Strona 12 z 31
: 15 sty 2016, 21:35
autor: Kruczopióry
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
– Ciebie...? – powtórzył za Truskawką adept i natychmiast otworzył szerzej oczy, nieco odsuwając się. Przez chwilę analizował to, co usłyszał, aby połączyć fakty z opowieścią, którą jakiś czas temu streściła mu Azyl. Ona przecież wspominała o tym, iż niejaki Pieśń Słowika zabrał cieniste pisklę... Tak, w tym przypadku bardzo instynktowy był skrót "Słowik". I słowa pisklęcia zdawały się idealnie pasować do sytuacji. A więc... chodziło właśnie o Truskawkę?
– Nie martw się – rzekł pogodnym tonem do smoczycy i uśmiechnął się, obejmując ją łapą wokół szyi. – Nie znam Słowika, nigdy go nie spotkałem, ale od przyjaciółki wiem, że żadnemu smokowi Stada Życia nie stała się na tej wojnie krzywda. A Słowik... pewnie był ze Stada Życia, prawda? – zapytał, spoglądając na pysk Truskawki. – Nie wiem, czy ten Słowik nie obraziłby się gdybym go tutaj wzywał, nawet go nie znając, ale... mam pewien pomysł. Potrafisz używać magii? – zapytał i przyjrzał się teraz bacznie pisklęciu, zerkając wprost w jej ślepia. "Bo gdybyś potrafiła, mogłabyś po prostu... sama go zawołać" odezwał się nagle głos w jej głowie, głos spokojny, pogodny i ciepły, tak jakby... znikąd? Ciekawe, czy Truskawka miała już do czynienia z wiadomościami mentalnymi; jeśli nie, mogła być nieco zdziwiona, słysząc słowa adepta, kiedy Kruczopióry patrzył się na nią z wyszczerzonymi zębami, nie ruszając pyskiem ani o pół łuski. "Nauczyć cię?" zapytał tym samym sposobem, bardzo ciekaw reakcji młodej smoczycy.
: 16 sty 2016, 2:52
autor: Truskawka
I naraz na Truskawkę spadła lawina wątpliwości. Może nie powinna mówić o tym tak otwarcie? Nieznajomy powiedział przecież, że tylko o tym słyszał! Jak mogła być tak nierozważna i z rozbiegu pomyśleć, że mógł znać Słowika?
Zadrżała pod dotykiem Kruczego, ale nie cofnęła się. Podniosła pyszczek lustrując pysk samca rozszerzonymi obawą oczami. Oblicze Truskawki zmieniało się jak w kalejdoskopie i łatwo było z niego wyczytywać targające samiczką uczucia. Jednak obawy ustępowały uldze kiedy samiec mówił. Miał taki miły głos i był taki sympatyczny! I chciał jej pomóc! Uśmiechnęła się nieśmiało i potwierdziła skinieniem, że Słowik owszem, należy do stada Życia.
– Cieszę się, że nic mu nie jest – Bąknęła cichutko, nie chcąc przerywać Kruczopióremu. Ale gdy padła propozycja (jak zrozumiała to Truskawka) aby zawołać Słowika, samiczka wyraźnie się przestraszyła. Od pewnego czasu zastanawiała się czy czasem przez to wszystko Słowik przestał ją lubić. Może nawet jej nienawidzi? Może mama aż ta go wystraszyła? I jak przystało na samicę i chciała się z nim spotkać i bała się spotkania.
– Nie, nie. Nie wołaj go... – Zaprzeczyła żywo, nie bacząc na to, że weszła Kruczemu w słowo, potem zaś zamilkła zaskoczona "głosem w głowie". Smoki potrafiły czynić za pomocą magii wiele cudów, ale czegoś takiego jeszcze nie widziała! Otworzyła pyszczek w zdumieniu i nagłym podekscytowaniu. Mogłaby sama poprosić Słowika by przybył? Nie mogła w to uwierzyć.
Pokręciła łebkiem w odpowiedzi na pytanie.
– Nie umiem, ale bardzo chciałabym się nauczyć. Nie wiedziałam, ze dzięki magii smoki mogą się tak porozumiewać. I naprawdę mógłbyś mnie tego nauczyć? – Spojrzała na Kruczopiórego z niedowierzaniem pomieszanym z zachwytem i szacunkiem.
: 16 sty 2016, 10:57
autor: Kruczopióry
Kruczopióry odstąpił od Truskawki, jeszcze raz czochrając ją po łbie – wydawało się, że smoczyca to lubiła, wiec tym bardziej nie mógł odmówić sobie tej przyjemności. Teraz stanął naprzeciw pisklęcia – uśmiechnięty, wesoły spoglądał na nią lekko z góry, namyślając się, od czego powinien zacząć...
– Magia to jest tak jakby sztuka przelewania wyobraźni w rzeczywistość – rozpoczął naukę, mówiąc spokojnym tonem. Cały czas patrzył przy tym w ślepia pisklęcia, upewniając się, iż Truskawka go słucha. – Tak naprawdę wszystko w jej materii ogranicza się do wyobraźni właśnie; im więcej jej masz, tym lepsze i dokładniejsze twory będziesz w stanie przelać w rzeczywistość. Żeby stać się dobrą w czarowaniu, musisz przede wszystkim umieć wymyślić to, w co później tchniesz swoją moc. Dlatego naukę zaczniemy właśnie od wyćwiczenia wyobraźni. – Uśmiechnął się do smoczycy, obserwując jej zainteresowanie. Może trochę przynudzał? – Mówienie w głowie zostawimy na później, bo głos jest trochę trudniejszy od czegoś materialnego, głosu nie można zobaczyć. Zaczniemy od czegoś... prostszego. Od czegoś widzialnego – dodał, mrugnąwszy do pisklęcia ślepiem. – Niech to nie będzie coś skomplikowanego; kiedy nauczysz się lepiej posługiwać maddarą, złożone twory zaczną tak jakby przychodzić ci same. Sama wybierz, co najbardziej chciałabyś zobaczyć – może to być jakaś kulka, światełko albo cokolwiek innego, byle prostego, bo inaczej będziemy tutaj siedzieć cały dzień. – Parsknął śmiechem.
