowo.
Dlaczego czuł się z jej komentarzem tak nieswojo? Jakby wcale nie sugerowała mu, że jedynie naprawia swój umysł, ale i pewne ustalenia, miejsca i jednostki po prostu z niego wyrzuca – nie dosłownie, ale prędzej czy później, poprzez nadanie im niższego priorytetu.
Czy po całym tym napięciu, w którym nie pozwoliła do siebie dotrzeć, nie oczywistym było, że pośród jej priorytetów, nigdzie nie było dla niego miejsca?
...
Nie potrafił się zdenerwować. Wolał wyzywać siebie w myślach, za to jak naiwnym był desperatem, ale teraz wydałoby mu się to takie puste.
Wiedział że był taki i co z tego? Raz na ile pragnął, żeby rezultat był inny, żeby nie tracił wszystkiego tak jak tracił więzi, nadzieje, szacunek i cierpliwość do czegokolwiek. Wiedział, że to głupie upierać się przy osobie, która chciała by zostawić ją w spokoju i pozwolić tonąć we własnej głowie, tak jak robiła dawniej, teraz i z pewnością będzie robić zawsze. Nie różnili się w tym sensie, choć gdy Mahvran obejmował chłód, powoli ściągając ku dnu, jego stale trawił ogień.

Przesunął kamień niżej, więżąc białego rządce między sobą, a taranem. Z tej pozycji samica mogła podjąć wyłącznie jeden ruch, żeby uchronić się od przegranej.
W ciągu paru kolejnych stuknięć o planszę, zbity został zarówno biały, jak i czarny prorok.
W kontekście figur, drzewny zachował zatem przewagę, wciąż pozostając w ofensywie, podczas gdy Mahvran musiała poradzić sobie z garstką pustelników i jednym taranem.

Samiec wypuścił powietrze nerwowo.
Co to będzie znaczyło, jeśli z nią teraz wygra? Zdoła jej coś udowodnić? Zbudować sobie trochę miejsca w jej głowie, żeby nie spisała go na straty? A może jedynie zirytuje ją faktem, że odtwarza stary scenariusz, po drodze nie oferując nic nowego, ani lepszego.
Co miał zrobić? Dlaczego nie mógł dostać żadnego planu za którym miałby szansę podążyć? Nawet gdyby był trudny, świadomość że dawał mu jakiekolwiek szanse, z pewnością byłby wystarczający. Teraz natomiast błądził bez sensu, bojąc się każdego słowa i ruchu.
Podczas gdy ona nie czuła nic.

Czarny taran stanął obok białego, po tym jak oczyścił sobie doń odpowiednią trasę. W oczywistej odpowiedzi smoczyca przesunęła własną figurę i bez żadnych kosztów zbiła najsilniejszą formę przewagi jaką posiadał.
Aż zamrugał do siebie.
Przesunął wzrokiem po planszy w jedną i drugą stronę, zmrużył oczy.
Bez sensu. Wykonał kluczowy ruch całkowicie bez sensu. Czy to przez to że parę kolejnych chciał wykonać szybciej? Czy zdurniał do reszty?
Wiedział, że to tylko gra i wprost o nic się nawet nie zakładali, ale w porównaniu z ich pierwszym spotkaniem, czuł jakby stawki były ogromne. Pojmował oczywiście, że w większości była to jego paranoja, ale na litość boską, nie potrafił samego siebie pocieszyć.
Nadal miał przecież duże szanse. Bezpieczna pozycja rządcy, przewaga łucznika.
Jak się okazało, nic z tego nie miało znaczenia. Nerwowość, która uczepiła się go od stracenia istotnej postaci, po prostu pozostała, odbierając mu resztki cierpliwości. W kolejnych ruchach potrafił przewidzieć co zrobi samica, jeszcze zanim uniosła skrzydło, ale nie potrafił wynaleźć strategii, która będzie na to jakąkolwiek odpowiedzią. Po prostu przesuwał jeden pionek po drugim, cośtam sobie myślał, a potem już wyłącznie tracił, do tego stopnia że z gry strategicznej zrobiła się parodia i taniec figurek.
W pewnym momencie wypuścił powietrze przez zęby, niemal sycząc, chociaż nie ze zdenerwowania, a jakiejś formy wyładowania wewnętrznego napięcia. Wiedział że stracił szansę na wygraną. Odwlekanie tego byłoby żałosne.
Wahał się z oczywistej niechęci wobec konsekwencji. Nie miał tego problemu z Aedalem z którym w szachowej potyczce poradził sobie zdecydowanie gorzej, bo nie chodziło wcale o parę pieprzonych przedmiotów strąconych z płaskiego drewna.
O ile bardziej bezużyteczny był jako przegrany. Ile razy mógł nie dowodzić nic, żeby w końcu dla każdego stało się to oczywiste.
Co za dramatyzowanie, próbował sobie powtarzać, ale nadal, zamiast irytacji albo gniewu czuł jedynie smutek. Niemniej sięgnął w końcu do czarnego rządcy i przewrócił go łagodnym ruchem szponu, obwieszczając koniec gry.

Nic już w sumie nie powiedział, przez chwilę patrząc tępo na ustawienie pozostałych.
Jeśli także ona nic nie doda, prędzej czy później, zamierzał flegmatycznie zrzucić pozostałe pionki, by jeden po drugim schować je z powrotem do torby. Trudno powiedzieć jakie wrażenie tedy sprawiał. Na pewno uszła z niego jakakolwiek energia.

Strzeżony Dąb

: 29 kwie 2023, 12:34
autor: Infamia Nieumarłych
  • Przywykła do beznadziejnych sytuacji. Nie zmieniało to faktu, że wywoływały w niej niesmak, ale była też w stanie je jakoś przełknąć, nawet jeśli kosztem była długowieczna uraza na dumie. Walczyła jednak dalej, nie myśląc nawet o wywieszaniu białej flagi. Kultury porażki dzieliły się zazwyczaj na dwie główne kategorie – takie, w której przegraną należy zaakceptować z honorem oraz takie, w której przegranej nie akceptuje się w ogóle, nawet kosztem własnego życia. Infamia zdecydowanie zaliczała się do tej drugiej, z bardzo nielicznymi wyjątkami.

    Dalej przesuwała więc piony po planszy, poświęcając kolejne figury, budując zarazem fortyfikacje wokół swojego rzadcy z tych figur, które zachowały jeszcze życie. Poświęcenie Rakty było gorzkie, ale przynajmniej w jakiś sposób też osłabiło Strażnika, więc mogła to znieść. A gdy tylko wyczuła po jego stronie błąd – zareagowała od razu, zbijając czarną wieżę i stopniowo, acz pewnie, przechodząc do zajadłej kontrofensywy. Figura po figurze, szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na jej stronę, aż ostatecznie z armii jej oponenta nie zachował się nikt z wyjątkiem rządcy i jednego, ostatniego pustelnika, bez szans na dotarcie na koniec planszy i stworzenie chociaż iskierki nadziei na powrót do bitewnych łask.

    Wygrana nie wywołała w niej jednak zachwytu. Nie doszło do ostrego przypływu endorfin. Nie, zaakceptowała ją w ciszy, ze swego rodzaju godnością, wbrew swojej podłej naturze nie próbując dobić Strażnika żadnymi, raniącymi słowami. Może to zmęczenie. Może to stres. Może to ta pieprzona słabość, którą cały czas gdzieś wobec niego chowała, a której nie potrafiła wykorzenić bez względu na siłę swoich intencji. Był niczym chwast pośrodku jej umysłu, który mogła wyrywać bez końca, a on i tak zawsze powracał. Zastanawiała się czasem, czy nie splotła swojego losu z jego własnym w momencie, gdy wraz z dziesiątkami innych smoków nie dotknęła jaja, z którego potem wykluła się Sennah, przekazując zarazem wspomnienia ze swoich narodzin. Z perspektywy czasu oczywistym było, że mogła tego nie robić, ale skąd do cholery mogła wiedzieć, że spod skorupy wyskoczy kolejna durna, fałszywa boginka? Jakby panteon Wolnych Stad nie miał wystarczająco dużo zbędnych idiotów.

    Onyksowe ślepia powędrowały ku długim, ptasim palcom samca, gdy zajął się chowaniem figur z powrotem do torby. Westchnęła cicho, niemal niesłyszalnie, po czym powoli wstała, poruszając barkami. Coś strzyknęło jej w karku, więc zacisnęła lekko zęby. Jej ciało źle znosiło jakiekolwiek dłuższe siedzenie. Musiała być w stałym ruchu.
    Podrapała się po boku szyi, za żuchwą. Nie patrzyła już na Strażnika, chociaż w jakiś sposób wciąż poświęcała uwagę jego obecności.

