OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Pieśń Słowika przyszedł na opustoszałą polanę o wschodzie słońca. Jak też podejrzewał, nikogo tutaj nie było. Trawę pokryły białe kryształki porannego przymrozku. Pokryta nim trawa chrupała pod łapami młodego smoka, kiedy zmierzał na środek pustkowia.Przyjął pozycję podobną do skoku. Ugiął lekko przednie łapy, tylne trochę mocniej. Skrzydła przyciągnął bliżej boków, a ogon rozluźniony oparł na ziemi. Głowę pochylił w dół, do przodu.
Nagle odbił się od ziemi. Najpierw tylne przednie łapy, potem odepchnął się przednimi przenosząc środek ciężkości do tyłu. Przód naturalnie się uniósł do góry, a smok przeskoczył kilka szponów do tyłu. Unik może się udał, ale on chciał spróbować czegoś jeszcze. Przyjął taką samą pozycję jak poprzednio i znowu odbił się łapami od ziemi. W momencie, kiedy oderwał się od ziemi, skrzydła podniosły się do góry i otworzyły, a następnie opadły w dół zagarniając w wpół rozciągniętą błonę duże masy zimnego powietrza. Pojedynczy zamach skrzydłami nadał mu pędu i smok ostatecznie wylądował ponad jeden ogon dalej niż poprzednio. Przy okazji nadepnął sobie na ogon, który zbytnio rozluźniony podwinął się pod niego i upadł jak kłoda pod smoka prawie doprowadzając go do potknięcia.
Skrzywił się lekko i podszedł do przodu, aby uwolnić swój zmaltretowany ogon.
Potem kilka razy powtarzał ćwiczenie. Za każdym razem potykał się o ogon, którego nie wiedział jak ustawić, żeby mu nie przeszkadzał. Dopiero za którymś razem udało mu się unieść go i odgiąć w bok, tak, że przy opadaniu miał go nadal za sobą. Wtedy uznał, że ćwiczenie ma za sobą.
Następnie przyszła kolej na przećwiczenie uników. Sam zauważył, że był za wolny i nie działał intuicyjnie. Czas to zmienić. Wyobraził sobie przeciwnika, który stał przed nim w odległości jednego ogona i zamachnął się na jego pysk prawą łapą. Na początku przećwiczył schylanie, potem oddalanie do tyłu. Za każdym razem starał się to robić coraz szybciej. „Utrudnił” sobie to ćwiczenie wyobrażając sobie znienacka inne cięcie z boku, z tyłu, albo znowu z przodu, następujące po sobie natychmiast po zakończeniu poprzedniego. Od czasu do czasu rzucał się w bok, turlając po trawie. Robił to tylko wtedy, kiedy uznawał, że nie ma innego wyjścia. Przećwiczenie turlania też było ważne. Nie oszczędzał się. Poza tym taki wysiłek rozgrzewał.
Na koniec przećwiczył jeszcze obronę przed atakiem z powietrza. Doskonale pamiętał jego ostatnią przygodę z harpią. Drapieżnik miał nad nim przewagę, a on nie potrafił się bronić przed latającym wrogiem. Wyobraził sobie tą samą harpię, co wtedy. Drapieżnik latał mu nad głową starając się ciąć pazurami po pysku i grzbiecie. Za każdym razem schylał się, albo odskakiwał na boki. Zawsze starał się ustawiać przodem do swojego wyobrażonego wroga. Trwało to dość długo. Trening zajął mu prawie pół dnia. Robił sobie krótkie przerwy na odpoczynek. Zbliżało się już południe, a złota tarcza osiągnęła połowę swojej drogi nad horyzontem. Wtedy postanowił wrócić już do obozu. Zmęczony, ale zadowolony.