– Zamknij oczy i wyobraź sobie swój obiekt bardzo, bardzo dokładnie – kontynuował po chwili. – Każdy szczególik, każdy, nawet najdrobniejszy element, kształt, materiał, z którego jest wykonany, a nawet smak i zapach. Im więcej będziesz wiedzieć o tym, co chcesz stworzyć, tym lepiej energia, która jest w tobie, będzie wiedziała, jak się uformować. Dlatego wyobraźnia jest najważniejsza – zaznaczył. – A kiedy wyobrazisz sobie, co chcesz stworzyć, po prostu opisz mi, jak to wygląda. Na razie słowami – zakończył i uśmiechnął się, oczekując na reakcję pisklęcia. Bardzo ciekaw, jak podejdzie do jego metod nauczania.
: 05 lut 2016, 12:02
autor: Dynamika Ostrza
Dynamika zjawiła się przy samotnej sośnie, targając ze sobą cielsko krowy . Siadając pod drzewem wypuściła gardło zwierzęcia z pyska i opuściła głowę, by podjąć się jedynej czynności, w której celu tu przybyła. Jedzeniu.
Powoli, wcale się nie spiesząc, odgryzała kęsy mięsa, po każdym gryzie oblizując wargi by nie zaschła na nich żadna lepka krew. Nie wyglądałoby to za przyjemnie.
W końcu, kiedy skończyła jeść, zostały z krowy tylko kości i mniej apetyczne kąski takie jak ścięgna.
Wyczyściła pazury i zęby z resztek i... podniosła się na proste łapy, by następnie wzbić się do lotu i odlecieć, tam gdzie tylko ona sama wiedziała...
: 20 lut 2016, 20:19
autor: Kreatywny Kolec
Smoczyca przytargała pod sosnę niedawno zabite zwierzę. Była jak zawsze głodna a więc po upewnieniu się że nikt nie ma zamiaru odebrać jej pokarmu, zaczęła sycić się mięsem. Jadła szybko i szybko też zniknęło prawie wszystko. Nie potrzebowała aż tak dużo mięsa więc zjadła tylko 3/4 a resztki będzie mieć na potem. Zabrała to co zostało i odleciała przed siebie.
: 06 mar 2016, 22:14
autor: Oddech Pustyni
Pora w końcu zabrać się za siebie, bo jeśli nadal będzie tak ignorować rany, kiedyś na prawdę zasłabnie w locie i spadnie, tak jak Słowik.
Wylądowała zgrabnie i usiadła wyprostowana. Tak jak przeważnie robiła, skupiła się na swoich obrażeniach, a także drobnym schorzeniu, które niedawno u siebie wykryła, żeby po przybyciu uzdrowiciela nie stresować się, kiedy ten będzie wrażać łapy w jej rany. Był to chyba jedyny moment w którym pozwalała dotykać się poza walką, ponieważ była w pełni skupiona na przebiegu leczenia. Poza tym wiedziała, że to konieczne.
Hmm... tak, a przynajmniej przeważnie tak było. Po ostatnim leczeniu miała dziwny dyskomfort, jakby łapy uzdrowicielki odcisnęły się na niej, przez co czuła je na sobie jeszcze przez długi czas. Smoczyca dobrze wykonywała swoje zadania, poza tym przylatywała bardzo szybko. Wzdryganie się przed nią byłoby okropne. Oddech spędziła więc dużo czasu na siedzeniu i myśleniu nad sobą, znajdywaniu czegoś na czym uda jej się skupić podczas, kiedy medyczka zajmie się zasklepianiem ran.
A potem po nią wezwała
1 x rana lekka: Popękane i zaczerwienione łuski wokół szyi na jej środku na skutek odmrożenia, nieprzyjemne pieczenie, lekki ból podczas poruszania szyją.
2 x rana średnia (dwa dość głębokie, podłużne zadrapania w poprzek szyi, niedaleko gardła, dość silne krwawienie, poszarpana skóra, uszkodzone żyły), (podłużne, głębokie zadrapanie na gardle, przecięta skóra, krwawienie żylne) (03.03)
zapalenie rogówki (01.03)
: 10 mar 2016, 21:06
autor: Azyl Zabłąkanych
Co do tego, iż Azyl Zabłąkanych przylatywała szybko, można było mieć wątpliwości – i nie tylko przez jej natłok pracy i notoryczne spóźnienia, ale również fakt, iż nie potrafiła latać.
– Wybacz, iż trwało to tak długo – rzuciła miękko, gdy tylko znalazła się bliżej.
Bez zbędnych słów przystąpiła do pracy: przysiadła przy samicy, a wprawnym okiem szybko oceniła jej stan i przyzwała do siebie odpowiednie zioła.