    – Leć ze mną. – powiedziała krótko, gdy wszystkie figury były na swoim miejscu, po czym odbiła się od ziemi i rozłożyła skrzydła, zgrabnie wzbijając się w powietrze i stopniowo zyskując na wysokości, znajdując odpowiednio duży prześwit między starymi drzewami Dzikiej Puszczy.

Strzeżony Dąb

: 30 kwie 2023, 3:07
autor: Strażnik
Zamknął torbę.
Aż taki dramatyzm nie był typowy dla jego zachowania, ale przecież nie było w obecnej sytuacji niczego typowego.
Nie lubił smutku. Nie pojmował co w tym mechanizmie było przydatnego. Odbierał siły, pchał ku bezsilności. Gniew przynajmniej można było ukierunkować, nawet jeśli bez tego stanowił niszczycielską siłę.
Żal do siebie, czy wyrzuty sumienia czyniły go może nie lepszą, ale przynajmniej mniej złą osobą. Strach pozwalał czujniej badać otoczenie, rozważać różne opcje.
Obrzydzenie i zażenowanie uświadamiały mu uprzedzenia albo przyzwyczajenia siedzące w jego podświadomości, bądź pozwalały na stworzenie koherentnej opinii o sytuacji.
Smutek jednak...
Był po prostu żałosny. W pełni skupiony na sobie, ale nie opiniotwórczy. Całkowicie pasywny.
Stanowił zjawisko które musiał zachować dla siebie, bowiem nie dało się go przepracować bez zmiany rzeczywistości, która mu się nie należała.
No dawaj na litość boską! Bądź wściekły, chociaż na siebie, za to że musisz toczyć ten ckliwy monolog.

Nienawidził, że najbardziej miał siebie dosyć akurat przy niej. Jakby była przezroczystą barierą, podczas gdy w większości innych interakcji stale brał pod uwagę konwenanse i dbałość o szczegóły. Nie zawsze wychodziło mu świetnie, lecz starał się, bo spojrzenia innych blokowały przynajmniej część jego myśli. Miał siłę i ochotę poświęcić się jakiemuś zadaniu, toteż nie miał czasu na autosabotaż.
Przy Mahvran nic z tego nie działało, zwyczajnie. Czuł się bardziej sobą, ale właśnie ta wersja była cholernie nieznośna, niepełnosprawna wręcz.
Nie miał prezencji w prawdzie tak złej, jak sobie wyobrażał. Nie garbił się, nie krzywił, nie ronił łez, mimo że miał na to ochotę. Mimo zachowania zewnętrznego chłodu, co wysysało z niego wszelkie siły życiowe, czuł jakby się przed nią w jakiś sposób obnażał. Rozdzierała mu mózg, dosłownie NIC nie robiąc.

Wessał powietrze zaskoczony, słysząc jej głos. Ledwie zwracał na nią uwagę, wbijając wzrok w zaciskające się na torbie ptasie palce. Miał wrażenie, że drżą, choć wcale nie drżały.
Co ona mówiła? Żeby za nią leciał?
Zamrugał krótko, jakby nawilżenie spojówek miało w jakiś sposób pomóc interpretację dźwięków.
Nim zdołał odpowiedzieć, odwróciła się i odleciała. Chciała żeby podążył, ale po co? Dokąd?
Nerwowo zarzucił torbę na grzbiet, żeby nie przeszkadzała mu podczas lotu i dołączył do samicy, jeszcze zanim zdążyła nabrać wysokości.
Sam miał wątpliwości co do wspinania się skrzydłami na wyższy pułap, więc spróbował dotrzymać jej tempa przynajmniej te kilka ogonów nad ziemią, gdzie już i tak zaczęło mu ściskać żołądek.
Być może powinien w końcu zwerbalizować swoją niepewność, ale odkąd była tak silna, że na chwilę sparaliżowała wszelkie myśli, nie chciał niczego psuć. Po prostu podążał, z dołu wpatrując się w jej zwinną sylwetkę i pracę ogromnych skrzydeł.


Powiedziała "leć ze mną", nie "za mną".
Mógłby stworzyć na ten temat jakąś...


Nie ma myśli! Nie ma oczekiwań!! Niczego nie ma i nie chce mieć!!! Teraz tylko lot, machanie skrzydłami.

Strzeżony Dąb

: 21 lip 2023, 13:55
autor: Strażnik
***

Ból?
Trójnoga zwolniła kroku. Idący za nią koziołek wyprzedził ją lekko, żeby przyjrzeć się czy wszystko w porządku. Tak przynajmniej jej się zdawało, nawet jeśli wciąż miała wrażenie że nie pierwszy raz mogła nie mieć prawidłowego rozeznania wobec jego intencji. Rozumowała na prostych zasadach więc nic dziwnego, że nie potrafiła połączyć większości zjawisk z adekwatną do nich konsekwencją. Dyskomfort cielesny, w zestawieniu z tym niemożliwym do logicznego podsumowania niezdecydowaniem wywołał w niej iskrę niechęci, która pochłonęła zmysły, w miarę z nasilającym się żarem bólu.
Zarzuciła łbem nerwowo, wycofując się od samca, choć z dodatkowym ciężarem w brzuchu miała wrażenie, że zaraz straci równowagę.
Nie rozumiała co i dlaczego się z nią działo. Skąd w jej ciele wzięły się te obce elementy i dlaczego ją krzywdziły?
W żaden sposób jej to nie gruntowało, bowiem tak jak wtedy, gdy straciła nogę – jedyną pewnością był jej brak kontroli nad własnym ciałem. Jakby coś przejęło nad nim władzę, a ona musiała poddać się cierpieniu, bez zrozumienia ani nadziei wobec tego kiedy dobiegnie końca.
Jej oddech przyspieszył, a drżące tylne nogi niemal ugięły się pod ciężarem jej ciała. Materia w jej brzuchu znów poruszyła się boleśnie. Miała wrażenie, że pęknie.


Koziołek również miał o obecnym procesie zerowe pojęcie. Chciał wesprzeć partnerkę, ale zaskoczenie wypisane na jej pysku i strach wpleciony w jej mowę ciała pozostawiał go zupełnie bezsilnym. Wiedział, że jest ciężarna i należy ją traktować z ogromną ostrożnością, dlatego że w środku nosi młode, ale pojęcie dlaczego dokładnie znalazła się w tym stanie było dla niego trudne do pełnego zinternalizowania.
Bardzo ją lubił, dlatego byli razem. Dlatego nie chciał żeby spotkało ją coś złego.


Gdy koziołek zbliżył się do niej z profilu, żeby nosem dotknąć jej brzucha, nieprzyjemny prąd wstrząsnął jej ciałem, w końcu posyłając na ziemię. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku, choć zgrzytnęła zębami, a jej serce przyspieszyło, choć zdawałoby się że już wcześniej biło jak oszalałe. Otworzyła pysk, dysząc jak ukąszona przez węża, a jej wzrok utkwił bezradnie na horyzoncie.


Drzewny podniósł się zaskoczony, gdy całe spektrum niezrozumienia i lęku uderzyło w jego umysł. Nie wystarczyło to by wiedział co dokładnie ma miejsce, gdyż równie dobrze sarny mogły zmagać się z drapieżnikiem, ale pojmował dość, by porzucić obecne zajęcie i natychmiast ruszyć im na spotkanie. Zostawianie saren bez opieki nie było mu po drodze, ale wiedział że nie mógł nosić ich ze sobą tak po prostu, zwłaszcza gdy trójnoga była drażliwa na każdą formę dotyku.
Wspólne rzadko gościły drapieżniki, więc czyżby rzeczywiście nadszedł moment porodu? Oh.
Cholera. Nie miał pojęcia jak to wygląda, ani jak długo trwa. Jedyna jego wiedza dotyczyła tego, że ssaki nie są jajorodne, a wtedy logicznym następstwem byłaby świadomość iż wyrzucanie z ciała w pełni ukształtowanego zwierzęcia mogło być zwyczajnie nieprzyjemne. Nie chciał sobie nawet wyobrażać jak bardzo. Już zwyczajne procesy fizjologiczne brzydziły go bez reszty, by był w stanie empatycznie utożsamić się z doświadczeniem wyrzucania na świat nowej formy życia.
Pojmował jednak, że to nie trójnoga była winna. Im dłużej trwał lot, i im intensywniejsze było zagubienie obu saren, tym większy ścisk winy towarzyszył jemu samemu. Dlaczego pozwolił by kozioł ją zapłodnił, skoro samica ledwie rozumiała w jakim stanie dokładnie się znajduje? Jak mógł tak zlekceważyć jej bezpieczeństwo, zupełnie wykluczając buchający w zwierzętach instynkt? Jak mógłby w takim momencie negować, że więzią nie skazał jej jedynie na wydłużone cierpienie?

