A: S: 1| W: 1| Z: 2| I: 4| P: 2| A: 1
U: Skr,Śl,M: 1| B,L,S,A,O,Kz: 2| W,MP: 3| MA,MO: 4
Atuty: Inteligentny; Chytry Przeciwnik; Mistyk; Wybraniec Bogów;
Przyszedł poćwiczyć. A tak. Tę magię ataku.
Skupił się, znalazł swoje źródło maddary. Wyobraził sobie długi na trzy szpony, wahający się szerokością od dwóch do pięciu łusek. Był długi i cienki. Czarne niteczki, poprzeplatane zielonymi, na mocno niebieskim tle kryształu. Był to kryształ, twardy, nie do skruszenia, odporny na ogień, lód i kwas. Kryształ świecił w promykach słońca, tworząc śmieszne odbłyski na ziemi w postaci kropek. Powierzchnia kryształu, była bardzo gładka, i pokryta lekkim śluzem, by przeszedł przeciwnika na wylot, albo wpadł do środka i spadł w dół. Nici, czyli te czarne i zielone, były niczym tętnice, ponieważ pulsowały. Kolec obracał się bardzo powoli, co chwila zmieniając szybkość obrotu, raz szybciej, a raz wolniej. Wisiał aż pół skrzydła nad ziemią, i w odległości pięciu szponów, od piersi Koszmarnego. Miał zacząć lecieć najszybciej jak mógł, pokonując dystans do drzewa w zaledwie ułamku sekundy. Po prostu tyle ile się dało, tyle miał wyciągnąć. Miał wbić się w drzewo, głęboko, a ruch obrotowy miał mu w tym pomóc. Celował w środek drzewa, czyli tak jak wysokość dorosłego smoka, jego pierś. Głównym zadaniem kolca było w sumie przebicie się na wylot, a śluz to znacząco łatwi. Tchnął maddarę i poczekał aż jego twór zaatakuje.
Czas na coś tradycyjnego. Kula o średnicy pięciu łusek, czyli razem dziesięciu, z płomykami na jej powierzchni. Czerwona, z pomarańczowymi plamami, takimi na łuskę, i o nieregularnych kształtach. Świeciły, cieniutkimi promykami, w nieregularnych odstępach, Tak dla wyglądu,. Kula była z czystej magmy gorącej, parzącej i palącej. Jej głównym zadaniem było "rozciapkanie" się na drzewie, czyli po prostu uderzenie w pień drzewa, i rozpłynięcie się po nich. Miało to spalić, spopielić, i po prostu zniszczyć te części drewna, w które trafi.
Wyobraził sobie pnącza. Zielone, wychodzące z ziemi, o średnicy aż dwóch łusek, zapełnione w środku, z ostrymi kolcami, które nie odpadną od jednego ruchu, ani nic. Te kolce są bardzo ostre, tak by przebić nawet łuski, lub inny twardy materiał, bo był to jego atak. Pnącza miały być włókniste, jak najbardziej wytrzymałe, oporne na zadrapania, przecinanie i rwanie. Nie chciał żeby rozpadły się w locie. Miały owinąć się wokół spadającego drzewa, a sztuk ich było siedem. Pierwsza dwójka, gdzieś w po środku pnia, miała się owinąć, robią około trzy obroty wokół osi tego kawałka drewna. Miały się zacisnąć wbijając kolce, te kolce długie na osiem łusek, a za to bardzo cienkie, i kamienne. Wbicie się, zada dosyć duże rany,a dodatkowe zgniatanie dopełni. Ale zostały jeszcze pięć pozostałych zielonych pnączy. Kolejna dwójka, oplecie dól i górę, na samych krawędziach, trzymając je jak najmocniej. Kolców tam prawie nie było, głównym celem, miało być po prostu przytrzymywaczem. No i zostały trzy pnącza. Dwa ruszyły i zaczęły smagać, pień orząc głębokie rysy w drzewie. Strzelały jak bicze, niemiłosiernie niszcząc te biedne drewno. Ostatni z pnączy miał zwinąć się w jeden bardzo dzięki kolec i...
Przebić pień na wylot. Gdy przejdzie przez pień, zawrócić i przebić się ponownie. Potem znowu. I znowu. A na koniec, wyrwać się i to dosłownie przez wszystkie zrobione dziury. Tak jakby do był smok, który przeżywał wielkie katusze. Ostatnie pnącze znikło ale to jeszcze nie koniec. Te dwa które przytrzymywały go na końcach, zaczęły kręcić drzewem w powietrzu i na koniec wyrzucając wszytko gdzieś daleko, a wszystko spadło z wielkim łomotem na ziemię.
A teraz coś niezwykłego...
Chciał zaatakować dźwiękiem! Wyobraził sobie, a raczej chciał usłyszeć odchodzące od niego fale dźwiękowe, o wysokiej tonacji i natężeniu, nieprzerwanie podążające w stronę okolicznych drzew. Niosły ze sobą siłę, spychając i wyrywając mniejsze rośliny na swojej drodze, i wyrzucając je w powietrze. Jednak to było trochę nudne więc uformował, tę kakofonię dźwięków, w tornado. Duże aż na skrzydło, wirujące z pisakiem, kamyczkami roślinami co tam wpadło pod napływem powietrza do środka. Miało przejść kilka ogonów w obie strony, i na ukos, i do przodu i do tyłu, coś tam zataczając i tnąc dookoła.
Tchnął maddarę do wszystkich zaklęć następujący po sobie. Piękne!
Dodano: 2015-11-02, 22:26[/i] ]
Po dosyć długim czasie, przyleciał w dość specyficzny sposób bowiem wytworzył coś w rodzaju kamiennej tarczy i siadajac na niej podróżował jakieś skrzydło nad ziemią. Wylądował na jednym z kamieni wyciągając się rozkosznie. Grzało trochę słońce. Rozpłaszczył się na kamieniu i rozłożył skrzydła odsłaniając biedne plecy. Położył je po bokach, całkowicie zakrywając głaz. Przymknął oczu i zaczął czuwać, trochę będąc na jawie. Nie spał, ale i też nie był świadomy. Grzał sobie łuski, spokojnie oddychając, i wspominając miłe chwile w jego życiu. A były takie które warto wspomnieć. Ale tylko w pamięci. Nikomu innemu. Nigdy.
Licznik słów: 748
Żetoniki :3 – Złoty i Srebrny (III miejsce Konkurs X, wyróżnienie w Konkursie X), Srebrny (wygrana Popisu II)