Zmięła w łapach liście babki lancetowatej i nałożyła je na poważniejsze zranienia w okolicach gardła. Opatrunek ten po kilku minutach zastąpiła kolejnym, tym razem stworzonym ze zmiażdżonych w palcach liści nawłoci pospolitej. Czekając, aż jej soki zadziałają, zajęła się delikatnym odmrożeniem – sięgnęła po sproszkowane korzenie żywokostu i stworzyła z nich gęstą, ciemną maź, którą nałożyła w odpowiednim miejscu. Gdy po kilku minutach zdrapała zioło, przystąpiła do dalszego leczenia.
Przyłożyła łapę do barku smoczycy i przesłała w jej ciało pierwsze wiązki maddary. Oczyściła ranę, wyzbywając się infekcji, bakterii i wszelkich innych ciał obcych; usunęła brud i zniszczone łuski, wygładziła skórę, pozbyła się nadmiaru krwi. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając o to, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe – a w przypadku odmrożenia musiała dodatkowo zadbać, by przywrócić im poprzedni stan.
Upewniła się, iż kość nie została naruszona, zregenerowała żyły, ostrożnie przerywając krwotok i tworząc niemal od podstaw ścianki najważniejszych z nich. Naprawiła przerwane mięśnie, powoli i niespiesznie mnożąc komórki i układając je w skomplikowaną mozaikę, zadbała, by całość była przystosowana do ogromu pracy wykonywanej na co dzień.
Wkrótce potem przeszła do skóry, którą regenerowała płatami, w odpowiednich miejscach uzupełniając całość o gruczoły i nerwy. Wygładziła naskórek i przesłała w głąb ciała impuls, który przyspieszył wzrost łusek.
Skończywszy, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy. Nawet, jeśli nie wszystko poszło po jej myśli, zmuszona była kontynuować leczenie – wiedziała, iż pustynna prócz ran, cierpi również na dokuczliwą chorobę.
Przyzwała do siebie ostróżeczkę polną i sparzyła jej płatki. Nałożywszy je na powieki Płomienia Pustyni, czekała, by samodzielnie wyschły i opadły – a gdy to się stało, po raz kolejny przyłożyła łapę do barku wojowniczki.
Wpierw sprawdziła, co było przyczyną zapalenia – usunęła bakterie i infekcje, które je powodowały, niespiesznie przynosząc ślepiom tak wyczekiwaną ulgę. Przyspieszyła regenerację rogówki, upewniła się, iż choroba nie dotknęła żadnego innego narządu; a gdy uznała, iż zajęła się wszystkim, czym powinna, oderwała łapę i cofnęła się na stosowną odległość.
: 12 kwie 2016, 18:38
autor: Sketch
Zwiastun wylądował przy samotnej sośnie, a następnie zaczął wpatrywać się w dal, gdzie dopiero wstawał złoty pysk. Ta pogoda napawała go nadzieją i zarazem chęcią zrobienia czegoś pożytecznego. Chociażby nauką- oczywiście nie siebie, a swoich adeptów, którzy zostali mu powierzeni.
Kto wie kiedy przybędą- jest wcześnie rano.
Niemniej zawsze wydawało się wojownikowi, że wczesny poranek to najlepszy moment na ćwiczenia. O poranku ciało potrzebuje ruchu, to z pewnością... Ale jeszcze zaspany umysł wyciskał z siebie ostatnie krople 'potu', aby zrobić coś więcej, niż tylko obrócić się na drugi bok.
Dlatego też jego ryk był donośny. Oby i samica i samiec go dosłyszeli... Jego syn wiedział, że Zwiastun nie lubił spóźnień.
: 14 kwie 2016, 17:29
autor: Melodia Ciał
Samica zjawiła się choć wielką punktualnością tego nazwać się nie dało. Wylądowała tuż obok swojego mistrza, powitała go delikatnym ukłonem i przeczesała pióra łapą, by naprawić wszelkie ewentualne niedoskonałości
-A więc będziesz mnię czegoś uczył, racja ? Walki ? – spytała przypatrując sie samcowi. Ciekawiło ją to jakim będzie nauczycielem, ale nie pokazywała tego po sobie, jak zawsze na pysku miała maskę obojętności
: 20 cze 2016, 22:16
autor: Sketch
Powrócił.
Trzeba było na prawdę sporo czasu, aby odnalazł spokój, który utracił. Niemniej nie czas się nad tym rozwodzić teraz- musiał przede wszystkim się uleczyć. W swojej podróży ciągle otwierał rany, które wyglądały znacznie bardziej paskudniej, niż podczas ich zyskania. Śmierdziały ropą i ten zapach niwelował jego majestat- bo ten z pewnością się poprawił.
Pomimo zamglenia ślepi wydawał się tak samo bystry i zarazem taki... Pustynny jak niegdyś. Postarzało się najwyżej ciało. Czego szukał za granicami wolnych stad? Dlaczego tam powrócił i dlaczego też w końcu znów wylądował w wolnych stadach?
To pytania na które mało kto pozna odpowiedź. Niemniej zmienił się na lepsze, a więc pomimo ucieczki od obowiązków- wszystko było dobrze. Przynajmniej na razie...
Szukanie Azylu było bezcelowe. Ona zawsze gdzieś znikała... Dlatego też wysłał zdecydowany impuls do swojej pierwszej partnerki... To była w ogóle pierwsza samica, którą poznał na tych terenach. Miło będzie znów ją spotkać, jakby rozpoczynając nowe życie w tym miejscu, ale mimo wszystko posiadając już spory bagaż doświadczeń.
: 20 cze 2016, 22:22
autor: Administrator
Nie, zdecydowanie nie spodziewała się kiedykolwiek poczuć ten konkretny zestaw myśli i uczuć, które wkradły się do jej jaźni, władczo prosząc, nie wręcz żądając, o spotkanie.