Gdy wylądował nieopodal drzewa, jego obawy prędko okazały się rzeczywistością. Jasne, poród był mniej tragiczny, niż śmierć w paszczy drapieżnika, ale zachowanie saren wskazywało, że nie było to wcale przyjemniejsze doświadczenie.
Wyczuł uderzenie serca ulgi dobiegające od spiętego kozła, który natychmiast podbiegł do niego, nerwowo kopiąc powietrze i kiwając łbem, jakby błagał o jakąś pomoc.

Ale co mógł zrobić smok? Dać zioła przeciwbólowe, coś na uspokojenie, ale to wszystko. Cała reszta powinna, zgodnie z prawami natury, wydarzyć się sama.
Podchodząc bliżej do dyszącej samicy zorientował się że nie do końca. Być może nie parła tak jak powinna albo młode utknęło jej gdzieś w środku – nie potrafił stwierdzić niczego ponad to, że po prostu nie radziła sobie z wypchnięciem młodych na zewnątrz.


Niemal nie dostrzegła smoczej obecności, choć wyczuła jego zapach. Miała nadzieję, że będzie tak jak wcześniej. Że on albo ktoś mu podobny przyniesie ukojenie w bólu.


Obecność krwi również zdecydowanie go zaskoczyła. Być może odrobina była zupełnie naturalna? Ale co jeśli nie? Co jeśli coś w środku popękało i teraz umrze z powodu krwotoku wewnętrznego?
Najgorsze możliwe myśli kotłowały mu się w czaszce, gdy zacisnął szczęki, przysiadając przy tylnej partii ciała samicy. Dwie czarne nogi wystawały na zewnątrz. Wahał się czy chwycić je i pociągnąć, czy skupić na samej matce. Być może gdyby oferował jej trochę mentalnego wsparcia, byłaby w stanie jakoś przebrnąć przez poród bez zewnętrznej pomocy?
Nie potrafił jednak oferować duchowego podbudowania, gdy sam czuł jedynie niepokój i obrzydzenie. Żałował, że sarna musiała doświadczać jego reakcji przez więź, bowiem z pewnością nie ułatwiało jej to samego procesu. Jeśli bowiem bał się sam smok, jaka była szansa na to iż ból ustanie.


Jak mógł nie wpaść na to, że samiec sarny zechce w końcu się pieprzyć? Czy nie dlatego tak kleił się do samicy? Czy nie dlatego tak zależało mu na jej uratowaniu? Oczywiście, że instynkt w końcu przejął nad nim kontrolę, do tego stopnia iż nawet nie dostrzegł jak upośledzona mentalnie musi być jego partnerka. Najgorszym w tym wszystkim nie był jednak oczywisty gwałt, ale fakt że on jako opiekun do niego dopuścił, pozostawiając niekompatybilne sarny samym sobie. Za jej cierpienie mógł winić jedynie samego siebie.


Kogo miał wezwać? Znał paru uzdrowicieli, więc skorzystanie z ich pomocy powinno być oczywiste, ale...


Był egoistą. Nie chciał by Topola zobaczyła go od najgorszej strony, ani nie chciał o pomoc prosić Pasterza, od którego próbował stworzyć większy dystans. Jego prywatne uprzedzenia i lęki były najwyraźniej znacznie ważniejsze niż życie sarny, które naraził.


Wypuścił powietrze nerwowo.
Może to żadna filozofia. Ciało było przystosowane do porodu, więc dlaczego proste pociągnięcie miałoby nie wystarczyć?
Wysunął łapę w stronę ciemnych kończyn i ujął je obie palcami. Odliczywszy do czterech, pociągnął lekko, żeby ocenić ile siły powinien włożyć w swoje działanie.
Dreszcz wstrząsnął ciałem trójnogiej do tego stopnia, że spróbowała zerwać się na równe nogi. Bezskutecznie, zarówno ze względu na zmęczenie, jak i rozdzierający ból. Poczuł go przez więź, więc natychmiast wycofał kończynę.
Przepraszam, przepraszam – jęknął przez ściśnięte gardło. Kończyny nie drżały mu, choć nieprzyjemny chłód przemknął mu po kręgosłupie.
Chyba nie mogła umrzeć od samego porodu, prawda?


A zamierzał się przekonać?


Wypuścił powietrze ze świstem, próbując bezskutecznie się uspokoić.
~
Witaj Inmh...-Mahvran ~ spróbował zacząć oficjalnie, ale nie miał pewności czy powinien, więc rozkojarzył się w trakcie. Czy powinien wzywać akurat ją? Staż uzdrowicielski miała przecież dawno temu, czemu miałoby być w tej sytuacji lepsza niż Topola?
Pokręcił łbem nerwowo, jakby nie chciał wsłuchiwać się we własną argumentację, a potem sięgnął do torby, w poszukiwaniu czegoś przeciwbólowego.
~
Czy możesz... ~ Żadnych ziół przeciwbólowych, serio?! Gniew niemal automatycznie wtłoczył w swoją wiadomość mentalną.
~
Nie wiem jak.. a samica rodzi i nie potrafi.. wiem że nie masz żadnego obowiązku, ale czy.. ~ nie miał pojęcia jak sformułować pytanie. Perspektywa proszenia o pomoc wydawała mu się w tej sytuacji tak cholernie abstrakcyjna. Nienawidził tego robić. Niemniej odetchnął głośno, starając się zbudować wiadomości z większą, emocjonalną rezerwą.
~
Czy możesz... być tu? ~ Nie było krzty logiki w jego prośbie, ale wyjątkowo – to nie nią się kierował. Teoretycznie nie, bowiem czy strategicznego separowania się od osób, których nie chciał widzieć nie mógłby nazwać parszywie wyrachowanym?
Wiedział zwyczajnie, że tylko Mahvran zdawała sobie sprawę z relatywnie największej skali jego słabości. Miała też konkretne opinie na temat więzi, a nie potrzebował niczego poza krytyką.


Jak mógł w takim momencie myśleć tylko o sobie i własnym komforcie?


To nie tak, że nie wiedziała nic, prawda? Była wprawną czarodziejką więc mogła... coś.

Strzeżony Dąb

: 21 lip 2023, 14:41
autor: Infamia Nieumarłych
  • Dopiero co zaczynała wybudzać się ze snu, przeciągając niczym kocię i wychodząc na zewnątrz, przemykając siecią podziemnych labiryntów, by w końcu znaleźć się na skraju jednego z wyjść. Mentalne słowa, tak znajome, a jednak zawsze drażniące, musnęły jej umysł w tym samym momencie, w którym ciemniejące wraz z niebem łuski napotkały się z dotykiem zimnego, górskiego wiatru.
    Zmarszczyła lekko pysk. O co mu chodziło? Dlaczego brzmiał na tak... Zestresowanego, mając do czynienia ze zwyczajnym procesem, będącym częścią życiowego cyklu? Przecież miał samice, wiedziała o tym. Nigdy nie był świadkiem składania jaj?
    Hmm.
    Hmmmmmm.

    ~ Rodzi czy składa jaja, bo to znacząca różnica? ~ spytała, minimalnie skonfundowana, czekając na odzew. Odzew, który, cóż, rozjaśnił sytuację, ale nie zniwelowało to całkiem jej, hmm, zdziwienia jego reakcją. Tak długo żył, i nigdy nie widział, cóż, nie-gadziego porodu? Bah, co za nudne życie.

    Przypomniała sobie o sarnie z charakterystycznie zaokrąglonym brzuchem. Zapewne o to chodziło, bo nie potrafiła sobie wyobrazić anomalii, w której to smoczyca rodzi metodą ssaków. Czarodziejka westchnęła, zawróciła do podziemnych korytarzy, wygrzebała ze składu ziół trochę melisy i lulka czarnego. Niewiele. Sarna była znacznie mniejszych gabarytów niż smok.
    Pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że pamięć mięśniowa z uzdrowicielskiej młodości nie opuściła jej całkowicie. W towarzystwie feniksa wzbiła się w powietrze, sprawnie lecąc w doskonale znane sobie miejsce. Charakter wezwania nie zmieniał jednak faktu, że była zirytowana tym, że zostaje znów wciągnięta do lasu. Pieprzone drzewa, pieprzona roślinność, pieprzona zieleń.
    Czarnopióry ptak zdawał się minimalnie rozbawiony jej frustracją, ale szybko przywrócił się do porządku, wracając do bycia pozbawionym emocji, ożywionym posągiem.

    Jak się więc okazało – tak, mogła być tu. Przebiła się sprawnie przez prześwit, jaki oferowały korony drzew, przechodząc resztę dystansu pieszo. Ciężko było jej nie usłyszeć – co i rusz rozrywała jakąś roślinę ogonem bądź skrzydłem, nie mając zamiaru silić się na dyskrecję. Gdy w końcu wyszła spomiędzy zarośli, jej czoło częściowo przysłaniała rozerwana w pół paproć, którą smoczyca chwyciła w złote szpony i zrzuciła na ziemię obok.