Zmrużyła złociste powieki, uśmiechnąwszy się przy tym z rozbawieniem pod nosem. Zapewne zignorowałaby podobne impertynenckie zachowanie, jednak wrodzona ciekawość pchała ją ku Bliźniaczym Skałom, gdzie miała się pojawić.
Wyczuwała w przekazie myśli ból, ale także nieprzyjemny zapach... ropy.
Wzdrygnęła się z obrzydzeniem, czując że czeka ją niezbyt przyjemny widok, a co gorsza zapewne prośba o uleczenie tego, co zostało zaniedbane.
A fuj.
Jednak pojawiła się, brodząc pomiędzy drzewami, krzewy delikatnie ocierały się o jej łapy z miękkim szelestem, a zapach goździków otaczał ją tak, jak zawsze, gdy błyszczące łuski nosiły znamiona namaszczenia olejkiem.
Lazurowe slepia wypatrzyły znajomą czerwoną sylwetkę. Odruchowo uniosła z godnością złoty, trójkątny łeb zbliżając się do samca pewnym, pełnym gracji krokiem, kołysząc ogonem na boki.
– Ach, któż to się odezwał. Zaginiony Assuremith – wymruczała kpiącym, rozbawionym głosem, gdy znalazła się w odległości skoku, a więc i zasięgu słuchu.
: 20 cze 2016, 22:34
autor: Sketch
Na prawdę trochę zajęło zanim ją zauważył. Nie trudno było zauważyć uzdrowicielowi, że jego ślepia były pokryte bielą. Niemniej kiedy ją dojrzał jakieś dwa ogony od siebie, jego łuski nieco się nastroszyły, a pysk przybrał wyraz bardziej poważny.
Kiedy odezwała się, na myśl przyszła mu dawna rozmowa. Kiedy to było? Ah, i wracali do punktu wyjścia.
–I mówi to uzdrowicielka, która zginęła na kilka księżyców pomiędzy jakimś zielskiem... Miło Cie widzieć, Heulyn. Nic się nie zmieniłaś...
Pomimo niezbyt przyjemnego tonu głosu, na końcu wypowiedzi się nawet uśmiechnął. Dzięki ostatniemu księżycowi potrafił znów się uśmiechać... sztucznie jak i prawdziwie. Która opcja bardziej pasowała samicy?
–A więc? Przejdziesz do rzeczy, czy nadal zamierzasz 'rozkoszować się' moim zapachem?
Niecierpliwość? To chyba nic nowego dla pustynnego, a już z pewnością dla Zwiastuna. Heulyn może nie pamiętała jak bardzo rwał się do tego, aby ją posiąść. Teraz był starszy, ale charakter nie ulega tak gwałtownym zmianom wraz z wiekiem.
Co to oznaczało? Z pewnością wiele rzeczy...
: 20 cze 2016, 22:47
autor: Administrator
Widziała wyraźnie, że oczy samca pokryło bielmo... jaskra, następstwo zaniedbanego zapalenia rogówek...
Westchnęła cierpiętniczo, marszcząc nos na widok ropy zbierającej się w kącikach ślepi samca. Nie widziała na nim innych obrażeń. Chociaż, chyba było coś nie tak z jego kolanem.
Uśmiechnęła się nieco krzywo, słysząc jego słowa.
– To jest moje zajęcie, poza tym chwila odpoczynku od rozkapryszonych, niewdzięcznych smoków bywa ożywcze – sarknęła w odpowiedzi, przygotowując sobie trzy, nie cztery miseczki z dużych liścii, które jakimś cudem udało jej się znaleźć. Następnie napełniła je wodą po tym, jak wzmocniła je przed działaniem wysokich temperatur i podgrzała. Do pierwszej wrzuciła kwiat dziurawca. Na to kolano będzie, jak znalazł.
Do drugiej płatki ostró,żeczkie. Do trzeciej kwiaty rumianku, a do czwartej sproszkowany żywokost. Pozwoliła ziołom się zaparzyć, by następnie je przestudzić.
Najpierw podała mu do wypicia wywar z dziurawca, aby złagodzić ból opuchniętego kolana.
Następnie kazała mu zamknąć ślepia. Przemyła je ostrożnie, chociaż bez delikatności, naparem z rumianku, aby pozbyć się ropy, a potem położyła na powieki kwiaty tejże rośliny. Odczekała, aż wyschną i zdjęła je, aby zastąpić płatkami ostróżeczki. Tym razem również zaczekała, aż zioła wnikną w ciało i odpadną. Gdy tak się stało, kazała mu otworzyć powieki.
Przecedziła ostrożnie żywokost, oddzielając sam płyn z wygoowanego korzenia i zakropiła nim slepia samca.
Na koniec musnęła palcem jego polik, przelewając do jego ciała swoją Maddarę.
Najpierw nastawiła zwichnięte kolano, jak się okazało i usunęła opuchliznę. Potem zregenerowała nadszarpnięte więzadła kolana, upewniając się, że będą stabilne tak, jak wcześniej.
Dopiero potem zajęła się oczyma. Usunęła bielmo, które zakryło spojówkę i twardówkę, a następnie zabiła skupiska bakterii, które wywołały infekcję. Odbudowała uszkodzona błonę oka, spojókę i twardówkę, a także naczynia krwionośne i kanaliki łzowe. Przelała dużą dawkę Maddary do zaklęcia.
: 20 cze 2016, 22:57
autor: Sketch
Bez względu na to jak wypadła kuracja, on po prostu spojrzał na samicę z rosnącym uśmiechem. Była blisko i czuł jej zapach wyraźnie.