    – Co ty tu... – zaczęła, patrząc to na samca, to na dyszącą w agonii sarnę. Feniks przysiadł na okolicznej gałęzi, jak zwykle niezainteresowany czymkolwiek, poza poczynaniami smoczycy samej w sobie.
    Podeszła bliżej Strażnika, dostrzegając ślady krwi i charakterystycznego śluzu na jego palcach, chwytając go bezceremonialnie za nadgarstek, by przyjrzeć się dokładnie i potwierdzić swoje przypuszczenia.

    – Wymyłeś chociaż łapy przed dotykaniem płodu? Eeeh, nieważne, nie odpowiadaj mi nawet. – westchnęła, puszczając jego łapę i podchodząc ostrożnie do sarny. Obramowane złotem łuski podgardla zadrżały, gdy samica zaczęła nucić niską, powolną pieśń.
    – Oh, ao mijegindita dōna.Oh, biedna. mruknęła, klinicznym wzrokiem patrząc na tylną część tułowia sarny, z której wystawała para ciemnych nóżek. Uh... Ciemnych? Zōbrie?Czarne? stwierdziła ze słyszalnym w głosie zdziwieniem, które szybko zastąpiła nuta zmartwienia. I zmęczenia. Konir sagon... sȳz daor.To... Niedobrze.
    Westchnęła znów, wracając do nucenia pieśni. Przysiadła ostrożnie, delikatnie, obok sarny, przy jej brzuchu. Wyciągnęła melisę i lulek, ale nie podawała jej jeszcze. Chciała w ogóle sprawdzić, czy Trójnoga zaakceptuje jej obecność, czy zacznie panikować. Jeśli to drugie, to nawet nie opłacało jej się podejmować prób tworzenia naparów.
    – Albo doszło tutaj do jakiejś dziwnej mutacji, albo jakiegoś urazu. Możliwe, że już poroniła i urodzą się martwe. – wyjaśniła cicho samcowi, nie patrząc nawet na niego. Głos miała spokojny, beznamiętny, jakby stwierdzała coś prostego, niezobowiązującego.

Strzeżony Dąb

: 21 lip 2023, 15:24
autor: Strażnik
Jej pytanie cholernie go zirytowało. Pytała o szczegóły, które powinna kojarzyć już w momencie wezwania, więc dlaczego podważała jego zdolność formułowania myśli?
Na litość boską.
Wdech. Wydech. Jego odpowiedź była jasna, nawet jeśli niezbyt uprzejma, wskazując jedynie na to, że wiedział o czym mówi. Wątpliwej jakości potwierdzenie, biorąc pod uwagę jego obecny stan, ale lubił siłą wtłaczać w siebie pewność, której w ogóle nie posiadał.
Nie potrafił stwierdzić ile czasu minęło do jej przybycia, zbyt skupiony na emocjach trójnogiej i okropnym odgłosie jej oddechu.


Kozioł również panikował, choć w przeciwieństwie do obrońcy nie siedział sztywno, a kręcił się wokół, wydreptując kółka w ziemi. Być może nie mógł znieść obrazu cierpienia swojej partnerki zestawionego z nerwowością przepływającą przez więź – od której wyjątkowo bał się teraz odcinać.


Odgłos łamanych gałęzi i odtrącanych roślin natychmiast przyciągnął jego uwagę, choć nie dlatego że po drodze było mu teraz krytykowanie sposobu poruszania się wywerny.
Nim zdążył wydusić słowo, podeszła do niego i bezceremonialnie pochwyciła za nadgarstek. Choć wymusiła reakcję obronną, stłumił ją czym prędzej, żeby nie utrudniać jej pracy. Następstwem tego, była krótka fala zażenowania uderzająca go w pysk wraz z jej pytaniem o higienę. Zazwyczaj o niej pamiętał, ale teraz uznał że może nie być konieczna, skoro młode wystaje już na zewnątrz. Chociaż może niczego nie uznał, może w nerwach po prostu nie myślał jasno.

Bez słów przyglądał się jak smoczyca odchodzi i przysiada przy sarnie. Nie pamiętał jak często słyszał ją mówiącą w innym języku, żeby jasno stwierdzić na ile swobodniej się nim teraz posługuje. Zresztą jakie miałoby to teraz znaczenie.


Podobnie jak w przypadku niebieskiego smoka, trójnoga nie wykazała żadnego przestrachu w konfrontacji z obcym. Odwróciła ku niemu łeb, choć jej spojrzenie było nieobecne. Dyszenie nie ustało mimo płynnych dźwięków wydostających się z drapieżnej gardzieli. Ból był głośniejszy. Nie malał, nie zatrzymywał się.


Ostatnia wiadomość Mahvran wywołała w drzewnym kolejne spięcie, toteż odruchowo poprawił sztywną pozycję, szczelnie obejmując samego siebie ogonem. Młode mogło umrzeć w środku? Bogowie, za cóż natura tak pokarała te ssaki? Obraz był obrzydliwy, odgłosy były obrzydliwe, uczucia były potworne, a to wszystko jeszcze mogło prowadzić do niczego, poza produkcją zwłok?
Ale ona nie musi umierać? – zapytał cierpko, jakby całą odpowiedzialność za życie sarny zwalił już na barki Mglistej, choć była w jego głosie także nuta prośby, której inaczej nie potrafił sformułować.
Jasne, nie chciał by niewinne stworzenia zostały skazane na śmierć, ale trójnoga doświadczyła znacznie więcej cierpienia, tylko by zakończyć życie w ten sposób, przez to że nie zadbał o jej bezpieczeństwo.

Strzeżony Dąb

: 21 lip 2023, 15:51
autor: Infamia Nieumarłych
  • Obserwowała zachowanie płowej sarny, mając także baczenie na ruchy jej brzucha. Czy Mahvran była specjalistką w porodach ssaków? Em... Nie, bo nawet nie miała jeszcze okazji faktycznie wspomagać jakiegoś w tym procesie. Po prostu widziała go kilka razy przypadkiem – ot, oswojona przez ludzi w wiosce kotka akurat przechodziła przez to piekło, albo mroczna elfka miała okazję poczuć, jak cudownie jest rozpocząć proces bycia matką. Każde z tych widowisk, poparte krwią i, w przypadku dwunogów, absolutnie niewyobrażalnymi wrzaskami tylko utwierdzało samicę w przekonaniu, że lepiej trzymać tylne łapy zamknięte. W przypadku gadów wszystko wyglądało generalnie łatwiej, ale to nie oznaczało, że miała ochotę testować bezpośrednio na sobie, jak znaczące było to biologiczne ułatwienie. Odechciało jej się jeszcze bardziej po ostatnich rewelacjach z Yrasvellai. Spanikowany wyraz błękitnych oczu córki był dodatkowym przypomnieniem, by myśleć, zanim się coś zrobi.

    Zamrugała powoli, ani na moment nie spuszczając oczu z sarny, jakby co najmniej zależało od tego jej życie. Jakby jedna dygresja miała wywołać w niej momentalne zatrzymanie wszelkich procesów.

    – Może, ale nie musi. – odparła. – Poronienia są częstsze u dwunogów, ale u nich ogółem proces porodu jest absolutnie makabryczny, przy tym to, przez co przechodzi ona, jest dosyć łagodne. – wskazała szponem na Trójnogą. To, że w sumie głównym czynnikiem makabry u ras dwunożnych są te pieprzone wrzaski już nie wspomniała. Ssak to ssak, różnica niewielka. – W najgorszym wypadku zginie i ona, i młode, ale wątpię, by do tego doszło, chociaż szansa zawsze istnieje. Z tym że jeżeli zginie młode, a ona przeżyje, to skończy z traumą na całe życie. – tym razem spojrzała na samca, po raz pierwszy od dłuższego czasu. – Więź utrwala też pamięć, niestety.
    W jej głosie nie było wyrzutu, tylko kolejny, suchy fakt. Westchnęła kolejny raz, wracając do cichego nucenia, po czym wyciągnęła dwie miseczki. Stare, wyszlifowane z kamieni szlachetnych. Używała ich za czasów swojej tragicznie zakończonej kariery. Zachowała z sentymentu. Ah, no i czasem przydawały się przy warzeniu eliksirów.
    Utworzyła napar z melisy i z lulka, magicznie wspomagając wszelkie procesy wrzenia, a następnie chłodząc całość. Nie były to wybitne twory, jako iż wyszła trochę z wprawy, ale liczyła, że zachowają swoje kluczowe właściwości – nawet, jeśli nie rozwiną pełni potencjału.
    Bardzo ostrożnie i powoli wyciągnęła w stronę smukłej, sarniej głowy miskę z naparem z melisy, próbując przysunąć go sarnie do pyska. Jeśli pozwoliłaby – samica chciała nakierować jej głowę, by wspomóc picie. Ugh. Ze smokiem byłoby łatwiej.


    – Przemyj łapy. – mruknęła, wskazując ekspresyjną końcówką ogona na leżący nieopodal niej bukłak z zimną, górską, zebraną przed jej wyruszeniem wodą. Większa część poszła na wytworzenie naparów, ale trochę było jeszcze w środku. – I postaraj się ich potem nie położyć w jakimś błocie.
    Nie sądziła, by samiec faktycznie miał jej się przydać, ale wolała dmuchać na zimne. Kontynuowała próby napojenia sarny. Jeśli się nie uda, będzie musiała zaimprowizować.

Strzeżony Dąb

: 21 lip 2023, 16:18
autor: Strażnik
Jakim cudem dwunogi rozmnażały się tak często, jeżeli ich ciąża była tak przerażająca? Może sam instynkt odbierał im zmysły albo jakaś społeczna indoktrynacja, czy lęk przed skazaniem gatunku na wyginięcie. Nie zastanawiał się nigdy jak musiały to interpretować samice, skoro to ich ciała musiały wytwarzać, a potem wyrzucać dzieci na świat. Czy poczucie obowiązku było dla nich naturalne?

Tym razem celowo próbował się rozkojarzyć, żeby jakoś zachować ogólną trzeźwość umysłu, ale krótka dywagacja nad samiczą anatomią w żaden sposób nie odseparowała go od niewygodnej rzeczywistości.
Przełknął ślinę, wyjątkowo w żaden sposób nie zanieczyszczoną kwasową wydzieliną i kiwnął łbem, by zakomunikować iż rozumie oferowane mu wyjaśnienia. Nie był w pozycji by cokolwiek podważyć, ani nie wiedział o co zapytać.
Łapy też wymył, słuchając się jej mechanicznie, jak adept podczas nauki.


Poruszanie łbem sarny nie było trudne. Dawała otwierać sobie buzię, dotykać, drapać, cokolwiek było potrzebne. Sprawiała wrażenie chorej, jakby żadne zewnętrzne bodźce nie docierały do niej, a cała zdolność przetwarzania rzeczywistości kumulowała się w okolicy jej tylnej części ciała. Nie była to zupełna prawda, co i obrońca czuł poprzez ich więź – zdawała sobie sprawę z obecności innego smoka, ale nawet gdyby zapragnął ją pożreć, czy czysto sadystycznie wbić szponu w jej kark, całkowicie zaakceptowałaby swój los. Była zbyt słaba by zrobić ze sobą więcej. Zbyt zmęczona. Czemu bolało tak bardzo, a śmierć znowu nie nadchodziła?


Wymywszy łapy, drzewny poprawił siad i podparł się skrzydłami, żeby nie musieć opierać ich na ziemi. W tej pozycji jego tułów zdawał się trochę dłuższy, a przednie kończyny jeszcze krótsze, gdyż niepewnie przybliżył je do piersi. Rozpoznawał podawane sarnie zioła z nauki, którą odbył z Szarym, więc miał nadzieję, że będą wystarczyć.
Co teraz? – zapytał, raczej automatycznie zakładając, że skoro nakazała mu oczyścić łapy, będzie oczekiwała od niego konkretnego działania. Oczywiście wolałby żadnego nie podejmować, ale jaki miał tutaj wybór? Żadnego.

Strzeżony Dąb

: 23 lip 2023, 13:59
autor: Infamia Nieumarłych
  • Odstawiła obie miski, gdy udało jej się napoić sarnę naparami. Liczyła, że to ją trochę uspokoi, ale głównie – cóż, pomoże na ból. Lulka czarnego użyła więcej, niż melisy. Miała nadzieję, że przypadkiem go nie przedawkowała, ale starała się wymierzać odpowiednio ilość do masy ciała sarny, traktując ją jak młodego adepta.
    Spojrzała raz jeszcze na zad Trójnogiej, patrząc na wystającą parę ciemnych nóżek. Powoli do samicy dochodził fakt, że młodych jest pewnie dwójka, jeśli wręcz nie trójka. Spojrzała na kikut pozostawiony po przedniej nodze. Sarna nie była zdecydowanie w dobrej formie. Zaczynała się zastanawiać, jakie są realnie szanse na jej przeżycie.
    Nie mówiła tego jednak na głos. Nie była sadystką, przynajmniej nie w chwili obecnej – nie zamierzała dobijać Strażnika swoimi uwagami, bo jego stres odbijał się przez więź na rozdygotanym roślinożercy.

    Położyła z niezwykłą, wyuczoną delikatnością palce obu skrzydeł na ciele sarny, na wysokości brzucha, sięgając ostrożnie do źródła magii.

    – Pomogę jej wypchać płód, bo całkiem możliwe, że nie starczy jej na to sił. Kiedy wyjdzie całkiem na zewnątrz, sprawdź, czy oddycha, czy nie ma zaklejonych nozdrzy, czy reaguje na bodźce. Możesz bardzo delikatnie pstryknąć młode w ucho. – poleciła, nie mówiąc mu, że to wszystko było tylko swego rodzaju eksperymentowaniem. Widziała porody, ale nie brała w nich czynnego udziału, a i pośród elfich wrzasków... Ciężko jej było się skupić. – Pod żadnym pozorem nie próbuj ciągnąć za nogi, jeżeli jasno tego nie powiem.
    Zaczęła pobudzać magią mięśnie sarny, chcąc, cóż, ułatwić jej wypchnięcie potomstwa na świat zewnętrzny. Jednocześnie kombinowała nieco, licząc, że pamięta jeszcze, jak magicznie wzmocnić i usprawnić działanie ziół, aby szybciej wdrożyły swoje działania przeciwbólowe.
    Czuła niesmak. Uważała, że naturę powinno zostawiać się w spokoju, a mimo to ingerowała w ten cholery poród.

    Obwiniała o to Strażnika. Nie swoje przywiązanie do niego, oczywiście, tylko konkretnie jego. Kogoś musiała.

Strzeżony Dąb

: 27 lip 2023, 17:59
autor: Strażnik
Nie chciała nic robić. Nie chciała podejmować się wysiłku. Nie chciała czuć więcej bólu. Nawet jeśli otępiał lekko, nie był przecież nieistniejący. Wciąż coś obcego rozsadzało ją od środka, rozpychało, kłuło, gniotło, szarpało. Mimo skurczów nie chciała przeć. Instynkt podpowiadał że powinna, ale walczyła z nim swoją apatią, jakby nie tylko zaakceptowała śmierć, ale aktywnie chciała żeby nadeszła. Oczywiście nie obejmowała tego konceptu zupełnie świadomie, ale coś musiało być na rzeczy, skoro odległy komfort znajdywała w myśli, że jeśli nic się nie powiedzie, będzie mogła w końcu odpocząć.

Drzewny znów kiwnął łbem, przyjmując polecenia wywerny. Nie mógł zrobić nic fizycznie, toteż spróbował skupić się na sarnie, której beznadzieja szarpała za jego więź. Wszystko trwało zbyt długo. Raz czy dwa podjęła wysiłek, tak iż ciemne nogi wysunęły się odrobinę, ale potem zaprzestała zupełnie, jakby przetrwanie młodych było jej obojętne.
Odetchnął nerwowo, próbując się uspokoić, a następnie sięgnął umysłu samicy, która w międzyczasie bezsilnie odłożyła łeb na ziemi.
Nie mógł jej pocieszyć, więc spróbował zapewnić, obrazami i uczuciami, że jedynie poprzez własną aktywność zdoła uwolnić się od bólu. Nie chodziło już nawet o przetrwanie, a o fakt, że równie dobrze mogła cierpieć jeszcze przez długi czas. Do zapadnięcia zmroku, do świtu, sam nie wiedział jak długo, choć zakładał że Mahvran nie miałaby na nią aż tyle cierpliwości.


Dyszenie przyspieszyło, do tego stopnia że dało się usłyszeć każdy z jej syczących oddechów. Skurcze pozwalały jej wyłapać moment w którym powinna skupić się na pracy swoich mięśni, by wyrzucić intruza niszczącego jej ciało.


Zaskakująco nie towarzyszył sarnie strach. Tonęła w bólu, dezorientacji, ale i narastającej niechęci wobec otoczenia. Nie pojmował wobec kogo konkretnie je kierowała. Czy miała za złe jemu, że pozwolił jej zajęć w ciążę? Czy nienawidziła koziołka za to, że ją zapłodnił? Czy w ogóle rozumiała przyczynę i konsekwencje? Niezależnie od podłoża jej negatywnych emocji, paradoksalnie stanowiły one jakąś motywację, toteż zamiast pozwolić jej się uspokoić, samiec zaryzykował, własnymi odczuciami wzmagając jej doświadczenia. Bo oczywiście, że bał się o nią, ale to nie czyniło jego własnego gniewu milczącym. Choć wściekły był przede wszystkim na siebie, ciężko było dzielić się ową emocją z kimś innym, tak by nie przybrała formy użalania się nad sobą, bądź wymuszonego, dezorientującego dialogu. Rudy w owej sytuacji musiał stać się kozłem ofiarnym.
To on ją wykorzystał, to on wspiął się na nią, gdy ledwie pojmowała jak żyć z samą sobą, to on wcisnął młode do jej słabego, niepełnosprawnego ciała. To na złość jemu powinna przetrwać, na złość jemu zakończyć swoje własne cierpienie.