–Dzięki... Następnym razem będę wiedział co powiedzieć na moją nieobecność. Miałem tak samo- a po prostu nie potrafiłem ubrać tego w odpowiednie słowa.
Działając z zaskoczenia, zrobił jeszcze krok w przód i otarł się o samicę, aby ją wyminąć i nieco odsunąć się chwilę później.
–Czyli wszystko po staremu? Ponad dwadzieścia księżyców minęło, a Ty nadal nie masz nic ciekawego do powiedzenia?
Cóż sobie ten samiec wyobrażał? Że zaraz ją weźmie tu i teraz? Skądże znowu. On doskonale pamiętał kto w tej chwili oczekiwał na niego... A może już przestała czekać? Jeździec też była porywcza i wcale nie zdziwiłby się, gdyby tak było.
Assuremith spojrzał na wieczorne niebo w stronę północnego wschodu. Unosiła się tam w oddali mgła. To spowodowało, że samiec zmrużył ślepia w gniewie do tego 'starego' wroga. Czar uroku i próby romansu prysł. Widocznie nie robił tego na poważnie.
: 20 cze 2016, 23:06
autor: Administrator
Zaśmiała się cicho, dźwięcznie pod nosem, unosząc z godnością smukły, złoty pysk. Rzucając jednocześnie samcowi rozbawione, ale jednocześnie uważne spojrzenie.
Na dobrą sprawę nie znali się w ogóle, prócz tej jednej nocy, gdy zawarli swego rodzaju pakt. Nie, nie ufała mu ani o łuskę.
Wiedziała, że smoki z zewnątrz często bywały nieobliczalne, zwłaszcza on.
Chociaż musiała przyznać, że miał się całkiem dobrze, pomimo upływu księżyców. Zdumiewająco dobrze, jednak po tym, co usłyszała od Chłodu Życia nie potrafiła spojrzeć na niego cieplejszym okiem.
Nie, miałaby wręcz ochotę odjąć mu tego i owego, aby się przekonać, jak smakuje jego krew.
Westchnęła cicho, porzucając te niecne plany. Wszakże obiecała, że będzie grzeczna. Na swoje nieszczęście.
– I dobrze, po co owijać wszystko w skóry. Skoro prawda, chociaż krzywdząca bywa znacznie lepsza. Nikt potem nie będzie patrzył na ciebie nieufnie, wietrząc fałsz w twych słowach – oznajmiła, odsuwając się o kilka smoków od samca.
Potarła łapę o łapę, chcąc pozbyć się mrowienia z koniuszków palców po wypełnieniu zaklęcia.
Gdy en ruszył ku niej, ogon zakołysał się gwałtownie z prawej na lewo. Zmarszczyła nos, warknąwszy głucho, smagając skrzydłem samca, gdy otarł się o nią.
– Nie gnieć mych piór, doprowadzenie ich do ładu zajmuje nazbyt wiele czasu – ofuknęła go, rzucając mu chłodne spojrzenie.
– Cóż, te dwadzieścia księżyców zaowocowało w naszą córkę, która niebawem powinna dostąpić zaszczytu wstąpienia na dorosłą ścieżkę. I synem, który dopiero się wszystkiego uczy. Przynajmniej ich dwójka przetrwała, bo Czystka zdechła ledwo księżyc po wykluciu – odparła spokojnie.
: 21 cze 2016, 6:03
autor: Sketch
Gdyby wiedział co Chłód jej nagadał, zapewne przyznałby się od razu. Niemniej za cóż miałby odpowiedzieć? Za śmierć przywódcy, który nadal żył i miał go teraz za brata krwi? Może miałby odpowiedzieć za posiadanie już trzech samic w życiu...? Był i tak cieniasem, słyszał o samcach, których związki doprowadzały do dziesięciu samic w jednym czasie. Jego jedynym grzechem była podatność na stres przez który zrobił wiele niezbyt honorowych rzeczy. Bagaż doświadczeń przyniósł mu pogardę- przede wszystkim do samego siebie.
–Niektórzy już zawsze będą mnie postrzegać jako niebezpiecznego kłamce. I wcale nie będę próbował ich przekonać, iż jest inaczej.
Co to miało oznaczać? Że dobrze mu było z tym jaki jest, czy może po prostu poddał się i nie zamierzał próbować naprawiać tego co sknocił?
–Czasami warto zaryzykować kilka źle ułożonych piór-Odpowiedział dopiero wtedy kiedy wpatrywał się we mgłę, a więc znów nie do końca było wiadomo czego w tej chwili chce. Przesiedział chwilę w ciszy słuchając o tym, iż miał jeszcze dwójkę żyjących dzieciaków z nią. Cóż za niespodzianka, o którą przestał dbać. Pisklęta były jej, zawarli pakt- jak to nazwała. Niemniej nie oznaczało to, że się ich wyprze, ponieważ ciężko byłoby to uczynić, skoro było tu niewiele smoków pustynnych, a nawet Czerwień nie była taką desperatką, aby stać na granicach wolnych stad i czekać na pustynnego samca.
Przez jego pysk przeszedł cień uśmiechu. Nie spojrzał jednak w stronę samicy.
–Wiem o tym, mam jej truchło u siebie w leżu.
Odparł równie spokojnie co Heulyn i zamilkł, dając jej czas na jakiekolwiek zaburzenie jej spokojnego stanu. W sumie nie zamierzał powiedzieć nic więcej, jednak zapewne sprowokuje go, albo będzie się wręcz dopytywać o co mu chodzi.
A może jest bezduszna jak Zwiastun w tej chwili? W ogóle po co komu truchła nieżywych smoków?!