Wzrost sarnich emocji nie był może jedynym co wspomogło pracę jej organizmu, lecz chaos zasiany w jej prostym umyśle niewątpliwie sprowokował jakieś działanie.
Szczupłe nogi wysunęły się na zewnątrz jeszcze odrobinę, potem znowu, z każdym kolejnym pchnięciem, lecz czarne, obklejone młode wyłonione zostało jedynie do barków, jakby coś jeszcze go blokowało. Obrzydliwa błona otaczała całe jego ciało, lepiąc się od trudnych do opisania wydzielin, na chwilę zmuszając smoka do odwrócenia wzroku.

Strzeżony Dąb

: 27 lip 2023, 20:13
autor: Infamia Nieumarłych
  • Obserwowała ruchy brzucha, skurcze, ściski, a następnie spoglądała na głowę sarny, by sprawdzić, czy w ogóle... Jest ona zainteresowana procesem. Samica odnosiła jednak wrażenie, że roślinożerna pacjentka nie ma ochoty się dalej męczyć – a zarazem nie podejmuje bardoz intensywnych prób, by to męczenie w końcu ustało.
    Zacmokała cicho. Nie byli nawet w połowie.

    – Konīr kessa sagon mēre tolī...Będzie jeszcze jedno... powiedziała cicho, wzdychając lekko, cały czas trzymając palce na brzuchu zwierzęcia, magicznie kontrolując procesy porodowe. Większość niepokojąco czarnego ciała była już widoczna – z wyjątkiem głowy. Jak na złość, najważniejsza część ciała postanowiła utknąć w... Większym ciele. Ugh.

    Westchnęła, pobudzając magię nieco intensywniej, by poniekąd wymusić na mięśniach sarny większą aktywność – tworząc silny, znaczący, ale jeszcze nie ekstremalny skurcz, próbując wspomóc ostatecznie wyrzucenie na zewnątrz małego sarniątka. Zjechała przy tym palcami lewego skrzydła nieco niżej, by dodatkowo od siebie wywołać dodatkowy, zewnętrzny nacisk na odpowiednie miejsce. Wolała nie grzebać bezpośrednio pod ogonem rodzącej, ale świadomość tego, że w taki lub inny sposób może być to konieczne przeszła jej przez łeb. Teoretycznie drugie młode powinno wyjść sprawniej od pierwszego – przynajmniej tak sądziła – ale nie zdziwiłaby się, gdyby pojawiły się dodatkowe komplikacje.
    Pomijając potencjalną traumę dla sarny, jeśli okaże się, że jej wysiłek był tylko po to, by przyszło jej patrzeć na dwójkę martwych dzieci.

Strzeżony Dąb

: 27 lip 2023, 21:46
autor: Strażnik
Dziwny, prądowy impuls przemknął przez sarnie ciało, sprawiając że znów spięła się, próbując wyrzucić młode na zewnątrz. Krew broczyła z jej ciała, z zewnątrz i na zewnątrz, gdzie delikatna tkanka pękła minimalnie, niosąc za sobą kolejne, wytłumione ziołami, parzące szczypanie. Jakby sam płomień lizał ją pod ogonem, zostawiając przysmalone, zdrętwiałe mięso.
Choć nie była w stanie zareagować na ucisk jaki smok złożył na jej brzuchu, wiedziała że nie było weń nic pomocnego. Miała wrażenie że jej wnętrze skleja się, rozwarstwia, sypie w całości. Niewyobrażalne że miałaby to jakkolwiek przetrwać. Nie wiedziała jednak co dzieje się z nią w rzeczywistości, a doświadczenie i tak byłoby o wiele gorsze, gdyby nie przełknięty wywar.


Drzewny zacisnął zęby, przenosząc wzrok na wywernę. Nie wiedział czy cokolwiek czyni jest skuteczne, choć chciał zaufać, że nie eksperymentuje, a bierze pod uwagę jakąś uzdrowicielską logikę. Wnika w ciało sondami czy cokolwiek.
Co jeśli powinien postąpić odpowiedzialnej i wezwać Topolę? Czy w ten sposób zlekceważyłby doświadczenie Mahvran, a także wysiłek jaki wkłada w całą sytuację?
Zakleszczył przednie łapy ze sobą, szpony jednych palców wbijając w drugie, jakby samego siebie próbował otrzeźwić.
Poród sam w sobie był bardziej obrzydliwy niż straszny, a śmierć sarny nie przejmowałby go tak, gdyby jej kondycja nie wynikała z jego cholernej winy. W porządku jeśli wbrew wszelkiemu działaniu zabrałaby ją natura, nie w porządku jeśli miałby do końca życia nosić ją na sumieniu.
Czy ty wiesz w ogóle co robisz? – zapytał, mieszając zdenerwowanie ze zmartwieniem.
Mam wezwać kogoś jeszcze? Topola ze Słońca widziała porody, może byłaby bardziej kompetentna – nie chciał w żaden sposób jej ubliżyć, choć na ten moment nie potrafił skutecznie przesiewać słów.

Choć ciemna głowa małego wyszła już na zewnątrz, jeszcze nie otwierało oczu. Jego tylna partia ciała pozostała schowana w matce, a tylne nogi zakleszczyły się niewidocznie z przednimi nogami drugiej sarenki, zapierając przy okazji o ścianki wewnątrz matki. Próbowała się ich pozbyć, nie ważne czy żywych czy martwych, ale nie potrafiła, zwłaszcza że parcie wywoływało jedynie więcej dyskomfortu.


Widząc to wszystko koziołek kręcił się bezradnie wokół. Czasem podchodził, jakby próbował sięgnąć wystającej na zewnątrz sarenki, choć był od niej odgradzany ogonem obrońcy. Ostatecznie samiec zbliżył się w pobliże głowy partnerki, gdzie tupał bez rytmu albo okazjonalnie zniżał łeb, żeby nosem dotknąć jej barku.


Nienawidziła go za to. Nie chciała żadnego dodatkowego dotyku. Niczego nie potrzebowała. Ale pozostała w tej samej pozycji, dysząc, krwawiąc i rodząc nieudolnie.

Strzeżony Dąb

: 28 lip 2023, 15:22
autor: Infamia Nieumarłych
  • Całe skupienie poświęcała sarnie. Z każdą kolejną chwilą utwierdzała się w przekonaniu, że wszystko idzie źle. Zwierzęciu brakowało determinacji, by wkładać od siebie własny wysiłek. Zazgrzytała cicho zębami, słysząc przecinający się przez odgłosy dyszenia, ochrypły głos Strażnika. Akurat jego jakże cennych wtrąceń teraz nie potrzebowała, ale naiwną byłaby gdyby sądziła, że pozostanie w absolutnej ciszy aż do końca tego koszmarnego procesu.
    Topola? Ciekawe imię wybrała. Przedawkowanie topoli może być równie szkodliwe, co chmielu. – odpowiedziała zimno, beznamiętnie, jak gdyby podzielenie się teraz tym uzdrowicielkim faktem było teraz niezwykle istotne. Nie spojrzała nawet na samca.
    – Ja również je widziałam, skoro mierzysz kompetencje doświadczeniem czysto obserwacyjnym. – jej głos pozostawał dosyć neutralny, jak gdyby osiągnęła niesamowity poziom kontroli nad sobą, doprowadzając do cudu – odseparowując irytację od reszty siebie, w pełni poświęcając się obecnej akcji. – Wezwij ją, jeżeli poczujesz się lepiej, ale teraz liczy się czas, więc lepiej dla ciebie, by była naprawdę cholernie blisko. A teraz skup się.
    Zastukała końcówką ogona raz, drugi, trzeci. Kolejne pchnięcie lekko wzmocnione magią... I problem. Ugh.
    – Masz chwytniejsze palce ode mnie. Złap młode ostrożnie, tylko nie za nogi, a nieco powyżej nich, tam, gdzie jest więcej masy ciała. Kiedy powiem, pociągnij. Pamiętaj tylko, że jesteś pieprzonym smokiem, więc musisz kontrolować siłę, bo inaczej je rozerwiesz. – poleciła niezmiennie neutralnym tonem głosu, patrząc na pokryte krótką, płową sierścią ciało.
    Wyczuwając kolejną falę drżenia, uniosła lekko głowę.

    Teraz. poleciła krótko. – Nie szarp, tylko pociągnij. Nie gwałtownie, ale też nie ślimaczym tempem.
    Ostatnie słowa wypowiedziała szybciej, jakby wypluwała z siebie wartki strumień.

Strzeżony Dąb

: 29 lip 2023, 15:56
autor: Strażnik
Wcale nie poczułby się lepiej z dodatkowym smokiem dyszącym mu w kark, ale to już przerabiał. Z jednej strony chciał być odpowiedzialny, z drugiej zaufać Mahvran bez żadnych dodatkowych warunków. Nie sądził oczywiście by zdecydowała się wziąć wielką odpowiedzialność za ewentualną śmierć trójnogiej, wtedy wszak wina spadłaby na niego, za bycie nieuważnym opiekunem i naiwnym desperatem preferującym własny kaprys od życia kompana.
Mruknął coś niewyraźnie pod nosem w reakcji na jej komentarze, a następnie przystąpił do realizacji konkretnego polecenia. Nie miał we krwi żadnych cech wywerny, więc gdy podszedł bliżej, podpierając się skrzydłami, miał wrażenie, że rozsadzi sobie nadgarstki. Na szczęście nie miał przed sobą długiego spaceru, a jedynie jeden krok.
Sięgnął czystymi łapami cieniutkich nóżek, palce przemieszczając powoli wzdłuż nich, aż do łokci i ramienia, które w miarę możliwości objął opuszkami, zamiast pazurów. Ogromne, zakrzywione szpony wciąż trochę oparły się na oblepionym ciele, ale nie na tyle by przebić wrażliwą skórę.
Wszystko będzie dobrze – szepnął do samego siebie, czekając w niewygodnej pozycji na właściwy moment.
Gdy takowy nadszedł, drzewny wessał powietrze z sykiem, dodatkowo stabilizując swoją pozycję ogonem i pociągnął, starając się w miarę możliwości zbalansować użycie siły. Młode stawiało opór, toteż o ile przemieściło się pod wpływem zewnętrznego działania, miał wrażenie że oferowało matce jedynie dodatkowy ładunek bólu. Nie musiał zresztą się domyślać, jego więź jasno informowała go o wykańczającym doświadczeniu, z którym sarna musiała się zmagać. Jakim cudem coś tak małego mogło wyrządzać tyle szkody?

Za sprawą interwencji na światło dzienne wyszły w końcu kolana i tylne racice młodego. Kolejne pociągnięcie nie było już konieczne, gdyż wzmocniona impulsami wywerny sarna wypchnęła je w końcu, razem z kolejną dawką krwi, a także ciągnącym się, wystającym z brzucha koźlęcia kawałkiem czerwonego mięsa. Smok wypuścił powietrze ze świstem. Nie miał pojęcia na temat tego co w anatomii żyworodnych zwierząt było poprawne, więc starał się nie interpretować dziwnej tkanki jako wystającego na zewnątrz jelita, czy innego organu, który powinien znajdować się w środku.
Czy to powinno...? – zapytał, wskazując pazurem na czerwoną nitkę, i spróbował odsunąć nieprzytomne młode od matki. Leżało na ziemi bez ruchu, a to zapewne nie zwiastowało nic dobrego.
Co on miał? Uh. Przyjrzał się maleńkiemu pyszczkowi, ostrożnie, grzbietem palców wycierając okolice jego nosa. Nie oddychało, bądź robiło to bardzo powoli, toteż ze ściśniętym żołądkiem przemieścił kończyny w stronę jego ramienia i żeber, żeby powoli nim poruszyć.


W międzyczasie katorga dorosłej sarny daleka była jeszcze od zakończenia. Trójnoga nie wydawała z siebie żadnych gardłowych dźwięków, ale to nie oznaczało, że gołym okiem nie dało się zobaczyć jej dyskomfortu. Przednią sprawną nogą kopnęła powietrze, a łeb przesunęła gwałtownie po ziemi, nie bacząc na pozycję ucha, czy fakt że może się w ten sposób zranić. Koziołek stojący obok próbował w jakiś sposób ją wspomóc, sięgając pyskiem grzbietu jej szyi, żeby ograniczyć niebezpieczne manewry.
Razem z łożyskiem na zewnątrz zaczęło wychodzić drugie młode, choć przy nim sarnie również brakowało właściwej motywacji. Zapewne płakałaby, gdyby mogła. Dopóki nie będzie przeć, młody nie będzie rozdzierać jej ciała, więc może powinna pozwolić mu zostać w środku.

Strzeżony Dąb

: 04 sie 2023, 15:49
autor: Infamia Nieumarłych
  • W pełni skupiona na sarnie i jej horrendalnym cierpieniu, nie usłyszała cichego szeptu samca. Obserwowała tylko kątem oka jego poczynania, upewniając się, że chwyt jest odpowiedni i przypadkiem nie skończy się na tym, że zakrzywiony szpon proroka nie przebije na wylot wątłego, delikatnego ciałka, które po chwili całkowicie wyślizgnęło się na świat zewnętrzny.
    Nie potrzebowała dużo czasu by również zauważyć, że młode nie dawało znaków życia. Mimo to, zdołała odpowiedzieć Strażnikowi w sposób w miarę spokojny. Kliniczny wręcz.

    – Pępowina. – powiedziała sucho. – Element układu rozrodczego. Wychodzi razem z potomstwem. Dotyczy ludzi, elfów, ogółem dwunogów, i wielu zwierząt, które nie składają jaj.
    Pogładziła Trójnogą po płowej, lśniącej sierści, spoglądając na ciemne, oblepione mazią młode w łapach samca.
    – Mhm, tak. Masuj klatkę piersiową, może zaraz zacznie oddychać. Ma na to... Cóż, mało czasu. W najlepszym wypadku okolice sześćdziesięciu uderzeń serca, mniej więcej.
    Przeniosła uwagę z powrotem na sarnę. Wciąż znaczące wybrzuszenie ewidentnie wskazywało na obecność drugiego malucha w środku. Westchnęła ciężko. Nie za bardzo wiedząc, jak jeszcze może pomóc sarnie, ale wyczuwając skok w temperaturze jej ciała, podjęła ryzyko i znów położyła na niej palce, by z pomocą magii bardzo ostrożnie i delikatnie spróbować ją ochłodzić, otulając ją ledwo dostrzegalnym, iskrzącym, chłodnym pyłem. Liczyła, że jej to nieco ulży.

Strzeżony Dąb

: 13 sie 2023, 21:29
autor: Strażnik
Cały poród był dla niego jak wizje gorączkowe albo delirium. Starał się zachować spokój, toteż oddychał powoli, przez nos, lecz to nie powstrzymywało zimnych dreszczy biegnących mu po kręgosłupie. Rzadko doświadczał rzeczy aż tak intensywnie, a to przecież irracjonalne, skoro nie jego ciało właśnie krwawiło i rozdzierało się jedna łuska po drugiej. Dobrze wiedział jaka emocja wywoływała ten absolutnie paraliżujący zmysły stan.
Wyrzuty sumienia.
Nie mógł przestać myśleć, w kółko, wbrew własnej woli sięgając po wyobrażenia martwej sarny, skąpanej w czerwieni i pokrytej wstrętnymi, tłustymi muchami. Tak samo matka, jak jej ciemne młode, które starał się masować zgodnie z instrukcjami wywerny, w jego głowie były już martwe.


Na pewno umrą. A wszystko będzie jego winą. Każde spięcie, każda trauma, zagubienie, a potem ból, duszenie się, wszystko to sprowadził na trójkę niewinnych stworzeń, a może i nawet ojca, który jako zwierzę był zbyt głupi by zrozumieć jakiekolwiek konsekwencje własnych działań.
Łapy nie drżały mu, ale czuł że jego działania są chaotyczne, nieregularne, niepoprawne. Nie potrafił ocenić dlaczego, jakby wszystko działo się automatycznie, bo kontrolę oddał komuś innemu, komuś kto siedział na tyłach jego głowy. Wiedział, że to wciąż on sam, nikt inny nie kierował jego łapami teraz, ani kiedy zabijał Kazesa.
Ha! Cóż za moment żeby o tym rozmyślać! Nie dość że był sprawcą cierpienia, to i śmiał pogrążać się w strachu i desperacji, jakby to ON był najbardziej pokrzywdzony.
Jaka szkoda, że nie udało się uciec od konsekwencji, czyż nie? Może tak naprawdę zignorował potencjał kozła zapładniającego samicę, ponieważ podświadomie podobała mu się idea radosnej rodzinki, którą będzie miał pod swoim skrzydłem. Skoro nie potrafił kontrolować smoków, chciał sprawować władzę nad czymś prostym, żeby udawać że ma zdolność do troszczenia się o coś więcej, niż pieprzone idee. Czym byłyby jednak sarny nazwane po członkach rodziny albo przyjacielu, jeśli nie samodzielnie skomponowanym przedstawieniem na ukojenie własnych kompleksów?