: 21 cze 2016, 12:38
autor: Administrator
Cóż, możliwe, że niechęć Heulyn do niego nie miała się jedynie odnosić do samego ataku, ale tego, na kogo go skierował. Ten jeden cios za dużo. Na kogoś, kogo niezmiernie lubiła, szanowała, a to powinno zasługiwać na karę.
Heulyn nie wiedziała, że samiec już został Bratem Krwi Czarodzieja, chociaż wiedziała, że miał takie wobec niego plany.
Zakołysała karminowym ogonem, którego pierza zafurkotały cicho, a złociste kolce znajdujące się pomiędzy nimi zalśniły, odbijając promienie płonącej kuli w górze.
Tutaj nie znać było drzew, tylko czysta, niczym nie zaskłócona przestrzeń traw falujących na ciepłym wietrze i dwa masywy skał. A w oddali zielona masa żrącej mgły, żywiącej się krwią smoków, niczym ona sama.
Usmiechnęła się pod nosem na tą myśl, na jedną chwilę kierując spojrzenie tam, gdzie samiec.
Nie powiedziała nic na temat jego pierwszych słów, bo i nie czuła takiej potrzeby.
Wiedziała, że spełniła swe zadanie, chociaż nie musiała. Jednak jak zawsze była dumna ze swej mocy, która zadziałała, jak należy, nawet jeżeli żałowała, że nie uczyniła tego, czego pragnęła mając nad nim tą chwilową absolutną władzę życia i śmierci.
Przewróciła lazurowymi ślepiami z należytą godnością.
– Wy samce myślicie często tylko o jednym. Cóż, może wam i reszcie samic sprawia to jakąś przyjemność, jednak nie musisz narzucać mi podobnych wrażeń. Ten jeden raz w zupełności wystarczył – odrzekła z jakimś dystansem, marszcząc lekko nos.
A potem padły te słowa...
Zamrugała powiekami, rzucając mu badawcze spojrzenie. Ogon znieruchomiał na jedną krótką chwilę.
– Ach, więc to ty znalazłeś jej ciało... jednak, na co ci ono? Po tylu księżycach zapewne zamieniło się kupę gnijących kości. Nie lepiej było zostawić sobie jedynie jej czaszkę na pamiątke, a resztę pochować, jak nakazuje tutejsza tradycja? Lub spalić?
Samo ciało córki nie znaczyło dla niej wiele, było tylko naczyniem dla duszy, niczym więcej. Ważne było wtedy, gdy w nim zamieszkiwała, potem stała się jedynie mięsem. Jednak ciekawiło ją, po co w ogóle mu było truchło Czystki.
: 21 cze 2016, 17:56
autor: Sketch
Stał się bratem i to sprawiło, że odszedł na pewien czas. Nie mógł przecież bronić samca, który przypominał mu o jego porażce każdego dnia. Dopóki się nie uspokoił i nie odnalazł spokoju, po prostu nie mógł stać i patrzeć na niego...
Ale teraz już było dobrze i pozwolił sobie na kontynuację jego losu- dobrego, albo złego. Chłodny w końcu nie ucierpiał ani razu podczas jego nieobecności, więc chyba nie był mu aż tak bardzo potrzebny, prawda? Inaczej oboje zginęliby, albo przynajmniej Zwiastun, który nie otrzymałby żadnej pomocy poza granicami wolnych stad.
–Mówisz jakbyś mnie znała, a tak nie jest...-Cisnęło mu się na pysk kilka słów więcej o tym, że ma już partnerkę i nie zamierza mieć żadnej innej. Zwiastun lubił uwodzić, ale na tym poprzestawał. Poza tym doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż ich zbliżenie było jedynym na jakie kiedykolwiek pozwoli mu Czerwień.
Następnie napawał się ciszą, która przez chwilę nastąpiła. Była bardzo wymowna i zbyt długa na zwykłą wypowiedź. Zaskoczył ją. Dlatego też nie spojrzał w jej stronę i zrobił wszystko, aby nie dać po sobie poznać zadowolenia.
–To nie Twoja sprawa, Heulyn... W końcu jest tylko "kupką gnijących kości"...-Odpowiedział, kiedy był pewny, że jego ton głosu zabrzmi bardzo neutralnie, a wręcz znudzony. Powinna się dowiedzieć od Chłodnego, że Zwiastun wcale nie jest zbyt wylewnym smokiem, a szczególnie dla smoków, które traktowały go 'przelotnie'-jakkolwiek to by nie zabrzmiało.
: 21 cze 2016, 22:41
autor: Administrator
Nie podeszła do samca, nie czuła takiej potrzeby. Był jednym z nie wielu, którzy działali na nią raczej antypatycznie.
Była w pewien sposób uprzedzona i nic nie mogło tego zmienić. Zapewne, gdyby wiedziała, że spotka się z podobnym brakiem wdzięczności, nie pomogłaby mu.
Czasami zastanawiała się, dlaczego ratowała niektóre smoki, skoro były jej zupełnie obojętne.
Wydmuchała powoli powietrze przez nozdrza, w których zaigrały szare wstęgi dymu.
Uśmiechnęła się kpiąco, z godnością zadzierając złoty łeb.
– Doprawdy? Po czym wnioskujesz? Może faktycznie nie powinnam była c pomagać, przecież cię nie znam – odgryzła się, a w jej dźwięcznym głosie brzmiała wyraźnie ironia.
Zakołysała ogonem, przecinając powietrze ze świstem, a następnie odwróciła się do samca tyłem.