Łzy błysnęły w kącikach niebieskich ślepi, gdy masując młode, próbował magicznie przywrócić je do życia. Błagał w myślach, żeby choć ten jeden raz nie było za późno – że nawet najgorsze porażki nie musiały prowadzić do śmierci.

Ciężko powiedzieć co stałoby się gdyby Mahvran nie było na miejscu. Być może nie miała wielkiego doświadczenia, a zastępujący ją profesjonalista uczyniłby znacznie więcej, ale przecież nie pozostawała bezczynna. Kto wie czy oba młode nie pozostałyby w środku, zatruwając ciało matki i niechybnie prowadząc ją do śmierci. Kto wie co uczyniłby sam Strażnik, który nawet teraz czuł, jakby wylazł z ciała tylko po to żeby zakryć sobie oczy łapami.
Być może miał miejsce cud, ale nie ten boskiego pochodzenia, a bezpośrednio od łaskawej natury, która zdecydowała się nie rozsadzić serca matki, ani nie udusić jej młodych.
Drugie sarniątko także wydostało się na zewnątrz, nie bez męczarni, dodatkowych interwencji, ciągnięcia i masowania – ale przynajmniej finalnie było żywe.

Oba ubrudzone krwią młode leżały na ziemi zdezorientowane, kręcąc głowami i ogromnymi uszyskami. Oba czarne, szczupłe, dyszące jakby nie działały poprawnie i całkowicie bezbronne. Ich ojciec nie zbliżył się do nich, choć głównie dzięki ostrzegawczemu sygnałowi od swojego smoczego towarzysza, bowiem sam niemal od razu chciał wspomóc matkę w czyszczeniu jej dzieci.
Nie po to jednak przeszła przez cały ten wysiłek, by psychicznie niedojrzały samiec miał jakiekolwiek pierwszeństwo do jej potomstwa.
Drzewny spojrzał na całą trójkę z czytelną ulgą, choć stres wciąż miażdżył jego wnętrze. Tysiące spraw mogło jeszcze pójść nie tak. Nie dostrzegł nawet Mahvan, jakby zahipnotyzowany wydarzeniem, a mianowicie trójnogą z wolna unoszącą łeb by przyjrzeć się sarnom które sprowadziła na świat.


Patrząc na nie czuła napięcie, lecz nie takie, które wynikałoby z postępującej ulgi. Cielesny ból oczywiście zmalał znacząco, ale to co dostrzegła u swych tylnych nóg zdawało się zupełnie nie usprawiedliwiać jego obecności.
Oto byli oni, czarnofutrzy sprawcy potężnego cierpienia. Nie byli do niej podobni, nie byli przez nią chciani, nie byli nikomu potrzebni. Gdyby umarli po porodzie czułaby się bezpieczniej, bez gryzącej świadomości, że coś tak obrzydliwego może dorosnąć w świecie, który ona zamieszkiwała.
Wystraszyła się tych potworów. Może tak naprawdę nie istniała ostateczna śmierć, tylko ten okropny, przepełniony bólem stan pomiędzy, a oni byli jego uosobieniem.
Obrońca nie mógł wiedzieć jakie myśli chodzą po jej prostej głowie, choć wyczuł iż nie żywi do dzieci żadnych pozytywnych emocji. Nic jednak nie mogło przygotować go na jej następny ruch.
Mimo krwawiących ran trójnoga spróbowała się podnieść, ale bezskutecznie. Była osłabiona i odwodniona, a przede wszystkim potrzebowała by dobrze ją zatamować, lecz to nie powstrzymało ją od kolejnej, bardziej zdeterminowanej próby. W tym samym momencie, malec który razem z łożyskiem wyszedł z niej jako ostatni, odwrócił łeb w jej stronę.
Z perspektywy trójnogiej, obolałej i wystraszonej było to działanie zbyt szybkie, śmiałe niczym groźba, toteż zareagowała najadekwatniej jak potrafiła. Podpierając się na pojedynczej przedniej nodze, gwałtownie rozprostowała swojaą tylnią, by kopnąć młode prosto w pysk. Błyskawicznie trwająca akcja miała szansę poważnie uszkodzić młode, choć na szczęście racica jedynie przejechała po boku czarnego pyszczka, powierzchownie go nacinając.
Kolejnej akcji nie zdołała już wykonać, jako że spanikowany obrońca wyraził otwarte skrzydło między nią, a jej dzieci, niczym mięsisty parawan. Czuła walenie serca aż w gardle, przekonana że gdy jeszcze raz zobaczy te czarne dziwadła, nie zawaha się wykonać kolejnego kopniaka.


Drzewny podtrzymał skrzydło między młodymi sarnami, a ich matką i spojrzał pytająco na Mahvran. Rzadko widziała go w takim przejęciu, choć w spektrum jego irracjonalnych postępowań i tak była najbardziej doświadczona.
Możesz wyleczyć matkę? – zapytał szorstko, przez ściśnięte gardło, pochylając się nad młodymi, choć w pierwszej kolejności omal ich nie podeptał. Jedno z nich krwawiło ranione przez matkę, ale nie dbał o nie bardziej, niż o swoją kompankę.

Strzeżony Dąb

: 13 sie 2023, 22:51
autor: Infamia Nieumarłych
  • Ku jej swego rodzaju zaskoczeniu, jej umysł nie był pochłonięty zbędnymi myślami. Dziwnie czysty, schludny, w pełni umożliwiający jej skierowanie swojego skupienia na znajdującej się w stanie prawie że agonalnym pacjentce.
    Palce, chociaż chwytne, to pozbawione już dawnego doświadczenia, polegające zaledwie na delikatnym echu pamięci mięśniowej.
    Próbowała jednak. Poniekąd dlatego, że żal było jej sarny, kierowanej niczym innym jak prostą naturą, prostym instynktem. Nie była na tyle rozwinięta, by móc podjąć samodzielnie decyzję, że nie – nie chce potomstwa, więc nie będzie go miała. Próbowała więc jej pomóc. Próbowała.
    Bah, z żalu. Z żalu i przez własną dumę – bo nie wyobrażała sobie zawieść teraz, przy świadku, który do tego tak doskonale ją znał.
    Działała więc z żalu, z dumy...
    I z palącej, żywej nienawiści do samej siebie.
    Z trudem było jej bowiem patrzeć na sarnę jak na to, czym faktycznie była. Chwilami obraz trójnogiej, pokrytym krótkim, płowym futrem istoty rozmywał się i przybierał biało-czerwone barwy. Sierść przemieniała się w łuski, z karku wyrastała para skrzydeł, a oczy, miast ciemnych, patrzyły na nią zimną, jadowitą żółcią. W pewnym momencie palce wiedźmy zaczęły drżeć. Poczuła się obrzydliwie młodo, z trudem kontrolując narastającą panikę. Zioła nie działają. Opatrunek nie trzyma się ciała. Magia, zamiast leczyć..

    Gwałtownie szarpnęła głową, czując rozlewające się po ciele echo eksplodującej wewnątrz ciała jej własnej mocy. Obraz umierającej ostatecznie wojowniczki zaatakował jej umysł, po czym nagle zniknął, wraz z momentem w którym wycieńczona i zdezorientowana sarna podjęła agresywną próbę uderzenia własnego potomstwa w głowę.
    Instynktownie chwyciła Trójnogą za tylną kończynę – nie na tyle, by zadać ból, ale przytrzymać ją w miejscu. Znowu poczuła nienawiść, i znowu do samej siebie. A to dlatego, że nie potrafiła obwiniać Trójnogiej, bo podejrzewała, że w jej sytuacji, w obecnych czasach, zadziałałaby podobnie. Nie chcąc oglądać krwi ze swojej krwi chodzącej pośród żywych. Wyobrażała sobie niejednokrotnie, w chwilach wyjątkowej, zimnej furii, jak rozbija nieistniejące skorupki jaj.
    Nigdy nie miała okazji zrobić tego osobiście, ale zrobiła to za nią jej przybrana córka, więc koniec końców i tak miała prawo żywić niechęć do siebie samej, a zarazem rozumieć wszystko i w dziwny sposób to akceptować. Nigdy nie dane było jej być dobrą matką. Trójnoga, jak się okazało, też nią nie będzie.
    Może tak miało być od samego początku, a może to pozornie kojąca i lecząca magia czarodziejki wlała się w ciało roślinożercy na tyle intensywnie, by przenieść wraz z ukojeniem wstęgi tych wszystkich podłych cech, jakie Mahvran miała w sobie.

    Słysząc pytanie Strażnika skinęła ledwo zauważalnie łbem, nie mając sił na jakiekolwiek słowa. Zaczęła ostrożnie, ponownie wlewać magię do ciała, chcąc pobudzić komórki w ciele do regeneracji, tak, jak robiła bardzo dawno temu, a przy tym pozwolić rozgrzanej sarnie nieco się ochłodzić, by nie ugotowała się we własnym ciele.