Zerkneła jeszcze tylko za siebie, mówiąc:
– Tak, skoro zdechła już mnie nie interesuje. Rób, co chcesz, żegnaj – i ruszyła na południe, ku terenom Cienia.
: 22 cze 2016, 23:55
autor: Sketch
–Wiele w życiu zrobiłem błędów i z pewnością o nich słyszałaś... Przez gniew i smutek smok jest w stanie zrobić wiele głupstw...
Przerwał na chwilę, kiedy samica się odwróciła i zaczęła odchodzić. On jednak nie zamierzał pozwolić jej po prostu odejść. Ruszył za nią.
–I chociaż była to jedna, jedyna sytuacja, która nas połączyła i nigdy się nie powtórzy... Wolałbym Cie poznać bliżej. Moje intencje może nie są dla Ciebie jasne, jednak nie chcę, abyś była mi obojętna. Pomimo wszystko mam z Tobą pisklęta. Kocham każde moje pisklę i nigdy nie zrezygnuje z żadnego, chociażby matka byłaby przeciwna, abym je poznał...
Zatrzymał się dopiero teraz, kiedy słowa nie zmieniły jej decyzji, a ona dalej odchodziła. Wtedy też samiec skupił się ile tylko mógł i zaraz przed nim pojawiło się niewielkie ciałko pisklęcia. Zawirowanie maddary było z pewnością wyczuwalne dla Kaliny.
Co się pojawiło? Pojawiło się ciało Czystki w pozycji jakby spała na boku z ukrytymi w łapach pysku. Gdzieniegdzie też były widoczne całkiem świeże kwiaty powtykane pomiędzy łapy. Całość znajdowała się w niewielkiej bańce, która w miarę umiejętności Zwiastuna utrzymywała świeżość tego co było w środku. Ciało małego pisklęcia było całe, ale nieco wyblakłe, jakby straciła kolory. Niemniej jednak linia jej pyska, ślepia i niewielka grzywa były dobrze ułożone.
–Była moją córką i zasługuje na pochówek w kurhanach stada Życia. W Cieniu nie znalazł się nikt kto szukałby ciała naszej córki. Nikt się nie kwapił, aby ją pochować. Ciebie też nie było. Uważasz, że to kupa mięsa i kości, ale to Twoje zdanie. Pomimo braku w niej życia, nadal uważam, że jest ucieleśnieniem mnie i błędu, który popełniłem. Powinienem się nią zająć i wyciągnąć ją ze stada Cienia, kiedy odeszłaś. Nie zrobiłem tego, a teraz do końca swojego życia będę ten ból nosił.
Mówił to, kiedy patrzył na ciałko ze smutnym uśmiechem.
–Nie było przy niej nikogo kto mógłby ją chociażby pożegnać. Jeśli umiesz tak po prostu odwrócić się od zmarłych to gratuluje Ci...
Otworzył serce i okazał słabość. Pokazał w czym był jego problem i co czuł. Jeśli samica odejdzie to Zwiastun przynajmniej będzie wiedział, że nie jest w ogóle warta uwagi ze względu na swój charakter. Jak można lubić istotę, która ma gdzieś śmieć bliskich... A córka to jedna z najbliższych osób.
Zwiastun może i uraził, poniósł łapę na Chłodnego, ale on nadal żył... Pomimo, że zdechł na pewien czas... I za niego można było oceniać Zwiastuna jako tego złego.
: 11 lip 2016, 11:19
autor: Subtelny Gniew
Finezyjny Kolec pamiętał Bliźniacze Skały z czasów, kiedy był małym pisklęciem. Niedaleko stąd, u ich podnóża ojciec uczył go podstaw umiejętności. Pamiętał bardzo dobrze ciemną noc przespaną u boku dziadka i sylwetkę smoka w wejściu do jaskini. Chwyciła go za kark i przyniosła tu, w pochmurną noc. Wtedy w ciemności skakał po ścianach poznając czym jest adrenalina. Tu także nauczył się traktować życie poważnie. Ojciec był inny niż gdy się wykluł. Nie bał się blizn na jego pysku, ale chłód w jego głosie, chłód z imienia, którego nigdy nie rozumiał, rodził w nim bojaźń.
Przybył pod Samotną Sosnę i rozglądnął się dookoła. To było wyjątkowe miejsce... Czuł to. Nie wiedział, co działo się tu kilka księżyców temu, a co cztery sezony temu. Jakie przedziwne losy smocze widziało to sędziwe drzewo. Uniesienia zakochanych, narodziny życia, a potem jego odrzucenie.
On przyszedł się tu uczyć. Potrzebował spokojnego miejsca i ofiary. Konar sosny nadawał się na to jak nic. Szanował przyrodę, ale był pewien, że jeśli trochę ją poklepie nic się nie stanie. Nie zamierzał w końcu wyciągać pazurów ani zrywać kory.
Przybiegł tu, więc czuł się całkiem rozgrzany. Znów na rozstawionych łapach pozginał chwilę kolana. Rozciągnął się. Pokręcił głową, by rozruszać skostniałą szyję. W końcu znieruchomiał w odpowiedniej pozycji. Rozstawione na kilka szponów łapy, ugięte kolana, podniesiony ogon gotowy trzymać równowagę podczas skoku i spojrzenie wbite w drzewo – jego cel. Czuł się pewniej na nogach niż gdy pierwszy raz uczył się ataku. Był większy i masywniejszy. Chociaż nadal smukły, gotowy zostać tancerzem wśród wojowników.
Jego spojrzenie miało nie zdradzać jego zamiarów, choć właściwie nie dało się nie zdradzać zamiarów przed drzewem. Wyobraził sobie jednak, że ma do czynienia ze smokiem. Patrzy w jego pysk, a jedynie w głowie wyobraża sobie ogół jego ciała. Tak zrobił i teraz. W wyobraźni stał przed nim smok podobny mu wzrostowi, taki któremu dało się dosięgnąć nawet do pyska. Postanowił zaatakować najpierw jego prawy bok. Wciąż patrząc mu w oczy, ugiął mocniej kolana i zebrawszy siłę w mięśniach odbił się od ziemi w jego kierunku. Skok był delikatny, kontrolowany przez długi ogon. Uginając przednie łapy zamortyzował uderzenie przy lądowaniu. Znalazł się kilka szponów przed konarem. W swojej głowie widział każdy szczegół na pysku przeciwnika. Ułamek sekundy, który podczas walki może zdawać się wiecznością.
Gdy tylko dołączył tylne łapy natychmiast odbił się znowu. Jego kończyny wiedziały od początku, że celem ataku jest prawy bok smoka i prawa część konaru. Wylądował po prawej stronie drzewa. Chciał znaleźć się przy barku przeciwnika. Mieć na skok od siebie jego bok. Gdy tylne łapy znalazły się na ziemi, uniósł przednie. Prawa łapa powędrowała daleko do góry, by zamach był mocny i nabrał szybkości. Przejechał górną stroną łapy bo drzewie, by nie zedrzeć kory. W myślach miał przed sobą bok przecięty przez trzy przednie pazury. Głęboko aż do naczyń i być może żeber. Widział krew wylewającą się z boków, a sam w rzeczywistości tej i alternatywnej lądował na przednich łapach odwracając wzroku ku łbu przeciwnika, by znać jego ruchy.
Ale drzewo nie mogło go zaatakować. Dlatego po przyjęciu pozycji wyjściowej, z której broniłby się, gdyby mógł, podjął się kolejnego ataku.
Nie zastanawiał się długo nad kolejnym celem. Wiedział, że liczy się taktyka, ale i czas. Nie odrywał oczu od pyska przeciwnika. Nie mógł zdradzać swojej pozycji. Świdrowanie oczu przeciwnika było dobrym sposobem. Przypominał sobie swoją tajemniczą przygodę z młodą cienistą na granicy. Gdy patrzyli sobie w oczy, czuł się bezpieczniej.
Ugiął kolana i licząc na swoje ciało oraz zmysł czucia, odbił się od ziemi w drugą stronę ku tyłowi samca. Skok w bok miał zapewnić mu lądowanie tuż przy ogonie przeciwnika. Ogon zamachnął się trochę, by pomóc mu utrzymać równowagę. Wylądował z metr za sosną i dopiero, gdy obie jego łapy dotknęły ziemi, spojrzał na swój cel. Wysoka trawa zadrżała, a muchy odleciały. Finezyjny pochylił się. Wyglądał, jakby chciał się ukłonić. Ugiął przednie kolana jak najmocniej potrafił. Czubek pyska zawędrował ku piersi. Trwało to chwilę potem odrzucił głowę do góry, tak blisko ziemi, że jego granatowe rogi, które ostatnimi czasy urosły może nie do okazałych, ale dużych rozmiarów, zaryły o ziemię i zgarnęły trochę trawy. Podczas walki miały być jego tajną broń, z szybkością i precyzją przejechać po skórze przeciwnika i pozostawić po sobie głębokie szramy. W ogonie tak głębokie, że przy odpowiedniej sile groziłyby amputacją.
Nie przypatrywał się długo temu miejsce. Przeskoczył zwinnie nad miejscem, w który miał leżeć ogon. Wylądował po jego drugiej stronie, a potem dwoma susami przemierzył drogę do miejsca, w którym zaczął. Może niedokładnie tego miejsca. Chciał znaleźć się przed brzozą i przed pyskiem wyimaginowanego przeciwnika. Tym razem patrzył na niego na skos, bliżej lewego niż prawego barku.
Znów nie spuszczał wzroku z miejsca, w którym wyobraził sobie jego oczy. Ugiął kolana i znów skoczył. Bardzo delikatnie, by wylądować tuż przed nim. Ale nie był to zwód. Wylądowawszy patrzył w jego pysk, a gdy stanął na wszystkich łapach, podniósł przednie do góry spuszczając wzrok niżej. Na szyję przeciwnika. Prawa łapa powędrowała do góry. Zamachnęła się, by potem spuścić groźny cios na gardło. Chciał przejechać całkiem pionowo od jego gardła aż po dolną pierś. Płytki cios przy odrobinie szczęścia przerwałby na wskroś naczynia, a to było o wiele groźniejsze od pojedynczego, poziomego przerwania. Wyobraził sobie trzy szramy i lejącą się krew. Ale ten atak wykonał nieostrą częścią łapy. Co do sosny nie miał złych zamiarów. Gdy jego łapa oderwała się od kory zmuszona do lądowania, natychmiast podniósł wzrok na pysk przeciwnika. Wylądował na ugiętych łapach gotowy do uniku.
I stał tak chwilę oddychając głęboko. Jego wyobraźnia tak silna i barwna, przekonałaby do tego, że naprawdę walczy. Ale świat milczał. W końcu Finezyjny przysiadł i westchnął. Tyle treningu na jeden dzień wystarczy.
Rozejrzał się. Widział stąd Czarne Wzgórza i Jezioro. Wciąż zastanawiał się, co jest w tym miejscu takiego wyjątkowego. Położył się przy sośnie, by porozmyślać. Nie chciał jeszcze odchodzić. To miejsce było... Nie mógł tego opisać.